Martin Kat - Sekret.pdf

(731 KB) Pobierz
Martin Kat
Sekret
Rozdział 1
Kate Rollins obrzuciła nerwowym spojrzeniem zegar na biurku, jarzący się czerwonymi
cyframi. Dziesiąta wieczór. Od ponad czterech godzin powinna być w domu.
Zerknęła na wysokie okna w narożu biurowego pokoju na siódmym piętrze. Na dworze było
ciemno jak w grobie – ani śladu księżyca, a gwiazdy skrywały się za chmurami i kłębem
śródmiejskiego smogu Los Angeles. Nie lubiła pracować do późna i wychodzić z budynku
jako jedna z ostatnich. Nie lubiła złowieszczego echa, jakim odbijały się jej kroki o marmury
pustych korytarzy.
Nie lubiła wychodzić na mroczny, opustoszały chodnik, a tego wieczoru robiła to z dużym
poczuciem winy. Przecież obiecała synowi, że zabierze go do kina na nowy film ze
Schwarzeneggerem. Ale tuż przed piątą zadzwonił do niej szef i zażądał na rano następnego
dnia zmian w planie kampanii, który przygotowała dla Quaker Oats, jednego z jej
największych klientów.
Rozprawiwszy się z tym zadaniem, Kate wsunęła długopis do górnej szuflady biurka i
odjechała krzesłem do tyłu. Liczyła na to, że przynajmniej zdąży powiedzieć Dawidowi
„dobranoc" przed snem, szybko zabrała więc skórzaną aktówkę, przerzuciła przez ramię
pasek torebki firmy Bally i ruszyła korytarzem do wind.
W holu skinęła dłonią portierowi, powiedziała „dobranoc" ochroniarzowi, stojącemu przy
obrotowych drzwiach, i wyszła na chodnik. Wieczór był wilgotny i senny. W chłodnym
marcowym powietrzu wyczuwało się ciężki odór spalin, a z oddali raz po raz rozlegały się
wrzaski klaksonów. Kate wiedziała, że ta okolica bywa w późnych godzinach dość
niebezpieczna, więc nerwowo podsunęła nieco wyżej pasek torebki na ramieniu i skierowała
się w stronę piętrowego garażu za rogiem, gdzie zostawiła swojego lexusa.
Za zakrętem jej oczom ukazało się wejście do garażu. Była już blisko celu, gdy usłyszała
hałas za plecami. Ktoś biegł. Więcej niż jeden człowiek, uświadomiła sobie. Puls raptownie
jej przyśpieszył, serce zabiło szybszym rytmem. Ujrzała dwóch młodych ludzi w skórzanych
kurtkach, zapewne Latynosów, sądząc po czarnych włosach i oliwkowej karnacji.
Na pisk opon jeden z nich zareagował spojrzeniem przez ramię. Chevrolet model 62 pokonał
zakręt poślizgiem na dwóch kołach. Mężczyźni dogonili Kate w tej samej chwili, gdy na ich
wysokości znalazł się samochód. Z otwartego okna wysunęła się ręka. Ukazała się krótka,
metaliczna lufa pistoletu. Kate nawet nie usłyszała strzału. Zerwała się do biegu i w tej samej
chwili poczuła wściekły, piekący ból z boku głowy. Zobaczyła jeszcze zbliżający się chodnik
i ogarnęła ją ciemność.
Rozdział 2
Wycie syreny obudziło ją na chwilę, gdy leżała w ambulansie. Kwadrans później ocknęła się
ponownie na wózku. Głowa jej pękała, a nozdrza wypełniał zapach krwi. Dwóch sanitariuszy
w zielonych kitlach, wykrzykując polecenia, szybko przepchnęło wózek wąskim białym
korytarzem do podwójnych wahadłowych drzwi z czerwonym napisem CHIRURGIA.
Nie miała pojęcia, ile godzin minęło, zanim znowu odzyskała przytomność, ale podejrzewała,
że co najmniej doba. Usłyszała najpierw wciąż powtarzający się odgłos brzęczyka - krzepiący
rytm, którego się uchwyciła, by dostroić do niego zmysły i odzyskać orientację. Leżała na
wąskim łóżku, otoczona chromowanymi poręczami, do gardła miała podłączoną plastykową
rurę, z ramienia wystawała jej igła, a do klatki piersiowej i czoła biegły jakieś przewody.
Miała na sobie białą koszulę nocną, która plątała jej się wokół nóg. Było to niewygodne, ale
brakowało jej sił, żeby uwolnić się z tej pułapki. Do jej świadomości dotarł cichy pomruk i
świst powietrza pompowanego przez jakąś maszynę. Znów odezwał się pulsujący ból w
czaszce, coraz silniejszy, rozsadzający, prawie nie do wytrzymania. Podeszła pielęgniarka,
przyłączyła strzykawkę do wenflonu tkwiącego w jej żyle i ból zaczął słabnąć. Kate usnęła na
chwilę, zbudziły ją jednak przyciszone głosy, strzępki prowadzonej gdzieś w oddali
rozmowy:
- ...strzelanina na ulicy...
- ...ciągle ich szukają...
- ...cud, że jeszcze żyje...
Męskie i kobiece głosy przypływały i odpływały jak fale, a informacje składały się powoli w
całość jak kawałki puzzli. Wreszcie Kate usłyszała i zapamiętała dość, by odtworzyć to, co się
stało. Wiedziała już, że podczas ulicznej strzelaniny kula trafiła ją w głowę. Jeden z lekarzy
powiedział, że prawie przez dziesięć minut była na stole operacyjnym w stanie śmierci
klinicznej. Ustała praca serca. Jedynie respirator podtrzymywał oddychanie. Przez ten czas
nie było jej już wśród żywych. Kate nie wątpiła w prawdziwość tego faktu. Leżąc na wąskim
łóżku, na oddziale intensywnej terapii szpitala Cedars-Sinai, wśród pobrzękiwania
monitorów, z igłami powbijanymi w ramiona, gdy serce biło jej nierównym rytmem, a krew
krążyła w żyłach w ślimaczym tempie, wiedziała w głębi ducha, że w tych decydujących
momentach operacji wszystko w jej życiu, wszystko, w co dotąd wierzyła, zmieniło się raz na
zawsze. Skupiła się na szmerze pobliskiej maszyny. Powtarzalność odgłosów wydawała jej
się nie wiadomo czemu krzepiąca. Czytała o przypadkach, gdy reanimowano ludzi będących
już po drugiej stronie bariery. Powracali bogatsi o doznania z pogranicza śmierci, czyli tak
zwane przez lekarzy NDE.
Z pewnością właśnie to miała za sobą. A nawet o wiele więcej. Jakkolwiek nazwać jej
doświadczenie, było ono tak głębokie, tak zdumiewające, że nie sądziła, by kiedykolwiek
mogła o nim zapomnieć. Zamknęła oczy i przywołała wspomnienia. Pozostały równie
wyraziste jak w chwili, gdy widziała te obrazy pierwszy raz.
Leżąc na stole operacyjnym, słyszała jak przez mgłę napięte głosy lekarzy i pielęgniarek i
czuła kilka wątłych, ostatnich drgnień swojego serca. Potem nagle drgnęła i zaczęła się
unosić. Oddalała się od tego zamieszania w stronę sufitu. Na chwilę zawisła pod sufitem, skąd
zmieszana, zdezorientowana spoglądała na pięciu lekarzy w zielonych kitlach i kilka
pielęgniarek, gorączkowo obskakujących nieruchome ciało leżące na stole. Słyszała wszystko
bardzo wyraźnie.
- Migotanie przedsionków! - krzyknął ktoś, a pobrzękiwanie maszyny przeszło w sygnał
ciągły.
- Tracimy ją! - zawołała pielęgniarka.
- Defibrylator, szybko!
Przyglądała im się jeszcze chwilę, lekka i niczym nieskrępowana. Uświadomiła sobie, że
postacią leżącą na stole musi być ona, a skoro tak, to widocznie umaiła. A potem zaczęła
unosić się wyżej i wyżej, przez dach szpitala, ponad miastem. Widok był wspaniały, jak z
samolotu. W dole migotały tysiące świateł.
Jeśli nie żyję, to jak mogę to widzieć? - pomyślała. Coraz szybciej odlatywała w mrok.
Powinna była czuć zimno, ale wcale go nie czuła. Otaczała ją przyjemna, ciepła nicość,
krzepiąca, nie dopuszczająca do niej lęku. Gęsta, wszechogarniająca ciemność przybrała
kształt tunelu i wciągnęła ją do środka. Kate przemieszczała się przez czerń w stronę plamki
światła widocznej na samym jego końcu. Światło było coraz większe, jaskrawsze, bardziej
zaborcze, aż wreszcie wchłonęło ją i stała się jego częścią. Początkowo miało ciepły, żółtawy
odcień, stopniowo jednak bielało i w końcu zalśniło najczystszą bielą. Powinny boleć mnie
oczy, pomyślała, ale przypomniała sobie, że nie ma oczu. Patrząc na samą siebie, widziała
światło przenikające jej przezroczystą powłokę, żarzące się w każdej cząstce jej obecnego ja.
Dotarła do końca tunelu i znalazła się w morzu światła, a jej oczom ukazał się urzekający
pejzaż. Kwiaty, krzewy i drzewa skąpane w szkarłacie, fiolecie, szmaragdowej zieleni, w tak
czystych i żywych barwach, jakich jeszcze nigdy nie widziała. Stopniowo zaczęły rysować się
jakieś kształty. Zrozumiała, że są to ludzie, a wśród nich jej matka, ale znacznie młodsza niż
w dniu, gdy zginęła w wypadku samochodowym, mając trzydzieści cztery lata. Piękna, pełna
życia i wypełniona tym samym światłem, którym promieniowali tu wszyscy. Ojca nie
dostrzegła, ale ostatnio widziała go, gdy miała dwa lata, i chociaż czasem myślała, że mógł
umrzeć, to prawdopodobnie nie umarł. Zauważyła inne znajome twarze: nauczycielkę z
czwartej klasy, panią Reynolds, zadowoloną i w doskonałym zdrowiu, i młodego człowieka,
który kiedyś pracował z nią w biurze, a potem niespodziewanie zmarł na atak serca.
Ukazała się atrakcyjna kobieta z pierwszymi śladami siwizny w długich, brązowych włosach,
upiętych z tyłu głowy w kok. Chociaż Kate nigdy jej nie widziała, wydawała jej się dziwnie
znajoma. Matka uśmiechała się do niej, lecz niczego nie mówiła. Mimo to Kate znała jej
myśli. „Kocham cię. Tęsknię za tobą. Przepraszam, że cię zostawiłam".
Naszły ją nowe myśli, które zmuszały do zastanowienia nad tym, co było naprawdę ważne w
jej życiu, a co nie. I nad tym, jak szybko przemknęły lata i jak ważne jest, by w tym
mijającym czasie jak najwięcej zrobić. Jedna myśl dominowała jednak nad innymi: Nie czas
jeszcze, żebyś tu została. Kiedyś wrócisz, ale teraz tu nie zostaniesz. Jeszcze nie. A jednak nie
chciała stąd odejść, nie teraz, kiedy przenikało ją światło, wypełniała radość, ogarnął niczym
niezakłócony błogostan, jakiego dotąd nie znała. Nie wtedy, gdy pulsowała nim każda
komórka jej istnienia. Nie, pomyślała. Chcę tu zostać.
Wyciągnęła ramiona do matki, starała się oprzeć sile, która ciągnęła ją z powrotem, ale jej
opór był zbyt słaby. Dotarła do niej ostatnia myśl stamtąd, niepokojąca myśl, pochodząca od
kobiety, która wydawała jej się znajoma. Ta kobieta próbowała jej coś powiedzieć. Coś
ważnego. Pilnego. To była ciemna myśl o bólu i strachu, zupełnie niepodobna do
przyjemnych myśli, które docierały od innych. Próbowała odcyfrować wiadomość, ale było
na to za późno. Już oddalała się od światła, wirując pędziła z powrotem przez tunel jeszcze
szybciej niż poprzednio. Ostry, przejmujący ból obudził w niej świadomość fizyczności ciała.
Przez chwilę leżała oszołomiona, zaskoczona biciem serca i mrowieniem skóry. Żyła i
oddychała, a w głowie kotłowały jej się myśli o tym, czego przed chwilą doświadczyła.
A potem znowu ogarnął ją mrok nieświadomości. Mijały dni. Kate trwała między dwoma
światami na swym wąskim łóżku na oddziale intensywnej terapii. Tym razem wyrwał ją ze
snu kobiecy głos. Gdy otworzyła oczy, zobaczyła swoją najlepszą przyjaciółkę, Sally
Peterson.
- Wyglądasz jak upiór, mała. Ale podejrzewam, że po postrzale w głowę każdy by tak
wyglądał.
Kate zdobyła się na nikły uśmiech. Gdy spróbowała się odezwać, stwierdziła, że jej gardło
przypomina tarkę.
- Jak długo... jak długo tu jestem?
- Cztery dni. Byłam u ciebie wczoraj. Pamiętasz?
Przez chwilę próbowała się skupić, a potem wspomnienie nagle samo do niej przyszło.
Uśmiechnęła się z ulgą.
-Tak.
- Grzeczna dziewczynka. - Sally podeszła bliżej. Była wyższa niż Kate, która miała niewiele
ponad sto pięćdziesiąt pięć centymetrów wzrostu. Włosy Sally były proste i jasne, Kate miała
gęste rude pukle. Sally, trzydziestotrzyletnia rozwódka, nałogowo jadła, gdy odczuwała stres,
więc przez te ostatnie pięć lat, gdy razem z Kate pracowała w agencji reklamowej Menger &
Menger, przytyła dziewięć kilo. Była jednak bardzo błyskotliwa i ciężko pracowała. Kate
nigdy nie miała lepszej przyjaciółki.
- Jutro przeniosą cię na normalny oddział - oznajmiła Sally. - Lekarz mówi, że świetnie
zniosłaś operację. Podobno ani się obejrzysz i będziesz jak nowa.
- Tak. Doktor Carmichael mówił mi to. - Kate zwilżyła wargi językiem. - Czy Dawid...?
- Twój syn ma się dobrze. - Sally nalała wody do jednorazowego kubeczka i podsunęła go
Kate, by mogła zwilżyć wargi. - Mąż przyprowadzi go do ciebie po południu.
Kate wykonała ruch gałkami ocznymi ku górze głowy.
- Czy... czy mam ogoloną głowę?
Sally wybuchnęła śmiechem.
- O, nuta próżności. To znaczy, że czujesz się lepiej. Nie. Masz tylko wygolone niewielkie
kółko nad lewym uchem. Wiwat postęp w medycynie. Już nie jest tak jak dawniej.
Kate odprężyła się i wygodniej oparła o poduchy. Głupio jej było przejmować się takim
głupstwem jak własny wygląd, lecz mimo to świadomość, że się nie zmienił, bardzo ją
pokrzepiła. Prawdopodobnie tylko to nie uległo w niej zmianie.
- Potrzebujesz czegoś? - spytała Sally. - Może coś ci przynieść?
- Nic mi nie przychodzi do głowy, ale dziękuję, że przyszłaś.
Sally odstawiła kubeczek na tacę przy łóżku i ostrożnie uścisnęła rękę Kate.
- Przyjdę znowu jutro. Ta stara harpia, pani Gibbons, głowę mi urwie, jeśli uzna, że za bardzo
cię męczę.
Kate uśmiechnęła się z wysiłkiem. Powieki miała ciężkie, więc zaraz opadły. Bolała ją głowa,
a gruby bandaż był diabelnie niewygodny. Usłyszała jeszcze, jak Sally wychodzi z pokoju
i zamyka za sobą drzwi. Gdy zasypiała, znów wróciły do niej myśli o tym, co działo się
podczas operacji, przypomniała sobie to piękne miejsce wypełnione światłem i radością.
Zastanawiała się, czy mogło to być niebo.
Przypomniała sobie jeszcze znajomą nieznajomą. Ciekawe, kto to był, pomyślała. I co
próbowała mi powiedzieć? Dlaczego tak bardzo jej na tym zależało, żebym czegoś się
dowiedziała? Potem zaczęła dumać, czy cokolwiek z tego zdarzyło się naprawdę. A może był
to tylko rodzaj snu? Ale nie sprawiało to takiego wrażenia. Doświadczenie było wyjątkowo
realistyczne. Zapadając w niespokojny sen, Kate wiedziała, że nie spocznie, póki nie pozna
prawdy.
Rozdział 3
Przyszły kwietniowe deszcze. Burz nie było, tylko od czasu do czasu deszcz pokropił ziemię,
trochę powiało i znów zza chmur wychodziło słońce. Kate usłyszała pukanie, na które
czekała, więc pośpieszyła do drzwi. Na klatce schodowej stała Sally Peterson.
- Gotowa? - spytała.
- Prawie. Czy na pewno nie masz nic przeciwko temu, żeby mnie tam zawieźć? Wiem, że to
duży kłopot.
- Nie żartuj. I tak potrzebowałam pretekstu do wyjścia z biura. Gdybym miała tam dalej
siedzieć i słuchać tego okropnego Boba Wilsona z dumą opowiadającego o swoim kolejnym
podboju, to chyba przyłożyłabym sobie pistolet do skroni. – Sally zerknęła niespokojnie na
Kate.
- Przepraszam. Nie chciałam...
- Nie szkodzi. - Kate machnęła ręką. - Pewnie wkrótce i ja będę mogła z tego żartować.
Był piątek, minęły trzy tygodnie od wypadku. Sally miała zawieźć ją do Westwood, do
Williama Murraya, lekarza, znanego z badań nad doznaniami z pogranicza śmierci.
- Chciałabym wierzyć, że podjęłam słuszną decyzję – powiedziała Kate, idąc do kuchni po
torebkę.
- Twierdziłaś, że to dla ciebie spory problem. Nie śpisz dobrze. Podejrzewam, że dręczysz się
tym znacznie bardziej, niż się przyznajesz.
Kate westchnęła.
- Nie mogę wyrzucić tego z głowy. Śni mi się to po nocach. Owszem, myślę też o tej
strzelaninie, ale najczęściej o świetle i ludziach, których widziałam. Muszę zrozumieć, co się
ze mną stało. Muszę wiedzieć, czy to działo się naprawdę.
- A więc podjęłaś jedyną właściwą decyzję.
- A jeśli ten facet okaże się szarlatanem?
- Powiedziałaś mi przecież, że ma bardzo dobrą opinię. Poza tym dostałaś jego namiary na
wydziale psychologii. Na miłość boską, niemożliwe, żeby to był szarlatan.
- Sally, pewnie masz rację. Tylko że to jest dla mnie bardzo trudne.
- Wiem. Ale może ten facet pomoże ci znaleźć sens w tym wszystkim.
- Boże wielki, mam nadzieję. - Kate weszła do kuchni. Podobnie jak reszta mieszkania, i to
pomieszczenie miało ultranowoczesny wystrój - surowe białe ściany, blaty z czarnego
granitu i kosztowną, chromowaną armaturę. W zasadzie nie było to zgodne z upodobaniami
Kate, ale mieszkanie miało znakomitą lokalizację w centrum, no i przystępną cenę. Od
pierwszej chwili, gdy się tu wprowadziła, zamierzała je przemeblować.
- Chcę ci jeszcze coś pokazać, zanim wyjdziemy.
Sally usiadła na stołku przy okrągłym granitowym stoliku.
- Co takiego?
- Pamiętasz, kiedy pierwszy raz opowiedziałam ci, czego doznałam?
O świetle, matce i tych innych ludziach?
- Raczej trudno zapomnieć o tym, że ktoś widział swoją zmarłą matkę.
Kate uśmiechnęła się.
- Wobec tego pamiętasz również, że wspominałam o innej kobiecie, której nie poznałam,
chociaż wydawała mi się znajoma.
- Pamiętam. I co z nią?
- Niedawno poszłam na strych poszukać albumów ze szkoły średniej i przy okazji natknęłam
się na pudło z rzeczami po mamie. Całkiem zapomniałam, że tam są. Miałam zaledwie
osiemnaście lat, kiedy mama umarła. Wtedy oglądanie tych rzeczy było dla mnie zbyt
bolesne. A teraz, kiedy je znalazłam, zaczęłam się nad tym wszystkim zastanawiać. Tamta
kobieta musiała mieć ze mną jakiś związek, bo wszyscy inni ludzie, których zapamiętałam,
byli znajomi. Uznałam więc, że może znajdę w pudełku ślad, który pozwoli mija
zidentyfikować.
Sally wbiła wzrok w pożółkłe zdjęcie z zagiętymi rogami, które Kate wzięła do ręki.
- Nie mów mi, że znalazłaś zdjęcie tej kobiety, którą widziałaś w krainie światła?
Kate usiadła naprzeciwko niej przy stoliku i przesunęła po blacie wyblakłą, biało-czarną
fotografię.
- Wiem, że trudno w to uwierzyć. Znalazłam to zdjęcie w portfelu matki, w przegródce z
prawem jazdy. Powinnam była od razu się domyślić, kim jest ta kobieta, ale nigdy w życiu
jej nie spotkałam i nawet nie widziałam jej podobizny, dlatego nie skojarzyłam wyglądu.
Sally przyjrzała się z uwagą wyblakłej fotografii. Stały na niej obok siebie kobieta z
dziewczyną. Dziewczyna, ubrana w dżinsowe dzwony i golf z długimi rękawami, wyglądała
bardzo podobnie do Kate, ale była szczuplejsza. Piersi miała nieduże i sterczące, inne niż
krągłe, pełne piersi Kate. Różniły ją też smuklejsze biodra oraz prosty, niezadarty nos.
- Domyślam się, że ta młodsza to twoja matka – powiedziała Sally.
- Tak. A ta druga to moja babka, Neli Hart. - Była atrakcyjną kobietą z pasemkami siwizny w
gęstych, ciemnych włosach. Na zdjęciu wyglądała mniej więcej tak jak wtedy, gdy widziała ją
Kate.
- Są podobne, nie sądzisz? Dlatego babka wydała mi się znajoma. Umarła w dużo starszym
wieku, ale tam wszyscy ludzie wydawali się młodsi niż tutaj.
Sally z niedowierzającą miną podniosła wzrok znad fotografii.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin