Abbot Jeff - Strach.doc

(1384 KB) Pobierz
JEFF ABBOTT

Jeff Abbott

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Nie jesteśli zdolnym

Poradzić chorym na duszy? Głęboko

Zakorzeniony smutek wyrwać z myśli?

Wegnać zaległe w mózgu niepokoje?

I antydotem zapomnienia wyprzeć

Z uciśnionego łona ten tłok, który

Przygniata serce?

William Szekspir, Makbet

 

Powiedz mi, jeśli potrafisz, czymże jest odwaga.

Platon

 

 

 

1

 

Zabiłem mojego najlepszego przyjaciela.

 

Miles spoglądał na te słowa, tworzące czarne kreski na białym papierze. Po raz pierwszy napisał prawdę. Znowu wziął do ręki długopis.

 

Nie chciałem go zabić, naprawdę nie chciałem. Ale zrobiłem to.

 

- Obnażanie swojej duszy nic ci nie pomoże - powiedział Andy, który opierał się o krawędź kuchennego stołu i patrzył, jak Miles pisze. - Ona cię znienawidzi.

- Nieprawda - odparł Miles.

Andy zapalił papierosa i wypuścił błękitną chmurę dymu nad pisanym przez Milesa wyznaniem.

- Okłamujesz Allison od wielu tygodni...

- Kłamstwo to chyba za mocne słowo.

- Nie tak mocne jak morderstwo. Nie poczujesz się lepiej, kiedy powiesz jej, co zrobiłeś - oświadczył Andy, patrząc na tańczący w powietrzu dym, który unosił się z czubka papierosa.

- Zamknij się - warknął Miles i skończył pisać swoje wyznanie.

Andy przeszedł do kuchni, przetrząsnął lodówkę i wyciągnął z niej piwo.

- Księża mówią, że spowiedź uzdrawia duszę, ale tym razem to wyjątkowo zły pomysł. Zawarliśmy umowę - powiedział.

- To ciebie nie dotyczy - odparł Miles i podpisał się na dole strony nazwiskiem, swoim prawdziwym nazwiskiem: Miles Kendrick.

- Jeśli powiesz jej, co się stało, wtedy zacznie mnie dotyczyć. - Andy uderzył dłonią w stół. - Daj mi przeczytać, co napisałeś. - Miles podsunął mu kartkę, po czym nalał sobie czarnej kawy do kubka. Zwykle z samego rana najpierw pił kawę, ale dzisiaj chciał napisać swoje wyznanie, zanim minie mu odwaga.

Poszedł do łazienki i spryskał sobie twarz zimną wodą. Spojrzał w lustro.

Kiedyś byłem kimś, pomyślał. Byłem sobą, zwykłym facetem, przeciętnym Amerykaninem z własnym domem, pracą i życiem, a teraz już nie wiem, kim jestem. Dawny ja nie żyje. A nowy nie chce się narodzić.

- To stek kłamstw! - zawołał Andy. Miles wytarł twarz i wrócił do kuchni.

- Napisałem prawdę. Andy uderzył w kartkę.

- Prawdę, którą pamiętasz, a nie to, co się naprawdę stało.

- Tylko tyle pamiętam.

- Nie ocaliłeś tych gliniarzy.

- Przecież wiesz, że ocaliłem.

- Ale przyszło ci za to zapłacić wysoką cenę, Miles. Miles obszedł go, wziął kartkę, złożył ją i wsunął do koperty.

- Muszę być wobec niej szczery.

- Łamiesz naszą umowę.

- Nasza umowa istnieje tylko w twojej wyobraźni. Muszę iść. Zmyj się stąd, zanim wrócę.

- Jeśli dasz jej to wyznanie, zabiję cię.

Miles zatrzymał się przy drzwiach mieszkania, włożył kurtkę i wsadził kopertę do kieszeni.

- Naprawdę to zrobię - powiedział Andy niskim głosem i Miles poczuł na skórze zimny dreszcz, jakby ktoś przesunął mu po żebrach kostkę lodu. - Wsunę ci lufę pistoletu w gardło. Pociągnę za spust. Wyrównam rachunki.

Przeszedł przez kuchnię, krzyżując ramiona na piersi.

- Tylko spróbuj - odparł Miles.

Zamknął za sobą drzwi i oparł się o nie. Po chwili zbiegł szybko po schodach, minął strefę cynamonowego zapachu z piekarni, znajdującej się na parterze bloku, w którym mieszkał. Przed głównym wejściem zatrzymał się i popatrzył na wąskie uliczki, przyglądając się uważnie każdemu samochodowi i przechodniowi.

Nikt nie czaił się, żeby go zlikwidować. Żadnych samochodów pełnych czyhających na niego zabójców, gotowych skosić go, zanim zdąży zrobić kilka kroków. Ruszył w kierunku biura Allison. Nie korzystał z auta. Bał się, że jeśli Barradowie go znajdą, podłączą bombę do stacyjki. Zabili już w ten sposób dwie osoby, które zeznawały przeciwko nim. Centrum Santa Fe, gdzie teraz mieszkał, mógł obejść piechotą. To miasto było o wiele mniejsze i cichsze od pełnego nieustannego jazgotu Miami. Przeciął plac w samym sercu śródmieścia, minął Murzynów sprzedających na ulicy tandetną biżuterię, rozłożoną na czarnych filcowych matach. Potem poszedł wzdłuż Palace Street, minął młodą matkę popychającą spacerówkę, w której siedziały owinięte różowym kocykiem bliźniaki, jakichś turystów zwiedzających najciekawsze zakątki miasta i miłośników joggingu przemykających uliczkami w świeżym powietrzu górskiego poranka. Pomyślał, że może też powinien zacząć biegać. Ćwiczenia fizyczne mogłyby usunąć trawiącą go zgniliznę.

Zerknął przez ramię, czy Andy go nie śledzi. Nie zobaczył go, lecz wiedział, że gdyby Andy naprawdę chciał postawić na swoim, dogoniłby go bez wysiłku.

Wyznanie w zaklejonej kopercie szeleściło cicho przy każdym kroku, włożył więc rękę do kieszeni i wyprostował papier.

Ta kartka zmieni całe jego życie. Znowu.

Minął okazały kościół episkopalny Świętej Wiary, a potem elegancki hotel Posada i salon odnowy biologicznej. Większość domów na tym odcinku Palace Street została przekształcona w lokale biurowe. Allison Vance udzielała porad swoim pacjentom w starym wiktoriańskim domu z czerwonej cegły, wyróżniającym się spośród innych, zwykle zbudowanych z cegieł suszonych na słońcu. W ogródku rosły pojedyncze świerki i topole. Z otwartego okna na piętrze dobiegał jazgot elektrycznej piły. Właściciel odnawiał dwa górne piętra, a Allison odnawiała ludzkie umysły.

Miles podszedł do budynku, oglądając się przez ramię. Zobaczył stojącego na chodniku Andy’ego, skulonego z zimna, ubranego w koszulę z tropikalnym nadrukiem i spodenki khaki, zupełnie niepasujące do chłodnego wiosennego poranka w Santa Fe.

- Idź stąd - syknął.

- Jeśli dasz jej swoje wyznanie, niczego to nie zmieni - powiedział Andy. - Bo to ciebie boli, a nie mnie, rozumiesz?

Miles nakazał mu gestem, żeby odszedł.

- To jeszcze nie koniec - oświadczył Andy, po czym rzucił papierosa na ulicę i pomaszerował z powrotem w kierunku Plaża.

Miles uspokoił oddech i wszedł do środka budynku. Na drzwiach z prawej strony widniała tabliczka: ALLISON VANCE, LEKARZ PSYCHIATRA. Otworzył je, wszedł i zamknąwszy za sobą drzwi, oparł o nie głowę.

- Dzień dobry, Michael - powiedziała Allison, spoglądając na jego plecy. - Cieszę się, że dzisiejszego ranka udało ci się wpaść.

- Umówiliśmy się na bardzo wczesną godzinę. - Bywały dni, gdy w ogóle nie mógł się zmobilizować i przyjść na wizytę, przerażony wizją grzebania w najczarniejszych zakamarkach swojej pamięci i tym, co mógłby w nich odnaleźć. - Co się stało? - spytał.

- Nic, Michael. Naprawdę nic - odparła. Napięcie widoczne na jej twarzy szybko znikło. - Chcesz filiżankę zielonej herbaty?

Nienawidził zielonej herbaty.

- Super, poproszę - odrzekł.

Zdjął kurtkę, w której kieszeni wciąż tkwiła koperta z wyznaniem, powiesił ją na haczyku, a potem usiadł w wielkim, obitym skórą fotelu. Nalała filiżankę parującego napoju i podała mu.

- Dziękuję.

- Wyglądasz na zmęczonego, Michael. - Było to jego nowe imię, wymyślone przez anonimowego pracownika Programu Ochrony Świadków w Waszyngtonie. Czy ten gryzipiórek uważał go za głupca, który nie zapamiętałby żadnego imienia niepodobnego do „Miles”?

- Nie jestem rannym ptaszkiem - mruknął i pociągnął łyk herbaty.

- Jako detektyw pewnie często zarywałeś noce. Pierwsza próba zachęcenia go do mówienia. To, że kiedyś pracował jako prywatny detektyw, było jedną z trzech prawdziwych rzeczy, jakie Allison wiedziała na temat dawnego życia Milesa.

- Noc to najlepszy czas - powiedział. - Skłonni do zdrady małżonkowie są aktywni głównie nocą.

- Czy to właśnie kogoś takiego zastrzeliłeś? Zdradzającego żonę męża?

Druga próba, oparta na drugiej informacji. Ale wciąż ta sama melodia. Będzie usiłowała zmusić go do mówienia o tej strasznej chwili, w której umarło jego dawne życie, do skoncentrowania się i przypomnienia sobie szczegółów, których nie pamiętał. A on będzie wykonywał uniki i uciekał, szukał schronienia za żartami i zwykłą paplaniną.

- Nie. Nigdy nie nosiłem broni. - Te słowa wypłynęły z jego ust jak melasa. Wstań, daj jej swoje wyznanie, powiedział sobie.

Za Allison pojawił się Andy.

- Co się dzieje, Miles? Straciłeś pewność siebie? No, dalej. Powiedz pięknej pani, co mi zrobiłeś.

Miles poczuł na całym ciele lodowaty dreszcz, bo Andy nigdy dotąd nie postawił nogi w gabinecie Allison. Zerknął na swoją kurtkę, w której spoczywała kartka z wyznaniem, po czym przeniósł wzrok na uśmiechniętego Andy’ego.

- Michael? Coś nie tak? - Allison pochyliła się ku niemu, marszcząc czoło.

Ukrył się za długim łykiem herbaty, uspokoił oddech nad brzegiem filiżanki. Gdy w końcu podniósł głowę, Andy złożył palce, jakby trzymał w nich pistolet, i wycelował w Milesa.

- Michael, kiedy wspominam o strzelaniu, zawsze zamykasz się w sobie.

- Wiem. - Odstawił filiżankę. - Nie chcę... nie potrafię przypomnieć sobie, co się wtedy wydarzyło. Potrzebuję do tego twojej pomocy.

Usiadła naprzeciwko niego.

- Oczywiście, Michael. To duży krok naprzód. Chęć wyleczenia swoich ran to najważniejszy element, którego dotąd brakowało w naszej wspólnej pracy.

- Nie chciałbym, żebyś mnie znienawidziła.

- Nie mogłabym. Nigdy w życiu. - Uśmiechnęła się lekko. - Chyba rozumiem cię lepiej, niż myślisz.

- Zaczekaj, aż się dowiesz, co zrobiłem. Nawet nie pamiętam wszystkich szczegółów. Nie mogę ich sobie przypomnieć.

- Najważniejsze, że w ogóle chcesz o tym rozmawiać.

- Wiem, że z tobą nie współpracowałem, ale chcę mieć pewność, że... nadal zostanę twoim pacjentem. Tylko ty możesz mi pomóc.

- To bardzo miłe z twojej strony, dziękuję, ale... Uniósł dłoń.

- Tylko mi nie mów, że każdy psychoterapeuta jest dobry i tak dalej. I nie wysyłaj mnie do szpitala. Nie mogę tam pójść i nie pójdę.

Na jej twarzy pojawiło się zaskoczenie, a może rozczarowanie, sam nie wiedział. Po chwili jednak kiwnęła głową.

- Zgoda, żadnych szpitali. Wspaniale, że zmieniłeś swoje podejście do terapii. Od którego miejsca chciałbyś zacząć?

Zdecydował, że musi ją przygotować na swoje wyznanie.

- Wciąż widzę człowieka, którego zastrzeliłem. Nie mogę tak żyć, on towarzyszy mi przez cały czas. Albo się wyleczę, albo zwariuję jeszcze bardziej.

Jej twarz wyglądała, jakby była wyrzeźbiona w kamieniu.

- Czy on jest teraz tutaj?

- Tak. To jak gorączka, której nie mogę się pozbyć. Dziś rano powiedział, że chce mnie zabić.

- Jak się nazywa?

- Andy.

Stojący za nią Andy skrzyżował ramiona na piersi.

- Naprawdę źle robisz, Miles, że stawiasz między nami tę sukę, która wszystkich uszczęśliwia na siłę.

- Porozmawiajmy o tamtym dniu - zaproponowała Allison.

- Już mówiłem, nie pamiętam wszystkich szczegółów.

- Może zacznij od miejsca, w którym to się stało. Poczuł, że coś zatyka mu gardło, ale odchrząknął i zdołał wykrztusić:

- Miami.

- To twoje rodzinne miasto?

- Tam się wychowałem. Tak samo jak Andy.

- Gdzie doszło do tej strzelaniny?

- W magazynie. Byłem tam tylko ja i... - urwał. Nie mógł na nią spojrzeć. Nie potrafiłby jej teraz wręczyć swojego wyznania. Czuł, że ogarnia go panika. - Ja, dwóch policjantów i Andy...

Stojący za Allison Andy zaśmiał się cicho.

- Weź nóż, który leży w szufladzie w kuchni - wyszeptał. - Ostry jak diabli. Weź go, a potem pomogę ci przygotować ciepłą kąpiel. Wtedy przetniesz sobie nadgarstki i wszystko będzie jak trzeba.

- Chcę znowu być zdrowy - powiedział Miles. - Chcę odzyskać moje życie... - Wstał i zaczął chodzić po pokoju, kryjąc twarz w dłoniach.

- Daj sobie pomóc. Opowiedz mi o tym.

- Przecież tego nie pamiętam. Jak możesz mi pomóc, skoro nic nie pamiętam?

- Małymi kroczkami. Zastrzeliłeś swojego przyjaciela.

- Tak, tak...

- Dlaczego?

Przed oczami Milesa przemknęły różne obrazy, jak zdjęcia rozrzucone bezładnie na podłodze.

- Śmialiśmy się i nagle Andy’emu coś odbiło. Wyjął broń i wycelował w głowę jednego z policjantów.

- I wtedy go zastrzeliłeś? Miles zapadł się głębiej w fotel.

- Tak, ale nic z tego nie pamiętam.

- Czy piękna pani nie zasługuje na prawdę - zapytał Andy - zanim dasz jej swój naszpikowany kłamstwami liścik?

- No dobrze, zostawmy to na razie - rzekła Allison. - Może porozmawiajmy o tym, co widzisz, gdy myślisz o tamtej chwili.

Miles pociągnął łyk zielonej herbaty. Szkoda, że w filiżance nie ma burbona, pomyślał.

- Pamiętam śmiech, ale potem ten śmiech się urywa, a ja podnoszę pistolet. Widzę, że Andy zaczyna coś mówić, jednak nie słyszę słów. Pociągam za spust, a on strzela do mnie.

- Strzelił do ciebie?

- Tak, trafił mnie w ramię. Widzę, jak Andy upada...

Blizna na ramieniu znowu się odezwała, pulsując w rytmie zgodnym z uderzeniami serca. Miles miał spocone dłonie, czuł duszną atmosferę budynku - woń farby, słabe odgłosy uderzeń młotka, dobiegające z drugiego piętra - i nagle gabinet znikł, chłodne powietrze Nowego Meksyku zastąpiła wilgoć okrywająca Miami, usłyszał huk wystrzałów, odbijający się echem w olbrzymim magazynie, huk zagłuszający krzyk Andy’ego i swój własny pełen przerażenia głos, klapnięcie kuli wbijającej się w ciało i potworny ból.

- Michael?

- Jezu, proszę cię... - Miles otarł dłonią czoło. Miał gorączkę, czuł się chory. Uspokoił drżenie rąk, kładąc je na miękkich oparciach fotela. Przecież teraz jest tutaj, a nie tam. Tato już nie wróci. Nigdy.

- Michael! Michael!

To nie było jego imię, więc nie chciał na nie reagować, ale zaraz przypomniał sobie, że przecież teraz jest Michaelem. Teraz i na zawsze. Musi nim być, jeśli chce ocalić życie.

- Tak... - wymamrotał.

- Miałeś retrospekcję. Ale tutaj jesteś bezpieczny. Nikt cię nie skrzywdzi.

- Jestem bezpieczny - powtórzył. - Nikogo nie skrzywdzę...

Allison odchrząknęła.

- Opowiedz mi o Andym.

Chciał sięgnąć po kopertę, aby dać ją Allison, lecz wolał tego nie robić drżącą dłonią.

- Michael, czy ty mnie słuchasz? Popatrzył na nią.

- Tak, Allison. Ale już nie chcę sobie niczego przypominać. Przepraszam, nie mogę. - Pomyślał, że musi to skończyć. Podrze w strzępy swoje wyznanie, wyjdzie z gabinetu i nigdy tu nie wróci. I będzie żył pod jednym dachem z Andym do końca życia.

- Zrobiłeś dziś duży krok naprzód. Powiedziałeś, że chcesz odzyskać zdrowie i swoje życie. Walcz o nie, Michael.

- To zbyt trudne. - Znowu zaczął normalnie oddychać. - Może lepiej porozmawiajmy o moich rodzicach. Czy mówiłem ci, że ojciec nałogowo uprawiał hazard?

- Chyba nie uda nam się uciec od twoich problemów z Andym. Chciałabym wprowadzić do naszej terapii nowy element.

W tym momencie usłyszał, że za jego plecami otwierają się drzwi.

Zerwał się z fotela, w pięciu krokach dopadł wchodzącego do pokoju mężczyznę, chwycił go za kark i pchnął na ścianę. Intruz był tego samego wzrostu co Miles i wyrywając się, złapał go za nadgarstek.

- Michael, - przestań! - krzyknęła Allison. - Puść go!

Miles rozluźnił chwyt. Mężczyzna był dobrze zbudowanym niebieskookim blondynem, ubranym w szyty na miarę garnitur. Popatrzył zimno na napastnika.

- Nie lubię, gdy ktoś zachodzi mnie od tyłu - warknął Miles.

- Właśnie widzę - odparł nieznajomy.

- Michael, to jest doktor James Sorenson. Znam go od wielu lat. Miał zdumiewające osiągnięcia w pracy z osobami cierpiącymi na zaburzenia wywołane urazami i dramatycznymi przeżyciami.

- Wobec tego powinien wiedzieć, że nie należy podkradać się do pacjentów - powiedział Miles. - Przepraszam.

- To ja przepraszam, jeśli pana przestraszyłem - odparł Sorenson.

Miał miękki, nieco zachrypnięty głos. Wygładził klapy swojej eleganckiej marynarki.

Miles nie przejął się brzmieniem głosu Sorensona, który słowo „przestraszyłem” wymówił z lekką wyższością. Wrócił na swój fotel i popatrzył na Allison.

- Nie chcę innego lekarza - oświadczył. Poczuł, że ogarnia go złość. Taka troskliwa lekarka jak Allison nie powinna zachowywać się w ten sposób, nie powinna nasyłać na niego innego lekarza. To nie w porządku, to do niej niepodobne.

- Wiem. Ale doktor Sorenson kieruje nowym programem, który według mnie mógłby ci pomóc. Mógłby ci zwrócić twoje dawne życie.

Wyznanie. Gdyby dał jej swoje wyznanie, nie byłoby mowy o zmianie lekarza. Więc wstań, daj Allison tę kopertę i przestań się wreszcie bać, co ona sobie o tobie pomyśli.

Stojący za Sorensonem Andy wyszeptał:

- Nie chodzi o to, co ona o tobie pomyśli. Chodzi o fakty: o to, co dokładnie się wydarzyło, kiedy umarłem. Właśnie tego nie chcesz pamiętać. Tego, jak mnie zabiłeś. I nie chcesz odpowiedzieć na pytanie dlaczego.

- Moje dawne życie... - Miles pokręcił głową, spoglądając na Allison, a potem przeniósł wzrok na Sorensona. - Nie chcę rozmawiać o moich sprawach z nikim innym.

- Nie musisz martwić się o dyskrecję - powiedział Sorenson. - - Zachowam twoje tajemnice dla siebie. Chcę ci tylko pomóc.

Miles wiedział, że może wstać i wyjść. Nie zamierzał dawać Allison swojego wyznania w obecności tego nieznajomego mężczyzny. Bardzo chciał to zrobić, ale nie zrobi. Nie teraz.

Sorenson patrzył na Milesa, na którego twarzy malowało się niezdecydowanie.

- Chcę ci pomóc - powtórzył. - - Twoje wspomnienia muszą być dla ciebie straszne.

- Mniej straszne niż umieranie. - Nie mógł powiedzieć: „Andy umarł, a ja kochałem go jak brata. Był moim najlepszym przyjacielem od trzeciego roku życia. Umarł, i to właśnie ja go zabiłem. Niech Bóg mi pomoże i wybaczy. Nie chciałem go zabijać. Próbowałem go uratować”.

- Istnieje pewna teoria na temat pourazowych wspomnień. - Sorenson mówił powoli, starannie dobierając słowa. - Najstraszniejsze z nich mają najgłębsze korzenie, ponieważ są niepodobne do zwykłych wspomnień. Po doznanym urazie pacjenci ciągle przywołują swoje najgorsze doświadczenia, które zmieniły ich życie. Badamy dokładnie te wspomnienia i analizujemy je. Co mogłem zrobić inaczej, jakiego wyboru mogłem dokonać, aby uniknąć tragedii. Wyjść z domu dwie minuty wcześniej i wtedy mój samochód nie uderzyłby w ciężarówkę, nie zginęłoby moje dziecko. Być bardziej ostrożny i wtedy mój przyjaciel nie zostałby zabity w czasie strzelaniny.

Miles czekał.

- Pamięć pourazowa jest jakby odgrodzona od „zwykłych” wspomnień i nie integruje się z nimi. Nie jest przetwarzana w podobny sposób jak inne wspomnienia, niezwiązane z jakąkolwiek groźbą, nie zostaje skatalogowana i odłożona do segregatora. Dlatego straszne wspomnienia zakorzeniają się jeszcze bardziej, podobnie jak związane z nimi nocne koszmary i paraliżujący strach, paranoidalne myśli, że życie wymierzy kolejny cios. Nawet jeżeli nie przypominasz sobie szczegółów, tkwią one w twojej pamięci i sprawiają, że cierpisz. Błędne koło.

Miles wsunął dłonie między poręcze fotela i poduszkę siedziska, żeby nie było ich widać, gdyby znowu zaczęły drżeć.

- Jeśli mógłbyś zapomnieć o najgorszej chwili swego życia, zrobiłbyś to? - spytał Sorenson.

- Nikt nie może zapomnieć.

- Ale gdybyś mógł, zrobiłbyś to? Zapomniałbyś o cierpieniu związanym z zabiciem Andy’ego?

- Tak - odparł Miles. - Tak, zapomniałbym.

- Nic z tego - mruknął Andy, który siedział teraz na poręczy fotela i pochylał się, by lepiej widzieć twarz Sorensona. - Nas nie da się rozdzielić.

- No cóż, nie mogę całkiem wyczyścić ci mózgu, ale może mógłbym ulżyć twojemu cierpieniu, spowodowanemu przez wspomnienia. - Sorenson uśmiechnął się. - Byłoby to jak psychiczny zastrzyk botoksu, który wygładzi fałdy pamięci, wywołujące ból.

Przypomnieć sobie umierającego Andy’ego bez poczucia winy, cierpienia, lęku, przerażenia... Miles przeniósł wzrok na Allison.

- To naprawdę możliwe?

- Chcę włączyć cię do specjalnego programu dla osób cierpiących na zaburzenia psychiczne - dodał Sorenson. - Allison twierdzi, że mogłoby ci to pomóc.

Lekarka patrzyła na swoje dłonie, spoczywające na podołku.

- Uważasz, że powinienem wziąć udział w tym programie? - spytał ją Miles.

W milczeniu kiwnęła głową. Kiedy zerknęła na Sorensona, Miles zrozumiał, że właśnie dlatego była taka spięta, kiedy wszedł do gabinetu: gdzieś obok był ukryty drugi lekarz, który na niego czekał.

Wydawało mu się to nie w porządku.

- Pozwolisz mi, żebym ci pomógł, Miles? - zapytał Sorenson. - Allison rekomenduje do uczestnictwa w tym programie jeszcze dwóch innych swoich pacjentów. Mamy spotkać się tutaj dziś o ósmej, aby o tym porozmawiać. Mam nadzieję, że się do nas przyłączysz. Twój przypadek mnie bardzo zainteresował.

- Dzięki za propozycję, ale muszę to przemyśleć. - Miles wstał. Sesja była skończona, chociaż zegar pokazywał, że zostało jeszcze dwadzieścia minut.

- Zrobiłeś dziś duże postępy - oświadczyła Allison. - Cieszę się, że poznałeś doktora Sorensona i porozmawiałeś z nim. Dziękuję ci za okazane zrozumienie.

- Kiedy podejmę decyzję, zawiadomię cię.

- Decyzja jest już podjęta, dupku - mruknął Andy, patrząc na Sorensona. - On nie przyjdzie nigdzie tam, gdzie ty będziesz.

Lekarz mocno uścisnął dłoń Milesa.

- Mam nadzieję, że razem uda się nam ulżyć twoim cierpieniom.

- A właśnie, trzymaj, Michael - powiedziała Allison, wciskając Milesowi do ręki fiolkę pastylek.

- Co to jest?

- Łagodny środek uspokajający, który ci pomoże, gdybyś miał kolejne retrospekcje.

- Nie ma takiej potrzeby. - Nie cierpiał pigułek, nienawidził leków antydepresyjnych, które mu przepisywała. Połykanie każdej pastylki przypominało mu o własnej słabości.

- Instrukcja dawkowania jest w środku - dodała Allison. - Jeśli będziesz miał...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin