Fielding Joy - Patrz jak Jane ucieka.pdf

(1478 KB) Pobierz
Microsoft Word - Fielding Joy - Patrz jak Jane ucieka.doc
Joy Fielding
Patrz, jak Jane ucieka
ROZDZIAŁ 1
Pewnego popołudnia późną wiosną Jane Whittaker wyszła do
sklepu po mleko i jajka i nagle zapomniała, kim jest. Miało to miejsce
na rogu ulic Cambridge i Bowdoin. Jane doskonale wiedziała, gdzie
jest - w jednej z gorszych dzielnic Bostonu. Lecz choć doskonale
wiedziała, „gdzie" jest, nie miała pojęcia, „kim" jest. Wiedziała tylko
tyle, że wyszła do sklepu kupić mleko i jajka. Miała zamiar upiec
ciasto, choć po co i dla kogo - tego już nie potrafiła powiedzieć.
Wiedziała doskonale, ile uncji kakao potrzeba do ciasta, jednocześnie
zaś nie mogła przypomnieć sobie, jak ma na imię.
Co więcej, nie pamiętała, czy jest mężatką czy panną, wdową czy
rozwódką, matką bliźniąt czy osobą bezdzietną. Nie znała swego
wzrostu, wagi ani koloru oczu, wieku ani daty urodzenia. Rozróżniała
kolory liści na drzewach, ale nie pamiętała, czy jest blondynką czy
brunetką. Wiedziała, dokąd się wybierała, ale nie - dokąd doszła. Co
się na Boga stało?
Samochody na Bowdoin zwolniły i zatrzymały się, a Jane
poczuła, że jakiś niewidzialny magnes odciąga ludzi na drugą stronę
ulicy. Samotnie stała wrośnięta w chodnik, ledwie oddychając,
niezdolna do ruchu. Ostrożnie, celowo powoli, z głową w kołnierzu
płaszcza, rzuciła ukradkowe spojrzenie za siebie. Przechodnie
przepływali obok ledwie świadomi jej obecności, mężczyźni i kobiety
o twarzach nie zdradzających wątpliwości i o pewnym kroku. Tylko
ona zamarła, nie chcąc lub nie mogąc się ruszyć. Świadoma była
dźwięków - warkotu silników, klaksonów, śmiechu ludzi, ich butów to
szurających, to stukających lub nagle kapitulujących przed ruchem
pojazdów.
Gniewny szept kobiecy zwrócił jej uwagę.
- Mała zdzira! - zasyczała kobieta, a Jane przemknęło przez myśl,
że to do niej. Kobieta pogrążona była w rozmowie ze swą
towarzyszką i żadna z nich jej nie zauważyła. Czy jest niewidzialna?
Przez jeden zwariowany moment pomyślała, że nie żyje. Jak
kobieta w jednym z odcinków „Strefy zmierzchu", zabłąkana gdzieś
na pustej drodze, telefonuje do swych rodziców i dowiaduje się, że ich
jedyna córka zginęła w wypadku samochodowym, a w ogóle to kim
jest, by niepokoić ich o tej porze? W tej samej chwili kobieta, której
usta właśnie wypowiedziały słowo „zdzira", spostrzegła ją i obdarzyła
niemal błogosławiącym uśmiechem, po czym odwróciła się do swej
powiernicy i odeszła.
Jasne, że nie umarła i że nie stała się przezroczysta. Dlaczego
jednak w ogóle przyszło jej do głowy coś tak idiotycznego jak stary
epizod ze „Strefy zmierzchu", a nie jej własne imię?
Kilka nowych osób pojawiło się obok. Przestępując z nogi na
nogę lub kołysząc się na obcasach czekały na zmianę świateł.
Kimkolwiek była, nie miała towarzysza. Nikt nie próbował ująć jej za
ramię ani nie niecierpliwił się z drugiej strony ulicy, dlaczego
zamarudziła. Była sama i nie wiedziała, kim powinna być.
- Tylko spokój - wyszeptała, szukając wskazówek we własnym
głosie, ale nawet on brzmiał obco.
Nic nie mówił o wieku i stanie cywilnym, bez akcentu, z lekka
zauważalną nutą niepokoju. Zakryła usta dłonią, by nie zwracać
uwagi, gdy mówi na głos.
- Nie panikuj! Wszystko się wyjaśni za parę minut.
Czy normalnie miała zwyczaj mówienia do siebie?
- Najpierw rzeczy istotne - dodała i zastanowiła się, co to znaczy.
Jak mogła rozpoznać rzeczy istotne, jeżeli nic nie wiedziała? - Nie, to
nieprawda - poprawiła się natychmiast. - Pewne rzeczy wiesz! Dużo
wiesz! Zróbmy przegląd - zachęcała się głośniej, sprawdzając
wzrokiem, czy ktoś nie podsłuchuje.
Zbliżała się do niej grupa około dziesięciu ludzi. „Przyszli zabrać
mnie tam, skąd uciekłam" - to była pierwsza i jedyna jej myśl. Młoda,
może dwudziestoletnia kobieta na czele grupy zaczęła mówić ze
znajomym, silnie bostońskim akcentem, którego, o dziwo, w głosie
Jane nie było. Jane zdała sobie sprawę, że nic dla tych ludzi nie
znaczy, tak jak uprzednio dla obu kobiet, których rozmowę słyszała.
Czy obchodziła kogokolwiek?
- Jak państwo widzą - mówiła młoda kobieta - Beacon Hill to
miejsce, którego mieszkańcom łatwo wyrzec się samochodu. Długo
uznawano ją za pierwszorzędną dzielnicę Bostonu. Przy stromych
brukowanych uliczkach stoją prywatne domy i małe kamienice,
których budowa zaczęła się w latach dwudziestych dziewiętnastego
stulecia i kontynuowana była w późniejszym okresie tego wieku.
Wszyscy posłusznie podziwiali prywatne domy i małe kamienice,
a młoda kobieta ciągnęła swoją dobrze wyuczoną lekcję:
- Część większych i bardziej eleganckich willi w ostatnich latach
przebudowano na apartamenty z uwagi na brak mieszkań i wzrastające
ceny. Beacon Hill był kiedyś głównie ośrodkiem Jankesów, ale choć
wciąż żyje tu wiele starych bostońskich rodzin, chętnie witamy ludzi o
innym pochodzeniu... o ile są w stanie płacić komorne lub spłacać
pożyczkę.
W grupie zapanowało lekkie podniecenie, gdy zawróciła, by iść
dalej.
- Przepraszam panią - powiedziała przewodniczka, otwierając
szeroko oczy i rozciągając usta w przesadnym uśmiechu, tak że jej
twarz przypominała ożywioną plakietkę „uśmiechnij się". - Zdaje się,
że pani nie należy do tej grupy?
Oświadczenie to zabrzmiało jak pytanie, z ostatnimi wyrazami
uniesionymi zgodnie z kącikami ust mówiącej.
- Jeśli jest pani zainteresowana zwiedzaniem miasta, proszę
zgłosić się do biura turystycznego przy Boston Common i tam panią
zapiszą na następną wycieczkę.
„Uśmiechnij się" na twarzy przewodniczki powolutku
wykrzywiało się w grymas niechęci.
- Przy Common? - spytała Jane. Ton kobiety przy słowie „pani"
zasugerował jej, że musi mieć co najmniej trzydzieści lat.
- Proszę iść prosto wzdłuż Bowdoin, aż dojdzie pani do Beacon.
Przejdzie pani obok State House, tego ze złotą kopułą. To tam. Na
pewno pani zauważy.
„Nie bądź taka pewna" - pomyślała Jane, a zwiedzający
przekroczyli tymczasem ulicę i zniknęli w następnej przecznicy.
„Jeżeli potrafię totalnie zagubić siebie, to mogę też zupełnie niczego
nie zauważyć".
Stawiała odważnie stopę przed stopą, jakby wstępując w nieznaną
i potencjalnie niebezpieczną wodę, i tak posuwała się wzdłuż
Bowdoin nieświadoma dziewiętnastowiecznej architektury,
skoncentrowana na drodze przed sobą. Przeszła Derne, potem
Ashburton Place bez zakłóceń, choć żadna z tych ulic ani nagły widok
State House nie obudziły w niej poczucia, kim jest. Skręciła w Beacon
Street.
Zgodnie z instrukcją Uśmiechniętej Twarzy przed nią rozciągał
się Boston Common. Zignorowała cmentarz Granary, na którym - jak
pamiętała - znajdowały się grobowce tak różnorodnych osobistości,
jak Paul Revere i Matka Gęś* [* Paul Revere - (1735-1818), bohater
Zgłoś jeśli naruszono regulamin