Spencer Catherine - Wyspa pożądania.pdf

(357 KB) Pobierz
138192051 UNPDF
Catherine Spencer
Wyspa pożądania
In the Best Man’s Bed
Tłumaczyła Hanna Walicka
R OZDZIAŁ PIERWSZY
Ethan Beaumont… Ethan Andrew Beaumont… pan Beaumont. Odkąd została ustalona data
ślubu, jego nazwisko rozbrzmiewało na wszystkich ustach. Wymawiano je z szacunkiem
należnym osobom z królewskich rodzin, papieżom czy dyktatorom.
Przecież to Filip Beaumont żeni się z moją najlepszą przyjaciółką. Na czym polega problem?
zastanawiała się Anne–Marie Barclay, popijając w zamyśleniu szampana. Zwykle, jeśli mówi się
o czyimś weselu, to ludzką uwagę przyciągają państwo młodzi, a tu wszystko kręci się wokół
Ethana Beaumonta. Dlaczego Solange na to pozwala?
— Jeśli spojrzy pani w dół poniżej skrzydła, zobaczy pani Bellefleur, panienko. — Usłyszała
głos stewarda, roztaczającego opiekę nad nią, jako pasażerką prywatnego odrzutowca.
Popatrzyła przez okno. Tysiące metrów poniżej, na szafirowym morzu widać było skrawek
lądu.
— Rzeczywiście — przyznała, nie pojmując, czemu widok malowniczej wyspy wywołuje w
niej dziwny niepokój. — Kiedy wylądujemy?
— Już obniżamy lot. Proszę zapiąć pasy. — Ciemnoskóry steward błysnął w uśmiechu
białymi zębami. — Przez cały czas nie opuściła pani swego miejsca. Czy denerwuje się pani,
lecąc samolotem?
— Nie zawsze. — Anne–Marie jeszcze raz spojrzała w okno, lecz tym razem zobaczyła tylko
niebieskie niebo, samolot bowiem wykonał zwrot. — Zwykle nie latam tak niewielkimi
odrzutowcami — wyjaśniła.
I nie przez cały czas nad oceanem, dodała w myślach.
— Jest pani w dobrych rękach. Kapitan Morgan to bardzo doświadczony pilot. Pan Beaumont
zatrudnia jedynie najlepszych.
I znowu padło to nazwisko. Tym razem wymówione ze śpiewną karaibską intonacją, w której
pobrzmiewał szacunek należny komuś niezwykłemu. Anne–Marie po raz kolejny nawiedziło złe
przeczucie. Wcale nie miała ochoty na spotkanie z wszechwładnym panem Beaumontem.
— Charakterem bardzo różni się od Filipa, choć jako przyrodni bracia są zewnętrznie podobni
— powiedziała Solange, gdy zadzwoniła z wiadomością o zbliżającym się weselu. — Ethan to
ktoś większego formatu. Prawdziwy pan na włościach. Wszyscy mu się kłaniają, gdy przejeżdża
przez miasto. Filip nawet trochę się obawiał, jak starszy brat przyjmie wiadomość o naszych
zaręczynach. Ethan jest trochę… jak by to ująć? Un peu formidable.
— Innymi słowy to tyran — rzekła krótko Anne–Marie. — Skoro dorosły mężczyzna lęka się
wyznać mu, że się żeni. Prawdziwe średniowiecze.
Solange milczała przez chwilę, nim odpowiedziała.
— Rzeczywiście jest wpływowy i potężny, lecz to dobry człowiek. Co prawda, nie taki
milutki jak mon cher. Daleko mu do tego. Nie wyobrażam sobie, na przykład, by dał się
opanować jakiejś namiętności.
— Raz chyba się jej poddał — zauważyła Anne–Marie. — Ma przecież syna.
— Ale, niestety, nie posiada żony. Być może, po matce Angielce odziedziczył za dużo
rezerwy i dlatego jego małżeństwo nie trwało długo — westchnęła Solange. — Szkoda! Taka
strata!
— Żadna kobieta nie chce mężczyzny, który separuje ją od własnego dziecka. Współczuję
temu chłopczykowi zdanemu na łaskę takiego ojca.
— Ależ nie ma w tym winy Ethana! To matka zdecydowała, że opuści męża i syna.
— Widać musiało im się bardzo źle układać, skoro wolała zostawić dziecko niż nadal żyć z
mężem.
— Możesz mówić takie rzeczy prywatnie do mnie, lecz strzeż się, by nie usłyszeli ich inni
mieszkańcy Bellefleur, gdy już tam przyjedziesz — roześmiała się Solange.
* * *
Być może wszystko na wyspie było feudalne, lecz poczucie absurdalności sytuacji zachwiało
się, gdy Anne–Marie jechała z lotniska do posiadłości Beaumontów. Siedząc w ekskluzywnej
czarnej limuzynie, miała wrażenie, iż to ona stanowi jakąś anomalię na tle Bellefleur.
Kiedy lśniące auto przesuwało się malowniczymi ulicami miasteczka, jego mieszkańcy
przystawali i z szacunkiem skłaniali głowy, a czarnookie dzieci radośnie machały rękami.
Auto wyjechało z miasteczka i zaczęło wspinać się na wzgórze ku posiadłości Beaumontów, a
Anne–Marie poczuła ucisk w żołądku jak po przejedzeniu.
Poznała Filipa Beaumonta i polubiła go. On i Solange pasowali do siebie. Jednak Filip nie
sprawiał wrażenia szczególnie silnego, energicznego człowieka. Stawiany przed życiowymi
wyborami zwykle szedł po linii najmniejszego oporu i mało prawdopodobne, by kiedykolwiek
dorównał w asertywności swemu przyrodniemu bratu.
Wątpliwości Anne–Marie nasiliły się jeszcze bardziej, kiedy auto minęło bramę wjazdową
posiadłości i po chwili zatrzymało się przed głównym wejściem rezydencji.
Anne–Marie nie po raz pierwszy stykała się z luksusem. Miała za sobą pobyt w najlepszych
szkołach, zwiedziła świat, nigdy nie brakowało jej pieniędzy, żyła w komforcie. Lecz wielkość i
architektoniczna uroda domu Beaumontów całkiem ją oszołomiły. Słyszała, że pod ich dachem
sypiały koronowane głowy i mogła w to uwierzyć. To nie była zwyczajna willa majętnych ludzi.
Miała przed sobą prawdziwy pałac tonący w tropikalnych kwiatach i mimo palącego słońca
sprawiający swą wytwornością wrażenie formalnego chłodu oraz szacowności. Jeśli
odzwierciedlało to cechy . właściciela, drobna, krucha Solange musiała odczuwać przed nim
respekt.
— Proszę pani…
Uświadomiła sobie, że drzwi limuzyny zostały otwarte, a służący w białych bermudach i
koszuli z krótkimi rękawami, lecz pod krawatem, wyciąga rękę, by pomóc jej wysiąść z auta.
Wszędzie widać było kaskady pnączy kwitnących na purpurowo, fioletowo i pomarańczowo, co
wspaniale komponowało się z kremowym odcieniem ścian rezydencji.
Służący otworzył parasol, by osłonić ją przed słońcem.
Minęli dwie bramy misternie kute w żelazie i znaleźli się na wewnętrznym dziedzińcu.
Tu czekała Solange, podekscytowana spotkaniem z przyjaciółką.
— Tak bardzo za tobą tęskniłam! — zawołała radośnie, całując Anne–Marie na powitanie. —
Witaj w Bellefleur, ma chere, chere amie!c Tak się cieszę, że w końcu przyjechałaś!
— Jeśli się cieszysz, to skąd łzy w oczach? — spytała Anne–Marie.
— Ze szczęścia.
— Nie wyglądasz na specjalnie szczęśliwą.
Przyjaciółka obejrzała się za siebie i rzuciła:
— Chodźmy, pokażę ci, gdzie będziesz spała. Nagadamy się do woli, bowiem Ethan polecił
umieścić cię w pawilonie dla gości, tuż obok mnie.
— Chcesz powiedzieć, że nie mieszkasz w budynku głównym?
— Nie, dopóki nie zostanę mężatką. Innej sytuacji Ethan nie akceptuje. Filip będzie zapewne
potajemnie wślizgiwał się do mnie nocą.
— Czego nie musiał robić, gdy mieszkaliście w Paryżu — przypomniała Anne–Marie.
— Ćśś..! — Solange nerwowym ruchem położyła palec na ustach. — Nikt nie może o tym
wiedzieć. Tu obowiązują inne standardy.
— Rozumiem — mruknęła Anne–Marie, podążając za przyjaciółką wzdłuż tarasu, który
przylegał do olbrzymiego, zapierającego dech w piersiach basenu.
— Pawilony dla gości mają okna i drzwi? Tam również będziemy musiały mówić szeptem?
— dopytywała się.
— Nie sądzę, by ktoś oprócz służby niepokoił nas w prywatnych apartamentach — zapewniła
Solange, prowadząc przyjaciółkę krętą, cienistą ścieżką wzdłuż strumyka, który wił się
malowniczo i wartko spływał po kamiennych progach. — Jak widzisz, będziemy dość daleko od
głównego budynku, lecz pawilony gościnne są przestronne i luksusowo wyposażone.
— To dobrze. Potrzebuję dużo miejsca, by wykończyć twoją suknię.
Solange obejrzała się, a na jej twarzy odmalowało się ożywienie, które Anne–Marie pamiętała
z dawnych czasów.
— Już nie mogę się doczekać, by ją zobaczyć — powiedziała. — Rysunki, które przysyłałaś,
były naprawdę wspaniałe.
— Możemy później zrobić przymiarkę, jeśli chcesz się zorientować, jak będziesz wyglądała,
gdy wykończę cały strój.
— Poczekam do jutra. Masz za sobą całodzienną podróż, więc zjemy wcześniej kolację.
Pewnie zechcesz wziąć prysznic i się przebrać.
— Rozumiem, że poznam niezwykłego Ethana Beaumonta — skrzywiła się Anne–Marie. —
Na samą myśl robi mi się niedobrze.
— Dzisiaj nie — zapewniła ze śmiechem Solange. — Zamówiłam posiłek do swojego
apartamentu. Ciotka i wuj Ethana do jutra są u przyjaciół, a on sam wyjechał w interesach.
— Sądziłam, że po prostu rządzi wyspą oraz życiem wszystkich jej mieszkańców i to jest jego
główne zajęcie.
— Skądże! Prowadzi rozliczne interesy, ma nieruchomo — ści na całym świecie. Dopiero
ostatnio część spraw zaczął powierzać Filipowi, a sam skoncentrował się na inwestycjach w
zakresie energetyki i wydobycia ropy naftowej. Właśnie dlatego jest nieobecny.
— Wyjechał na Bliski Wschód? Świetnie. Im dalej tym lepiej! Już go nie lubię i wcale mi
niespieszno do spotkania.
— Jest znacznie bliżej, na wybrzeżu wenezuelskim, a więc prawie po sąsiedzku. Wróci za
kilka dni, tymczasem poznasz jego ciotkę i wuja, którzy mieszkają w tej posiadłości. A także
Adriana.
— Kto to?
— Syn Ethana. — Głos Solange zabrzmiał miękko. — Wspaniały mały chłopiec. Na pewno
go polubisz, niezależnie od tego, co myślisz o jego ojcu.
Ścieżka doprowadziła je do rozległego trawnika, na którym wznosiły się ekskluzywne
pawilony wzniesione dla gości Beaumontów. Zewsząd rozciągał się piękny widok na morze.
Anne–Marie nie zdziwiło urządzenie apartamentu, równie wspaniałe jak w budynku głównym.
Miał piękną zacienioną werandę, własny basen i klomb pełen kwiatów.
— Muszę przyznać, iż niezależnie od swoich wad, twój przyszły szwagier wie, jak traktować
gości. To prawdziwy raj! — rzekła z zachwytem. — Muszę cię jednak o coś spytać. Właściwie
powinnaś promieniować radością, jak przystało na pannę młodą, a jesteś jakaś przygaszona. Co z
tobą? Masz wątpliwości dotyczące małżeństwa z Filipem? Jeśli tak, to jeszcze nie jest za późno,
by wszystko odwołać.
— Och, nie chodzi o Filipa! Uwielbiam go i jestem szczęśliwa, mając go przy sobie, ale kiedy
wyjeżdża… czuję się tu obco.
— Jak to? Daleko stąd, co prawda, do Paryża, jednak to francuska rodzina i wszyscy mówią tu
po francusku. Wyobraź sobie, że mogliby władać jedynie hiszpańskim albo portugalskim i wcale
byś ich nie rozumiała.
— A jednak, nawet mówiąc tym samym językiem co tutejsi mieszkańcy, czuję się między
nimi obco. Na wyspie mieszkają dwa typy ludzi: ci, którzy się tutaj urodzili, i przybysze.
— To jak zamierzasz tu żyć?
— Filip uważa, że kiedy się pobierzemy, poczuję się inaczej. Zostanę zaakceptowana. Może
ma rację. Zbyt często ostatnio bywałam sama i stąd złe samopoczucie.
— Czemu Filip ci nie towarzyszył?
— Zajmował się interesami w Europie i Azji. Teraz przebywa w Wiedniu. Ethan mówi, że
jako żonaty mężczyzna będzie w jeszcze większym stopniu zajęty sprawami rodzinnej firmy.
Ethan twierdzi, Ethan uważa, Ethan zarządził…
— Powiedz mi, Solange, czy ktokolwiek odważył się posłać do diabła Ethana z jego
życzeniami?
— Boże, nie mów nic takiego w obecności tutejszych ludzi. Gdyby ktoś to usłyszał, uznałby,
że to… — Przyjaciółka zamilkła, szukając właściwego słowa.
— Zdrada stanu? — zażartowała Anne–Marie.
Weszły do apartamentu, by zobaczyć, że służba dostarczyła bagaże Anne–Marie.
— Nie chcę, żeby pokojówka robiła mi bałagan w rzeczach i dotykała dodatków do twojej
sukni, lepiej więc sama zajmę się rozpakowaniem. Ale nie uważaj naszej rozmowy za skończoną.
Każdego możesz oszukać uprzejmym uśmiechem, tylko nie mnie. Coś w tym raju szwankuje,
więc zamierzam dociec, co to takiego.
— Po prostu przedślubne nerwy i trudności z adaptacją w nowym miejscu — upierała się
Solange, nerwowo gniotąc w dłoni rąbek sukienki. — Wiesz, że zawsze byłam nieśmiała, toteż
potrzebuję trochę czasu, by się przyzwyczaić do nowej sytuacji, szczególnie kiedy Filip jest
nieobecny. Prawdę mówiąc, czuję się samotna.
To również zawdzięczamy wszechmocnemu Ethanowi Andrew Beaumont Lewisowi,
pomyślała Anne–Marie.
* * *
Sądziła, że następnego dnia obudzi się późno, bo położyła się bardzo zmęczona, ale obudziła
się o wschodzie słońca. Do śniadania pozostawało jeszcze wiele czasu, jednak po obfitej kolacji
bardziej potrzebowała ruchu niż posiłku, jeśli chciała zmieścić się w suknię, którą przywiozła
sobie na wesele Solange.
— Załóżmy, że ten ślub się odbędzie — powiedziała do siebie, odsłaniając moskitierę i
sięgając po bikini — choć po tym, co usłyszałam, to wcale nie takie pewne.
Basen zachęcająco lśnił w słońcu, lecz z apartamentu Solange nie dobiegał żaden odgłos.
Przyszła panna młoda wyglądała wczoraj tak blado i miała tak podkrążone oczy, że należało się
cieszyć, że dłużej śpi. Lepiej jej nie przeszkadzać.
Anne–Marie narzuciła coś przewiewnego na kostium kąpielowy i wziąwszy aparat
fotograficzny zaczęła schodzić ze wzgórza ku morzu.
Znalezienie właściwej drogi na plażę okazało się trudniejsze niż przypuszczała. Wśród bujnej
roślinności wiło się zbyt wiele ścieżek prowadzących w różne strony. Anne–Marie nie mogła
rozeznać się w zacienionej gęstwinie. Kiedy już zwątpiła, czy potrafi choćby wrócić do własnego
apartamentu, natknęła się na mężczyznę zajmującego się czymś nad ogrodową sadzawką. Klęczał
Zgłoś jeśli naruszono regulamin