Colin MacApp - Świat bez słońca.doc

(1105 KB) Pobierz
Świat bez słońca

Colin MacApp

 

 

 

Świat Bez Słońca

 





 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

redakcja: Wujo Przem

(2013)

 


1.

 

 

Major Vince Cullow zachował się prawie niegrzecznie, stanowczym ruchem odsunął wyciągniętą ku niemu rękę pielęgniarki.

– Dziękuję pani – mruknął. – Nie jestem jeszcze na tyle ślepy, żebym nie mógł bez pomocy zejść po schodach.

Ani na tyle stary, pomyślał z irytacją, żeby ładna młoda dziewczyna musiała mnie traktować jak niedołężnego dziadka.

Jednakże pokonanie kamiennych stopni okazało się dlań zadaniem naprawdę trudnym. Uznał, że odrętwienie stóp może być kolejnym skutkiem działania owego wirusa pozaziemskiego.

Zeszli na niższe piętro i skręcili w długi korytarz, przesycony wonią eteru, izopropanolu i jakichś innych, bardziej wyszukanych medykamentów. Wstydząc się, że przed chwilą był tak szorstki wobec pielęgniarki, Cullow powiedział do niej:

– Myślałem, że w tym szpitalu przestrzega się bardziej rygorystycznie godzin wizyt.

– To generał, proszę pana – odparła konspiracyjnym tonem. – Nakazali mi, żebym nie wspominała o tym nikomu oprócz pana.

– Aha – mruknął Cullow. Zaczął się zastanawiać. Czy czekają mnie teraz odwiedziny innych wysokich rangą wojskowych, którzy będą chcieli mi się przyjrzeć, zanim zostanę odesłany do któregoś z położonych na peryferiach szpitali, abym tam wyzionął ducha? Domyślał się, że stanowi cenny swojego rodzaju eksponat – byl pierwszym Ziemianinem, który zaraził się pozaziemską chorobą.

– Tutaj, proszę pana. – Pielęgniarka otworzyła jakieś drzwi i usunęła się na bok, żeby zrobić przejście, po czym bezszelestnie zamknęła drzwi za jego plecami.

Cullow spojrzał na mężczyznę siedzącego na krześle obok starannie zaścielonego pustego łóżka.

– Tom! – wykrzyknął. – Myślałem, że jesteś na Plutonie!

Tom Fieser wstał z krzeslą wyciągnął rękę i podszedł do Cullowa.

– Jeszcze niedawno byłem – przyznał – ale Nessanie pomogli mi wrócić na Ziemię na pokładzie jednego ze swoich statków. Drogę z Plutona na Ziemię przebyłem w ciągu zaledwie dwudziestu minut!

Vince zamrugał mimo woli. Poczuł ukłucie zazdrości.

– A więc w końcu wpuścili na pokład jakiegoś Ziemianina – powiedział. – Dowiedziałeś się czegoś ciekawego? Czy nie zamierzają...

Fieser pokręcił głową

– Byli bardzo uprzejmi, ale zadbali o to, żebym nie zobaczył niczego, co ma istotne znaczenie – odparł. – Nie sądzę, by w najbliższej przyszłości zechcieli nam zdradzić tajemnice napędu nadświetlnego. – Przyglądał się Cullowowi z dziwnym wyrazem twarzy. – Czy twoja katarakta się pogarsza?

– Tak. – Vince przesłonił ręką prawe oko i popatrzył na przyjaciela. – Z trudem cię rozpoznaję, a drugie oko pogorszyło się z 20/40 na 20/60. Ale nie to doprowadza mnie do szalu. Lekarze nie chcą nawet rozmawiać o ewentualnej operacji!

– A twoja skóra? Pojawiło się na niej coś nowego?

Vince utkwił wzrok w twarzy Fiesera.

– Sądziłem, że to miała być ścisła tajemnica – odezwał się w końcu. – Ale skoro już wiesz... Tak. Czuję, jak skóra uciska moją twarz i szyję. A poza tym podsłuchałem, co mówili w laboratorium medycznym dwaj technicy. Podobno w błękitnym świetle zaczynają być widoczne pierwsze plamy.

– Z czasem staną się coraz większe i wyraźniejsze – powiedział Fieser.

Vince uważnie przyglądał się generałowi przez jakąś minutę, a potem powoli podszedł do łóżka i usiadł na nim.

– Rozumiem – mruknął. – Twoja wizyta ma jakiś związek z moją chorobą? Czyżby zaraził się jeszcze ktoś inny?

– Nie – odparł Fieser. – Nikt spośród ludzi poza tobą. – Przeszedł powoli przed siedzącym przyjacielem. – A zresztą, Nessanie nie chcieli mówić o niczym innym oprócz twojej kuracji. Mój dyżurny lekarz na Plutonie wysłuchał doniesień o stanie twojego zdrowia, o gorączce i nudnościach, o początkach katarakt i o tym, co dzieje się z paznokciami...

Vince odruchowo wyciągnął ręce i zaczął się im przyglądać. Jego paznokcie były nieprzezroczyste i miały mleczno– bialą barwę.

– Nessanie znają tę chorobę – ciągnął Fieser. – Wywołuje ją wirus, który atakuje większość żywych białek. Stan twoich oczu będzie się stopniowo pogarszał, aż w końcu zupełnie oślepniesz. Twoja skóra straci elastyczność i przybierze białą barwę. Jeżeli wirus się zadomowi w czyimś organizmie, szuka światła. Właśnie dlatego skupia się przede wszystkim w soczewkach oczu. Cierpisz na coś, co nie jest zwyczajną kataraktą, lecz tylko wygląda tak samo. – Przerwał i przez chwilę wpatrywał się w twarz Vince'a. – Jeżeli pozwolimy chorobie się rozwijać, doprowadzi do twojej śmierci. W ciągu roku twoje organy wewnętrzne przestaną pracować. Nessanie uprzedzają, że ostatnie stadia choroby są najgorsze.

Cullow siedział nieruchomo i milczał. Nie usłyszał niczego, co by go zdziwiło. Od dawna to przeczuwał, był tego niemal pewien. A jednak, tak zupełnie oślepnąć...

Raptem coś sobie skojarzył i w nagłym przypływie nadziei poderwał się na nogi. Podbiegł do Fieserai chwycił go za ramię.

– Powiedziałeś: "jeżeli"! – wykrzyknął. – Czy Nessanie mogą mnie wyleczyć? Czy zechcą?

Tom zwlekał dość długo z odpowiedzią.

– Nie, Vinsie – odezwał się w końcu. – Nessanie nie umieją cię wyleczyć. Znają jednak kogoś, kto może to potrafi. – Uwolnił ramię, podszedł do jedynego okna w pomieszczeniu i przez blisko minutę wpatrywał się we wręcz zbyt starannie utrzymane trawniki i żywopłoty, po czym odwrócił się w stronę Cullowa. – Nie wiem, jaką podejmiesz decyzję, ale gdybym się znalazł na twoim miejscu, nie wahałbym się nawet przez ułamek sekundy. Nessanie mogą na pewien czas powstrzymać rozwój twojej choroby. Co więcej, złożyli mi pewną propozycję. Oberwę za to, że pominąłem Najwyższe Dowództwo i przyszedłem z nią od razu do ciebie, ale mam nadzieję, że jakoś sobie z tym poradzę. Ta propozycja brzmi następująco: jeżeli się zgodzisz wykonać dla nich pewne zadanie, przewiozą cię do miejsca, gdzie możesz zostać wyleczony. Obiecali, że wszystko zorganizują i pokryją wszelkie koszty.

Oszołomiony Vince wpatrywał się w Fieserą jakby nie mógł uwierzyć własnym uszom.

– To znaczy... gdzieś, uhm, gdzieś... Tam? – wyjąkał w końcu.

Tom Fieser wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.

– Zgadza się. Tam! – Uderzył Vince'a dłonią po ramieniu. – Co za ironia, nie uważasz? Ciebie, mnie i wszystkich pozostałych poddano tylu testom i starannie wybrano spośród tysięcy kandydatów, a teraz się okazuje, że to właśnie ty – ponieważ jesteś chory – staniesz się pierwszym Ziemianinem, który opuści nasz system słoneczny!

Vince poczuł, że kręci mu się w głowie. Kilka sekund się zastanawiał, czy nie jest znowu w swoim pokoju i nie śni. Żeby to sprawdzić, złożył dłoń w pięść i trzepnął się w udo.

– Do diabla! – wykrzyknął. – Oczywiście, że się zgadzam. .. Co to znaczy, iż nie wiesz, jaką podejmę decyzję? To jasne, że zrobię wszystko, czego Nessanie ode mnie zażądają. Cokolwiek... – Urwał nagle, odetchnął głęboko i znów usiadł na szpitalnym łóżku. – No, tak, jeżeli się nad tym głębiej zastanowić, jest jednak kilka rzeczy, których byśmy dla nich nie zrobili, prawda? Jeśli się spodziewają...

Tom przerwał mu, energicznie kręcąc głową.

– Nessanie nie mają żadnych planów dotyczących naszego systemu słonecznego lub ludzkości. Mogę się założyć o całą emeryturę. Tak naprawdę nie liczymy się dla nich, to nie ta skala. Co więcej, zapewnili mnie, że nie zamierzają skłaniać cię do żadnych kroków, które byłyby w najmniejszym choćby stopniu czymś nielojalnym wobec rasy ludzkiej. To, czego chcą od ciebie, nie wiąże się w ogóle z nami. Po prostu tak się składa, że jesteśmy obdarzeni odpowiednimi fizycznymi i umysłowymi cechami, a do tego nie zna nas nikt oprócz nich.

Przerwał na moment.

– Przyznają, że interesuje ich także medyczny aspekt całej sprawy, ale nie on jest dla nich najważniejszy. – Zaczął przechadzać się po pokoju. – Możliwe jednak, Vinsie, że nawet jeśli odzyskasz zdrowie, nie zobaczysz już nigdy Ziemi. Nessanie oznajmili mi to wprost, bez ogródek. Powiedzieli, że jeżeli zdobędziesz wiedzę o pewnych istotnych sprawach, może nie będą chcieli odwieźć cię z powrotem do domu. Może także przydarzyć ci się coś innego. Nessanie nie ukrywali, że zagraża ci wiele niebezpieczeństw.

Spojrzał Cullowowi prosto w oczy. – Ile czasu potrzebujesz, żeby sobie przemyśleć to wszystko?

– Przemyśleć? – Vince wybuchnął chrapliwym śmiechem. – Nie bądź durniem, Tomie! Kiedy mogę wystartować?

 

2.

 

Leoor, kapitan nessańskiego statku, był wysoki jak na istotę swojej rasy; niemal tak wysoki jak Vince, który miał prawie metr osiemdziesiąt wzrostu. Trudno jednak byłoby określić jego wiek, ponieważ wszyscy Nessanie mieli białe włosy. Na widok tych włosów – zobaczył je po raz pierwszy – Vince doznał czegoś w rodzaju lekkiego szoku. Były krótkie, może należałoby je właściwie nazwać sierścią i tak poskręcane, że wyglądały jak plecionka albo dzianina. Porastały głowę, twarz Leoorai wszystkie inne odsłonięte części ciała, jakie Cullow zdołał dostrzec. Kręcone włoski wyrastały nawet z niewielkich zaokrąglonych uszu. Te na twarzy, chociaż gęste, sprawiały wrażenie niezwykle delikatnych. Nessanin mial bardzo blade jasnoniebieskie oczy, Vince'a zaskoczyło jednak przede wszystkim to, że były o wiele dłuższe niż oczy ludzkie – zaczynały się tuż obok wąskiej nasady nosa (długiego i cienkiego), a kończyły przy brzegach szerokich policzków. Usta mial małe i gdyby nie te policzki, jego twarz sprawiałaby wrażenie delikatnej. Czoło było chyba wysokie, choć porastające je włosy uniemożliwiały określenie, gdzie przebiega jego granica.

Nessanie nie zaliczali się do istot potężnie zbudowanych. W porównaniu z Vince'em (który, pomimo swojej choroby, wciąż jeszcze ważył tyle, co w czasach kiedy studiował w Akademii i grywał w studenckiej drużynie piłkarskiej na pozycji pomocnika) Leoor sprawiał wrażenie drobnego i wątłego. Pod białą sierścią rysowały się jednak wyraźnie ścięgna i mięśnie, a szczupłe palce sprawiały wrażenie silnych i chwytnych.

W sumie, kiedy już Vince przyzwyczaił się do jego widoku, wręcz polubił nessańskiego kapitana.

Leoor miał bezpretensjonalny sposób bycia; bezpretensjonalny byl również jego jednoczęściowy, zapinany na błyskawiczny zamek, elastyczny biały kombinezon. Dość często wykrzywiał lekko usta i mrugał długimi oczami – Vince domyślił się szybko, że jest to odpowiednik ludzkiego uśmiechu. Mówił po ziemsku całkiem nieźle, prawie bez obcego akcentu, i tylko ton głosu zdradzał, że nie jest Ziemianinem.

– Opuścimy wasz system słoneczny mniej więcej za dwie godziny – odezwał się w pewnej chwili. – Muszę cię poprosić, żebyś do tego czasu nie odwiedzał niektórych części statku. Później będziesz mógł chodzić, gdzie tylko zechcesz.

– Naturalnie – bąknął Vince.

Teraz, kiedy mógł przestać udawać, że wpatruje się tylko w Nessanina. zaczął się z zainteresowaniem rozglądać po przydzielonym pomieszczeniu. Stały w nim dwa fotele, łóżko, niewielka szafa z szufladami i małym lustrem i jakiś sprzęt – w tej chwili zamknięty – prawdopodobnie magnetofon lub magnetowid, a może i oba urządzenia. Dwoje drzwi w ścianie naprzeciwko wejścia mogło prowadzić do niewielkiej kuchni i łazienki.

– Uhm, nie wyczuwam żadnej różnicy w składzie powietrza – dodał po chwili. – Nessa musi być bardzo podobna do Ziemi.

Usta Leoora wykrzywiły się w lekkim uśmiechu.

– Nasze powietrze jest trochę gęściejsze niż wasze i zawiera nieco więcej tlenu – odezwała się obca istota. – Jednakże my, którzy odwiedzamy wasz system słoneczny i cieszymy się przywilejem lądowania na powierzchni waszej planety, przystosowaliśmy się do waszego. Regulatory temperatury powietrza i wilgotności w tym pokoju znajdziesz w kuchence. Możesz je ustawiać tak, jak chcesz. Możesz też zmieniać intensywność i barwę oświetlenia.

Cullow zdążył już wcześniej zwrócić uwagę na świecący sufit. Czul się teraz trochę niezręcznie, przez jakiś czas stal w milczeniu; potem jednak, widząc że jego gospodarz wcale nie spieszy się z odejściem, po prostu usiadł najednym z foteli.

– Chyba powinienem teraz poprosić cię, żebyś spoczął – zaczął niepewnie. – Ja, uhm, obawiam się, że nieprędko nauczę się waszych zwyczajów.

Leoor usiadł na drugim fotelu.

– Sądzę, że niewiele naszych zwyczajów wyda ci się dziwnymi – powiedział. – Wasze obyczaje, poglądy i wrażenia są bardzo podobne do naszych. Tym właśnie różnicie się od większości innych ras zamieszkujących tę komórkę galaktyki, i to także między innymi było powodem, dla którego postanowiliśmy nawiązać z wami kontakt.

Vince usiłował się domyślić, co w tym wypadku oznaczało słowo: "komórka", ale nie zapytał o to Leoora.

– Tak – odezwał się w końcu. – Tom Fieser wyjaśnił mi, że nasze rasy mają ze sobą wiele wspólnego. Powiedział mi też, że właśnie ten fakt zdecydował o tym, iż postanowiliście wynająć mnie do tego... co chcecie, bym zrobił...

Leoor dwukrotnie zamrugał, co chyba stanowiło odpowiednik potwierdzającego kiwnięcia głową

– W pewnym stopniu tak – powiedział. – Jednakże, jeśli chodzi konkretnie o ciebie, wzięliśmy pod uwagę jeszcze coś innego. Gdy już przedyskutowaliśmy pomysł wynajęcia istoty ludzkiej i podjęliśmy decyzję, zaczęliśmy się zastanawiać, co mogłoby stanowić odpowiednią zapłatę. Kiedy usłyszeliśmy o twojej chorobie, doszliśmy do przekonania, że możemy zaproponować ci coś, co będzie miało dla ciebie wielką wartość, a czego zapewnienie nie sprawi nam większych klopotów. – Małe usta istoty znów wykrzywiły się w uśmiechu.

– Jak widzisz, podobnie jak wy, ludzie, umiemy i lubimy korzystać z nadarzających się okazji.

Vince uśmiechnął się także. Zanim poznał Leoora, nie potrafił pojąć, jak Tom Fieser może tak bardzo ufać Nessanom. Ten Nessanin nie sprawiał jednak wrażenia istoty fałszywej czy podstępnej.

– Chcemy cię prosić, żebyś nam pomógł w bardzo delikatnej sprawie związanej z osobą pewnego przestępcy, należącego do naszej rasy... – podjął Leoor – a także istotami innych ras, które zamieszkują tę komórkę galaktyki. Nie znają one ludzi, co w znacznym stopniu ułatwia nasze zadanie.

Leoor przerwał na chwilę. Vince, wykorzystując ten moment, zapytał:

– Przepraszam, ale co masz na myśli, mówiąc "komórka" galaktyki?

Nessanin wykonał dziwny gest przypominający pstryknięcie palcami.

– To problem natury fizycznej – odparł. – Omówimy to podczas podróży. Nie da się tej kwestii wyjaśnić w prosty sposób od razu, ale z grubsza chodzi o to, że wszystkie obszary galaktyki, a także całego wszechświata są oddzielone od siebie czymś w rodzaju przegród. Komórka, w której znajdują się słońca wasze i nasze jest, generalnie biorąc, dosyć dobrze zbadana i poznaną ale nikt nie wie, jak przedostać się do innych komórek. Przepraszam, ale nie mogę poświęcić teraz więcej czasu na dodatkowe wyjaśnienia.

– Oczywiście – powiedział Vince, ale ton jego głosu zdradzał, że nie został do końca przekonany.

– Ponieważ istoty waszej rasy w tak małym stopniu różnią się od nas – ciągnął Leoor – doszliśmy do wniosku, zechciej wybaczyć nam to przypuszczenie, że wasze nastawienie wobec nas będzie dość przyjazne, bardziej przyjazne niż to, jakim by było, gdyby obie rasy dzieliły większe różnice.

Vince kiwnął głową.

– To chyba rozsądne przypuszczenie – ocenił.

Leoor znów lekko się uśmiechnął.

– Dziękuję – powiedział. – Mieliśmy nadzieję pozyskać twoją przychylność z jeszcze jednego powodu. Wasze Słońce znajduje się w tej części komórki galaktyki, gdzie, i to już wkrótce, mogą się pojawić istoty pewnej rasy o zaborczych zamiarach. Istoty te nie są czlekopodobne i nie dysponują techniką bardziej zaawansowaną niż nasza, ale ich imperium jest na tyle potężne, że może się stać i dla nas, i dla was poważnym zagrożeniem. Te istoty to Chullwejowie. Kiedy się natkną na wasz system, z pewnością zechcą go opanować, skuszeni dogodnym położeniem i zasobami rud cennych minerałów. – Leoor jeszcze raz się uśmiechnął. – Widzisz więc, majorze Cullow, że usiłując cię zwerbować, odwołujemy się zarówno do argumentów osobistych, jak i uczuć patriotycznych. Jeżeli zgodzisz się nam pomóc, pomożesz jednocześnie udaremnić próbę opanowania twojego systemu przez najeźdźców.

Spoglądając na obcą istotę, Vince poczuł, że się rumieni.

– Doceniam twoją szczerość, ale już wcześniej się zgodziłem uczynić wszystko, czego ode mnie zażądacie – powiedział. – Rzecz jasna, są pewne oczywiste granice. W tej chwili interesuje mnie najbardziej, czy pozostanę przy życiu wystarczająco długo, by móc wywiązać się z naszej umowy. I czy zachowam wzrok, bez tego bowiem trudno mi będzie to zrobić.

Leoor uniósł rękę i wykonał w powietrzu nieokreślony gest.

– Gdybym ci mógł dać pełną gwarancję w tej sprawie, uczyniłbym to bez wahania. Mogę ci tylko powiedzieć, że na chorobę, którą się zaraziłeś, cierpiały także istoty mojej rasy i udawało się ją calkowicie uleczyć. Niestety, nasi lekarze tego nie potrafią. Mogą na pewien czas spowolnić tempo jej rozwoju i powiedzieli mi – zastrzegając się, jak to czynią zwykle, iż nie mają co do tego stuprocentowej pewności – że twoja przemiana materii właściwie nie różni się od naszej. Powiem ci więc, co możemy zrobić. Obierzemy bardzo nietypowy kurs i przewieziemy cię w pewne miejsce, gdzie ktoś będzie umiał dokonać operacji twoich oczu i przywrócić ci zdrowie. To nie przypadek, że w tym samym miejscu będziesz mógł wykonać dla nas to zadanie. A przynajmniej będziesz mógł tam zacząć. – Westchnął zupełnie jak człowiek. – Nie jest to z pewnością przyjemne miejsce, chociaż mieszkańcy dysponują zaawansowaną techniką. Prawdę mówiąc, stanowi ono bazę zaopatrzeniową wszelkiego rodzaju przestępców i banitów, a także teren, na którym agenci pewnych mocarstw prowadzą nielegalne albo podejrzane interesy, a od czasu do czasu toczą między sobą zaciekle walki. – Znowu się uśmiechnął po swojemu. – Tak, tak, majorze Cullow, we wszechświecie, a przynajmniej w naszej komórce galaktyki, pełno jest przeróżnych intryg i knowań. Są imperia, rywalizacje i zdrady, a czasami nawet toczone na niewielką skalę wojny, których zasięg staramy się ograniczać. Są także przestępcy, piraci i przemytnicy. Są istoty dziwnych ras o zdumiewających obyczajach i dysponujące trudnymi do zrozumienia technologiami. I właśnie w takim miejscu chcemy cię zostawić.

Przez jakiś czas Vince milczał oszołomiony.

– Wspaniale – powiedział w końcu nieco kwaśnym tonem. – Tajny agent. Jak długo muszę tam siedzieć, zanim zacznę walczyć z innymi tajnymi agentami?

Leoor znów się uśmiechnął.

– Mamy nadzieję, że do tego nie dojdzie. Nie wkroczysz zresztą do akcji, dopóki nie poznasz wszystkich szczegółów. Dotarcie na miejsce zajmie nam co najmniej kilka ziemskich miesięcy, więc będzie na to sporo czasu. Na razie przedstawię ci tylko kilka najważniejszych faktów. Skradziono nam pewien przedmiot, wytwór wspanialej, od dawna już nieistniejącej cywilizacji. Przedmiot ten może stanowić klucz do osiągnięcia zdumiewającej wiedzy i ogromnej władzy. Porwano także jedną z najbardziej utalentowanych i cenionych nessańskich badaczek, specjalizującą się w archeologii okresu największej świetności tamtego imperium. Dowiedzieliśmy się, że porwania tego dokonał pewien osobnik należący do naszej rasy, który już dawno temu został wyjęty spod prawa. W przeszłości ten przestępca już nieraz współpracował z Chullwejami, toteż obawiamy się, że i teraz zechce zawrzeć z nimi porozumienie. Oczywiście, do spotkania dojdzie w miejscu, do którego podążamy.

Vince westchnął.

– A gdzie się właściwie ono znajduje? – zapytał ponurym tonem. – Czy mogę się tego dowiedzieć?

– Cóż, prawda jest taka, że ja sam tego nie wiem – odparł Leoor. – To miejsce nosi nazwę Port Shanny. Shanna jest planetą pozbawioną słońcą wytwarza jednak własne ciepło. Jej usytuowanie we wszechświecie stanowi pieczołowicie strzeżoną tajemnicę. Władają nią, choć nie są jej rodowitymi mieszkańcami, Vredanie. Nie należą oni do istot czlekopodobnych.

– Nessanin raz jeszcze wykrzywił usta w dziwacznym uśmiechu. – Poszukiwany przez nas przestępca nazywa się Zarpi, a porwana nessańska badaczka – Akorra. Na Shannę pomoże ci się dostać inny osobnik wyjęty spod prawa, niejaki Gondal. Istoty jego rasy z całą pewnością nie są człekopodobne, a zwą się Onsjanami. – Leoor umilkł i przez chwilę nie spuszczał swoich długich oczu z twarzy Cullowa. – A te istoty, które stworzyły ową wspaniałą prastarą cywilizację, to Lenianie – podjął w końcu. – Jak ważne znaczenie miała ta cywilizacja, zrozumiesz dopiero wtedy, kiedy poznasz wszystkie istotne fakty. Język Lenian, leniański, którym porozumiewają się istoty mojej rasy, a którego i ty się nauczysz, jest właściwie powszechnie używany w naszej komórce galaktyki.

Nessanin podniósł się z fotela.

– Pozwolę ci teraz odpocząć – powiedział. – Wkrótce zjawi się tu lekarz, aby zbadać, na ile uda mu się spowolnić rozwój twojej choroby.

 

 

 

 

3.

 

Vince przygotował i zjadł obiad w niedużej kuchni, wrócił do "swego" pomieszczenia i z prawdziwym obrzydzeniem spojrzał na fotel, w którym przesiedział do tej pory co najmniej czterysta kilkadziesiąt godzin. Usiadł ostrożnie, mrucząc coś pod nosem, bo jego biodro po ostatnim zastrzyku było wciąż jeszcze zupełnie odrętwiałe. Musiał jednak przyznać, że choroba przestała czynić tak szybkie postępy, jak dotychczas.

Nauczył się już języka swoich gospodarzy (powiedzieli mu, że to czysty leniański) na tyle dobrze, że mógł zacząć korzystać z zarejestrowanych na taśmach wykładów. Dziś zamierzał wysłuchać wykładu z archeologii. Przycisnął guzik umieszczony pod prawą poręczą fotela i urządzenie, które dotąd uważał za magnetowid, wydało cichy stęk. Otwarły się drzwiczki, sprzęt powoli potoczył się ku niemu po podłodze i znieruchomiał na wprost fotela. Po sekundzie pojawił się obraz.

Z ekranu spoglądał na niego dość niemłody nessański naukowiec. Vince pomyślał z rozbawieniem, że wyglądem bardzo przypomina typowego ziemskiego uczonego. Brakowało mu tylko charakterystycznej brody, której – będąc Nessaninem mieć nie mógł.

Glos dobiegający z urządzenia mial wyraźnie mentorskie brzmienie, ale wyczuwało się w nim nutkę sztucznego humoru.

– Niektórzy z was zapewne wiedzą że jestem profesorem i nazywam się Nookore. Wykład, który zamierzam wygłosić – mam nadzieję, iż nie będzie dla was tak nudny, jak dla mnie; wygłosiłem go już co najmniej dwieście razy – jest wykładem obowiązkowym dla studentów trzeciego semestru wszystkich wyższych uczelni. Nie musicie jednak sporządzać notatek. Możecie skorzystać z wydrukowanego streszczenia.

Profesor Nookore przerwał i przymknął długie oczy, dając w ten sposób słuchaczom do zrozumienia, że to był żart, a potem udał, że przekładajakieś kartki.

– Lenianie... – Na ekranie pojawiła się w zbliżeniu pomarszczona twarz naukowca. – Wszyscy znamy to słowo od dzieciństwą słyszeliśmy je wielokrotnie, oswoiliśmy się z nim jak z dobrym znajomym, nie możemy jednak pozwolić, żeby to "oswojenie" przytępiło naszą świadomość tego, jak ważną rolę w dziejach odegrały owe istoty. – Prelegent uniósł ostrzegawczym gestem wskazujący palec prawej ręki. – Faktem jest, że żadna z obecnie istniejących rozwiniętych cywilizacji nie może się wyprzeć dziedzictwa Lenian. Najlepszy tego dowód stanowi choćby język. Ileż tysięcy lat by upłynęło, zanim stworzylibyśmy własną mowę, tak bogatą i precyzyjną jednocześnie, jak leniański. Bardzo często, moi drodzy, nie docenia się tego spadku. Język mówiony i pisany jest czymś o wiele ważniejszym niż wytwory leniańskiej techniki, które udaje się nam od czasu do czasu wykopywać!

Wykładowca przerwał i przez dłuższą chwilę mierzył swych potencjalnych słuchaczy surowym spojrzeniem.

Vince zaczął się nerwowo wiercić w fotelu. Z niecierpliwością czekał, aż stary pajac zakończy ten pompatyczny wstęp i przejdzie do konkretów.

Naukowiec z ekranu westchnął znacząco.

– Jakże szczodrze obdarzyli nas Lenianie, zostawiając tu i ówdzie wytwory swojej technologii! Jakże starannie zadbali o to, żeby ich język przetrwał w niezmienionej postaci, z zachowaną prawidłową wymową, jakby kiedyś, w nie...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin