Jerzy Pilch - Najpiękniejsza kobieta świata.pdf
(
337 KB
)
Pobierz
268672665 UNPDF
J
ERZY
P
ILCH
N
AJPIĘKNIEJSZA KOBIETA
ŚWIATA
1
Jak przychodzi wielka miłość, to człowiekowi zawsze się zdaje, że pokochał najpiękniejszą
kobietę świata. Ale jak człowiek faktycznie pokochał najpiękniejszą kobietę świata - może
mieć kłopoty.
Jeżeli nie była najpiękniejszą kobietą świata w sensie ścisłym, to należała do pierwszej
dziesiątki najpiękniejszych kobiet świata, a jak nie do dziesiątki, to do setki - szczegóły bez
znaczenia; była olśniewająca w sensie planetarnym. Zobaczyłem ją i popełniłem błąd frajerski
- zamiast poprzestać na podziwie - postanowiłem ją zdobyć.
Zobaczyłem ją na pewnym bankiecie, to znaczy po raz pierwszy i na żywo zobaczyłem ją na
pewnym bankiecie, wcześniej setki razy widywałem jej podobiznę na rozmaitych
fotografiach, reklamach, plakatach i billboardach. Jej słynne oblicze zdeprawowanej
madonny, które tak ekscytowało fotografów, operatorów i reżyserów było dobrze znane.
Bankiet odbywał się w ogrodach zachodniej ambasady. Był to bardzo doniosły, bardzo
rytualny i bardzo doroczny bankiet. Na towarzyskiej giełdzie zaproszenie na ten bankiet
uchodziło za nadzwyczaj wartościowy papier.
Wyjątkowość bankietu szło też poznać po tym, że w ogrodach ambasady, oprócz
wirtuozersko władających sztuką bankietowania bywalców, błąkali się zagubieni
intelektualiści, którzy na żadnych bankietach nie bywali, ale mieli w dorobku prace
poświęcone kulturze zachodniego kraju, którego ambasador wydawał bankiet. Wyróżniali się
archaicznymi garniturami, nieumiarkowanym łakomstwem i wielkim entuzjazmem. Gdy
zblazowani bywalcy wyznawali im, iż nienawidzą bankietów - starali się ich jakoś pocieszyć i
zachęcali do jedzenia, picia i zabawy. Zblazowani bywalcy, którzy na wszystkich bankietach
snuli posępnie, iż nienawidzą bankietów, i znajdowali dla swych wyznań równie posępny
posłuch wśród innych zblazowanych bywalców bankietów, którzy również nienawidzili
bankietów - w osłupieniu spoglądali na krzepkich, uśmiechniętych i rozpalonych szampanem
staruszków, którzy nieoczekiwanie żelaznym chwytem łapali ich za łokieć, wiedli ku
zastawionym stołom i rozglądając się z tryumfem, wykrzykiwali: - Ależ skąd ten smutek,
młody człowieku! Należy dostrzegać słoneczne strony życia! Dziś zwłaszcza! Tu zwłaszcza!
Cóż za wspaniałe przyjęcie! Proszę koniecznie coś zjeść! Proszę! Pyszna rybka! Pyszna
wędlinka! Pyszna sałatka! - i wtykali w zblazowane ręce talerz, i nakładali kopiaste porcje, i
podtykali je pod zblazowane oblicza. - Proszę koniecznie coś zjeść! A potem napitki czekają!
1
Trunki przednie! Proszę się raczyć! - i zagubieni, a w istocie czujący się w ogrodach
ambasady jak ryby w wodzie intelektualiści mrugali łobuzersko i swawolnie nurkowali w
falujący tłum.
Był parny, lipcowy dzień. Od zachodu sunęły na Warszawę chmury ciemne jak ołów i lekkie
jak elektryczność. Najpiękniejsza Kobieta Świata w zasadzie przez dobre dwie godziny nie
ruszała się z miejsca. Krążyłem wokół, z początku nie zauważałem, że krążę. Ze szklanką
wody niegazowanej łaziłem po ogrodach ambasady bez celu. Do nikogo specjalnie się nie
garnąłem. Do mnie też nikt. Odruchowo starałem się unikać czatujących na ofiarę nudziarzy.
Po kolejnym bankiecie taka umiejętność sama wchodzi człowiekowi w krew. Czatujący na
ofiarę nudziarze są jak strzelcy wyborowi na wojnie - sieją śmierć. Jakoś mi się udawało.
Jeden wprawdzie nudziarz, w cywilu bezbarwny felietonista o zacięciu niepodległościowym,
zdołał mnie namierzyć, zbliżył się, zaczął ględzić, tysięczny raz opowiadał, jak został
pojmany w stanie wojennym. I już myślałem, że polegnę, ale z bliska wyszło, że napastnik,
pomimo wczesnej pory, jest wyraźnie trafiony - zgubiłem go bez trudu. Sam oczywiście nie
piłem ani kropli. W głębi duszy nie wykluczałem wprawdzie, że jeszcze tego wieczoru,
zamknąwszy się szczelnie i samotnie w domu, odbezpieczę flaszkę. Tu nie było mowy.
Kiedy trzeci raz mijałem Najpiękniejszą Kobietę Świata, zrozumiałem, że krążę i to krążę po
coraz ciaśniejszych orbitach. Stała w pobliżu jednego z licznie na trawnikach rozstawionych
wiklinowych foteli. Paliła papierosy, co było wśród histerycznie zatroskanych swym
zdrowiem gwiazd rzadkością, stała i nie ruszała się z miejsca. Raz po raz pojawiał się koło
niej jakiś stremowany i napięty jak struna bywalec, ale wszyscy oni wiotczeli i odpadali
prędko.
Robiłem coraz mniejsze okrążenia. Już dobrze widziałem jej nogi, które przemierzały
najbardziej prestiżowe wybiegi świata, jej ramiona, które sezon w sezon spowijały
najśmielsze kreacje Diora, Versacego, Lagerfelda i Montany, jej włosy pachnące
najdroższymi szamponami globu, jej skórę, którą na krótko oświetlały reflektory
hollywoodzkich wytwórni filmowych. Na krótko, bo wielkiej kariery jako aktorka nie zrobiła.
To znaczy, owszem, dziesięć lat temu zagrała niewielką rólkę stewardesy podającej drinka
Harrisonowi Fordowi, co i tak było marzeniem ściętej głowy większości zawodowych aktorek
europejskich, ale po tym epizodzie kolejne propozycje z przysłowiowego worka się nie
posypały. Ma się rozumieć, to jej w niczym, przynajmniej w moich oczach, nie umniejszało.
Przeciwnie. Była w tym logika. Jej niesamowite piękno rozstrzygało o jej losie. Dla mnie
2
było jasne, że ona w niczym poza pięknem samym w sobie nie ma szans, nie zrobi kariery ani
nawet się nie zmieści. Mówiąc wprost: we wszystkim, do czego się brała - poza własnym
pięknem - była absolutnym drewnem. A brała się, niestety, do rozmaitych rzeczy. Nagrała
płytę z własnymi piosenkami - głównym ich walorem była prawie całkowita bezszmerowość.
Wydała tomik wierszy - katastrofa rzadka, bo zarazem krwawa i pozbawiona wyrazu.
Malowała i urządziła wystawę swoich prac - o Chrystusie Panie! Szczerze mówiąc, nawet jej
sekundowa kreacja aktorska u boku Harrisona Forda była - zwłaszcza jak na ułamkowy czas -
bezbrzeżna. Pociecha, że u boku takiego wirtuoza każdy, a specjalnie początkujący artysta,
wypada blado - była marna.
Ale jej klęski nie miały znaczenia wobec jej piękna. Bo jakież miało znaczenie, że była żadną
piosenkarką, nędzną poetką i mizerną malarką, kiedy w zetknięciu z nią najwięksi śpiewacy
tracili głos, najwybitniejsi poeci nie wiedzieli, co powiedzieć, a najoryginalniejsi malarze
sikali w portki z wrażenia?
Byłem już blisko tego piękna. Byłem blisko i nie byłem napięty jak struna - trząsłem się jak
galareta.
- Cieszę się, że widzę panią żywą - wydusiłem z siebie absurdalną krzywiznę. Chciałem
oczywiście powiedzieć: "Cieszę się, że widzę panią na żywo", co miało być rytualną i
bezpieczną frazą wielbiciela, który zna swoją idolkę z kina, z telewizora oraz z tysięcy
fotografii i obecnie wyrażą swą ekstazę, że widzi ją "na żywo". Zamiast tego wyszła mi z
nerwów jakaś, bo ja wiem, powypadkowa albo pozawałowa kwestia. "Cieszę się, że widzę
panią żywą" brzmiało przecież, jakby ona dopiero co umknęła jakimś śmiertelnym
zagrożeniom, a o niczym takim nie było wiadomo. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre
nie wyszło. Spojrzała na mnie i roześmiała się nieoczekiwanie głośno. Najwyraźniej, że użyję
polszczyzny literackiej, mój niefortunny lapsus ją rozbawił.
- Też się cieszę, że widzę pana żywego - powiedziała z lekkością, a mnie natychmiast ta
lekkość legła na mózgu jak ołów.
Przecież niemożliwe, zacząłem gorączkowo kombinować, żeby ona wiedziała, że ja dwa
tygodnie temu zdychałem w sensie ścisłym. Skąd by to miała wiedzieć? Zamknąłem się w
domu, zasłoniłem żaluzje, wyłączyłem telefony, z nikim nie gadałem, nigdzie nie
wychodziłem, tyle co do sklepu... Jak do sklepu się czołgałem, to ktoś mnie przyuważył i
3
natychmiast na miasto wieść poszła? To było możliwe. Starałem się jak umiałem, ale zawsze
w końcu trzeba było wyjść do sklepu... Tak, ktoś mnie widział, jak czołgałem się do sklepu,
innej możliwości nie było.
To znaczy była możliwość, że ona bez ubocznej myśli odpowiedziała, że odpowiedziała
mechanicznie, że dla wzmożenia dowcipu jak echo moje niezręczne zagajenie powtórzyła.
Taka możliwość istniała, a nawet była wysoce prawdopodobna, ale żeby ją ze spokojem
przyjąć, musiałem otrząsnąć się z urazu. Na tym punkcie miałem gigantyczny uraz. Ile razy
ktoś się mnie z całą neutralnością pytał: Jak zdrowie? Jak się czujesz? Jak żyjesz? Wszystko
w porządku? Ile razy takie esemesy dostawałem, ile razy takie pytania w słuchawce albo
wprost zadane słyszałem - tyle razy nie byłem w stanie po ludzku i z bagatelnością
odpowiedzieć, ale zawsze kurczyłem się ze strachu i zawsze, zanim odpowiedziałem,
uginałem się pod stutonowym pytaniem: Skąd on wie? Skąd ten wszarz wie, że ja znowu
sięgam? I teraz to samo, a nawet jeszcze gorzej, bo przecież w stwierdzeniu "Cieszę się, że
widzę pana żywego" jest nie domysł, a pewność mojego upadku. Trudno - pomyślałem - w
sumie nawet lepiej, że ona wie o moich przypadłościach. Przynajmniej nie będzie przykrego
zaskoczenia, jak zaraz po ślubie pójdę w długą.
- Faktycznie ledwo żyję - powiedziałem ostrożnie. - Szczerze mówiąc, całkowicie
wykończony jestem.
- To niedobrze - odparła z niezmiernie subtelną macierzyńską intonacją - niedobrze. A nawet
źle. Bardzo źle.
- Miałem nauczyciela rosyjskiego, który tak samo mówił. Identycznie.
- Proszę? - nie żeby momentalnie się usztywniła, ale niewątpliwie spłoszyła się i była na
drodze do całkowitego usztywnienia. W sumie nic dziwnego. Od kilkunastu lat w polskich
szkołach nie było już nauczycieli rosyjskiego, ale dalej przywołanie nawet widma nauczyciela
języka rosyjskiego budziło kłopotliwe skojarzenia. Widocznie Najpiękniejsza Kobieta Świata
była, jak wielu Polaków, boleśnie uwrażliwiona na Moskwę. Najpewniej wyniosła to z domu.
- Miałem nauczyciela rusycystę - celem ukojenia jej traumy zacząłem opowiadać gorączkowo
i w pośpiechu: - Fantastyczny to facet był, bardzo go lubiliśmy.
Też przez to, że był nie tylko inteligentny, ale i wyrozumiały. Liberalny był, nie przesadzał w
egzekwowaniu wiedzy. Nie żeby pozwalał łazić sobie po głowie, ale mimo wszystko na
bardzo wiele pozwalał. Co pewien czas jednak, mniej więcej raz na dwa miesiące, ogarniał go
szał niezmiernej surowości. Wkraczał do klasy z niezmiernie surową miną, z niezmierną
4
Plik z chomika:
aggaton
Inne pliki z tego folderu:
Plytki_umysl_Jak_internet_wplywa_na_nasz_mozg_plytki.pdf
(1279 KB)
James Gleick - Szybciej. Przyspieszenie niemal wszystkiego.rar
(175467 KB)
Leon Lederman - Boska cząstka.pdf
(3551 KB)
Natura Umysłów - Daniel C. Dennett.pdf
(82645 KB)
Stephane Hessel - Czas oburzenia.pdf
(277 KB)
Inne foldery tego chomika:
Pliki dostępne do 19.01.2025
Filmy
Galeria
Muzyka
Prywatne
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin