Schmit Christoph - JASKINIA BEATUSA.rtf

(429 KB) Pobierz
Schmit Christoph

Schmit Christoph

JASKINIA BEATUSA

 

 

ROZDZIAŁ I.

Zamek Tyniec.

Przed kilku set laty wznosił się w górach, zwa­nych Czarnym Lasem, zamek Tyniec, w którym mie­szkał hrabia Henryk Tyniecki. Jeden z jego przod­ków posiadał liczne włości w Ślązku nad Odrą, ale podczas wojny Fryderyku Rudobrodego, cesarza rzym- sko-niemieckiego z królem polskim Bolesławem Kę- dzierżawym, został zabrany ów rycerz w niewolę i osa­dzony w Czarnym Lesie. Potomkowie jego przyjęli z czasem język niemiecki, przecież nazwisko pozostało polskie, a nawet zamek został Tyńcem nazwany. Mał­żonką Henryka była Teodora, pochodząca z zacnej ro­dziny. Pociechą ich obojga był synek Oton, bardzo miły chłopczyna. Pobożna matka pielęgnowała go bar­dzo troskliwie, uczyła pilnie pacierza i zachęcała do dobrego, a ojciec kształcił jego rozum i zaprawiał zawczasu do życia rycerskiego, ucząc go władania bronią.

Żył szczęśliwie hrabia Tyniecki z swoją małżonką, którą kochał nad życie, poświęcając znaczną część cza­su wychowaniu Otona. Nigdy ani na chwilę nie był w zamku zamącony cichy, domowy pokój, stanowiący największe szczęście w pożyciu rodzinnem. Hrabia uni­kał wszelkich hucznych zabaw. Najmilszą jego rozryw­ką była wesoła gawędka z kilku rycerzami, którzy mieszkali w sąsiedztwie. Jego szlachetna małżonka dzie­liła zupełnie to upodobanie, gdyż radość jej stanowił tylko Róg, mąż, syn i cuda przyrody. Oton, mając ta­kie piękne wzorv, postępował śladami rodziców.

W świętej zgodzie mijał szybko rok za rokiem.

Gdy po długiej, surowej zimie zawitał miły, ciepły dzień wiosenny, wtedy brał hrabia żonę pod rękę i szedł do altany w ogrodzie, a mały Oton im towarzy­szył. Były to dla nich błogie chwile. Słońce mile świe­ciło na niebios sklepieniu, ptaszęta nuciły wesoło, cie­sząc się, że miła nadeszła wiosna. Pszczoły brzęczały, szukając kwiatów w zamkowym ogrodzie, a raz po raz pstry motyl pobujał nad altaną. Na drzewach pełno było zieleni i kwicia. Wszystko to napełniało słodką radością serca rodziny hrabiowskiej, to też nieraz pod­nosili oczy ku niebiosom, dziękując za nadesłanie 110- 1 wej wiosny.

Bywało, że hrabia brał chłopczyka na ręce i uno­sił go w powietrzu, aby mu pokazać piękną okolicę. Zamek tyniecki wznosił się na wysokiej górze, zatem widok był rozległy i daleki. Na dole nad strumieniem zasiadły sioła, tu owdzie wznosiła się wieżyczka ko- ściołka, tam błyszczała cudnie powierzchnia jeziora, niby zwierciadło, a wszędzie naokół czerniały wspaniałe lasy. Daleko w głębi wznosiły się modre góry, których szczyty były uwieńczone śnieżysteini lodowcami. Hrabia, wskazując na te prześlicznie widoki, pouczał dziecię

0              wszechmocności Boga, który stworzył piękną ziemię, słońce i firmament niebieski. Chłopczyk był zadziwiony

1              wzruszony opowiadaniem ojca, to też nieraz wznosił rączęta w zachwycie ku niebiosom,, a rodzice mu bło­gosławili.

Ludzie ze wsi, przechodząc około ogrodu, witali swoje państwo pozdrowieniem w imię Boże, a hrab­stwo nawzajem mile ich pozdrawiali. Poczciwi wieśniacy opowiadali o tern w chatach, dodając: “Niech Bóg błogosławi naszemu dobremu państwu, niech im udziela długiego życia i dobrego zdrowia!“

mmmmr

Za nadejściem lata powstawały nowe rozrywki dla rodziny Tynieckich. Hrabia z żoną i z synem chodził często w pole do żniwiarzy, rozmawiając -z nimi uprzej­mie. Była to wielka radość dla rodziców, gdy mały Oton, złożywszy rączęta, prosił o snop zboża dla bie­dnych dzieci, które zbierały kłosy na polu. Uszczęśli­wiona matka całowała dobre dziecko, a ojciec z ra­dością spełniał niewinne życzenie.

Czasem w ciepły wieczór, gdy miliony gwiazd błyszczały na błękitnem nieba sklepieniu, stawał hrabia z rodziną na dziedzińcu zamkowym i pokazywał chłop­cu piękności i cuda budowy świata, osłonione szatą no­cy. ,.Czv widzisz, Otonie.“ mówił, “te gwiazdy? Każda z nich tworzy świat osobny, większy od naszej ziemi. Bóg tak mądrze wszystko urządził, że te gwiazdy krążą w niezmierzonej przestrzeni, a jedna o drugą nie ude­rzy. O! kochane dziecię, ucz sie poznać i miłować do­brego, wszechmocnego Stwórcę i raduj się, że ci Go wolno nazywać Ojcem. Nietylko opiekuje On się gwia­zdami, ale i o wszystkich ludziach, zatem i o tobie, ojcowskie ma staranie. Skorobyś jednak był Mu nie­posłusznym, niepobożnym, wtedy odwróci od ciebie Swojo oblicze, a ty możesz być na wieki zgubionym. Ale ja wiem, że ty będziesz dobrym i pobożnym i bę­dziesz wypełniał święcie przestrogi twych rodziców, do­póki żyć będziesz na ziemi.“

“6 tak,“ mówiła matka, “wiem, że nasz Oton to uczyni i że nigdy nas nie zasmuci.“ Chłopczyk roz­rzewniony płakał i przyrzekał rodzicom tysiąckrotnie, że będzie posłusznym i bogobojnym synem.

Jesień sprowadzała inne zabawy. Hrabia udawał się polowanie i brał z sobą Otona, aby zawczasu przyv kał do trudów obozowego życia. Chłopcu było przy kr** przez cały dzień przedzierać się przez gęste

knieje, ale za to jakżeż się ucieszył, gdy znalazł dużo jagód i laskowych orzechów, a ojciec nietylko mu po­zwolił zbierać, ale sam jeszcze pomagał. Oton miał także mały łuk, z którego wypuszczał zręcznie strzały; bywało, źe nawet zabił ptaszka, raz nawet o mały włos nie zabił wiewiórki. Ojciec nieraz powalił jelenia, sarnę, czasem i wilka szkodnika. Ileż to było uciechy wieczorem, gdy Oton matce ofiarował swoje zdobycze i opowiadał o łowieckich przygodach.

Najwięcej uciechy sprawiała rodzinie hrabiowskiej uroczystość z powodu zakończenia żniwa i winobrania. Wtedy cała wieś zebrała się na dzi^l-jyicu zamkowym, gdzie stały długie stoły, zastawione potrawami, owoca­mi i winem. Wieśniacy siadali przy stołach, a pan Tyniecki z żoną i synem chodzili naokół, zachęcając do jedzenia. Potem ozwała się wiejska kapcia, wnet więc usuniono stoły, aby było miejsce do tańca. Hra­bia wziął do tańca najpoważniejszą wieśniaczkę, hrabi- "na stanęła do pary z starym włodarzem i pląsy się rozpoczęły. Oton udał się do wiejskich dzieci, z któ- remi się bawił wesoło. Uradowani wieśniacy mówili: “Jak tylko najstarsi ludzie zapamiętają, nie mieliśmy tak dobrego państwa. Niech żyje nasz dobry pan hra­bia i pani hrabina!“

Po zachodzie słońca, gdy się już dobrze ściemniło, rozchodzili się wszyscy do domów, a hrabstwo odpro­wadzali ich aż do drzwi zamkowych.

Skoro nadeszła zima, wtedy zbierała się rod i • Tynieckich w sali, czyli jak dawniej mówiono w świe­tlicy, gdzie się na kominie palił potężny ogień. 1 ■<-, dług ówczesnego zwyczaju zasiadała Teodora przy ko­łowrotku i przędła szparko, albo też brała lutnię do ręki, a uderzając w struny, nuciła prześliczne pieśni.

Pan Tyniecki, strudzony polowaniem i zajęciami

gospodarskicmi, siadał w krześle obok komina, a po­pijając z puharu stare wino reńskie, rozmawiał wesoło z rodziną i z obecnymi, bo zawsze był jeszcze ktoś obecnym, np. jaki krewny, gość, lub ktoś z urzędni­ków. Nieraz całemi godzinami opowiadał hrabia o da­wnych czasach, o wojnach, o poblizkich i dalszych zam­kach, a najchętniej lubił mówić o mężach, którzy mo­gli być wzorem dla Otona. Teodora ze swojej strony dawała piękne nauki, a że była biegłą w czytaniu, co wówczas było wielką osobliwością, przeto czytała czę­sto legendy o Świętych Pańskich, którzy pracowali dla chwały Bożej i szczęścia bliźnich, nie lękając się na­wet śmierci męczeńskiej.

Takie były zajęcia i zabawy szlachetnej rodziny Tynieckich. Wszędzie naokół hrabia i jego małżonka byli kochani i czczeni, a poddani byli gotowi nawet życie za nich poświęcić. Nawet sąsiedni rycerze, choć ich Tyniecki nie często odwiedzał, sprzyjali mu z serca całego. Tyniecki zwykł był mawiać: “Nie troszcz się wiele o zdanie świata; czyń to, co ci religia i sumienie nakazuje, a wszystko inne poleć Bogu.“ Tę zasadę wpajał także w młodociane serce Otona.

ROZDZIAŁ II.

Oytrych Felzenhejm.

Często zsyła Bóg na ludzi, gdy się. najmniej spo­dziewają, różne klęski, aby wypróbować ich cnotę i u- roucnić w czynieniu dobrze, f rodzina Tynieckich do­znała podobnego losu. Spokojność i ciche szczęście tych dobrych ludzi od czasu do czasu zamącały smutne

okoliczności. Itycerz Dytrych Felzenheim, dziki, gwał­towny człowiek, rościł sobie nieuzasadnione pretensye do znacznej części dóbr hrabi Tynieckiego, a że nie mógł ich uzyskać dobrowolnie, przeto rozpoczął zbrojne najazdy. Trzeba wiedzieć, że dawnemi czasy w Niem­czech znaczna część rycerzy trudniła się formalnym rozbojem. Tacy rycerze, zwani po niemiecku “Raub­ritter“, t. j. rycerze-zbójcy, łupili mianowicie kupców, a nie przepuszczali nawet innym rycerzom, pustosząc i rabując ich posiadłości. Ciężka to była plaga dla Niemiec i pogranicznych krajów, gdyż ci zbójeccy ry­cerze i obce kraje najeżdżali. Takim rycerzem-roz­bójnikiem był Dytrych Felzenheim, który gardził spo­kojną pracą w roli, a oddał się wyłącznie rabunkom. Zebrał 011 sobie zbrojną bandę, żołdaków, z którymi czynił naokół wyprawy, a mianowicie najeżdżał dobra Tynieckiego, zabierając jego ludziom wszelki dobytek, szczególnie zboże i bydło. Przebrała się nakoniec cier­pliwość Tynieckiego, zatem zebrał i uzbroił swoich lu­dzi, a gdy uderzył na rozbójników Dytrycha, zadał im klęskę i wypędził z swego hrabstwa.

Na niejaki czas ustały napady rozbójniczej hordy, dla tego pan na Tyńcu sądził, że będzie miał spokój. Omylił się jednakże, gdyż srogi Dytrych starał się powiększyć swą bandę, a gdy już dobrał sobie odpo­wiednich towarzyszy, wpadł niespodzianie w granice hrabstwa tynieckiego i pustoszył wszystko ogniem i mieczem. Gdy się o tem hrabia dowiedział, zebrał za­raz i uzbroił swoich ludzi, którzy z największą ochotą spełnili rozkaz swego pana. Z bronią w rękach i na koniach stanęli na dziedzińcu zamkowym w szyku bo­jowym. Hrabia przybrał się w świetną zbroję i wy­szedł do swego oddziału na podwórze. Zachęcał wy­mownie swych rycerzy i giermków, aby byli mężnymi

•w boju, aby go nie opuszczali w niedoli, gdyż od tego zawisło także ich własne szczęście. “W imię Boże — mówił — się zebraliśmy, z Bogiem opuścimy zamek, aby wystąpić przeciw nieprzyjacielowi, ufam też, że z Bożą pomocą wypędzimy dzikiego rycerza z naszych włości, które chce mi wydrzeć. Tylko odwagi, moje dzieci, śmiało naprzód, a zwycięży dobra sprawa. Ja sam z mieczem w dłoni poprowadę was do boju, mam zaś mocną nadzieję, wrócimy w podwoje zamkowe jako zwycięzcy.“

Gdy hrabia skończył swe przemówienie, wznieśli Avszvscy miecze i dzidy w górę, przysięgając, że wyleją ostatnią kroplę krwi za hrabiego i jego rodzinę. Wte­dy kazał hrabia wytoczyć beczkę wina. a kilka puha- rów krążyło koleją między wojownikami. Pili na zdro­wie pana i na pomyślność wyprawy, którą pragnęli za­kończyć zwycięztwem. Gdy już byli uszykowani, dał hrabia znak do pochodu, sam zaś udał się do zamku, aby się pożegnać z żoną i z synem. Było to ciężkie pożegnanie. Teodora płacząc, oparła się na ramieniu kochanego małżonka, a Oton, ująwszy rękę ojca, oble­wał ją łzami. Henryk, poruszony do głębi serca, stał między nimi, spoglądając na nich z żałością. ,*Nie płaczcie za wiele — mówił łagodnie — modliłem się do Boga o szczęśliwy powrót z wyprawy, a mówi mi jakiś głos wewnętrzny, że moja szczera modlitwa będzie wysłuchaną. Nim wieczór zapadnie, powrócę z mym lnifcem. Gdyby zaś Bóg w niedocieczonych swych wy­rokach zesłał mi zgon w boju, wtedy nie oddawajcie się zbytecznie smutkowi, boć wiecie, że tam na dru­gim świecie znowu się spotkamy, a wtedy nasze szczę­ści« będzie doskonałe.“

Zwrócił się potem do małżonki. “Teodoro, droga małżonko — były jego słowa — przebacz mi. że ta­

kie smutne myśli obudzam w twej tkliwej duszy. Jeżeli zwiastuje ci poseł wieść o moim zgonie, wtedy po jego odejściu usiądź w kątku i wypłacz swą, boleść i tę­sknotę. bzy sprawiają ulgę, nie można ich zatem za­braniać. I ja uczyniłbym podobnie. Potem jednakże się upamiętaj, padnij na kolana i módl się, mając to prze­konanie, że taka była święta wola Boga, abyśmy się rozłączyli po krótkiem pożyciu. Oddaj się z całem za­ufaniem opiece i straży Ojca Niebieskiego. Niech po­tem padną na ciebie choćby najsroższe ciosy, ty się nie zachwiejesz ani na chwilę, ale mężnie i cierpliwie ponosić je będziesz. Jeżeli się dowiesz, że dziki Dy- trych spieszy, aby zdobyć nasz zamek, wtedy nie zo­stań ani minuty w tych muracli. Większe szczęście czekać cię będzie w nizkich lepiankach wieśniaczych, aniżeli w pięknym zamku obok tego gwałtownego człowieka. Jest to wprawdzie bolesno, bardzo bolesno, gdy trzeba opuścić własne dziedzictwo, aby się tułać pomiędzy obcymi, jednakże zastósuj się do woli Pana i puść się w Jego imię z małym Otonem, aby szukać przytułku i chleba w szerokim świecie; pamiętaj, że wszędzie są dobrzy ludzie, którzy ci z ochotą udzielą pomocy. Naszego syna, ukochana małżonko, wychowaj tak, jakeśmy go dotąd wspólnie wychowywali. Przy­pominaj mu często ojca, częściej przecież mów mu o Ojcu, który jest w niebiesiech. Teraz żegnaj mi droga, najdroższa Teodoro. Byłem przynaglony ci to wszy­stko powiedzieć, abyś miała siłę w razie potrzeby. Bóg, który jest Panem naszego życia, uczyni to, co będzie dla nas istotnym pożytkiem. Bądź zdrowa i módl się za mnie w tej chwili, kiedy ci się zdawać będzie, że wre bój zacięty.“

Tu się hrabia wstrzymał, gdyż łzy mu zabłysły w oczach, a żona z pow-uhi łez rzęsistych wcale mó­

wić nie mogła. Po małej chwili ujął synka w ramiona i ucałował go serdecznie. “Mój kochany Otonie — mó­wił — ty jeszcze nie możesz się udać na krwawe boje przy boku ojca. Liczysz dopiero 7 lat, dla tego nie możesz podźwignąć rycerskiego miecza. Pozostań za­tem w domu i bądź pociechą matki, dopóki nie wrócę. Jeżeli zginę w boju, a matka twoja w głębokim smut­ku będzie pogrążona, wtedy ją rozweselaj dobremi czy­nami, a mianowicie posłuszeństwem i cnotliwem życiem. Czyn wszystko, co jej z oczu wyczytasz; kochaj ją czystą, synowską miłością i bądź jej swego czasu po­mocą i obroną. Nigdy jej nie opuszczaj tak w szczę­ściu, jak i w nieszczęściu, a pielęgnuj ją troskliwie w późnej starości. Zapisz sobie głęboko w sercu moje słowa, a przez całe życie miej je w pamięci. Gdy uklę­kniesz przy mojej mogile, przy rzecz na nowo, że speł­nisz przestrogi ojcowskie. A teraz uklęknij, kochane dziecię, abym ci udzielił ojcowskiego błogosławieństwa; Bóg, który na nas spogląda w tej świętej chwili poże­gnania, niech będzie z tobą; kochaj Go zawsze z du­szy i z serca całego; chroń się grzechu, a miłuj cnotę, abyś po krótkiem życiu tam przyszedł, gdzie się wszy­scy spotkamy, tj. w niebie, gdyż sądzę, że się o to wszyscy usilnie starać będziemy.“

Chłopczyk płakał głośno, nie mogła się wstrzy­mać także od łez Teodora, a hrabia ledwie że po­wstrzymał łzy do oczu się cisnące. Ucałował potem żonę i syna i opuścił salę rycerską w towarzystwie obojga. Źa bramą czekał nań hufiec zbrojny. Hrabia przycisnął jeszcze raz małżonkę i syna do piersi, po­tem dosiadł pięknego siwka i puścił się szybko na­przód. W kilka minut zniknął za pagórkiem, tylko tentent koni i odgłos trąb wojennych rozlegał się w powietrzu.

Teodora i Oton poszli na najwyższe piętro zaniku, zkąd przypatrywali się, pełni smutku, galopującemu orszakowi, dopóki im nie zniknął w poblizkim lesie.

Niech Bóg mu będzie tarczą i obroną — mó­wiła zacna pani, zamykając okno — On go nie opuści podczas walki i przyprowadzi go szczęśliwie do zamku. Módl się, kochany Otonie, bardzo gorąco do Boga, aby raczył zachować twego ojca przy życiu. Uczyni On to z pewnością, jeżeli z całego serca błagać bę­dziesz, gdyż Bóg ma upodobanie w modlitwie niewin­nych pobożnych dzieci.“

Tak mówiła matka, a chłopczyna padł zaraz na kolana, wznosząc zaś rączęta i oczy ku niebu, tak się modlił: “Kochany, dobry Boże, spojrzyj łaskawie na mnie i zmiłuj się nademną. Nie dozwól, aby źli ludzie zabili mego dobrego ojca. Czemże będę bez niego? Oto sierotą opuszczoną od świata. Ty Boże, jesteś tak dobrym, tak bardzo dobrym, bo moja kochana matka co dzień mi o tom mówi, dla tego mocno się cieszę, że mogę się modlić do Ciebie. Mam nadzieję, że spełnisz nioję proźbę, za co co dzień dziękować Ci będę. o łaskawy Boże!“

Pobożna matka powtarzała w cichości każde sło­wo dziecka. Potem podniosła go z posadzki i mówiła: “Teraz bądź spokojnym, Otonku, gdyż dobry Bóg nie­zawodnie cię wysłucha. Bądź zawsze dobrym i pobo­żnym, a możesz w każdem utrapieniu udać się do Niego o pomoc.“ Przy tych słowach otarła łzę, która się potoczyła po jej twarzy.

Większą cześć dnia spędziła hrabina sama z Oto- nem w swoim pokoju, zajmując się ręczną pracą. Ha­ftowała na atłasie piękny krajobraz, który chciała u- kończyć na zbliżające się imieniny małżonka. Był to widok zamku Tyńca z prześlicznym otoczeniem. Rzę­

siste łzy spadały na atłas, gdyż dręczyło ją przeczu­cie, że wkrótce zamek opuści. Gdy spojrzała na Otona, jeszcze większa boleść ogarniała jej serce. Tęsknota za małżonkiem przygniatała jej serce, a zarazem oba­wa, żeby go nie utracić. Z dwadzieścia razy na dzień chodziła na wysoką wieżę zanikową, wysyłając wzrok tęskny w tę stronę, zkąd zbrojny hufiec miał powrócić, ale za każdym razem schodziła zasmucona, bo na ca­łym widnokręgu nie widziała ani męża, ani jego towa­rzyszy.

W końcu zdała się całkowicie na wolę Boga, temi słowy się pocieszając: “Niech czyni z nami, co Mu się podoba, gdyż wszystko jest dobrem, co uczyni.“ Raz po raz brała do ręki mandolinę, wydobywając z niej umiejętnie łagodne dźwięki, które błogi wpływ wywie­rały na jej strapione serce, tem więcej, że cichym gło­sem nuciła pieśń o dobroci i potędze Boga, przygry­wając na instrumencie.

Po południu wyszła na przechadzkę, prowadząc syna za rączkę. Był to śliczny dzień jesienny. Mgła zniknęła, a łagodne promienie słońca szerzyły uaokół przyjemne ciepło. Teodora przechadzała się po wzgó­rzu zamkowem. Ciepło słoneczne działało na nią ożyw­czo, gdyż po raz pierwszy wyszła na świeże powietrze po kilku dniach dżdżystych i mglistych. Wkrótce się pocieszyła, potem zerwała kilka kwiatków jesiennych, a dobrawszy bluszczu, uwiła mile w oko wpadający wianek. Gdy mój miły mąż wróci, pomyślała urado­wana, ofiaruję mu ten skromny wianeczek. Każdy kwiat z rąk kochającej go żony będzie mu się więcej podo­bał, aniżeli zwycięzkiemu wodzowi wieniec wawrzynowy z rąk królewskich.

W tych myślach pogrążona, weszła hrabina w do­linę. Tu wznosiła się w lasku jodłowym ładna kaplica.

ocieniona czterema lipami odwiecznemi. Biała kapliczka, pięknie się rysująca na zielonem tle drzew rozłoży­stych, uczyniła nader przyjemne wrażenie na Teodorę. Weszła do wnętrza, gdzie usiadłszy na ławce, zatopiła się cała w modlitwie. Oton w tym czasie bawił się z jagniętami, które się pasły na łące.

W środku kaplicy wisiał obraz znakomitego pędzla. Hrabia Tyniecki umieścił go tam przed kilku laty, aby pobudzać modlących do ufności w Bogu. Obraz przed­stawiał Bogarodzicę, trzymającą na łonie ciało Jezusa Chrystusa. Cicha boleść Matki Bożej i poddanie się woli Ojca Niebieskiego były tak pięknie na obrazie oddane, że kto tylko nań spojrzał, nie mógł się od łez wstrzymać.

^ Hrabina była sama w kaplicy, nie widział jej ża­den człowiek, ale widział ją Bóg i słuchał jej modli­twy. Po małej chwili padła na kolana przed obrazem. “Ach!“ mówiła, “czemże są nasze cierpienia w poró­wnaniu z cierpieniami Bogarodzicy? Nie, nie chcę się skarżyć, choć Pan ześle na mnie największe ciosy, przyjmię je spokojnie bez szemrania. Przeczuwam w istocie smutną przyszłość, gdyż wciąż mi się zdaje, ja­koby mówił do mnie głos wewnętrzny: “Teodoro, bądź przygotowaną na smutne czasy, zaznasz bowiem wiele niedoli!“ Bóg mnie przecież nie opuści, On mi doda siły i odwagi, abym cierpliwie zniosła, co na mnie ze­śle. A w końcu i mój smutek zamieni w radość, czego i Ty doznałaś, Przeczysta Dziewico!“

Gdy się tak modliła, niebiański pokój zapełnił jej serce. Już dosyć długo przebywała w kaplicy, słońce już się skryło za górę zamkową, zaraz też ustąpiło przyjemne ciepło, a z głębi doliny mgła się zaczęła unosić. Oton zaczął szukać matki, dla tego wszedł do kaplicy. Hrabina, poleciwszy się jeszcze raz opiece Pana,

powstała, wzięła chłopczyka za rękę i poszła blizką ścieszką ku zamkowi. Gdy stanęła pod zamkiem, słońce właśnie* zachodziło, a z przeciwnej strony zajaśniał księ­życ w pełni. Wieczór spędziła Teodora z Otonem w swo­im pokoju. Księżyc skrył się za chmury, a im większa ciemność się szerzyła, tein więcej wzmagała się w sercu hrabiny bojaźń o małżonka. Za każdym łoskotem na dziedzińcu ustawała i szła z lampą do sieni w nadziei, że zobaczy męża lub posłańca z pożądaną wiadomością. Za każdym razem, gdy spostrzegła omyłkę, smuciła się coraz więcej. Wśród tej niepewności i bojaźni minęło kilka godzin, a każda minuta zdawała się być wieczno­ścią. Już było późno w nocy. Wtem nagle wysoko na wieży zagrzmiała na znak radości trąba strażnika. Za­raz pobiegła hrabina do okna, a otworzywszy, spojrzała na drogę. Jaka ją radość ogarnęła, gdy w świetle księ­życa zobaczyła orszak jeźdźców, a na czele jechał ten, na którego tak tęsknie wyczekiwała.

Na dziedzińcu zamkowym rozległ się tentent koni. “Otonku, twój ojciec przyjechał, już tu jest,“ zawołała radośnie Teodora, a schwyciwszy go za rękę, pobiegła naprzeciw. Brama się otworzyła, hrabia zsiadł z ko­nia i padł w objęcia małżonki.

ROZDZIAŁ III.

Opowiadanie przy kominku.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin