Miłość, Blondie i optymizm [Ainzfern].rtf

(69 KB) Pobierz

 

Trzeba śmać się często i mocno kochać, żeby docenić piękno... żeby znależć wszystko najlepsze w innych, aby dać im samego siebie ...wtedy wszystko się uda

- Ralph Waldo Emerson

 

Elity nie tworzą szczęśliwych rodzin, chyba to rozumiesz -

Tahna Lam, szef Wydziału Sztuki i Starożytności Syndykatu Tangury

 

 

MIŁOŚĆ, BLONDIE I OPTYMIZM

 

Siedząc za swoim biurkiem w muzeum w Midas Tahna westchnął, zamknął eleganckie, złote pióro i odłożył je ostatecznie. Spojrzał na dokumenty porozrzucane na biurku i popatrzył w zmęczone oczy kuratora. - No cóż Quinn, chociaż raz opatrzność czuwała nad tobą- pozwolił, żeby na jego nieskazitelnej twarzy pojawił się cień aprobaty - Twoje propozycje na następny sezon są do zaakceptowania.

 

Quinn zrelaksował się z ulgą na twarzy  - Dziękuję Panu.

 

-  Myślę, że jesteś coraz lepszy - niechętnie przyznał Tahna.

 

Quinn uśmiechnął się - Cóż, um...Dziękuję Panu.

 

- Miałem na myśli to, że pięć lat szkolenia dorowadziło cię do dopuszczalnego poziomu - Tahna spojrzał na niego ostro. - Kto wie? Może po kolejnej dekadzie osiągniesz właściwy poziom?

 

Quinn zmieszał  się nieznacznie - Och. Ach ... Dziękuję Panu.

 

Na twarzy Tahny pojawiła się złośliwa mina, odezwał się władczym tonem - No cóż, to koniec na dzisiaj   - i to była absolutna prawda, noc zaczęła się kilka godzin temu. Idę do domu. Ty też jesteś wolny Quinn. Do widzenia i do zobaczenia w następnym tygodniu.

 

Quinn  wstał szybko, zebrał swoje dokumenty i skinął  z szacunkiem głową Elicie - Oczywiście, sir. Dobranoc sir.

 

Patrząc jak Quinn  wychodzi szybko z biura Tahna roześmiał się złośliwie. Wiedział, że był dla niego bardziej okrutny niż powinien, ale nie mógł się powstrzymać. Ten mały, nerwowy człowiek, aż się o to prosił.

 

Tak naprawdę raczej się Tahnie podobał, zawsze rezerwował swoje najlepsze obelgi dla tych, których darzył uczuciem.

 

Wciąż uśmiechając się sięgnął po telefon i wezwał swojego kierowcę. Wstał z wdziękiem z krzesła, wyłączył światło i poszedł w kierunku wyjścia muzeum.

 

Kiedy kierowca otworzył mu drzwi skinął mu elegancko głową i usiadł na tylnym siedzeniu. Kazał  zawieźć się do Wieży Eos. Gdy elegancki pojazd płynnie ruszył spod muzeum Tahna popatrzył w okno z miękkim uśmiechem, takim, że jeśli Quinn zobaczyłby go zemdlałby natychmiast.

 

Chey był tutaj. Na Amoi.

 

Nie spodziewał się go dzisiejszej nocy. Chey przyjechał wsześnie rano i udał sie bezpośrednio na konferencję z Raulem Amem na temat końcowych ustaleń dotyczących umowy produkcji bio-mechanicznej. Znając jaki śmiesznie wybredny był jego stosunek do detali i to, że na końcu miało się jeszcze odbyć  spotkanie z Iasonem Minkiem prawdopodobnie spędzi tam pół nocy.

 

Tahna miał się z nim spotkać jutro, co cieszyło go bardziej niż przyznałby się głośno.

 

Przed wszystkimi.

 

Szczególnie przed Cheyem Neesonem.

 

Kierowca zatrzymał się na podziemnym parkingu i szybko wysiadł, żeby otworzyć przed nim drzwi. Tahna z wdziękiem wysiadł z samochodu, wsiadł do windy i przycisnął  przycisk swojego pietra. Kiedy winda ruszyła rozprostował ramiona, żeby rozluźnić mięśnie napięte po  całym dniu . Przeszedł korytarzem do swojego mieszkania.

 

Nie zaprzeczał,  czuł się rozczarowany, że nie spotka  dzisiaj wieczorem Cheya. Wstydził się, że czuł się samotny, w Eos nie miał nawet Mebla.

 

To był bardzo długi dzień, był naprawdę zmęczony.

 

Westchnął, wpisał kod i otworzył drzwi.

 

Zatrzymał się nagle,  oczy rozszerzyły mu się ze zdziwienia.

 

Salon oświetlało kilka ustawionych tu i tam świec. Powietrze wypełniała delikatna, kojąca muzyka, pachniało kadzidło. Tahna popatrzył w bok i zobaczył  dwa kieliszki ustawione na stole, za którym siedział wyraźnie zadowolony z siebie i uśmiechnięty Chey.

 

Tahna zebrał się w sobie i spojrzał na niego wyniośle - Wiedziałe, że dawanie ci kodu dostępu do mieszkania będzie złym pomysłem.

 

Chey zachichotał i podszedł do niego - Jeśli mogę zapytać to od kiedy przygotowanie się do  uwowodzenia jest złym pomysłem?

 

Tahna rozważał tą kwestię zamykając drzwi. Jego fioletowe oczy wędrowały po ciele stojącego przed nim Cheya. Elita musiał przyznać, że podobał mu się ten widok, Chey zdjął swoje oficjalne ubranie, miał na sobie czarne spodnie i dopasowaną białą koszulę, pod którą wyraźnie rysowały się mięśnie klatki piersowej i płaskiego brzucha.

 

- No, Tahna - zamruczał Chey zbliżając sie jeszcze bardziej i przesuwając ciepłe dłonie po ramionach Blondie - Jeśli tak to ujmujesz, to ...

 

Tahna zamarł, kiedy Chey nachylił się i pocałował go wolno i czule,  dłońmi gładził jego szczupłą talię, a potem przesunął się na pośladki, przybliżył się, żeby Elita mógł poczuć twardość jego erekcji. Tahna z enuzjazmem odwzajemnił pocałunek, podciągnął koszulę Cheya i zaczął głaskać aksamitną skórę, ze zdziwieniem zastanawiając się jakie to wspaniałe uczucie dotykać kogoś takiego jak jego kochanek.

 

Wystarczyło dotknięcie, żeby Chey powiedział na głos to o czym myślał.

 

Niechętnie przerywając pocałunek uśmiechnął sie czule - Tęskniłem Blondie - powiedział całując pięknął, gładką szyję - Trzy tygodnie ... To było piekło Tahna, prawdziwe piekło.

 

Tahna odchylił głowę pozwalając mu kontynuować zmysłowy atak, westchnął zadowlony i zachichotał - Oczywiście. Nie możesz  beze mnie żyć. Obaj o tym wiemy.

 

Chey spojrzał na niego złośliwie i zaczął rozpinać mu płaszcz, zsunął go z ramion i położył na oparciu krzesła. Wziął go za rękę i delikatnie pociągnął w kierunku sypialni. - Tahna - powiedział z zaczerwienioną z podniecenia twarzą - Uczciwiej byłoby przyznać, że obaj cierpieliśmy z tego powodu.

 

- Czegoś takiego nigdy ode mnie nie usłyszysz, panie Neeson - odparł niefrasobliwie Tahna.

 

Chey wyciągnął mu ze spodni satynową koszulę i roześmiał się serdecznie - Wszystko w porządku. Nie słyszę, kiedy to mówisz.

 

- Nie? - Tahna ściągnął mu z ramion koszulę i rzucił na podłogę

 

- Nie - obejmując go silnym ramieniem ponownie pogładził miękką skórę - Widzę to całkiem wyraźnie tu ... - wskazał na jego wspaniałe oczy.

 

Mrużąc z pogardą oczy Tahna objął jego ramiona i wsunął palce we włosy - Chey?

 

- Mmm - Chey uśmiechnął się ponownie.

 

- Proszę zostaw te romantyczne brednie ... i pieprz swojego Blondie.

 

Piękny, głęboki śmiech na chwilę wypełnił  cały pokój - Cała przyjemność po mojej stronie, Tahna - odparł całując ponownie z pasją jego szyję - Absolutna przyjemność.

 

 

                                                        * * *

 

 

Znacznie później Tahna leżał w zmiętej pościeli z trudem łapiąc oddech.Obok niego leżał  uśmiechnięty i bardzo z siebie zadwolony Chey.

 

Tahna musiał przyznać, że jego kochanek z Federacji miał dzisiaj wyjątkową wenę. Chey kochał się z nim z taką intensywnością jakiej Tahna jeszcze nie doświadczył. Tak jakby nie mógł się nim nasycić, dłonie i usta, pocałunki, głaskanie, dotyk i smak wszystko zlało się w jedno doprowadzając go do szaleństwa.Kiedy Chey rozkosznie powoli wszedł w końcu w niego i zaczął poruszać się małymi okrężnymi ruchami cały czas drażniąc prostatę Blondie zaczął jęczeć czując zbliżający się ograzm.

 

Wtedy Chey zatrzymał się, pocałował i delikatnie wycofał się. Tahna nie zdążył nawet zaprotestować, kiedy ciepłe usta zamknęły się na jego penisie, wilgotny język krążył po żołędzi rozpalał umysł do białości. Jęczał i dyszał wplątując palce w gęste włosy kochanka.

 

Poczuł, że ponownie ogarnia go słodkie uczucie, mięśnie  mu się napięły, zadrżał , Ciepło wypełniło jego pachwinę obietnicą nieopisanej błogości.

Chey podniósł się ponownie i Tahna wyraził swoje niezadowolenie sycząc z frustracji,  oczy płonęły mu z gniewu i pożądania. Chey głaskaniem uciszył go delikatnie, ułożył się między jego udami i wszedł w gorące ciało jednym wolnym ruchem, zaczął poruszać się powoli i mocno nie spuszczając oczu z Tahny.

 

Tym razem kiedy zaczął nadchodzić orgazm Chey nie zatrzymał się,  pochylił miednicę tak, że brzuchem zaczął pocierać penisa Tahny dążąc do jego spełnienia. Dłońmi przytrzmywał głowę Blondie, patrzył mu w oczy kiedy Tahna doszedł jęcząc z rozkoszy z bezradnym wyrazem przyjemności na twarzy. Usłyszał swoje niewyraźnie wypowiedziane  imię i wytrysnął głęboko w jego ciele.

 

Teraz odpoczywali po naprawdę wstrząsającej przyjemności. Tahna westchnął i ułożył się wygodnie na klatce piersiowej Cheya - Jak długo  tym razem zostaniesz na Amoi ? - zapytał cicho, oblizując wargi koniuszkiem języka.

 

- Tak naprawdę Tahna - Chey uniósł się i podparł na łokciu - Mam kilka tygodni urlopu.

 

- Tak? - Tahna był wyraźnie zadowolony. - Przyjemna wiadomość. Oczywiście zostaniesz tutaj?

 

- Um - Chey nieznacznie się skrzywił - Tym razem? Nie mogę.- głos mu spoważniał - Muszę odwiedzić moją rodzinę, kochanie. Minęło bardzo dużo czasu odkąd ich widziałem.

 

- O - Tahna zrobił głęboki wdech, aby ukryć uczucie rozczarowania w głosie - Dobrze. Oczywiście - powiedział sztywno, ostentacyjnie wpatrując się w sufit. - Zdaję sobie sprawę, że rodzina jest dla ciebie bardzo ważna.

 

Chey czekał cierpliwie, aż ich spojrzenia spotkają się.

 

Elita westchnął niezadowolony.

 

- Jedź ze mną - powiedział cicho kładąc głowę na piersi Tahny.

 

Tahna zamrugał - Co?

 

- Jedź ze mną na Isius - powtórzył Chey - Spotkć się z moją rodziną.

 

- Co? Nie! - Tahna zaniepokojony natychmiast usiadł i w osłupieniu patrzył w niebieskie oczy Cheya - Nie ... Ja ... Nie mogę z tobą jechać.

 

Chey uśmiechnął się zakłopotany - Dlaczego nie?

 

- Mam obowiązki w muzeum.

 

- Quinn sobie poradzi.

 

- Nie, on nie da rady.

 

- Tahna - Chey argumentował rozsądnie - Awansowałeś go trzy razy w ciągu ostatnich pięciu lat. Wiesz, że może zająć się wszystkim przez kilka tygodni.

 

- To prawda - odparował Tahna - Ale ja i tak nie mogę z tobą pojechać.

 

- Dlaczego?

 

- Bo to będzie straszne - Tahna drgnął - Myślę, że potrafisz to sobie wyobrazić. Mnie ... próbującego  dopasować się do lokalnej scenerii na odizolowanej od świata, prymitywnej planecie.

 

Chey odrzucił do tyłu głowę i roześmiał się - Och poważnie Blondie - otarł z oczu łzy radości  - wiesz, tak naprawdę Isius nie jest prehistorycznym miejscem - uśmiechnął się rozbawiony widząc,że Elita się  speszył - Mamy już telefon i zabudowane WC.

 

- Bardzo zabawne.

 

- Kochanie - Chey uklęknął i pochyliłsię  patrząc Tahnie w oczy - Boisz się, to wszystko. Ale będzie fajnie, obiecuję.

 

Tahna przeszył go wzrokiem - Nie boję się i to nie jest zbawne - Tahna odchylił się do tyłu świadomy tego jak działa na niego bliskość Cheya - Neeson, zachowuj się rozsądnie. Elity nie mają szczęśliwych rodzin, rozumiesz?

 

- Tahna.

 

- Chcę powiedzieć, że per se nie mają  wcalerodzin - kontynuował Tahna.

 

- Tahna ...

 

- To znaczy mamy oczywiście Sires - Tahna wzruszył ramionami, twarz zachmurzyła mu się - ale nie określiłbym naszych relacji jako szczęśliwe.

 

- Tahna, przecież - Blondie przerwał mu.

 

- A poza tym nie wiem od czego zacząć. Co na Boga mogę wiedzieć o ...

 

Chey przemieścił się szybko, objął Tahnę za szyję i zaczął całować. Położył go na materacu i unieruchomił w  namiętnym uścisku, całował go tak, że aż brakło im tchu. Po chwili podniósł się i z uśmiechem zaczął wpatrywać się mu w oczy.

 

Tahna dyszał, czuł się  chory wiedział, że poniósł klęskę.- To niesprawiedliwe - żachnął się.

 

- Ale to działa - powiedział bezczelnie Chey - Znasz mnie.

 

- Tak znam - Tahna przewrócił oczami - Ale ja wiem lepiej.

 

Chey pocalował go kilka razy w szyję  i przytulił się do miękkiej skóry. - Powiedz tak ... proszę. Chciałbym, żebyś ich poznał.

 

Tahna pociągnął go za włosy zmuszając do patrzenia w oczy -Dlaczego?- Elita był naprawdę zaciekawiony.

 

- Bo to ma dla mnie znaczenie- odpowiedzial  Chey z rozbrajającą szczerością - Ponieważ jesteś częścią mojego życia i chcialbym, żeby moja rodzina cię poznała.

 

Tahna westchnął - Wiem, że będę tego żałował.

 

Uśmiech Cheya był tak promienny, ze słońcu byłoby wstyd - Czyli zgadzasz się?

 

W oczach Tahny widać było obrzydzenie, zirytowany wysyczał - Tak.

 

- Nie bedziesz żałował Tahna - powiedział cicho Chey wracając do pieszczenia szyi Blondie - Obiecuję.

 

Tahna czuł jak komórki mózgowe topnieją mu pod wpływem energii seksualnej Cheya, ale przez chwilę świadomie pomyślał, że ma co do tego poważne wątpliwości.

 

 

                                              * * *

 

 

Wyjechali dwa dni później. Wszystko przebiegło spokojnie, głównie dlatego, że Chey zarezerwował miejsca w pierwszej klasie, więc czekali na odlot na prywatnym terminalu oddzieleni od reszty pasażerów.

 

To było dość taktowne posunięcie pomyślał Tahna.

 

Siedząc w eleganckim, wynajętym  samochodzie jechali do domu, w którym Chey się urodził. Tahna z niechęcią spojrzał na swojeo kochanka - Twoja matka ma na imię Laura - powiedział cicho powtarzając wiadomości skatalogowane w swoim potężnym umyśle.

 

- Tak - Chey skręcił na długi podjazd wiodący do pięknego starego wielopiętrowego domu.

 

- A James to imię twojego ojca.

 

- Jesteśmy - Chey wyłączył silnik i odwrócił się w jego stronę szczerząc w uśmiechu zęby - Jesteśmy na miejscu.

 

- Och - Tahna poczuł jak wypełnia go niewytłumaczalne napięciei wyjrzał przez okno - Już?

 

Chey zachichotał i pogłaskał mu ramię - Tak to niedaleko od portu kosmicznego.

 

- Oczywiście - Tahna przygryzł wargę.

 

- Nie denerwuj się - powiedział uspakajająco Chey.

 

Tahna spojrzał na niego wyniośle - Nie jestem zdenerwowany, Chey Neesonie - oświadczył stanowczo.

 

Z uprzejmym uśmiechem Chey  mu przytaknął - W porządku, nigdy nie jesteś zdenerwowany - uśmiech się poszerzył - Ale wiesz... Powedziałem im, żeby przestrzegali pewnych granic, OK? A to oznacza, że nie będą cię przytulać. To była bardzo trudna rozmowa, szczególnie z moją matką, ale oni to uszanują.

 

Tahna uniósł podbródek - Tak, więc, zrobią to?

 

- Tak kochanie - Chey otworzył drzwi od strony kierowcy - Chodź, czekają.

 

Tahna nabrał głęboko powietrza, z wdziękiem wysiadł z samochodu i popatrzył na dwie osoby stojące na ganku i oświetlone przez światło padające z domu.

 

Och Chey! - Tahna zamrugał, kiedy Laura, matka Cheya, podbiegła i rzuciła mu się na szyję - Witaj w domu kochanie.

 

Mężczyzna, którym był oczywiście James ojciec Cheya podszedł do niego i zaczął  prezentować całą gamę rubasznych uścisków i poklepywań.

 

- Mamo? Tato? - Chey wziął Tahnę za rękę - To jest Tahna Lam - powiedział z dumą w głosie.

 

Prostując się Tahna wszedł w krąg światła.

 

Oczy Laury rozszerzyły się kiedy spojrzała na jego idealną twarz - O mój Boże - spojrzała na syna - On ... jest tak piękny jak mówiłeś.

 

Tahna ze zdziwieniem zerknąl na nią z ukosa.

 

Laura uśmiechnęła się delikatnie i podała mu ręke - Witamy Tahna. Zapraszamy do domu.

 

Tahna usścisnął jej dłoń i ukłonił się grzecznie - Dziękuję pani Neeson.

 

Kobieta uśmiechnęła się najwyraźniej zadowolona - Ach, proszę mów do mnie Laura- opuściła rękę i cofnęła się otaczając ramieniem syna.

 

James również wyciągnął rękę uścisnął mu dłoń i mrugnął przyjaźnie.- Cóż , tak jak powiedziała maja żona jesteś tu mile widziany, Tahna -  uśmiechnąl się trochę sucho - Faktycznie jestem cholernie zdziwiony, że znalazł się ktoś na tym świecie, kto  odwrócił  uwagę mojego syna od pracy na tyle długo, żeby stworzył prawdziwy związek.

 

- O - Tahna z zakłopotaniem uniósł ramiona  - Miło mi, że tak sądzisz - odwrócił się w kierunku Cheya, jego wzrok mówił wszystko.

 

- Tato.. - w głosie Cheya pojawiło się niezaprzeczalnie ostrzeżenie, kiedy zbliżył się do Tahny i położył mu rękę na ramieniu.

 

James uśmiechnął do syna i ponownie zwrócił się do Tahny - Chey jest trochę drażliwy jeśli chodzi o ten temat, został w tyle za swoim rodzeństwem, to wszystko - mrugnął konspiracyjnie do Tahny.

 

Tahna uśmiechnął się chytrze - Naprawdę? - posłał złośliwe spojrzenie w kierunku Cheya.

 

- Dobrze - Chey odchrząknął i energicznie pociągnął Tahnę w kierunku drzwi - To była bardzo długa podróż. Który mamy pokój, mamo?

 

- Ten co zawsze - odpowiedziła Laura i weszła za Tahną do ciepłego i przyjaznego wnętrza. Dotknęła lekko jego ramienia i uśmiechnała się kiedy  się odwrócił - Chey pokaże ci wszystko kochanie - spojrzała na niego przyjaźnie co było dla niego zaskakujące z perspektywy całego  życia- Rozpakujcie się, spotkamy się później, dobrze?

 

- Tak , cóż -Tahna skinął głową kolejny raz w niewytłumaczalny sposób zadowolony,  że Chey ponownie wziął go za rękę - Dziękuję.

 

Chey poprowadził go w stronę schodów, Tahna cały czas czuł napięcie wszystkich swoich mięśni.

 

To wszystko nie było zbyt straszne.

 

Może trochę zbyt emocjonalne w niektórych momentach, ale w zasadzie nie takie złe. W rzeczywistości, myślał Tahna wchodząc po schodach z Cheyem u boku, pomimo wcześniejszych obaw zaczynał czuć, że może w trakcie tej wizyty zachowa swój styl i pewność siebie.

 

 

 

                                         * * *

 

 

Chey zaprowadził go schodami na pierwsze piętro i otworzył dzrwi do dużej sypialni. Tahna położył swoje bagaże koło łóżka i  rozejrzał się dookoła z aprobatą podziwiając drewniane meble i bogate tkaniny  - Tu jest raczej miło - powiedział zaskoczony - Całkiem ... oryginalnie.

 

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin