Migotania przejasnienia 3_2007.pdf

(13844 KB) Pobierz
migotania wrzesień 2007.indd
Gazeta literacka ISSN 1730-6531 Literatura Net Pl Gdańsk 2007
cena 5 złotych (w tym VAT 7%)
i
M o t a N a
Helena Raszka , choć zaliczana
przez krytykę do grona najwybitniejszych
poetek okresu powojennego, nie jest
obecnie ani autorką popularną, ani
znaną w szerokich czytelniczych krę-
gach. Urodzona w Bydgoszczy (24 stycz-
nia 1930), od 1951 roku związana ze
Szczecinem, gdzie jej mąż po studiach
otrzymał tzw. nakaz pracy w stoczni.
Studiowała polonistykę na Uniwersytecie
Wrocławskim, ale studia przerwała, gdy
tendencje stalinowskie ogarnęły życie
akademickie.
Debiutowała w 1956 r. wierszem „Dro-
gi” opublikowanym w tygodniku „Ziemia
i Morze”. Trzy lata później ukazał się
jej pierwszy tomik poezji pt. „Okruchy
bursztynu”. Członek ZLP od 1960 r. do
rozwiązania związku. W latach 1964–
–1969 była członkinią Zarządu Oddziału
w Szczecinie i opiekunką Koła Młodych.
Działała w Szczecińskim Towarzystwie
Kultury oraz Klubie Związków i Stowa-
rzyszeń Twórczych „13 Muz”. Przez wiele
lat współorganizowała Festiwal Poezji
Współczesnej im. K.I. Gałczyńskiego.
Wiersze publikowała w prasie lokalnej,
radiu, w ogólnopolskich czasopismach
literackich, m.in. w „Literaturze” i „Ży-
ciu Literackim”. Jej twórczość poetycką
wielokrotnie nagradzano.
Cenzuralno-wydawnicze ograniczenia,
jakie objęły jej poezję w latach 70. i 80.,
sprawiły, że po okresie obfitującym w
publikacje (lata 60.) nastąpiła przerwa,
a zbiory wierszy ukazywały się w kolej-
ności innej niż powstały, nie licząc tych
drukowanych na łamach podziemnej i
niezależnej prasy.
Krytyka literacka szczególnie ceni twór-
czość Heleny Raszki za przejrzystość my-
ślową i artystyczną, wewnętrzną dyscyplinę
i odpowiedzialność za słowo.
Ciąg dalszy na stronie 2
REMIGIUSZ GRZELA – FRAGMENT NAJNOWSZEJ POWIEŚCI
MAREK KRZYSTANEK – ODOSOBNIENIE PO JAPOŃSKU
TADEUSZ OLSZEWSKI – TRENY DLA PAWŁA
Szczególnie polecamy:
MARZENA ORCZUK – POETKA Z PLAKATU
EWA SONNENBERG – POEMAT O KSIĘŻYCOWYM PTAKU
ANDRZEJ ŻUROWSKI – NOTATKI STAREGO SZEKSPIROMANIAKA
Gazeta literacka
gość plastyczny numeru: Beata Wąsowska
i
PRZEJAŚNIENIA
Ciąg dalszy na stronie 2
Ciąg dalszy na stronie 2
Ciąg dalszy na stronie 2
Ciąg dalszy na stronie 2
413934144.051.png 413934144.062.png 413934144.073.png 413934144.084.png 413934144.001.png 413934144.002.png 413934144.003.png 413934144.004.png 413934144.005.png 413934144.006.png 413934144.007.png 413934144.008.png 413934144.009.png 413934144.010.png 413934144.011.png 413934144.012.png 413934144.013.png 413934144.014.png 413934144.015.png 413934144.016.png 413934144.017.png 413934144.018.png 413934144.019.png 413934144.020.png 413934144.021.png 413934144.022.png 413934144.023.png 413934144.024.png 413934144.025.png 413934144.026.png
Andrzej Wołosewicz
Zacznijmy od cytatu z Chrystiana
Fr yder yka Hebbela: „poezja jest
samobójstwem”, tym bardziej że cytat ma swą
historię. Przytacza go Różewicz w jednym ze
swoich wierszy i przytoczenie to jest mocne,
autentyczne, zasadne. Nieco później w książce
Harolda Blooma o literaturze zatytułowanej
„Lęk przed wpływem” znajduję myśl: „każdy
wiersz jest próbą wymknięcia się śmierci”.
Dodaję, już od siebie i dla precyzji: nieudaną, z
gruntu nieudaną.
W filozofii, na której ze względów zawodowych
jakoś się znam, pojawiały się sformułowania:
dojrzała świadomość śmierci, zrozumieć śmierć,
śmierć jako ćwiczenie duchowe. Ale dlaczego
wiersz i śmierć? Bo tu, tzn. w wierszu, śmierć
lepiej się ujawnia. Nie w filozofii, a właśnie w
wierszu. Przyglądając się śmierci w opowieściach
filozofów, mam nieodparte wrażenie zupełnej
bezradności, choć przecież intelektualnie w
swym zróżnicowaniu zarysowują oni przestrzeń
możliwych aporii i – przynajmniej ja – nic tu
więcej dodać nie jestem w stanie. Z jednej strony
więc w intelektualnym sproblematyzowaniu
śmierci więcej nie zwojujemy, a z drugiej
pozostaję ze swoim dojmującym poczuciem,
że te filozoficzne głosy i stanowiska w ogóle
śmierci się nie imają. Tak właśnie. Jednym z
tropów jest być może ten, że to nie ten język,
że śmierć „lepiej czuje się”, gdy jest wyrażana w
innym języku, że w tym innym łatwiej ją podejść;
innymi słowy – coś na kształt i podobieństwo
więzi z Bogiem: pewnie pełniejsza jest w
modlitwie niż w najklasyczniejszej teologii. Ale
ten trop zostawiam, choć nim idę. Zostawiam,
bo nie będę walczył o „lepszość” poetyckiego
języka w obliczu śmierci, a idę, bo poezji będę
używał.
Chciałbym zapytać każdego z Was, tak jak
pytałem siebie, przygotowując się do tematu
– jakie są Wasze doświadczenia ze śmiercią?
Nie wyniki intelektualnych dociekań, ale
doświadczenia? To jest pytanie nie o sytuację,
kiedy śmierć nas i n t e r e s u j e, ale kiedy
śmierć nas d o p a d a. To właśnie – dopada!
Dopada w świecie, w którym przecież – jak uczy
doświadczenie – zawsze umierają inni! Pytam
siebie (i Was) o egzystencjalne otarcie się o
fenomen śmierci. O tym chcę teraz powiedzieć.
30 lat temu uczestniczyłem w wypadku
samochodowym. Zwykłym, jakich tysiące.
Samochodem marki Syrena (a co, trochę reklamy
nie szkodzi) wyprzedzaliśmy motorowerzystę
na prostej drodze, gdy ten zaczął skręcać w
lewo. Nasz kierowca, aby go nie potrącić,
jeszcze bardziej w lewo i jeszcze bardziej.
Więc koziołkowanie, po którym ostatecznie
wpadliśmy do rowu, zostając w pozycji „do góry
nogami”. I co? Skoro piszę to przeżyłem. Ale
idzie mi o to, że wypadek ów, trwający ledwie
ułamki sekund, no, może kilka sekund, nie był
dla mnie ani wtedy, ani kiedykolwiek potem
żadnym doświadczeniem śmierci! Nigdy tak
go nie odczuwałem, choć przecież ewidentnie
otarłem się o śmierć. Innymi słowy śmierć
mnie tu – odczuciowo – wcale nie dopadła (a
wydaje się naturalne, że mogła), choć przecież
pamiętam do dziś doświadczenie, którego nigdy
potem nie doznałem, doświadczenie dziwnie
wolnego upływu czasu podczas wypadku:
wszystko, co działo się błyskawicznie, ja
odbierałem jak na zwolnionym i to wielokrotnie
zwolnionym filmie! To mniej więcej tak jakby
coś w czym ewidentnie uczestniczyłem, a co
trwało 5 sekund w czasie rzeczywistym, dla
mnie działo się 15–20 sekund! Ale to dygresja, to
niczego nie zmienia w moim tamtym i obecnym
odbieraniu całego zdarzenia – powtarzam:
nie miałem i nie mam poczucia, że otarłem
się o śmierć. Rozpisuję się o tym, aby pokazać,
uzmysłowić nam, że wydarzenie, które widziane
z zewnątrz w naturalny sposób aplikowałoby
do doświadczenia śmierci, jej bliskości, wcale
takim nie było.
Ale kiedy trafiłem w latach 80. na wiersze
Kazimierza Ratonia, to jego przekaz był i jest
do tej pory dla mnie doświadczeniem śmierci.
Wiersze Ratonia stały się dla mnie „miejscem”,
w którym śmierć mnie dopadła i dopada przy
każdej ich lekturze. (Nie będę się o samym
Ratoniu rozwodził, mogę jedynie polecić
najpełniejszy wybór jego wierszy, Kazimierz
Ratoń „Poezje”, Oficyna 21, Warszawa 2002
i – wersja dla leniwych – moje omówienie w
periodyku „Autograf” nr 2–3 (84–85), marzec–
czerwiec 2005 pt. „Oto jest ciało Ratonia, czyli
o zwycięskiej relacji poetyckie – rzeczywiste”).
Pozwolę sobie jedynie na przytoczenie dwóch
jego wierszy.
mego przyzwolenia. W porządku dociekań,
w porządku wyznaczanym sytuacją „kiedy
śmierć nas interesuje” mogę przecież robić takie
ćwiczenie duchowo-intelektualne co wieczór
– ale czujecie tę różnicę, którą chciałbym w tym
miejscu przekazać?
Inny wiersz, tym razem mój, „Widok z
»Sosnówki« w Szklarskiej Porębie” („Słowo”,
antologia X X XIV Warszawskiej Jesieni
Poetyckiej, Wydawnictwo Adam Marszałek,
Toruń 2005):
mego przyjaciela Janka Michalskiego i brzmi:
„Dzięki za przesyłkę. Podoba mi się okładka.
A wiersz, ktoś musiał napisać ten wiersz. Jest
jak »wyjęty z ust« i niech tak zostanie”. Druga
wypowiedź pochodzi od pani prof. Zofii
Rosińskiej: „Przejrzałam książkę, którą Pan mi
ofiarował (...). Pana wiersz »I niech tak zostanie«
przejmujący. Wzmacnia utajony gdzieś lęk”.
Celowo dałem najpierw wypowiedzi, a teraz
to, czego dotyczą, abyście porównali „od tyłu”,
a potem przyrównali do własnych odczuć, o ile
takowe się pojawią. A oto wiersz „I niech tak
zostanie”:
VII
We wszystkich rzeczach oczekuję końca
Gdy płacz jest wokół kres niedługo będzie
Czekać nań trzeba w posłuszeństwie
We wszystkich rzeczach oczekuję zgonu
Gdy krew wystygła wstrzyma czas i słońce
Czekać wciąż trzeba czekać niecierpliwie
a cóż ja takiego
przed Wami mogę odkryć
czego by w Was już nie było?
We wszystkich rzeczach oczekuję zgonu
We wszystkich rzeczach oczekuję śmierci.
siedzisz na krawędzi
łatwo z niej spaść
tyle wydeptanych ścieżek
do grani serca
każdy ma za sobą
i
może to być krawędź domu
który spłonął nim go zbudowałeś
* * *
Jestem opuszczony już nawet przez śmierć
śmierć nie przychodzi do mnie
moż e j este m j e j niez nany a moż e mnie
nienawidzi
tyle zachłyśnięć
powietrzem do pięt
i widokiem na przestrzał
życia
śmierci
śniadania
i kilku kroków
albo krawędź życia
ciężkiego jak grzech
krawędź cienka
spaść można w obie strony
bo dlaczego jej tu jeszcze nie ma
powinna być skoro jest najpewniejsza
skoro jest jedyną prawdą
czymś cudowniejszym od kobiety i Boga
czymś przerażającym i wielkim
absolutną ciszą i przebaczeniem
jej dotyk jest rozkoszą i torturą
pragnę agonii bo pragnę życia
żyć to tylko umierać nieustannie
nie tracę więc nadziei
nie tracę nadziei jeszcze że śmierć okaże
mi swoją litość swoją dobroć
i przyjdzie do mnie któregoś dnia mądrego
ale to nie ty wybierasz
i niech tak zostanie
pod górę
a potem w dół
(Rabac, Chorwacja, lipiec 2005)
po zatrzaśnięte wieko
moich gór
Uderza mnie w moim dialogu z Przyjaciółmi
poprzez ten wiersz, że ani razu, tak u mnie,
w wierszu, jak i w ich wypowiedziach nie
pojawia się słowo śmierć!, ale czy nie czujemy
jej tchnienia? Nawet więcej: to o n i e j de
facto rozmawialiśmy. Jeżeli w rozważaniach
filozoficznych pojawia się sformułowanie,
że myślenie jest dobrą szkołą umierania, to
powiedziałbym, że znam lepsze. Lepsze, tzn.
ujmujące „przedmiot” dosadniej, dokładniej
(!) niż mędrca szkiełko i oko. Lepsze, tzn.
podchodzące bliżej do egzystencjalnego
fenomenu śmierci. Czy więcej wiecie o
śmierci, czy bardziej ona Was dopada w
myśli filozoficznej, niż gdy oglądacie sceny
umierania w „Forreście Gumpie”? Dojrzało
we mnie przekonanie o przesadnej uzurpacji
filozofii jako skutecznym/dobrym sposobie
problematyzowania i rozwiązywania problemów.
Powiedziałbym, dla rozładowania atmosfery, ale
zupełnie poważnie: filozofia nie do wszystkiego
zbliża się najbardziej, nawet jeśli idzie o
problematyzowanie; to trochę tak jak z kacem –
ja wiem, o czym mówię, ale nie ze wszystkimi ze
znajomych mogę o tym porozmawiać jak równy
z równym, bo kac ich nie dopadł (a jednak są
rzeczy na świecie, o których się filozofom nie
śniło!). To trochę tak jak u Renoira, który mówi:
„To fajnie, że Newton odkrył prawo ciążenia.
Ale każda matka dokonuje odkrycia, jak należy
trzymać niemowlę”. Parafrazując: to dobrze, że
filozofowie potrafią przenicować intelektem
śmierć do szpiku kości, ale to każdy z nas
odkrywa ją w tych momentach, kiedy ona w swej
łaskawości ku nam się wychyla. Filozoficzne
rozważanie o śmierci, z którego przemawia
do nas intelekt bez widocznego wsparcia
doświadczenia, mnie nie przekonuje, ponieważ
„najważniejszą właściwością jabłka jest ta, którą
poznajemy, zabrawszy się do jedzenia” (Ortega
y Gasset). To jest prawdziwa różnica między
tym, kiedy śmierć nas dopada, a tym, kiedy
śmierć nas interesuje. Jeśli nas interesuje bez
owego dopadania, to mamy doskonałe aporie,
doskonałe i nieprzekonujące, bo doskonale
bezradne wobec śmierci jako zjawiska.
Tak więc dojrzała świadomość śmierci nie
jest li tylko dojrzałością intelektu do jej
sproblematyzowania i obróbki, ale przede i nade
wszystko dojrzałością doświadczenia, kiedy
śmierć nas dopada. Takimi doświadczeniami
chciałem się podzielić. Dziękuję. I jestem
naprawdę ciekaw Waszych doświadczeń, w
których śmierć Was dopadła.
Wiersz jak wiersz, komuś może się podobać,
komuś nie. Idzie mi o pewne doświadczenie
z nim, które stało się moim udziałem,
doświadczenie jego oddziaływania. Dla mnie to
wiersz świetlisty, pogodny, ciepły. Tym bardziej
zaskoczyły mnie słowa żony (tej samej, do której
się przytulam), która powiedziała: mam prośbę,
żeby już nie było tych „wiek”. Zaskoczenie było
tak duże, że najpierw wcale nie zrozumiałem,
o co jej chodzi!. „Wiek” zabrzmiało mi jako
(udziwniona?, pomylona? , przekręcona?) forma
od wieku! Dopiero po chwili dotarło do mnie, że
ona po prostu nie chce moich wierszy, z których
wychyla się doświadczenie śmierci. Może tym
razem ją dopadło? Nie pytałem, boję się.
Kolejny przykład. Byłem (lato 2005) w Chorwacji.
Uderzyły mnie dwa doświadczenia, które
dość głęboko przeżyłem. Nie doświadczyłem
wojny, odpustowe karabiny plastikowe zawsze
mnie cieszyły jako chłopięce zabawki. Ale
teraz, po nie tak odległych doświadczeniach
konfliktów wojennych w byłej Jugosławii,
którego wszak doświadczałem jedynie
medialnie, widok plastikowych karabinów na
straganach przy plaży w Chorwacji wstrząsnął
mną i to silnie. Dodatkowy wstrząs przeżyłem,
gdyśmy pojechali w pobliże granicy serbsko-
chorwackiej. Pusty krajobraz (prawie 10 lat po
wojnie!), rozstrzelane domy, a przy szosie co
krok tabliczki: Achtung, Minen! (Gdy wróciłem
do Warszawy, mój przyjaciel Marko, Serb,
wyjaśnił mi, że nie zagospodarowuje się tych
terenów, bo nie ma rozstrzygnięć prawnych:
choć tereny są już w granicach Chorwacji, to
w świetle unijnych praw i przepisów Serbowie
mogą mieć i mają uzasadnione roszczenia;
Chorwaci chętnie by kupili, ale zdaje się, że za
półdarmo i pat gotowy). Ale nie to jest moim
problemem. Te dwa doświadczenia na tyle silnie
na mnie podziałały, że... oczywiście napisałem
wiersz. Zanim się nim pochwalę, użyję go
jako dydaktyczno-intelektualnej przynęty-
zagadki. Wiersz mój zdobi okładkę książki
(„Świat według poety”, Toruń 2005, dostępna
w dobrych księgarniach), też mojej, wcale nie
poetyckiej, choć o poezji. Książkę podarowałem
kilku osobom. Oto wypowiedzi dwóch z nich.
Są to ich samowolne recenzje, samowolne, bo
nie prosiłem o nie ani ich nie oczekiwałem. Ta
„samowolność” jest tu najciekawsza dla mnie
jako autora i dla mnie jako doświadczającego
obecności śmierci. Pierwsza z nich pochodzi od
Wierzę w nią
wierzę w śmierć która mnie opuściła
Te r a z , k i e d y c z y t a m t e d w a w i e r s z e
„osamotnione”, zdaję sobie sprawę, że dla kogoś
innego mogą one wcale nie być dostarczycielami
doświadczenia, że „śmierć go dopadła” – ale tym
bardziej warto, byśmy dzielili się odczuciami.
Mnie dopada, jak już pisałem, zawsze, ale ja
znam całego Ratonia, a on cały utkany ze śmierci
(przeczytajcie przynajmniej moje omówienie w
„Autografie”!). Ratonia nie znałem, nie otarłem
się o niego (urodził się 4 III 1942 roku, a zmarł
14 (?) I 1983), ale stale czuję jego obecność, coś
jak wspólnota śmierci. Ratonia nie (po)znałem,
ale poznałem ludzi, którzy się z nim zetknęli
na niwie poetyckiej i życiowej. Był kloszardem
w poezji, m.in. dlatego ten niespotykany już
od wieków znak zapytania przy dniu śmierci.
Cierpiał wedle niektórych relacji na guza
mózgu, nędza i alkoholizm były wtórne. Należy
do poetów przeklętych, choć i w tej legendzie
niewiele zostało dla niego miejsca. W swoich
„Portretach z bufetem w tle” (Iskry, Warszawa
2001) Roman Śliwonik go nie umieścił. Piotr
Sarzyński i Maja Wolny w książce „kronika
śmierci przedwczesnych” (Iskry 2000) także nie.
To pierwsze z brzegu przykłady. Ratonia trzeba
szukać w encyklopediach literatury, a i to nie
we wszystkich okaże się skuteczne. Tyle gwoli
zaspokojenia mojego bólu z powodu kulawej
pamięci po Ratoniu. Chcę tylko powiedzieć, że
autentyczność przekazu własnego obcowania
ze śmiercią potrafi – jak u mnie – wywołać
współodczuwanie. Ratoń daje mi takie chwile, w
których śmierć mnie dopada.
I kolejny przykład różnicujący doświadczenie,
kiedy śmierć tylko nas (mnie) interesuje, a kiedy
mnie (nas) dopada. Śmierć dopada/nachodzi
mnie często. Oto sytuacja: leżę, jeszcze nie
zasypiając, przytulam się do śpiącej już żony, a
tu myśl zamiast snu, że kiedyś któreś z nas już
się nie będzie mogło do drugiego przytulić. To
jest doświadczenie, konstatacja niby banalna
i owszem nie upieram się, ale idzie mi o to,
że ona mnie dopada, po prostu dopada, co
jakiś czas, bez mojej wiedzy i woli, niejako bez
2
Migotania, przejaśnienia 16
C hodzi za mną ten problem „od zawsze”.
413934144.027.png 413934144.028.png 413934144.029.png 413934144.030.png 413934144.031.png 413934144.032.png 413934144.033.png
Helena Raszka
Niczyje
Drążę miąższ urody,
soczyste smaki.
Pod nimi
twarda pestka
rozumienia.
To z niej
kiełkuje
człowiek.
Ani łatwo,
ani prosto,
słowa same łączą się głoskami
i mruczą swoje sensy
z tajemniczą logiką.
Mogę starać się taić myśli,
poglądy
pragnienia.
Mogę im zamknąć wszystkie bramy.
One wyfruną szparami
same z siebie lotne,
same z siebie poddane,
siebie się nie bojące.
Jakby oddarte
ode mnie.
Już niczyje.
Olimpiada
Trzeba podnieść życie
wysoko,
jak łyżwiarz partnerkę nad głową,
w kręgu wirujących trybun,
łukiem poza horyzonty
i wyobrażenia.
Trzeba unieść siebie
ponad siebie,
nie więcej.
Ale to i tak,
i tak nad siły.
Wiersze z tomu „Imię własne” spisanego w latach 1983-89,
dotąd nie wydanego.
Po nocach
Taka to egzystencja
łatana na łokciach,
cerowana na piętach,
piesza dola trampkowa.
Ani tu komu dojść,
ani mnie wyjść,
bo i dokąd.
Po nocach
słucham.
W powietrzu żywi i umarli
trzepocą słowami
poza,
nade.
A we mnie głucho.
***
Wewnątrz
Przyjdzie czas przeprowadzki,
zamieszkam w łodygach roślin,
w dziobach ptasich
rozmienię się na drganie powietrza.
Przyjdzie czas,
wyjmiesz wtedy
z ram słonecznych mój obraz
osuszony ze wzruszeń,
z wymazanym podpisem,
Deszcz przecieknie przez rzęsy,
korzenie rozplączą włosy,
wrzosowiska
motylom porozdają ich zapach.
Pęknie
spróchniałym trzaskiem
łuk odlotu rusałki
z twojej dłoni
w gąszcz światła
rozdzierany na oścież.
Jakie to szczęście
być poza pragnieniami.
Wewnątrz marzeń
jest lęk i zamęt uniesienia,
szamotanina możliwości,
chichot przegranej.
A tu śpiewa przestrzeń,
pachnie świt,
las się otwiera.
Nikt tędy nie przechodzi,
nikogo nie wzywa
na pojedynek serdeczny.
Niczyje wołanie tu
nie odstrasza,
nie przyzywa.
Bezbrzeżna płyniesz
ani przez,
ani do.
Wewnątrz promienia.
Kiełkobranie
Powoli,
głoska po głosce,
sylaba za sylabą
dorasta się do słowa.
Z niego
myśl pączkująca
Rozkrzewiające się bujnie
zdania.
Ich sens,
pożywny owoc.
dzana... A jednak – mało obecna w świadomości czytelników, wy-
łączając może tylko polonistów i krytyków literackich i to głównie
tych w tzw. wieku dojrzałym.
Twórczość Heleny Raszki to przykład dobrej poezji pozostającej
na poboczu literackich mód rozumianych jako pogoń za nowinką
i poklaskiem, za drzwiami artystycznych salonów, z dala od zgieł-
ku pseudoartystycznych sporów. Bezkompromisowa i nieczuła
na komercyjne wymogi, uczciwa, o sprawach ważnych traktująca
z należnym dystansem, bez cienia ulotnej doraźności, a przecież
jakże aktualna. Po prostu uniwersalna. Pokazująca ciemną moc
zbiorowych emocji i stereotypów, upominająca się o szacunek i
niezależność ludzkiej egzystencji. Ukazująca piękno szczecińskiej
„małej ojczyzny”. Wiersze sprzed lat brzmią jakby pisane były teraz
i właśnie nam pod rozwagę dane. Tak funkcjonuje tylko poezja naj-
wyższej literackiej próby. Dlatego żal, że Helena Raszka, ta poetka
„intelektualnego niepokoju”, jest obecnie autorką osobną i zapozna-
ną. To także kwestia jej życiowej postawy, ignorowania wszelkich
układów i koniunktur. Kwintesencją tej niezmiennej filozofii są
słowa poetki wypowiedziane kilkanaście lat temu: „W Polsce wolnej
czy zniewolonej piszę sobie spokojnie i bez wydawniczych emocji
kolejne tomiki »wierszy pośmiertnych«”.
Wśród kilkorga Polaków laureatów literackiej Nagrody Nobla jest
dwoje poetów – Czesław Miłosz i Wisława Szymborska.
Niby nie ma w tym niczego nadzwyczajnego. Poezja w swej istocie
jest sztuką elitarną. Uprawia ją wielu, ale prawdziwy talent dany jest
tylko wybranym. Krąg jej odbiorców i koneserów też jest w gruncie
rzeczy wąski. To oczywiste. Ale żal, gdy na tę oczywistość nakładają
się różnorakie okoliczności zewnętrze, obiektywne, które tę dzie-
dzinę literackiej twórczości dodatkowo marginalizują.
To bez wątpienia twórcy znani i popularni.
A czym dzisiaj mierzy się popularność poetów? Opublikowanymi
zbiorami wierszy, pochlebnymi recenzjami, powodzeniem spotkań
autorskich z czytelnikami, obecnością tekstów poety w kanonie lektur
szkolnych? A może aktywnością literata w sferze pozaartystycznej,
jego zaangażowaniem w sprawy społeczne, zarówno w wymiarze
lokalnym, jak i znacznie szerszym? Większość tych kryteriów dzisiaj
okazuje się zawodna i względna. Łamy prasy otwarte na krytyczne
i rzetelne omówienia poetyckich dokonań znacznie się skurczyły,
poetyckich imprez też jakby mniej, a jeśli już są, to nie wzbudzają
medialnego zainteresowania, zaś wykazy szkolnych lektur stale są
weryfikowane i zmieniane, budząc przy tym emocje nie zawsze
natury merytorycznej. Postawy społeczne artystów, ich polityczne
wybory albo na chwilę „podbijają” popularność, albo przeciwnie
– odbierają danej osobie sympatię, co zazwyczaj absurdalnie odbija
się na ocenie twórczości.
Poezja to nie tylko „rzecz wyobraźni” i gra słów układanych zgod-
nie z precyzyjnymi regułami wersyfikacji lub celowo im wbrew,
sfera pięknoduchom jedynie dostępna, jak powszechnie zwykło
się uważać.
To zaś ma swoje konsekwencje przede wszystkim dla życia poezji
współczesnej. Ta klasyczna, zaliczona do kanonu, omawiana, anali-
zowana ma się lepiej, choć też znacznie gorzej, niż powinna. Szkolna
sztampa i rutyna utrwalana nieśmiertelnym „co podmiot liryczny
miał na myśli” oraz analizą wersyfikacyjną nie daje na ogół szans
na rozbudzenie wrażliwości, na uświadomienie, czym poezja może
być w życiu każdego z nas. Wiersz podobnie jak inne dzieła sztuki
– teatr, film, beletrystyka czy muzyka oswaja dla nas rzeczywistość,
pomaga odnaleźć się w świecie pełnym chaosu i sprzeczności, a
co najważniejsze pozwala łatwiej nieść egzystencjalne brzemię.
Poezja łagodzi obyczaje, wyzwala dystans, ukazuje świat i ludzi z
innej, mądrzejszej i głębszej perspektywy. Porusza serce i umysł.
Pod warunkiem, że jest to dobra poezja.
Radość zaś wielka, że możemy Państwu przypomnieć ją i przybli-
żyć choćby poprzez wyimki z jej tomików. Dają skromną próbkę
tej wybitnej poezji, rzetelnej w formie, nie umizgującej się nigdy do
odbiorcy, lecz ukazującej mu nowe horyzonty, inny wymiar losu.
Może zachęceni tą lekturą, zechcecie sięgnąć do twórczości Heleny
Raszki? Naprawdę warto.
Helena Raszka to autorka, która obiektywnie spełnia wszelkie wa-
runki, aby być poetką znaną i uznawaną. Wysoko ceniona przez
znawców literatury, popularna w swoim szczecińsko-pomorskim
środowisku, czynna w lokalnym życiu społeczno-literackim, nagra-
Anna Jęsiak
Gazeta literacka
3
Gazeta literacka
3
413934144.034.png 413934144.035.png 413934144.036.png 413934144.037.png 413934144.038.png 413934144.039.png 413934144.040.png 413934144.041.png 413934144.042.png 413934144.043.png 413934144.044.png 413934144.045.png 413934144.046.png 413934144.047.png 413934144.048.png 413934144.049.png 413934144.050.png 413934144.052.png 413934144.053.png 413934144.054.png 413934144.055.png 413934144.056.png 413934144.057.png
Tadeusz Olszewski
Treny dla Pawła
Portret trumienny
Cmentarz w Jaktorowie
O takich chłopcach jak on
pisał Kawafis
Często widywał ich na ulicach Aleksandrii
niektórzy ukradkiem trzymali się za ręce
inni ze śmiechem odpychali pijanych marynarzy
lub niepostrzeżenie znikali w podejrzanych zaułkach
Wszystkim tak samo występowały rumieńce na policzki
i oczy paliły się głodnym blaskiem
wszyscy tak samo byli samotni i nadzy
Umierali zanim wybiła ich godzina
Troskliwa ręka codziennie zapala znicze
i kładzie świeże kwiaty
niekiedy zatrzymuje się tu siwy mężczyzna
czyta „żył 23 lata” i płacze
z oddali dobiegają klaksony aut i łoskot pociągów
samoloty na niebie rysują linie niedokończone
jak nagle przerwana linia życia
Niech nikt nie przyzywa Boga
niech nikt nie mówi o wiecznym spokoju
Powrót z Brazylii
Martwa gramatyka
Nic się nie zmieniło
trwa łuk tęczy rozpięty nad wodospadem Gaviao
jaszczurki płynnym ruchem ześlizgują się po nagiej skale
chwytają owady w locie potem nieruchomieją
całe w plamach słońca i zieleni
gdzieś w dole woda omywa
białe kości zwierząt i zaginionych wędrowców
Jest wielka cisza
był
było
byliśmy
wszystko w czasie przeszłym
bo teraźniejszy nie istnieje
a przyszłego nigdy nie będzie
on
jego
o nim
więcej zaimków nie pamiętam
I tylko silniki samolotu którym wracam bez ciebie
wyją jak psy
po śmierci pana
z rzeczowników ocalały
deszcz
zimno
cmentarz
nie ma zdań złożonych
zostało proste oznajmujące:
nic jest wszystkim
4
Migotania, przejaśnienia 16
4
Migotania, przejaśnienia 16
413934144.058.png 413934144.059.png 413934144.060.png 413934144.061.png 413934144.063.png 413934144.064.png 413934144.065.png 413934144.066.png 413934144.067.png 413934144.068.png 413934144.069.png 413934144.070.png 413934144.071.png 413934144.072.png 413934144.074.png 413934144.075.png 413934144.076.png 413934144.077.png 413934144.078.png 413934144.079.png 413934144.080.png 413934144.081.png 413934144.082.png
Elegijna odmienność
społecznego wykluczenia czy też brakiem samo-
akceptacji, co permanentną świadomością utraty.
Dlatego podmiot szuka punktu oparcia w dialogu
z poezją Audena, która ostatecznie przynosi oca-
lenie. Wielkiego poetę i bohatera wierszy Olszew-
skiego zbliża to samo doświadczenie odmienno-
ści i śmierci. Obydwaj znajdują się na krawędzi
swego losu. Stary Auden oswaja się z nadciągają-
cą śmiercią, bohater Olszewskiego – z nieuchron-
nym rozstaniem. Łączy ich również, a może
przede wszystkim, doświadczenie homoseksual-
nej miłości, „bo Auden kocha tak samo jak ja i
jest tak samo opuszczony”.
Wyraźny patronat Audena zaznaczył się rów-
nież w Trenach dla Pawła , które korespondu-
ją z wierszem Funeral Blues . Historia tego tek-
stu dowodzi istotnie o wielkości poezji autora
Morza i zwierciadła ; początkowo tekst ten zo-
stał pomyślany jako łatwy utwór parodystyczny
napisany dla kabaretu, z czasem jednak czytel-
nicy zdecydowali zupełnie inaczej, traktując go
jako wzniosły utwór żałobny o niebywałej powa-
dze. Powszechny rozgłos uzyskał dzięki brytyj-
skiej komedii filmowej Cztery wesela i pogrzeb
(1994), a zwłaszcza z powodu jednej tylko sce-
ny, w której gej, Matthew, podczas ceremonii
żałobnej zmarłego partnera Garetha deklamu-
je właśnie ten wiersz Audena. To bez wątpienia
najdostojniejsza, o ile nie najważniejsza scena
w filmie, która zadziałała być może właśnie dla-
tego, że trafnie wydobyła z wiersza Audena ge-
jowski smutek. W Funeral Blues nie ma pocie-
szenia. Strata nie zostaje odzyskana, cały świat
zewnętrzny, dotknięty żałobą, zostaje dosłownie
„zdemontowany”. Podobny demontaż wyobraźni
i języka obserwujemy w Trenach dla Pawła , cho-
ciaż podobieństw jest znacznie więcej. Samolo-
ty, które „na niebie rysują linie niedokończone /
jak nagle przerwana linia życia” przypominają o
Audenowskiej frazie: „Niechaj zawodząc samo-
lot nad głowy się wzbije / Kreśląc na niebie na-
pis «On nie żyje! » ”. Te dwa utwory, jakkolwiek
mocno ze sobą związane, ukazują różne momen-
ty trwania żałoby. Tak więc, na przykład: „silni-
ki samolotu którym wracam bez ciebie / wyją jak
psy / po śmierci pana” przypominają o rozpaczli-
wym, choć niemożliwym do spełnienia, pragnie-
niu, by krzykiem zagłuszyć tę straszliwą ciszę i
ten pozorny zewnętrzny spokój, który mimo tra-
gedii wciąż trwa. U Audena z kolei pojawia się
pragnienie wielkiej ciszy, która pochłonie cały
zgiełk nieczułego na żałobę świata: „Niechaj nie
szczeka, rzućcie psu kość smakowitą”.
Publikacja Trenów dla Pawła jest częścią projektu
zakrojonego na większą skalę. Zamykają one wy-
bór wierszy Tadeusza Olszewskiego Tropiki smut-
ku , który miałem okazję redagować przy współ-
pracy z autorem. Pozostaje wierzyć, że wkrótce
znajdzie się także wydawca, który zechce przy-
pomnieć najciekawsze wiersze tego niemal zapo-
mnianego poety.
diańskich znaczy „jastrząb”. Symbolizuje on
męskość, waleczność. Jest ptakiem boskim, tote-
micznym. W poezji Tadeusza Olszewskiego ja-
strzębi nie ma, obecne są natomiast inne ptaki:
niespokojne jaskółki czy mewy, których krzyk
przypomina „wołanie umarłych” i które zawsze
symbolizują zbliżającą się katastrofę. Ale Gavião,
bo tak nazywa się wodospad położony na tere-
nie Parku Narodowego Ubajara w północnej
Brazylii, staje się w Trenach dla Pawła synoni-
mem śmierci.
Wiosną 2006 roku spadł w przepaść nad wodo-
spadem Gavião dwudziestotrzyletni Paweł. Zgu-
bił go jeden fałszywy krok, który spowodował, że
wspólna wyprawa w rajskie tropiki nieoczekiwa-
nie przemieniła się w największą katastrofę. Jako
badacz literatury zainteresowany poezją Tadeusza
Olszewskiego mógłbym stwierdzić wzniośle, że
ostatecznie spełnił się wielokrotnie uobecniany w
tej poezji mit katastroficzny.
Treny dla Pawła wpisują się w wielowiekową tra-
dycję literatury elegijnej. Można zresztą wyodręb-
nić szereg zróżnicowanych gatunków literackich,
takich jak tren, lament, elegia, nenia czy epita-
fium, których zasadniczym przesłaniem stało się
wyrażenie żalu po stracie bliskiej osoby. Pisanie
okazało się jednym z najważniejszych elementów
wspomagających dokonanie trudnej pracy żało-
by. Treny dla Pawła , także i w tym znaczeniu, są
zjawiskiem typowym na tle przebogatej tradycji
literackiej. Zaskakują jednak swoją otwartością.
Emocje poety są w końcu skierowane do młod-
szego mężczyzny.
Normy społeczno-obyczajowe sprawiły, że o ho-
moseksualnej miłości, może z wyjątkiem czasów
antycznych, prawie nigdy nie pisało się otwar-
cie. Jak pokazuje historia literatury, ten rodzaj
skrywanej miłości dochodził do głosu jedynie
wtedy, gdy miłość została nagle zerwana przez
śmierć tej najbliższej osoby. Pękały wtedy wię-
zy przymusu milczenia, konwencja literacka roz-
luźniała się, zezwalając w sytuacji głębokiej żało-
by na swobodniejsze wyrażanie uczuć. Tylko w
ten sposób, by nie ściągać na siebie podejrzeń,
można było chwalić piękną cielesność zmarłych
już młodzieńców. I tu najczęściej rozmywała się
granica pomiędzy męską przyjaźnią a miłością,
rzucając na seksualność kochanków nieco wię-
cej światła. Historia zna wiele takich przykła-
dów: lament króla Dawida, opłakującego śmierć
umiłowanego Jonatana, św. Augustyn rozpacza-
jący w Wyznaniach po stracie przyjaciela w la-
tach grzesznej młodości, Licydas Johna Milto-
na, Adonais Percy Shelleya i wiele innych. Być
może właśnie dlatego utrwaliło się przekona-
nie, a za nim – konwencja, że literatura gejowska
jest w dużej mierze literaturą elegijną, żałobną
czy wręcz nawet melancholijną, jeśli nie towa-
rzyszy jej konsolacyjne przesłanie. Stereotyp ten
umocniła bodajże najmocniej twórczość po-
etycka Hopkinsa, Housmana, Whitmana, Owe-
na. Wydaje się, że nawet współcześni pisarze
gejowscy kontynuują ten model wyrażania ho-
moseksualności: przykładem tego kampowe po-
ematy Franka O’Hary pisane po śmierci Jamesa
Deana, elegia Allena Ginsberga O prochach Ne-
ala , żałobne sonety Brane Mozetiča, czy wresz-
cie wiersze rodzimego Eugeniusza Tkaczyszyna-
-Dyckiego, w których obsesyjnie powraca fraza:
„mój przyjaciel jest martwy / i z martwych nie
wstanie dzisiaj”. Istotną cechą wyróżniającą po-
ezję gejowską XX wieku jest niemożność prze-
pracowania żałoby. W odróżnieniu od konwen-
cji „heteroseksualnych” trenów, które zazwyczaj
kończą się konsolacją, czyli pocieszeniem, uspo-
kojeniem, świadczącym o dokonaniu pracy żało-
by, poezja gejowska raczej nie godzi się ze śmier-
cią, żyje ciągłą utratą, co powoduje obrócenie
niedokonanej żałoby w melancholię.
W Trenach dla Pawła nie ma pocieszenia: „niech
nikt nie mówi o wiecznym spokoju”, język nie-
zdolny wyrazić ból po stracie partnera rozpa-
da się na martwą gramatykę: „nie ma zdań zło-
żonych / zostało proste oznajmujące: / nic jest
wszystkim”. Ta swoista obsesja braku i nieobec-
ności spowodowanej nagłą śmiercią sprawia, że
Treny dla Pawła układają się w spójną całość, a
jednocześnie nawiązują tematycznie do wierszy z
dotychczasowych tomów poetyckich tego autora.
Korzystając z okazji, warto przypomnieć tę po-
ezję, by spojrzeć na Treny dla Pawła w szerszym
nieco kontekście.
Tadeusz Olszewski, który w latach 80. XX wie-
ku i na początku 90. zyskał opinię interesujące-
go i liczącego się krytyka literackiego, jest przede
wszystkim równie interesującym poetą. Debiu-
tował w 1968 roku zbiorem wierszy Łagodność ,
który wyraźnie zarysował topos arkadyjskiej ła-
godności zmąconej przeczuciem zbliżającej się
katastrofy, co potwierdził kolejny tom Auto-
portret rąk (1971). Znany z poezji Czechowicza
mit katastroficzny podlega w poezji Olszewskie-
go znacznemu rozbudowaniu i łączy się w pe-
wien sposób z odkrywaną powoli odmienno-
ścią, o czym wyraźnie przekonują już wiersze z
tomu Prawie dom (1981). Nocny wariant (1986)
przynosi kontynuację wewnętrznych zmagań
z własną tożsamością. Ukochanemu mężczyź-
nie poświęcone są właściwie wszystkie wier-
sze z cyklu Listopad jak sędzia, jak kat . Natural-
ną porą roku dla tej tajemnej, skrywanej przed
światem miłości jest jesień. W kolejnych to-
mach zyska ona znaczenie symboliczne i wiązać
się będzie z postulowanym przez Olszewskiego
w obszarze krytyki literackiej pojęciem „nowej
dekadencji”, która przynosi – podobny do tego
sprzed stulecia – obraz niepokojów i wyobrażeń
sprawiających, iż podmiot wierszy traktuje swo-
ją odmienność jako przeznaczenie, doświadcze-
nie zbliżające do kresu. Przykładem tego wier-
sze z Ciemnej pamięci (1990), które utrwalają
ten modernistyczny rodowód pisania o homo-
seksualności. W tym kontekście „ciemna pa-
mięć” kojarzy homoseksualną miłość z myślą o
nieuchronnej zagładzie, dekadencja zaś stanowi
dlań doskonałe alibi, o czym przekonuje kolej-
ny tom poetycki Jesień z Audenem (1992), któ-
ry można by uznać, nie licząc wierszy o tematyce
homoseksualnej z poprzednich zbiorów, za lite-
racki coming out Tadeusza Olszewskiego. Jesień z
Audenem ukazała się wszakże jako piąty i ostat-
ni tom w ramach „serii poezji homoerotycznej
polskich poetów XX wieku”, publikowanej przez
nieistniejące już wydawnictwo L’Europe. Książ-
ce zaszkodził niewielki nakład i „dyskredytują-
ca” wówczas etykietka poezji homoerotycznej.
Jesień z Audenem , nawet jeśli w środowisku ge-
jowskim zyskała opinię znakomitego cyklu ero-
tyków, ukazujących otwarcie, a jednocześnie w
sposób niezwykle subtelny i wrażliwy, homo-
seksualną miłość jednego mężczyzny do drugie-
go, to niestety nie spotkała się z powszechnym
uznaniem. Zbiór ten okazał się ostatnim i chyba
najcenniejszym dokonaniem poetyckim. Tade-
usz Olszewski całkowicie wycofał się z życia lite-
rackiego, poświęcając się wyłącznie podróżom.
Nietrudno się domyślić, że ich przeznaczeniem
(być może fatalnym) okazały się właśnie tropi-
ki. Z rzadka pisał i publikował jedynie pojedyn-
cze wiersze.
O neodekadenckim duchu poematów Jesieni z
Audenem przypomina choćby jesień przywoła-
na w tytule zbioru, ulubiona przez dekadentów
pora roku, która wiąże się z metaforą rozpadu,
wyczerpania, zmierzchu, umierania. Jesień stano-
wi raczej tło dla psychicznych doznań, jest cza-
sem rozstania, tą najtrudniejszą chwilą po odej-
ściu kochanka, w której żal miesza się z paniczną
rozpaczą, a żałoba przechodzi w melancholię. Je-
sień z Audenem jest w zasadzie elegijnym mono-
logiem zakochanego skierowanym do nieobec-
nego kochanka, głosem rozpaczy rzuconym w
próżnię. Obiekt utraty rozmywa się w rozgorącz-
kowanej świadomości poety, utrata dotyczy w
pewnym stopniu uszczerbku na „Ja”, dlatego też
rozstanie z kochankiem jest w istocie doświad-
czeniem własnej śmierci. Wszystko poddane jest
umieraniu i rozpadowi: podmiot, miłość, świado-
mość, wyobraźnia, język, czas, przyroda i świat
ulegają stopniowemu zniszczeniu. Rzeczywistość
zapada się w próżni. Jesień, pora rozstania, każe
myśleć homoseksualiście Olszewskiego o widmie
katastrofy grożącej jego wewnętrznemu światu.
Miłość homoseksualna obciążona jest piętnem
nieuchronnej klęski, wywołanej nie tyle sytuacją
Tomasz Kaliściak
Tadeusz Olszewski
Nic
Anne Sexton czyta „Dotknij mnie”
Chłód od niedomkniętego okna Uporczywa mucha
brzęczy w niewidzialnym kącie Tak nadchodzi koniec lata kres
nadziei ale nie tęsknoty Kurz osiada na zgaszonych liściach jak daleki ból
Marcie Fox
Jest wściekła Sięga po książkę i natychmiast rzuca nią o najbliższy obłok
nalewa sobie whisky zapala papierosa i klnie tak że wylękli aniołowie
pokornie schodzą jej z drogi – Jak ona śmie – Anne zaciska pięści
– jak ona śmie czuć więcej widzieć więcej i kochać więcej
niż ja I skąd się wzięła na tym zakichanym Górnym Śląsku gdzie nikt wcześniej
nawet nie słyszał o poezji I dlaczego ma piękne ciało jasne oczy i uśmiech
od którego mężczyznom zasycha w gardłach podczas
gdy ja jestem tylko duchem
Nie widzi zgorszonej miny Boga i jeszcze raz otwiera książkę
„Właśnie gotowałam kwiaty brokułów jak ongiś
Anne Sexton!” – czyta połykając łzy A potem szepce:
gdybym żyła, Marto, przytuliłabym się do ciebie,
zapytałabym o twoje córki, Tadeusza O. i kapelusze
Może razem gotowałybyśmy brokuły lub kroiły warzywa na sałatkę
a może napisałybyśmy wiersz o wiecznym głodzie który czyni z nas kobiety
ustawicznie wystawiane na pokuszenie więc nieśmiertelne jak
sny gwiazdy krew żądza i miłość
Nie myśleć Pozwolić opadać powiekom Wysypać niedopałki z popielniczki
Zarzucić pled na ramiona bo chłód coraz dotkliwszy i ciało sztywnieje jakby
coś zamarzało wewnątrz Bez ruchu Bez żadnej wizji Tu nic się nie wydarzy
Najwyżej przybędzie jeszcze jeden
(wciąż ten sam) zaimek na gęsto zapisanej karcie
gdzie każda litera jest tylko niemym znakiem graficznym
samą formą
pustką
lub metaforą pustki
Zmierzch się dopiero zaczyna Wabi
nietoperze i nieprzytomne ćmy Napina nerwy przyszłych samobójców
Gazety sprzed tygodnia zalegają stół Trzeba tu zrobić miejsce dla szklanki i wysypać na dłoń
dokładnie odliczoną ilość tabletek Za godzinę sen przyjdzie płytki i niewyraźny
jak wspomnienie dawnej podróży lub oddech samotnie wędrującego pustym wybrzeżem
Wszystko w półmroku W coraz wolniej krążącej krwi Bez żadnych reguł
Kościelisko, 21 sierpnia 1991
Gazeta literacka
5
G avião w narzeczu brazylijskich plemion in-
413934144.083.png 413934144.085.png 413934144.086.png 413934144.087.png 413934144.088.png 413934144.089.png 413934144.090.png 413934144.091.png 413934144.092.png 413934144.093.png
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin