KOBIETY RZĄDZĄ ŚWIATEM.pdf

(1729 KB) Pobierz
Microsoft Word - Adler Elizabeth - Kobiety rzadza swiatem
Elizabeth Adler
Kobiety rządzą światem
Dla mojej najdroższej Mamy, jedynej na świecie Anny Louisy
„Szczęście ma imię kobiety;
jeśli chcesz je zdobyć, nie wahaj się użyć siły”
Książę, NICCOLÓ MACHIAVELLI
Prolog 1937
Mandaryn Lai Tsin poczuł, że jego dni dobiegają kresu. Zabrał Lysandrę w ostatnią podróż
do Hongkongu.
Miał już ponad siedemdziesiąt lat, był drobny i niewysoki. Twarz o pergaminowej skórze,
wystające kości policzkowe i lśniące czarne oczy w kształcie migdałów nadawały mu wyraz
dostojeństwa. Lysandra zaś ukończyła dopiero siedem lat. Złote włosy opadały jej na ramiona
kaskadą zadziornych loków. W delikatnej, jasnej buzi błyszczały okrągłe szafirowe oczy. Ale
Lysandra nigdy nie dziwiła się, że tak bardzo różni się od dziadka. Zawsze byli parą najlepszych
przyjaciół.
Podróż z San Francisco trwała sześć dni. Nocowali w hotelach w sześciu miastach.
Ten wspólnie spędzony czas mandaryn wypełnił opowieściami o Chinach i interesach, które
tam prowadził. Lysandra słuchała wszystkiego z zainteresowaniem.
- Jestem już stary, Lysandro - powiedział, gdy samolot powoli wznosił się nad zatoką Manila.
Ich podróż dobiegała już końca. - Nie będę miał zaszczytu towarzyszyć ci w drodze przez życie
ani patrzeć, jak stajesz się dorosłą kobietą. Dam ci wszystko, czego można pragnąć na ziemi -
bogactwo i władzę - w nadziei, że będziesz szczęśliwa.
Nie powiedziałem ci, Lysandro, tylko jednej rzeczy, ale opisałem M ją w liście do ciebie,
który złożyłem w sejfie, w Hongkongu. Możesz go przeczytać tylko wtedy, gdy ogarnie cię
rozpacz albo gdy nie będziesz wiedziała, co uczynić ze swoim życiem. Wówczas, mam nadzieję,
wybaczysz mi, że ukryłem przed tobą moją tajemnicę, która pomoże ci odnaleźć drogę do
szczęścia.
Lysandra w milczeniu skinęła głową. Czasami mandaryn zachowywał się zagadkowo, ale
kochała go tak bardzo, że niezrozumiałe dla niej „tajemnice” nie były ani w połowie tak ważne
jak wspólna podróż.
Z lotniska w Hongkongu od razu pojechali do luksusowej rezydencji nad zatoką Repulse. Po
domu przemykali bezszelestnie chińscy służący. Zachwycali się jasnowłosą, błękitnooką
dziewczynką i wzdychali nad kruchym, przezroczystym niemal staruszkiem.
Po kąpieli i posiłku mandaryn wezwał eleganckiego rolls-roysa i pojechali do siedziby firmy
Lai Tsin, mieszczącej się w wysokim, wspartym na kolumnach budynku, łączącym ulice Queens
i Des Voeux.
Pokazał Lysandrze strzegące wejścia lwy z brązu, wspaniały hol, wyłożony kolorowym
marmurem, wysokie malachitowe kolumny, rzeźby i mozaiki. Wchodzili do każdego
pomieszczenia i Lai Tsin przedstawiał wnuczkę całemu personelowi, poczynając od sprzątaczki,
a kończąc na zarządzających jego potężnym imperium.
Lysandra grzecznie kłaniała się wszystkim, słuchała uważnie i nie odzywała się ani słowem.
Pod koniec dnia czuła się już zmęczona, ale jak się okazało, mandaryn zaplanował jeszcze
jedną wizytę.
Wezwał rikszę i przebijali się przez ruchliwe, zatłoczone ulice. Elegancki samochód sunął za
nimi powoli. Rikszarz sprawnie torował sobie drogę przez labirynt wąskich alejek i wkrótce
znaleźli się nad brzegiem morza, zostawiając rolls-?????’? i kierowcę na plaży. Po długiej
jeździe, która zmęczonej Lysandrze wydawała się wiecznością, zatrzymali się przed obskurnym
drewnianym barakiem, pokrytym cynowym dachem. Dziewczynka spojrzała pytająco na dziadka.
- Chodź, Mała Wnuczko - powiedział spokojnie. - Właśnie to miejsce chciałem ci pokazać.
Stąd wzięła początek fortuna Lai Tsin.
Trzymając się mocno za ręce podeszli do odrapanych drzwi. Chociaż wyglądały licho, miały
jednak solidne metalowe zawiasy i mocne zamki. Z bliska widać było, że ktoś dba o budynek - w
starych ścianach widniały wstawki z nowej cegły i drewna. Metalowe kraty chroniły wysoko
osadzone, małe okna.
- Tylko ogień mógłby zniszczyć magazyny Lai Tsina - powiedział mandaryn miękkim,
spokojnym głosem. - Ale to już nigdy się nie zdarzy. - Staruszek wierzył, że magazyny nie
spłoną, bo zapewniła go o tym wróżka, z którą rozmawiał co tydzień i ufał jej bez granic. Dawno
temu zapewniła go, że ogień już nie zagrozi rodzinie Lai Tsin.
Mandaryn zapukał dwukrotnie. Po kilku sekundach ktoś otworzył ciężkie zasuwy i
drewniane drzwi powoli uchylały się. Stał w nich uśmiechnięty czterdziestoletni Chińczyk.
Ukłonił się głęboko zapraszając ich do środka.
- Czcigodny Ojcze, wejdź, proszę, z Małą Wnuczką - powiedział.
Mandaryn z radością objął młodszego mężczyznę. Potem odsunęli się i uważnie popatrzyli
sobie w oczy.
- Cieszę się, że znów cię widzę - powiedział mandaryn ze smutkiem, jakby spotykali się po
raz ostatni. - To mój syn, Filip Chen - zwrócił się do Lysandry. - Nazywam go synem, bo znalazł
się w moim domu, gdy był jeszcze bardzo mały, młodszy niż ty teraz. Nie miał rodziców i
zawsze traktowałem go jak własne dziecko. Teraz jest moim przedstawicielem w Hongkongu.
Wierzę mu bez zastrzeżeń.
Lysandra z ogromnym zainteresowaniem wpatrywała się w nowego znajomego swymi
wielkimi błękitnymi oczami. Dziadek ponownie wziął ją za rękę i poprowadził w głąb
pomieszczenia. Magazyn był długi i wąski. Puste, zakurzone półki oświetlała zawieszona pod
sufitem żarówka. Lysandra z lękiem patrzyła w ocienione kąty, odskoczyła gwałtownie, gdy
spostrzegła parę innych oczu. Ale to nie był straszny smok, tylko mały chłopiec.
Filip Chen odezwał się z dumą.
- Ojcze, mam zaszczyt przedstawić mojego syna, Roberta. Malec ukłonił się nisko.
- Ostatni raz widziałem cię, gdy miałeś trzy lata - powiedział cicho mandaryn.
- Teraz skończyłeś dziesięć. Niedługo staniesz się mężczyzną. Podobasz mi się - nie lękasz
się patrzeć prosto w oczy. Myślę, że w przyszłości będziemy mogli obdarzyć cię tak wielkim
zaufaniem, jak twego ojca.
Lysandra z ciekawością patrzyła na małego Chińczyka. Był krępy, a z rękawów białej
koszuli wyłaniały się krótkie, muskularne ręce. Miał też na sobie kremowe szorty i szary blezer
ze szkolną tarczą. Mandaryn odwrócił się, a chłopiec odwzajemnił ciekawe spojrzenie Lysandry,
zerkając zza drucianych okrągłych okularów. Potem ukłonił się jeszcze raz, podszedł do ojca i
wspólnie odprowadzili starca do drzwi.
- Miałem nadzieję, że ugoszczę was w domu - powiedział ze smutkiem Filip. - Ale widzę, że
jesteś bardzo zmęczony, ojcze.
- Wystarczy, że widziałem cię przez parę chwil - odpowiedział Lai Tsin, gdy Filip położył
głowę na jego ramieniu w geście pożegnania. - Mogę ci teraz podziękować, że zawsze byłeś tak
dobrym synem. I prosić, abyś nadal strzegł fortuny Lai Tsin, nawet gdy mnie już nie będzie.
- Masz moje słowo, czcigodny ojcze - Filip cofnął się o krok. Walczył ze sobą, aby nie
okazać wzruszenia.
- Więc mogę umrzeć spokojnie - odrzekł mandaryn. Wziął za rękę Lysandrę i poszli powoli
w kierunku rikszy.
Kiedy odjeżdżali wąską uliczką, kazał jej odwrócić się i spojrzeć raz jeszcze na stary,
drewniany magazyn.
- Nie wolno nam nigdy zapomnieć, jak skromne były nasze początki - powiedział miękko. -
Zapominając o tym, moglibyśmy uznać, że jesteśmy najmądrzejsi, najbogatsi i najważniejsi na
świecie. Niewykluczone, że wtedy szczęście opuściłoby naszą rodzinę.
Po powrocie do rezydencji nad zatoką Repulse na Lysandrę oczekiwał cały stos prezentów
od wspólników mandaryna. Z okrzykami zachwytu dziewczynka otwierała kolejne paczuszki:
były w nich piękne perłowe naszyjniki, misternie wyrzeźbione figurynki, jedwabne sukienki i
malowane wachlarze. Mandaryn, przyglądając się uszczęśliwionej wnuczce, powiedział tylko:
- Pamiętaj, że ci ludzie nie obdarowują cię z czystej przyjaźni. Dostałaś to wszystko, bo
należysz do rodziny Lai Tsin.
Wiele lat ptóźniej Lysandra przekonała się, jak prawdziwe były te słowa.
Mandaryn umierał w swoim domu w San Francisco w chłodny, październikowy dzień.
Tylko Francie, piękna biała kobieta, którą wszyscy uważali za jego konkubinę, siedziała przy
łóżku. Ocierała jego gorące czoło chłodnymi kompresami, trzymała za rękę i szeptała słowa
otuchy. Mandaryn otworzył oczy i popatrzył na nią z czułością.
- Czy wiesz, co masz robić? - wyszeptał. Skinęła głową.
- Tak.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin