SMOSARSKI-Husaria_i_rzeczywistosc.pdf

(87 KB) Pobierz
71427555 UNPDF
Husaria i rzeczywistość
Ostatnimi czasy mało było powodów, aby społeczeństwo polskie mogło poczuć się częścią
lepszego świata, do którego prowadzą je tak ochoczo rzesze opłacanych przez podatnika
wszystkowiedzących politycznych kaznodziei już całe dwanaście lat. Dłuższa konfrontacja
większości obywateli z liberalnym rajem okazała się znacznie mniej radosna niż to obiecywali
akwizytorzy kapitalizmu i po latach ekonomicznej huśtawki mało kogo cieszy sprawna dystrybucja
Mercedesów w firmowych salonach, gdy trzeba pożyczać na czynsz. Na naszych oczach bladnie
gwiazda Unii Europejskiej, która najwyraźniej nie ma zamiaru tworzyć miejsc pracy tylko po to,
aby zaspokoić aspiracje materialne czterdziestomilionowej społeczności uparcie niszczącej swój
własny przemysł, handel i rolnictwo, a wyciągnięty z otchłani historii dawny komunistyczny aparat
cieszy się obecnie popularnością dwa razy większą niż ultraliberałowie, narodowcy,
niepodległościowcy i inne solidaruchy razem wzięci.
Gdy pełna micha oddala się coraz dalej i zamiast pędzić żywot jak z "Dynastii" mieszkańcy
naszej pięknej krainy siedząc na bezrobociu bez zasiłku lub harując za parę groszy cały Boży dzień,
wysłuchiwać muszą od wypasionego tałatajstwa, że za dużo żrą i stąd dziura budżetowa, to narasta
w nich dzika chęć, aby jednak udowodnić sobie i innym, że jednak nie jest tak źle i wciąż należymy
do elity narodów świata. My, święty i zawsze genialny naród Polski, musimy zawsze być na topie i
jeśli nawet gospodarczo staczamy się do roli państwa peryferyjnego, to przecież nie znaczy, że
nasze poczucie własnej wartości nie ma już żadnej pożywki. Polski my naród, królewski szczep
piastowy, zawsze przecież byliśmy nieźli w okładaniu się po mordach z innymi nacjami, a dziś jako
część najpotężniejszego paktu militarnego tym bardziej czujemy się powołani do czujności w tym
względzie.
Co prawda, żadna bezpośrednia groźba agresji nie wisi nad nami, a możliwości polskiego wojska
na nowoczesnym teatrze wojny są bardzo znikome, jednak nie należy popadać w przygnębienie,
mamy w końcu innego rodzaju atuty - rzeszę generalicji o liczebności dorównującej temu, co
posiadają w tej mierze Niemcy i Francja razem wzięte i ambicjach na pewno przewyższających
zachodnią zachowawczość, bojowo nastawionych polityków z różnej maści stronnictw, ale o
jednakiej skłonności do machania szabelką na konferencjach prasowych no i - przede wszystkim -
chęć zaistnienia wśród potężnych i bogatych za wszelką cenę. Posiadamy też naszą słynną polską
ufność w naszych wielkich sojuszników, w ich solidarność z nami i w to, że bez zmrużenia oka
poświęcą oni w razie potrzeby dowolną ilość swoich zacnych obywateli. Co sprawia, że nie strach
nam ginąć za Paryż, Londyn i Nowy Jork...
W tej sytuacji można śmiało powiedzieć, iż ten cały brodacz nienawidzący Ameryki i jego
wyczyny to istny dar niebios. Oto znów możemy poczuć się częścią szlachetnego, cywilizowanego
świata i stanąć po stronie dobra w konfrontacji z podłością terrorystów wysyłających do nieba
obywateli USA wbrew niepisanemu obyczajowi, że tylko możni tego świata mają przyzwolenie na
mordowanie, a pomniejsze ludy i prywatni obywatele nie powinny się za to brać, bo nie dla psa
kiełbasa. Po obejrzeniu zamachów na WTC i Pentagon i wysłuchaniu komentarzy, Tych, Co to Na
Wszystkim Znają Się Najlepiej, nie sposób przecież mieć wątpliwości, iż banda wściekłych
fanatyków zaatakowała spokojnie żyjący sobie amerykański ludek podczas ich codziennej żmudnej
pracy dla dobra całej ludzkości i że oto stała się rzeź najstraszliwsza w dziejach świata. A na
horyzoncie już czai się wąglik i różnego rodzaju świństwa, jakie podstępne plemiona Bliskiego
Wschodu na pewno chciałyby wpuścić w krwioobieg Warszawy czy Siedlec...
Bo przecież warto pamiętać, z kim mamy do czynienia. My, Polacy, możemy nie lubić Niemców
czy innych obywateli bogatego Zachodu, bo się tu rządzą, wykupują naszą ziemię (albo się tak nam
widzi) czy co tam jeszcze, ale jednocześnie ich szanujemy, bo posiadają szmal, o którym nad Wisłą
można jedynie pomarzyć i jest nadzieja, że coś nam sypną dla kaprysu. Co innego jednak jakieś
towarzycho spoza Europy, szczególnie o innym kolorze skóry - tu przeciętny obywatel naszej miłej
ojczyzny kieruje się zazwyczaj mocnym przekonaniem o własnej wyższości. Status materialny,
wykształcenie czy poglądy polityczne nie mają tu często żadnego znaczenia - czarny jest czarny,
znaczy to leń, a Arabowie - wiadomo... Przysłowiowy Kowalski odnosi się do nich z nieukrywaną
pogardą, wiadomo: czarne to, w dużej części biedne, wierzy mocno, ale w innego Boga, gnębi
cztery żony każąc im zakrywać wdzięki a w dodatku za komuny, co bardziej dolarowi studenci i
handlowcy z zaprzyjaźnionego wtedy z władzami PRL-u świata arabskiego cieszyli się niezłym
powodzeniem u naszych dziewcząt, czego już przecież nie zdzierżymy... Jakże to inny świat niż
nasz polski, w którym panie mogą paradować po mieście zakrywając jedynie siniaki pozostałe po
czułych pieszczotach pijanego męża, dobrotliwi przywódcy religijni w rodzaju ojca Rydzyka czy
prałata Jankowskiego sączą w dusze wiernych jedynie przesłanie o miłości bliźniego, a spokojni i
przyjaźnie usposobieni do siebie nawzajem mężczyźni z oburzeniem odrzucają myśl o sypianiu z
więcej niż jedną niewiastą. O, tak, my jesteśmy zupełnie inni niż ci ciemni fanatycy rozbestwieni
ropą naftową i nie rozumiejący mechanizmów rządzących światem cywilizowanym, którym należy
się nauczka. Nauczka że takich jak my i nasi szlachetni przyjaciele nie opłaca się zaczepiać.
W tym klimacie panującym wśród Polaków herosi narodu z politycznych kanap mogą swobodnie
uderzać w ton histerii wojennej, bębniąc nam od rana do nocy rytm nienawiści. Od dnia zamachu na
WTC i Pentagon trwa prawdziwy festiwal pieśni poparcia dla Wielkiego Brata ze strony polskich
elit politycznych. Nasz mężny prezydent, poszczególni członkowie ustępującego po czterech latach
niepowodzeń rządu i obywatel Leszek Miller ze swoimi dzielnymi druhami jak jeden mąż deklarują
swoje bezwarunkowe poparcie dla wszystkiego, co czynią Amerykanie, za którymi optują nawet
zazwyczaj nieprzychylni Zachodowi działacze kanapowych partii nacjonalistycznych oraz
wygwizdani przez wyborczą publikę moralizatorzy z Unii Wolności. "Jesteśmy w stanie wojny" -
poinformował społeczeństwo prezydencki ekspert w dziedzinie obronności Marek Siwiec, a część
wyższych dowódców wojskowych w swoich marzeniach sennych widzi już chłopców-gromowców
szturmujących korytarze wykute przez bin Ladena w skałach afgańskich pasm górskich. W kraju,
gdzie terroryzm polityczny nigdy nie ujrzał światła dziennego, walka z nim stała się naraz jednym z
głównych tematów kampanii wyborczej, przy czym wszystkie stronnictwa mówiły dokładnie to
samo. Znany z niechęci do świata abstynentów prezydent Kwaśniewski uczulił rodaków na
terrorystyczne zagrożenie, jako panaceum przedstawiając silny rząd, co przy olbrzymiej przewadze
SLD było tylko symbolicznie skrytą reklamą tego ugrupowania. Polska klasa polityczna nie miała
żadnych wahań, pytań, wątpliwości. Cóż, pamiętajmy, że są to w końcu te same manekiny global-
świata, które w sprawach gospodarczych zachowują się często jak administracja kolonialna. Nie ma
żadnego powodu, aby całe to towarzystwo nagle zaczęło myśleć i działać samodzielnie - i to jeszcze
narażając się głównemu autorytetowi swojego stada.
Jest pięknie - biało-czerwoni znowu mogą poczuć się pierwszej kategorii mieszkańcami globalnej
wioski. Co tam jakaś dziura budżetowa, nieważne, że od wielu miesięcy trwa w Polsce faktyczny
zastój gospodarczy, co piąty dorosły obywatel żyje sobie nie wiadomo z czego, a dostępność
drugiego śniadania dla dzieciaków nieustannie spada. Każdy z nas ma dzisiaj niezwykłą szansę
poczuć się obywatelem lepszej części świata i zjednoczyć się na jakiś czas w globalnym strachu
przed niewidzialnym wrogiem, który, o już, za chwilę, może wrzucić nam podle wąglika do zupy
albo podpalić prosperujące fabryki Radomia i Mielca. Nasza święta ziemia polska i produkowana
na jej bazie najzdrowsza żywność świata, komputerowe giganty w rodzaju Optimusa czy
Softbanku, supermarkety i multikina - świątynie konsumpcji żołądkowej i intelektualnej, Jasna
Góra i rozrzucone po całym kraju pomniki Ojca świętego, Stadion Dziesięciolecia, dzięki któremu
lud nasz obcować może z najnowszą produkcją rozrywkową i poznawać tajniki oprogramowania
komputerowego pomimo buzkowo-balcerowiczowskiego drenażu kieszeni - cały ten dorobek
naszego grajdołka jest dziś zagrożony przez łajdactwa innowierców i nic, tylko zatrząść się ze
strachu.
Skoro nie możemy żyć jak ludzie Zachodu, jeździć luksusowymi furami, zajadać się codziennie
do syta łakociami i nie zastanawiać się ile kosztuje pociąg do innego województwa, to trzeba
wykorzystać fakt, że wolno nam chociaż bać się tak, jak to czynią tamci. Aby tylko poczuć się
fragmentem tej wymarzonej rzeczywistości, zwłaszcza, iż oni, pogrążeni w rozpaczy i panice nie
wydają się nam już tak wyniośli i niedostępni jak to bywa na codziennie. Silny strach zaciera
granice między ludźmi - nawet na ulicznego żebraka patrzy teraz prawy i godny obywatel w jakiś
inny sposób - łachudra, to łachudra, ale wszak może dopaść go ten sam arabski wąglik albo spaść
na głowę jakiś aeroplan. Identycznie jest i na szczeblu międzynarodowym - toteż dręczy nas
nadzieja, iż możni tego świata może łypną na nas okiem z nieco większą sympatią, zwłaszcza, gdy
im przypomnimy, że my już raz, kiedyś, pod Wiedniem - i się udało, a do tego wyślemy tak paru
naszych żołnierzyków tudzież trochę grosza na widowisko, które co zamożniejsi ofiarodawcy-
podatnicy będą mogli obejrzeć potem na satelitarnej telewizji Al-Jazeera.
Cóż, po chwili wątpliwości, Kowalski znów czuje się obywatelem świata - skoro walnęło w
World Trade Center, to może przecież trzepnąć tak samo w jego ukochane, spółdzielcze M-3 w
bloku z wielkiej płyty z wiecznie zasikaną klatką schodową i windą, na której ktoś uparcie wypisuje
"dupa". Niby nie ma powodu, aby Arabowie wybrali sobie za cel akurat jego chałupę, ale kto ich
tam wie, dziwolągów, a poza tym kto zagwarantuje, że ten dresiarz z czwartego piętra nie zerwał
któremuś z nich łańcuszka, pani Hania spod czterdziestki czwórki, co to się z różnymi pałęta nie
puściła jakiegoś szejka kantem, a ten z góry, który uparcie głośno puszcza dziwną muzykę i ma
ostry profil, to nie daj Panie Boże jakiś Izraelita, co im podpadł. Co prawda różni mądrzy panowie
w telewizji nieustannie klepią, że Polsce nic nie grozi, ale już na ten przykład dzielnicowy pary z
ust nie puści i tylko się dziwnie uśmiecha... Brr..., cała nadzieja, że Bush i chłopaki-gromiaki
wyduszą to cale towarzystwo do zera...
W chwili, gdy piszę te słowa, Amerykanie właśnie zmniejszyli ilość nalotów na miasta
Afganistanu, co ma podobno wyrażać ich szacunek dla religii Mahometa, jako, że jest akurat piątek,
uważany przez jej wyznawców za dzień poświęcony Bogu. To bardzo wzruszające, podobnie jak
fakt, iż od niedzieli największa potęga gospodarcza i militarna świata zrzuca na jeden z
najbiedniejszych krajów nie tylko bomby, ale też pakiety żywnościowe - ponoć głodujące miliony
mieszkańców Afganistanu otrzymały już kilkadziesiąt tysięcy jednodniowych zestawów
żywieniowych. Tej akcji militarnej towarzyszą zapewnienia o tym, iż nie ma żadnej wojny, o nie,
dokonywane są tylko precyzyjne "chirurgiczne cięcia", nieszkodliwe dla ludności cywilnej
punktowe uderzenia w wybrane cele, bo Ameryka nie walczy z Afganistanem, a jedynie ze
światowym terroryzmem i popierającymi go Talibami, a ludzi prostych, nie związanych z reżimem
miłuje i obdarza karmą. Dla zastąpienia władzy ortodoksów islamu wyciągnięto z szafy jakiegoś
starca, króla od dawna przebywającego na emigracji, który - co jak wiadomo za punkt honoru
stawia sobie każdy koronowany kacyk - ma doprowadzić kraj do demokracji. Wspiera się także
wojska Sojuszu Północnego, w którym zebrali się ci, co po wycofaniu się Rosjan prowadzili przez
dekadę bratobójczą wojnę i dopiero wygrana uczniów szkół koranicznych na nowo ich zespoliła. W
sąsiednim Pakistanie, który tak naprawdę stworzył Talibów, establishment postanowił mimo
zdecydowanie odmiennej opinii większości społeczeństwa poprzeć starania USA, bojąc się skutków
odmowy i teraz policjanci biją, a czasem zabijają przeciwników interwencji.
Polscy politycy, opinia publiczna - ta zawodowa w redakcjach gazet i w mediach elektronicznych
oraz ta, nieformalna, z ulicy, targowiska czy autobusu, drży ze strachu i nienawiści. Menadżerowie
kapitalistycznej pseudokultury walą jak oszalali w wojenny bębenek, beztrosko powtarzając te same
komunały, w których roi się od żądzy krwi, ale brak logiki. Obawa zaślepia i czyni z ludzi bestie -
tylko nieliczni zachowują rozsądek.
Wstyd mi za Was, moi rodacy. To, iż tak bardzo pragniecie być Amerykanami, Anglikami,
Kanadyjczykami, że gotowi jesteście bać się czegoś, co was nie dotyczy - to jeszcze można
zrozumieć, choć niezależnie od tego, jaki polityczny makijaż nałożymy Polsce, to faktem jest, iż
gramy w innej lidze, państw Trzeciego Świata, eksploatowanych i peryferyjnych wobec bogatego
centrum i powinniśmy starać się szukać sojuszników wśród sobie podobnych (nie mam tu na myśl
bin Ladena ani Talibanu, ale m.in. niektóre państwa arabskie). Jednak nie sposób zawyć ze zgrozą
nad pustką ludzi, którzy jak echo powtarzają bajkę o "chirurgicznych cięciach" i walce tylko z
reżimem po tym, jak w ramach podobnie "precyzyjnych" nalotów obrócono w gruzy ambasadę
chińską w Belgradzie. Nie ma wojen, w których nie giną cywile, wręcz przeciwnie na
współczesnych teatrach wojny często ofiary wśród zwykłych ludzi stanowią gros wszystkich strat
ludzkich. Talibowie, którzy nie posiadają swojego Pentagonu, fortec i jakiejś znaczniejszej
wojskowej infrastruktury ani czerwonych kubraków przeznaczonych dla swojego wojska, niczym
nie różnią się z wyglądu od zwyczajnych ludzi.
A czy myśleliście kiedyś, rodacy, nad celowością zbombardowania Niemiec czy Austrii - tam
wciąż znaleźć można ludzi, mających znacznie więcej istnień na sumieniu ludzkich niż jakikolwiek
terrorysta czasów pokoju? Te państwa nigdy nie spieszyły się z rozliczaniem przeszłości swoich
obywateli z okresu II wojny światowej pozwalając wielu zbrodniarzom z obozów
koncentracyjnych, gestapo itp. ponurych instytucji hitleryzmu całkiem spokojnie dożywać swoich
dni, czasem wręcz w glorii obrońców ojczyzny. Można żywić uzasadnione podejrzenie, iż każdy,
kto zaproponowałby taką formę nacisku na tamtejsze władze polityczne i sądownicze teraz czy
nawet trzydzieści lat temu, zostałby z miejsca uznany za niebezpiecznego szaleńca. I słusznie, bo to
zabijanie zwykłych obywateli nawet, gdy ma służyć schwytaniu zbrodniarza tej skali, co Osama bin
Laden oznacza stosowanie odpowiedzialności zbiorowej, czyli zwyczajny bandytyzm.
Atak na całą społeczność to zresztą najgorsza metoda ukarania rządzących. W latach
osiemdziesiątych miłująca ponoć Polaków administracja Reagana nie wahała się nałożyć sankcji
gospodarczych na Polskę Ludową, karząc w ten sposób rzesze zwykłych mieszkańców naszego
kraju za grzechy Jaruzelskiego i ignorując oczywistą prawdę wyartykułowaną później werbalnie
przez Jerzego Urbana, że "rząd się zawsze wyżywi", po Wojnie w Zatoce w ten sam sposób
postąpiono z Irakiem pragnąc podsycić niezadowolenie społeczne przeciw dyktaturze Husajna, co
przyniosło już wiele bardziej tragiczne skutki w postaci śmierci z głodu i wycieńczenia około stu
tysięcy ludzi - a rewolucja i tak nie wybuchła, wreszcie teraz maltretuje się za pomocą
najnowocześniejszych technologii militarnych mieszkańców Afganistanu, którzy ostatnie dwie
dekady zmuszeni byli egzystować w warunkach nieustannej wojny lub rządów terroru. Wszelkie
oświadczenia polityków Zachodu, iż atakuje się jedynie władzę islamskich fundamentalistów bez
przysparzania cierpień ludności można włożyć między bajki - takie wojny istnieją jedynie w chorej
wyobraźni twórców medialnego bełkotu, nierzadko pobierających wysokie uposażenia za swoją
"ślepotę".
Wojna, którą wypowiedzieli Amerykanie Talibom, to bynajmniej nie jest starcie społeczeństw ze
światowym terroryzmem. Nie prowadzi się kampanii zbrojnych przeciw słownym sloganom, nawet,
jeżeli powtarza je szef najpotężniejszego kraju świata. Bomby i rakiety zabijają ludzi, nie pojęcia.
Fakt, iż bezbronna ludność cywilna to azjatycka biedota, która raczej nie będzie miała szansy
opowiedzieć o swoim cierpieniu dziennikarzom zachodnich mediów - jak to czyniły rodziny ofiar
tragedii w USA - pozwala administracji Busha bezkarnie szafować życiem tej społeczności w imię
bezpieczeństwa własnych obywateli. Jest to skandal - nikt o zdrowych zmysłach nie odważyłby się
zaatakować jakiegokolwiek pojedynczego budynku opanowanego przez terrorystów, niemal
zupełnie na oślep, bez oglądania się na liczbę ofiar wśród zakładników przetrzymywanych przez w
owym miejscu, szczególnie, gdyby siły specjalne dysponowały bronią ręczną o celności trafień
zbliżonej do amerykańskich pocisków (ok.70 %), a więzionymi byli obywatele któregoś z państw
Zachodu. Obecni lokatorzy Białego Domu mają tego pełną świadomość - stąd ich dążenie do
zapewnienia sobie monopolu informacyjnego wyrażające się m.in. w naciskach na władze Kataru,
aby ograniczyła swobodę działania rezydującej w tym kraju niezależnej stacji telewizyjnej Al -
Jazeera, która ośmieliła się zainstalować swoje kamery w Kabulu dla relacjonowania bombardowań
"na żywo" i pokazywać wizerunek wojny inny niż lansowany przez Amerykę.
Będąc obywatelem coraz bardziej "bananowej" republiki środkowoeuropejskiej - o której śp.
Jerzy Giedroyć powiedział niegdyś, iż nie wiadomo, kto w niej rządzi, Ameryka czy Watykan -
wplątanej w sojusz militarny z krajem, który co rusz wplątuje się w jakiś znaczący konflikt zbrojny,
zmuszony jestem nie po raz pierwszy słuchać wiernopoddańczych skowytów poparcia ze strony
rozmaitej maści gabinetowej husarii. Nasze wspaniałe, już nie tylko europejskie, ale wręcz
światowe Onyszkiewicze i Siwce prześcigają się dziś w deklaracjach lojalności wobec Wuja Sama,
daleko bardziej niż robiły to mrukliwe typy z pezetpeerii w czasach, gdy generał Dostum nie był
jeszcze dla Amerykanów dzielnym bojownikiem Sojuszu Północnego, ale krwawą bestią
komunistycznego reżimu prezydenta Nadżibullaha, przeciw któremu należało zbroić i trenować
wszystkich chętnych. Oczywiście, skakać z szabelką po własnym pokoju i ryczeć wojenne piosenki
każdemu wolno, zwłaszcza, gdy da sobie mocno w szyję, przykro jednak słuchać tego niby-
rycerskiego pienia z ust wyższych funkcjonariuszy państwowych czy partyjnego establishmentu
posiadającego ambicje do reprezentowania Polski na arenie świata.
Nie potrzeba nam żadnego nowego Santo Domingo, szpanowania zarządców polskiej masy
upadłościowej przed tymi, co nigdy nie mieli nawet tego kawałka suchej bułki, co lud nadwiślański,
foliowych worków z chłopakami z Grudziądza czy Małkini ani eksplozji na ulicach Warszawy i
Poznania, którymi świat arabski może w końcu zechcieć zagłuszyć hałas czyniony przez
szczekliwego ratlerka Ameryki. Uważni obserwatorzy rzeczywistości z krajów będących od
sojusznikami USA, a jednocześnie przywiązujących wagę do własnej niezależności takich jak np.
Francja, mimo, ze nie znają zapewne polskiej mądrości ludowej, iż "nadgorliwość gorsza od
faszyzmu", to i tak od dłuższego czasu z baranim zdumieniem przyglądają się jak nowy sojusznik w
NATO, który pogrąża własne finanse publiczne w coraz większym kryzysie, a doborowe oddziały
wojskowe wysyła na Bałkany koleją, radośnie wyskakuje przed szereg w swoim automatycznym
poparciu dla najbardziej kontrowersyjnych i szalenie kosztownych projektów amerykańskich w
rodzaju budowy tarczy antyrakietowej w kosmosie.
Życie mieszkańców Afganistanu nie jest ani trochę mniej wartościowe niż obywateli Stanów
Zjednoczonych (nie jest też oczywiście cenniejsze - aby wszystko było jasne). Stosowanie
odpowiedzialności zbiorowej to łamanie prawa, a fakt, że uczynił tak ewidentny przestępca,
przywódca kilkudziesięciu czy paruset desperatów, nie upoważnia jeszcze w pełni legalnego rządu
USA do stosowania podobnych metod. Nie wolno mordować niewinnych cywili dlatego, że
rządzący nimi reżim nie chce wydać osoby podejrzewanej o zbrodnie - tu zresztą władze USA
wyznają moralność Kalego, bowiem akurat najpotężniejsze mocarstwo świata samo nie ma
zwyczaju wydawać swoich obywateli pod osąd trybunałów międzynarodowych ani sądów w innych
krajach. Nie strzela się z czołgu do budynku, w którym są terroryści, jeżeli znajdują się w nim także
osoby postronne. Zasady są proste i uznane od lat, a owa "nowa jakość" to krwawe widowisko dla
uciechy wystraszonego tłumu. Można domyślać się, iż Bush pragnie przysłonić nim własny blamaż
z pierwszych chwil po zamachu oraz ewidentną niedoskonałość systemu wywiadowczego, dzięki
której stało się możliwe tak dotkliwe uderzenie w system nerwowy USA. Amerykanie mają prawo
się bronić, ale nie za każdą cenę.
W związku z powyższym, aby jedyną pomocą, jakiej Polska udzieli swojemu natowskiemu
sojusznikowi w tej obrzydliwej wojnie, było przekazanie - dla wsparcia słynnych zabijaków z Delta
Force czy innych jednostek wojsk lądowych US Army - nie chłopaków-gromiaków, ale całej tej
gabinetowej husarii, wszystkich tych żądnych krwi i rozgłosu paniczyków błąkających się za nasze
pieniądze po korytarzach Bardzo Ważnych Urzędów. Tego rodzaju mądrali mamy wyraźną
nadwyżkę. Niechaj miast toczyć wojnę w naszym imieniu, przed kamerami i w wywiadach
prasowych, wesprą Wuja Sama na własny rachunek i w kraju o milionie min śmiało ścigają jako
wyznawcy amerykańskiego snu dawnego sojusznika USA w ich globalnej konfrontacji z
komunizmem. Może, gdy powąchają prochu, ujrzą na własne oczy jak wygląda "chirurgicznie
pocięte" przez wspaniałą technologię Zachodu dziecko afgańskie i z jak strasznej nędzy
społeczeństw bierze się poparcie dla fundamentalistów religijnych, zmienią wreszcie swój czarno-
biały obraz świata. Jeżeli oczywiście wcześniej nie przepadną bez wieści w górskich korytarzach
czy na pustyniach, podczas swojej "świętej wojny" z terroryzmem.
Piotr Marczuk
(12 października 2001)
Zgłoś jeśli naruszono regulamin