Nicholson Peggy - Samo zdrowie.pdf

(499 KB) Pobierz
Pure and simple
Peggy Nicholson
Samo zdrowie
140131936.002.png
Rozdział 1
Niektóre kobiety noszą kapelusze, aby być modne. Inne, aby chronić głowę
przed deszczem lub słońcem. Dla Kelly Bouchard kapelusz był nieodłączną częścią
ubioru, dzięki której maskowała lub obwieszczała swoje nastroje. Kiedy dziś, wraz
z innymi mieszkańcami West Dartmouth, wchodziła po schodach miejscowego
liceum, miała na głowie kapelusz bojowy.
Niespokojnie zerknęła przez ramię: tylu ludzi. Wykrzesała z siebie odwagę na
dzisiejsze wystąpienie, gdyż przekonana była, iż niewiele osób zainteresuje się
spotkaniem Komisji Szkolnej. Ileż bowiem ludzi może chcieć opuścić zaciszny
salonik tylko po to, by debatować nad przyszłorocznym budżetem szkoły?
Otóż w West Dartmouth co najmniej pół miasta.
Za drzwiami znowu stanęła stropiona. Jeśli połowa miasteczka tłoczyła się
przed drzwiami szkoły, to druga jego część była już w środku, napełniając hol
gwarem i zgiełkiem. W desperackim geście zerwała z głowy kapelusz, a potem
nasadziła z powrotem tak, że rondo dotykało teraz niemal jej małego, piegowatego
noska. To niemożliwe. Od czasu szkolnych przedstawień nie występowała przed
tak wielką publicznością. Ale wtedy wyglądało to przecież inaczej. Na scenie
stawała nie ona – otyła, zawstydzona Kelly-Słonica, jak nazywały ją złośliwe
koleżanki – lecz przedstawiane postacie matron czy żon.
Dzisiaj jednak nie było roli, za którą mogłaby się skryć. Nie, to niemożliwe.
Nagle zdała sobie sprawę z tego, że już od dłuższej chwili mnie w rękach kapelusz.
Przypomniała sobie ten, który miała na głowie Ingrid Bergman w finale
„Casablanki”. Kapelusz demonstrujący odwagę i stanowczość kobiety, która
postanawia zerwać z kochankiem i odjechać, zamiast stoczyć z nim kolejną
walkę... Nie, pomyślała Kelly, z pasją nakrywając głowę. Nie można się tak bez
końca wycofywać.
Tymczasem tłum w holu zaczął rzednąć, gdyż ludzie powoli znikali w sali
konferencyjnej. Przy wejściu para o szpakowatych włosach rozmawiała z
mężczyzną w sztruksowej marynarce. Kobieta przyjaźnie klepała go po ramieniu.
– Będziemy z pewnością głosowali za nową szkolą, panie Whittaker –
zapewniła. – Nasz najstarszy wnuk chodzi do ogólniaka i te lekcje na dwie zmiany
są okropne. Dzieciaki nie powinny wracać po ciemku do domu. – Kręcąc głową
podążyła za mężem.
Whittaker spoglądał za oddalającą się parą z wyraźną satysfakcją na twarzy.
140131936.003.png
Nagle odwrócił się w kierunku Kelly.
– Dobry wieczór – powiedział głosem niskim i miłym, a w opalonej twarzy
rozbłysły szare oczy. – Chyba nigdy jeszcze nie widziałem pani na naszym
spotkaniu.
– Nie... to znaczy tak. Nie mógł pan mnie widzieć.
Wraz z Nuki przeniosły się do West Dartmouth dopiero miesiąc temu.
Krzątanina wokół sklepu nie pozwoliła na żadne spotkania towarzyskie.
– David Whittaker. – Wyciągnięta dłoń zatrzymała ją w wejściu. –
Przewodniczę Komisji Szkolnej.
– Kelly Hol... – Przerwała; po sześciu miesiącach ciągle jeszcze się zapominała.
– Bouchard – poprawiła, czując uścisk mocnych palców.
Spojrzenie szarych oczu było natarczywe, chociaż może to brwi, gęste i
ciemniejsze od brązowych włosów, nadawały im taki wyraz.
– Bardzo mi miło. Mam nadzieję, że pani także popiera projekt budowy nowej
szkoły?
– Ale wtedy musi także chcieć, żebyśmy podnieśli podatki, prawda? – odezwał
się z boku głos Lelanda Howarda, właściciela domku, który wynajmowała Kelly i
przewodniczącego Rady Miejskiej West Dartmouth.
Whittaker nie odwzajemnił uśmiechu Howarda.
– Dobrze pan wie, że oznaczałoby to dodanie jednego dolara do każdej setki
płaconej jako podatek. To nikogo nie zrujnuje, a szkoła jest przecież miastu
niezwykle potrzebna.
– Wcale tego nie wiem i wcale nie jestem tego pewien, podobnie zresztą jak
pani Kelly i każdy inny podatnik z West Dartmouth. No, ale chodźmy, dopóki nie
zajęto wszystkich miejsc siedzących – powiedział Leland, ujmując kobietę za
łokieć.
Kelly zdążyła się jeszcze odwrócić i uśmiechnąć przepraszająco, na co
Whittaker odpowiedział wyrozumiałym rozłożeniem rąk, by zaraz zwrócić się do
kolejnych gości.
– Wspaniale, że zdecydowała się pani przyjść – szepnął jej do ucha Leland. –
Czy będzie pani chciała zabrać głos w tej sprawie?
– Ja... – Gdyby odpowiedziała „tak”, nie miałaby już drogi odwrotu.
– Naprawdę powinna pani – powtórzył już chyba po raz dziesiąty. – To bardzo
ważny problem.
– Tak, ważny – zgodziła się Kelly, myśląc zarazem: Ale dlaczego właśnie ja
mam go podnosić? Przecież Leland Howard z pewnością bardziej mógł wpłynąć na
140131936.004.png
opinię mieszkańców, jeśli zważyć na jego pozycję w Radzie.
– Przepraszam panią, ale znajomy ma do mnie jakąś sprawę. – Wskazał na
mężczyznę, który machał do niego z przeciwnego końca sali.
– Kelly skinęła głową i usiadła na najbliższym wolnym krześle. Leland Howard
był uprzedzająco grzeczny w stosunku do swej lokatorki, a przecież zawsze czuła
się przy nim skrępowana. Jest taki... gładki, pomyślała, ale natychmiast przyszło jej
do głowy, że to samo trzeba by powiedzieć o wszystkich politykach. Wtedy wzrok
jej padł na Davida Whittakera, który wchodził właśnie na podium, by dołączyć do
reszty Komitetu. Nie, o nim nigdy nie powiedziałaby gładki; raczej twardy.
Whittaker, który zajął miejsce pośrodku stołu, przysunął do siebie mikrofon i
powiedział:
– Dobry wieczór państwu. Jak czytaliście państwo z pewnością w „Dartmouth
Daily”, dzisiejsze spotkanie ma charakter informacyjny. W przyszłym tygodniu
zaczniemy opracowywać budżet na najbliższy rok szkolny, państwo zaś w maju
będziecie głosować za tym projektem lub przeciw niemu. Zanim jednak zaczniemy
żonglować liczbami, najpierw chcielibyśmy zasięgnąć porady u was, rodziców i
podatników.
Przez salę przebiegł szmer.
– Już ja ci doradzę – mruknęła sąsiadka Kelly.
– Wszyscy oczywiście wiedzą, jaki problem musimy przede wszystkim
rozstrzygnąć, . Potrzebne nam jest nowe liceum. Walka o nie trwa już od czterech
lat i od czterech lat niewielkiej, ale, hm, jakby to powiedzieć... bardzo głośnej
grupce oponentów udaje się pokrzyżować plany sfinansowania nowej szkoły.
– Co się udało dotąd, uda się i potem! – zawołał z rogu sali jakiś mężczyzna.
– Zamknij się, Joe! – rozbrzmiał tuż obok gniewny głos kobiecy.
– Wszyscy państwo będą mogli dać wyraz swoim opiniom podczas majowego
głosowania – przypomniał Whittaker. – Ja zaś chciałbym tylko przypomnieć, że to
wasze dzieci zmuszone są tłoczyć się po – czterdzieścioro w jednej klasie i na
dodatek w budynku wybudowanym czterdzieści lat temu, ani razu nie
remontowanym. To wasze dzieci od czterech lat muszą się uczyć na dwie zmiany,
co i tak nie zapobiegło konieczności skrócenia czasu lekcyjnego. Na przyszłą jesień
przypada, dokonywany raz na dziesięć lat przez Stowarzyszenie Szkół i
College’ów Nowej Anglii, przegląd wszystkich szkół średnich i półwyższych. Jeśli
nie otrzymamy pozytywnej oceny, wasze dzieci będą miały mizerne szanse, by
dostać się po liceum do dobrego college’u.
– Mój Boże, jakżeż on się troszczy o nasze dzieci!
140131936.005.png
– Sąsiadka Kelly teatralnym gestem położyła rękę na piersi.
Kelly tymczasem uważała, że Whittaker ma rację. Dzieci, własne czy cudze,
były przyszłością ich wszystkich i wszystkim powinno zależeć na poziomie ich
edukacji. Całe szczęście, że to nie dotyczyło jej ośmioletniej córeczki; zanim Nuki
osiągnie wiek licealny, problem szkoły średniej w West Dartmouth będzie już na
pewno rozwiązany.
– Fundusz budowy – ciągnął Whittaker – jest oczywiście oddzielony od
funduszu przeznaczonego na działalność starej szkoły, ale o jednej rzeczy chciałem
państwa zapewnić w imieniu Komisji Szkolnej.
Ponieważ chcemy mieszkańców nakłonić do wzięcia na siebie dodatkowych
ciężarów, zrobimy wszystko, żeby nie podwyższać innych kosztów i ani pensa nie
wydać niepotrzebnie. Dlatego też udało nam się nakłonić nauczycieli, aby zgodzili
się na zamrożenie płac na jeden rok.
Na sali rozległy się okrzyki radości. Whittaker gestem ręki uciszył zebranych.
– Niech chociażby to będzie dla państwa dowodem, że również nauczycielom
zależy na nowej szkole.
I dlatego bardzo proszę, byśmy zachowali podobny umiar i nie obciążali
budżetu szkolnego żadnymi nowymi wydatkami, nie występowali z żadnymi
dodatkowymi pomysłami. A teraz, kto z państwa chce zabrać głos?
Kelly westchnęła głęboko, spoglądając na pierwszego mówcę, który zbliżał się
właśnie do mikrofonu. Wszystko wyglądało jeszcze gorzej, niż to sobie
wyobrażała.
Za stołem niski grubas rozwodził się nad problemem uniformów dla orkiestry
szkolnej i marnego stanu instrumentów, tymczasem przed oczyma Kelly pojawił
się obraz matki sprzed dziesięciu lat, kiedy jej, zwykle rumiana i wesoła twarz,
teraz śmiertelnie blada, ledwie się odcinała od szpitalnej poduszki. Zawał w wieku
czterdziestu lat...
– Tego należało się spodziewać – powiedział lekarz – przy takiej nadwadze. –
Przelotnie zerknął na korpulentną sylwetkę Kelly. – Wyciągniemy ją z tego, ale
jeśli nie zadba o siebie, wróci do nas w przeciągu roku. Ona musi schudnąć...
Dziewczyna ukradkiem przesunęła dłonią po swoim smukłym, mocnym
ramieniu. Miała już to za sobą. Nie była już Kelly-Słonicą, a matka... matka nosiła
teraz odzież o rozmiarze trzydzieści, osiem i robiła codziennie ośmiokilometrowe
marsze.
Ale czy do tego rzeczywiście potrzebne są lata dziewczęcych upokorzeń, jak u
Kelly, lub spojrzenie w oczy śmierci, jak w przypadku jej matki? Jeśli udałoby się
140131936.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin