DziennikGP_11-04-2010(1).pdf

(7384 KB) Pobierz
DGP_K1_jedynka.qxd
WYDANIE SPECJALNE
Niedziela
11 kwietnia 2010
ISSN 2080-6744
egzemplarz bezpłatny
www.dziennik.pl
www.gazetaprawna.pl
www.forsal.pl
Prezydent nie żyje
Trudno o równie koszmar-
ny splot dziejów. Prezy-
dent demokratycznej
Polski zginął w 70. roczni-
cę katyńskiego mordu.
Wstrząs, jakim jest śmierć
najważniejszej osoby w pań-
stwie, wicemarszałków, se-
natorów, posłów, szefa
Sztabu Generalnego, szefa
Narodowego Banku Polskie-
go, prezesów najważniej-
szych instytucji państwa, bi-
skupów, długo przyjdzie
nam układać sobie w gło-
wie. Tragedii, która spadła
na najbliższych prezydenc-
kiej delegacji, nie da się opi-
sać. Ani w naszej, ani w całej
powojennej historii świata
nie mieliśmy podobnej ka-
tastrofy.
Nie sposób też oderwać
się dziś od historycznych
refleksji dotyczących tego
przeklętego miejsca.
Od tamtego tragicznego
ranka, kiedy wymordo-
wano tysiące polskich
oficerów, Polska przeszła
jednak długą drogę.
Nawet jeżeli brak nam
dziś słów otuchy, to może-
my podziękować
Prezydentowi i ludziom
z jego otoczenia,
że zostawiają kraj bez-
pieczny i w pełni stabilny.
Ich też zasługa w tym, że
ani struktury państwa, ar-
mii, ani kluczowych insty-
tucji gospodarczych w ża-
den sposób nie są zagro-
żone.
> A 2-12 Lista zaginionych
Sylwetki ofiar katastrofy.
> A 3 Takiego dramatu świat
nie widział
Donald Tusk po tragedii:
„Państwo polskie musi
funkcjonować normalnie”.
> A 4-7 Zginęli najważniejsi
urzędnicy
Kto przejmie po nich wła-
dzę? Kiedy wybory?
> A 12-13 Polska po tragedii
Żałoba, łzy i tłumy
na ulicach.
> A 14 Cały świat śle
kondolencje
„To tragiczne godziny”.
> A 15 Co się wydarzyło pod
Smoleńskiem
Rządowy samolot podcho-
dził do lądowania aż
cztery razy.
REDAKCJA
276597077.021.png 276597077.022.png 276597077.023.png 276597077.024.png 276597077.001.png 276597077.002.png 276597077.003.png 276597077.004.png 276597077.005.png 276597077.006.png 276597077.007.png
A 2
Wydanie specjalne
Dziennik Gazeta Prawna
11 kwietnia 2010 www.dziennik.pl
Maria i Lech Kaczyńscy spędzili razem 32 lata
Jak dwie połówki
Prezydent często mówił, że nie przetrwałby bez żony. Zginęli razem, tak jak żyli
Kamila Wronowska
kamila.wronowska@infor.pl
starczy przypomnieć jego sto-
sunek do Gruzji. I chyba to
właśnie zaangażowanie powo-
dowało, że czasem sprawiał
wrażenie człowieka zaciętego.
Byli małżeństwem od 32 lat.
Choć każde z osobna realizo-
wało się zawodowo, byli nieroz-
łączni. Z wykształcenia Lech
Kaczyński był prawnikiem.
Maria – ekonomistką. Miała
talent do języków obcych.
Świetnie znała angielski i fran-
cuski, trochę słabiej hiszpański
i rosyjski.
Kiedy w 2005 roku wprowa-
dzili się do pałacu, pomagała
mężowi odnaleźć się w wielkim
budynku. Bo Lech Kaczyński
pałacu nie lubił. Narzekał, że
jest za dużym zestawem bezu-
żytecznych komnat.
Maria dobrze czuła się w ro-
li pierwszej damy. „Ja w ogóle
lubię poznawać ludzi i nowe
miejsca. Im więcej jeżdżę po
świecie, tym bardziej stwier-
dzam, że wszędzie są te same
problemy i że ludzie są bardzo
do siebie podobni, choć różni,
a świat jest piękny i wart po-
znawania” – mówiła w grudniu
2008 roku w wywiadzie dla
„Dziennika”. Dbała też, by mąż
dobrze wyglądał. Razem jedli
śniadania. Szykowała je Ma-
ria. To już był rytuał. Podobnie
jak kawa z mlekiem.
„Maryla wnosiła w moje życie
ciepło i poczucie bezpieczeń-
stwa. Jako mężczyzna bardzo
tego potrzebowałem, szczegól-
nie w czasie stanu wojennego.
Świat polityki jest światem
trudnym. Nie przetrwałbym
tego bez żony” – mówił nie-
dawno Lech Kaczyński. I pod-
kreślił: „Można powiedzieć, że
byliśmy jak dwie połówki jed-
nego owocu”.
Uwieńczeniem jego kariery
była niewątpliwie prezydentu-
ra. Ale cała polityczna karta
jest imponująca. Sprawował
funkcje prezesa Najwyższej
Izby Kontroli, ministra spra-
wiedliwości, prezydenta War-
szawy. Był też współzałożycie-
lem i pierwszym prezesem PiS.
W PRL działał w opozycji. Był
m.in. jednym z autorów Poro-
zumień Sierpniowych.
Mottem Lecha Kaczyńskie-
go było, żeby za wcześnie nicze-
go nie planować. Powtarzał, że
życie składa się z zaskoczeń.
Kiedy Lech Kaczyński leciał
w jakąś podróż, Maria szyko-
wała go do wyjazdu. Dbała
o każdy drobiazg. Raz, tuż
przed startem samolotu, wbie-
gła na pokład, by dać mężowi
wełnianą koszulę. Czasem
wkładała mu do kieszeni słonia
na szczęście. Tym razem szczę-
ścia zabrakło. To była ich ostat-
nia wspólna podróż.
Lech Kaczyński budził różne,
ale zawsze gorące emocje. Bo
był też niezwykle wyrazistym
politykiem z twardymi zasa-
dami. Głęboko przeżywał naro-
dowe tragedie. Jak w coś się an-
gażował, to całym sercem. Wy-
276597077.008.png 276597077.009.png
Wydanie specjalne
Dziennik Gazeta Prawna
11 kwietnia 2010 www.dziennik.pl
A 3
RYSZARD KACZOROWSKI
ostatni prezydent
Rzeczypospolitej na uchodźstwie
JERZY SZMAJDZIŃSKI
wicemarszałek Sejmu RP,
SLD
KRYSTYNA BOCHENEK
wicemarszałek
Senatu
KRZYSZTOF PUTRA
wicemarszałek Sejmu,
PiS
Jak dam radę, to pojadę 9 maja do Moskwy
– mówił jeszcze przedwczoraj prezydent
Kaczorowski. Bał się, że braknie mu sił.
Dla kilku pokoleń Polaków był symbolem
ciągłości władz niepodległej Polski. To
właśnie prezydent Kaczorowski w 1990
roku przekazał ówczesnemu prezydento-
wi Lechowi Wałęsie prezydenckie insy-
gnia władz przedwojennej Rzeczypospo-
litej, Orderu Orła Białego i Orderu Odro-
dzenia Polski.
W Trzeciej Rzeczypospolitej Ryszard
Kaczorowski postanowił nie angażować
się politycznie, natomiast jako były pre-
zydent emigracyjny pełnił funkcje repre-
zentacyjne i angażował się w wiele przed-
sięwzięć mających jednoczyć Polaków al-
bo przypominających historyczną spu-
ściznę. Przez osoby, które go znały, jest
określany jako osoba uosabiająca god-
ność prezydenta, nieskazitelnie uczciwa,
skromna i otwarta. Był człowiekiem, któ-
ry umiał sobie zjednywać ludzi z bardzo
różnych środowisk. Kilkadziesiąt miast
przyznało mu honorowe obywatelstwo.
Ryszard Kaczorowski przed przełomem
w 1989 roku był członkiem emigracyjne-
go parlamentu, rządu i w 1989 roku po
śmierci Kazimierza Sabbata, poprzed-
niego prezydenta na emigracji, przejął je-
go urząd.
W trakcie wojny tworzył podziemne har-
cerstwo w Białymstoku. Schwytany
przez NKWD został skazany na karę
śmierci zamienioną na 10 lat łagrów. Po
tzw. amnestii na mocy układu Sikorski –
Majski został uwolniony z Kołymy i za-
ciągnął się do wojska polskiego tworzo-
nego przez Władysława Andersa. Razem
z armią Andersa wydostał się z ZSRR
i już w szeregach II Korpusu przeszedł
cały szlak bojowy, łącznie ze zdobyciem
Monte Cassino. Po wojnie pozostał na
emigracji w Wielkiej Brytanii, gdzie za-
angażował się w tworzenie emigracyjne-
go harcerstwa. Pochodził ze szlacheckiej
rodziny pieczętującej się herbem Jelita.
Miał 91 lat.
„Nic z tego, co się nie spełniło, już na pew-
no się nie spełni. I trzeba się z tym pogo-
dzić, milcząc, bez strachu, a jeśli się da –
i bez rozpaczy” – kilka dni temu Jerzy
Szmajdziński cytował te słowa Stanisława
Lema, żegnając Krzysztofa Teodora To-
eplitza.
Teraz nie spełni się też sen Aleksandra
Kwaśniewskiego o tym, że Szmajdziński
zostanie prezydentem.
Stanowiska dla Szmajdzińskiego nie były
jednak najważniejsze. Był wicemarszał-
kiem Sejmu, i to mu wystarczało. Polity-
cy Sojuszu wielokrotnie go namawiali, aby
przejął partię. Mógł. Ale nie chciał. Uni-
kał konfliktów.
Szmajdziński w prezydencki pałac raczej
nie wierzył. Ale dla niego liczyło się wy-
zwanie i walka. A walczył zawsze do koń-
ca. Nie tylko w polityce. Swój upór poka-
zywał zwłaszcza na korcie. Przeciwnika
lubił wykańczać backhandem.
Jedna z ikon polskiej lewicy. Choć w życio-
wej karcie miał też działalność w PZPR.
Był też przewodniczącym zarządu głów-
nego ZSMP.
Szmajdziński, czym drażnił nawet swoich
kolegów, był nadzwyczaj pewny siebie
i swojego zdania. Lubił mieć rację. „Waż-
ne dla Polski sprawy to są te, o których ja
mówię” – stwierdził kiedyś Szmajdziński.
W SLD żartowano, że „Szmaja” – bo tak
go nazywali – to taki polski John Kenne-
dy. Opanowany. Umiał budzić respekt.
Rzadko puszczały mu nerwy. Być może
dlatego sprawiał wrażenie nieco powolne-
go. Raczej nie był duszą towarzystwa.
Choć w towarzystwie zawsze mile widzia-
ny. Prywatnie ceniony za angielskie po-
czucie humoru. „Czy są tu jacyś politycy?”
– rzucał swoim partyjnym kolegom, wcho-
dząc na posiedzenie klubu. Zaś inni, w tym
dziennikarze, tak go witali: „Witaj, towa-
rzyszu prezydencie”.
W piątek świętował swoje 58. urodziny.
W rozmowie z Leszkiem Millerem złośli-
wie podpytywał, jak to jest po sześćdzie-
siątce.
W Senacie zasiadała już trzecią kadencję.
Zanim została politykiem, była dziennikar-
ką i publicystką Polskiego Radia Katowice.
– Praca to moje drugie życie. Pierwsze to
dom. Moja rodzina jest moim sukcesem –
podkreślała w rozmowie z „Galą”.
W życiu zawodowym realizowała dwie
wielkie pasje: popularyzowała kulturę
i piękno polszczyzny, ale również – przy
wsparciu męża, kardiochirurga prof. An-
drzeja Bochenka – promowała zdrowy styl
życia. Była typem społecznika, angażowa-
ła się w akcje na rzecz czystości polszczy-
zny i akcje charytatywne wspierające zdro-
wie, przede wszystkim na Śląsku.
To ona była twórczynią ogólnopolskiego
dyktanda. Z jej inicjatywy Senat ustanowił
rok 2006 Rokiem Języka Polskiego. Anga-
żowała się też m.in. w kwestę „Mamo, nie
płacz” na rzecz ratowania oddziału hema-
tologii dziecięcej w Zabrzu, była pomysło-
dawczynią cyklu imprez promujących ho-
norowe krwiodawstwo Wampiriada.
Za swoją działalność charytatywną otrzy-
mywała nagrody, m.in. wyróżnienie Ecce
Homo Śląskiego Stowarzyszenia Osób Nie-
pełnosprawnych i tytuł „Senator bez ba-
rier” od delegatury polskiej Parlamentu
bez Granic. Była też nagradzana przez mi-
nistra zdrowia za profesjonalną publicysty-
kę medyczną. Za całokształt pracy odzna-
czona Złotym Krzyżem Zasługi.
Krystyna Bochenek była jednak znana nie
tylko ze swojej działalności politycznej
i charytatywnej. To ona była inicjatorką cy-
klicznej imprezy Zjazd Krystyn, czyli do-
rocznego zgromadzenia immienniczek. Im-
preza ta pozwalała kobietom będącym
w różnej sytuacji materialnej spotykać się
i zwiedzać cały kraj.
W ostatnich wyborach do Senatu wystar-
towała z listy PO, ale jako kandydatka bez-
partyjna. W tej kadencji przewodniczyła
senackiej komisji kultury i środków prze-
kazu, była też wiceszefową parlamentar-
nego zespołu ds. współpracy z organizacja-
mi pozarządowymi. Miała 57 lat, dwoje
dzieci.
Reprezentacja Polski w rugby, której tre-
nerem jest Tomasz Putra, miała wczoraj
w Sochaczewie rozegrać mecz z Mołdawią
w eliminacjach mistrzostw świata. O ka-
tastrofie prezydenckiego samolotu trener
dowiedział się od jednego z dziennikarzy.
– Tam był mój brat! – wyszeptał zszoko-
wany Tomasz.
Potem długo nie mógł dojść do siebie, za-
łamany siedział z głową ukrytą dłoniach
w klubowym budynku Orkana Sochaczew.
Marszałek Krzysztof Putra też lubił sport.
Był prezesem klubu sportowego Podlasie
Białystok. – Putra będzie się przyczyniał
do tego, że debata będzie prowadzona me-
rytorycznie, bez awanturnictwa i bez ob-
raźliwych słów – mówił, prezentując jego
kandydaturę do Prezydium Sejmu Marek
Kuchciński.
Wicemarszałek Sejmu ukończył Techni-
kum Mechaniczne w Białymstoku. Praco-
wał w Fabryce Przyrządów i Uchwytów
w Białymstoku, najpierw jako robotnik,
później mistrz. Od 1980 roku działał w „So-
lidarności”. W 1988 roku założył Stowa-
rzyszenie Działaczy Samorządu Pracow-
niczego. Ci, którzy spodziewali się, że Pu-
tra nie będzie trudnym przeciwnikiem po-
litycznym, mocno się rozczarowywali.
Wicemarszałek Sejmu był bardzo inteli-
gentny. Jednocześnie poważny i stanow-
czy. Co nie znaczy, że nie miał poczucia hu-
moru, dystansu do siebie. W 2007 roku
przed przedterminowymi wyborami do
sejmiku województwa na Podlasiu obiecał,
że jeżeli wybory wygra PiS, zgoli wąsy, któ-
re były jego znakiem rozpoznawczym. Do-
trzymał obietnicy.
Współzałożyciel PiS należał do grona naj-
bardziej zaufanych współpracowników
prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego. Był
posłem od 2007 roku. W latach 2005 –
2007 senatorem i wicemarszałkiem Sena-
tu VI kadencji – w głosowaniu przegrał z
Bronisławem Komorowskim stosunkiem
głosów 160:292.
Miał 52 lata. Zostawił żonę i ośmioro dzie-
ci: sześciu synów i dwie córki.
Tusk: takiego dramatu współczesny świat nie widział
Grzegorz Osiecki
grzegorz.osiecki@infor.pl
– Od tej chwili las katyński bę-
dzie budził w nas wspomnienia
również dzisiejszej katastrofy.
Stajemy z pokorą wobec wyro-
ku losu, który w przedziwny
sposób powiązał z tym miej-
scem kolejny dramat naszego
narodu – powiedział Bronisław
Komorowski. Jego i premiera
informacja o tragedii zastała
poza Warszawą. Donald Tusk
po otrzymaniu informacji o ka-
tastrofie natychmiast wrócił
z Wybrzeża i zwołał nadzwy-
czajne posiedzenie rządu. Rada
Ministrów zdecydowała, że
dziś w południe dwiema minu-
tami ciszy mają być uczczone
ofiary katastrofy prezydenc-
kiego samolotu. Podobnie ma
się stać w dniu uroczystości
pogrzebowych.
Po posiedzeniu premier Tusk
złożył kondolencje i wyrazy
współczucia rodzinie prezy-
denta, jego córce, matce i bra-
tu, a także rodzinom innych
ofiar tragedii.
– Łączę się w bólu ze wszyst-
kimi, dla których ten dzień jest
najtragiczniejszym w ich życiu
– mówił Tusk. Wiadomo, że
kiedy dowiedział się o tragedii,
płakał.
Donald Tusk przekazał też
rodzinom i wszystkim Pola-
kom informacje o kondolen-
cjach, które na jego ręce były
składane z zagranicy. Wśród
pierwszych polityków, którzy
zadzwonili, byli prezydent
i premier Rosji.
Premier Tusk zapewnił, że
jego urzędnicy będą pracowa-
li bez przerwy, by „konsekwen-
cje tej tragedii dla rodzin, dla
najbliższych, były najmniejsze
z możliwych”. Równocześnie
zaapelował o „właściwe dla cza-
su żałoby zachowania”. – Ja
wiem, że tym nie ugasimy ni-
czyjego bólu, sam czuję go wy-
jątkowo mocno, ale nikt nas
nie zwalnia z obowiązków. Pań-
stwo polskie musi funkcjono-
wać i będzie funkcjonować –
zaznaczył Tusk.
Także Komorowski natych-
miast po otrzymaniu informa-
cji wrócił do stolicy. Z prawni-
kami konsultował pierwsze de-
cyzje, które musi podjąć jako
zastępujący prezydenta. Pod-
pisał rozporządzenia o wpro-
wadzeniu żałoby. Potem spo-
tkał się z pracownikami kance-
larii Sejmu i prezydenta.
Poprosił ich o kontynuowanie
obowiązków i współpracę
w przygotowaniu uroczysto-
ści żałobnych.
Razem z marszałkiem Sena-
tu Bogdanem Borusewiczem
zdecydował, że Sejm i Senat
zbiorą się na specjalnym żałob-
nym posiedzeniu – we wtorek
w południe.
W Krakowie żałobę po kata-
strofie obwieścił dzwon Zyg-
munta. – Pojechali, aby uczcić
i przypomnieć tragedię, która
tam się dokonała, i zapisali dzi-
siaj nową kartę w tej bolesnej
historii Polski – powiedział
kard. Stanisław Dziwisz.
Katastrofa pod Smoleń-
skiem wymusiła na najwyż-
szych władzach Polski nad-
zwyczajne działania. Pre-
mier Tusk zwołał specjalne
posiedzenie rządu.
– Takiego dramatu współcze-
sny świat nie widział – mówił.
A marszałek Sejmu Bronisław
Komorowski, który zgodnie
z konstytucją przejął obowiąz-
ki prezydenta, wprowadził ty-
godniową żałobę.
276597077.010.png 276597077.011.png 276597077.012.png
A 4
Wydanie specjalne
Dziennik Gazeta Prawna
11 kwietnia 2010 www.dziennik.pl
SŁAWOMIR SKRZYPEK
prezes Narodowego
Banku Polskiego
GEN. FRANCISZEK GĄGOR
szef Sztabu Generalnego
Wojska Polskiego
JANUSZ KURTYKA
prezes Instytutu Pamięci
Narodowej
JANUSZ KOCHANOWSKI
rzecznik praw
obywatelskich
ANDRZEJ PRZEWOŹNIK
sekretarz Rady Ochrony
Pamięci Walk i Męczeństwa
W styczniu obchodził półmetek
swojej kadencji. Nie były to dla nie-
go łatwe trzy lata. Od początku mu-
siał udowadniać, że mimo wielu
głosów krytycznych jest w stanie
dobrze wykonywać zadania szefa
banku centralnego. Miał bowiem
znikome doświadczenie. Był co
prawda prezesem banku PKO BP,
ale była to jego jedyna styczność ze
światem bankowości i finansów.
Wcześniej pracował m.in. w Naj-
wyższej Izbie Kontroli. Przez chwi-
lę zasiadał w zarządzie PKP SA.
Był też zastępcą prezydenta War-
szawy odpowiedzialnym za inwe-
stycje w stolicy.
Przypadło mu w udziale dowodze-
nie bankiem centralnym w czasie
największego od 80 lat kryzysu go-
spodarczego. Jego kadencja obfito-
wała w dramatyczne wydarzenia
na rynkach finansowych. W chwili
kiedy jesienią 2008 roku banki
przestały po raz pierwszy w histo-
rii pożyczać sobie pieniądze, NBP
przygotował pakiet narzędzi po-
mocowych dla sektora bankowego.
Z różnych stron świata popłynęły
głosy uznania za szybkość reakcji
banku centralnego.
Był bardzo ambitny, pracowity
i chętnie się uczył. Miał 47 lat.
Funkcję najwyższego rangą żołnie-
rza w czasach pokoju pełnił drugą
kadencję. Powtórną nominację
otrzymał przed rokiem z rąk pre-
zydenta Lecha Kaczyńskiego.
Jako szef sztabu dostał trudne za-
danie – realizował program profe-
sjonalizacji polskiej armii. Udało
mu się też zażegnać potężny kon-
flikt, który wybuchł wewnątrz eli-
tarnej jednostki GROM. Kilkakrot-
nie osobiście spotykał się z koman-
dosami, aby wypracować rozwią-
zanie sytuacji.
Był jednym z najlepiej wykształco-
nych polskich żołnierzy. Prócz stu-
diów w Wyższej Szkole Wojsk
Zmechanizowanych we Wrocławiu
skończył filologię angielską na Uni-
wersytecie Adama Mickiewicza.
Doktoryzował się w Akademii
Obrony Narodowej w Remberto-
wie. Szkolił się też w Akademii
Obrony NATO w Rzymie oraz na
podyplomowych studiach w Wa-
szyngtonie.
– Nie był typowym żołnierzem. Cie-
pły człowiek, z humanistycznym
zacięciem, o szerokich horyzon-
tach – mówi jeden z bliskich współ-
pracowników. Pozostawił żonę Lu-
cynę i dwójkę dzieci, Katarzynę
i Michała. Miał 59 lat.
Zanim został prezesem IPN,
przez 5 lat stał na czele krakow-
skiego oddziału instytutu. Ukoń-
czył historię na Uniwersytecie Ja-
giellońskim i studia doktoranckie
w Instytucie Historii PAN. W PRL
angażował się w działalność opo-
zycyjną, zakładał NZS na UJ, wy-
kładał na podziemnym Chrześci-
jańskim Uniwersytecie Robotni-
czym.
Zajmował się przede wszystkim hi-
storią Polski średniowiecznej i naj-
nowszą, zwłaszcza ruchu antyko-
munistycznego w Polsce po 1944 r.
Jest autorem 140 publikacji. Był
członkiem m.in. Polskiego Towa-
rzystwa Historycznego i Towarzy-
stwa Heraldycznego. Otrzymywał
liczne nagrody i odznaczenia,
w tym Nagrodę im. Adama Hey-
mowskiego, Nagrody im. Joachima
Lelewela, Nagrody im. Jerzego Łoj-
ka. W kwietniu 2009 r. został od-
znaczony przez prezydenta Krzy-
żem Komandorskim z Gwiazdą Or-
deru Odrodzenia Polski.
Jako prezes instytutu wielokrotnie
zabierał głos w sprawach budzą-
cych kontrowersje historyczne
i polityczne. W czerwcu skończyła-
by się jego kadencja na stanowisku
prezesa IPN. Miał 50 lat.
Urząd RPO sprawował od 2006 r.
„Nie ma praw i wolności bez spraw-
nie funkcjonujących instytucji pań-
stwa prawnego” – brzmiało jego
motto, które zamieścił na stronie
internetowej.
Ukończył prawo na Uniwersytecie
Warszawskim, pracę doktorską na
temat subiektywnych granic odpo-
wiedzialności karnej obronił
w 1980 r. Był wykładowcą na Wy-
dziale Prawa UW, a także eksper-
tem senackiej komisji praw czło-
wieka i praworządności. W latach
1991 – 1995 był konsulem general-
nym RP w Londynie.
Założył Fundację „Ius et Lex”,
która działa na rzecz realizacji za-
łożeń państwa prawa. Pod jego
kierunkiem fundacja przygotowa-
ła program reformy wymiaru
sprawiedliwości. Utworzył też Po-
rozumienie Samorządów Zawo-
dów Prawniczych i Organizacji
Prawniczych, które miało zjedno-
czyć działania przedstawicieli
wszystkich zawodów prawni-
czych na rzecz reformy. Był także
autorem ponad 100 prac dotyczą-
cych prawa karnego, administra-
cyjnego i konstytucyjnego oraz
stosunków międzynarodowych.
Miał 70 lat.
Walczył o pamięć Polaków zamor-
dowanych w Rosji. Był organizato-
rem uroczystości w Katyniu. – Ro-
sja uczy cierpliwości – mówił trzy
dni przed katastrofą. Jego znajomi
uważają, że jego tragiczna śmierć
ma wymiar symboliczny. – Zginął
w trakcie realizacji swojej misji za-
chowania pamięci o Polakach pole-
głych na Wschodzie. Dosłownie
walczył o każdą kolejną ekshuma-
cję, o każdy grób. Oddawał się swo-
jej pracy, był człowiekiem instytu-
cją – wspomina Marek Biernacki,
poseł PO.
Z wykształcenia historyk. W 1992
roku został sekretarzem general-
nym rady. Dzięki jego uporowi po-
wstały cmentarz i pomnik ofiar
zbrodni w Jedwabnem. Kolejnym
jego sukcesem było ponowne uro-
czyste otwarcie Cmentarza Obroń-
ców Lwowa, co udało mu się po wie-
loletniej walce z władzami miasta.
Spierał się z Instytutem Pamięci
Narodowej o ocenę zachowania
Rosjan w sprawie katyńskiej. Uwa-
żał, że mimo wszystko rosyjskie
władze w końcu zaczęły współpra-
cować z Polską. Stał na stanowisku,
że te relacje unormują się, dopiero
gdy rodziny pomordowanej inteli-
gencji poznają los swoich bliskich.
Państwo pozostaje bezpieczne – Bronisław Komorowski
Śmierć prezydenta
Polski, dowódców
różnych rodzajów sił
zbrojnych oraz
dziesiątek innych przed-
stawicieli sceny
politycznej nie zachwieje
strukturami
Rzeczypospolitej.
Mamy stabilną sytuację we-
wnętrzną, sprzyjające oto-
czenie międzynarodowe
i przejrzysty system przeka-
zania władzy na wypadek
tragicznych okoliczności.
Państwo jest bezpieczne, na-
dal ma przywództwo.
wiązków Bronisław Komo-
rowski może podejmować
niemal wszystkie decyzje wła-
ściwe dla prezydenta. Będzie
podpisywał ustawy i ratyfiko-
wał umowy międzynarodowe,
wydawał akty urzędowe.
Przysługuje mu też prawo ini-
cjatywy ustawodawczej. Mo-
że wydawać rozporządzenia
i zarządzenia. Do czasu powo-
łania nowego prezydenta Bro-
nisław Komorowski będzie
reprezentował także nasze
państwo na zewnątrz.
– Pełniąc funkcję prezyden-
ta, marszałek wykonuje te sa-
me obowiązki, przede wszyst-
kim niecierpiące zwłoki. Mo-
że dokończyć więc tylko to, co
leży na biurku prezydenta Ka-
czyńskiego – uważa prof. Ge-
nowefa Grabowska, konstytu-
cjonalistka z Uniwersytetu
Śląskiego. Ze swoich kompe-
tencji powinien korzystać
z umiarem, dla dobra Polski
i łagodzenia konfliktów. Bro-
nisław Komorowski nie powi-
nien więc powoływać osób
pełniących najważniejsze
funkcje w państwie. W myśl
konstytucji marszałek nie mo-
że też postanowić o skróceniu
kadencji Sejmu. Niestety
w trakcie zastępowania pre-
zydenta nie będzie mógł tak-
że uzupełnić składu kancela-
rii, mimo iż część prezydenc-
kich ministrów zginęła. –
Marszałek nie ma tytułu do
zmian urzędników, ponieważ
funkcję prezydenta pełni cza-
sowo. Posługuje się takim
aparatem, jaki posiada. Kan-
celaria ma przede wszystkim
kontynuować dotychczasowe
zadania, które rozpoczął Lech
Kaczyński. Nowy prezydent
powoła własną kancelarię –
mówi prof. Grabowska.
Najważniejszym zadaniem
Komorowskiego będzie te-
raz zorganizowanie wybo-
rów prezydenckich. W myśl
ustawy zasadniczej w razie
śmierci prezydenta marsza-
łek Sejmu zarządza wybory
nie później niż w czterna-
stym dniu po opróżnieniu
Urząd Prezydenta
Rzeczypospolitej
Wczoraj obowiązki prezy-
denta przejął marszałek Sej-
mu Bronisław Komorowski.
Zgodnie z art. 131 konstytucji
to właśnie on, jako druga oso-
ba w państwie, pełni tę funk-
cję w przypadku śmierci do-
tychczas urzędującej głowy
państwa. W trakcie wykony-
wania swoich nowych obo-
Zasady wyboru prezydenta w razie opróżnienia urzędu
1
2
3
4
5
6
W dniu śmierci
prezydenta
jego obowiązki
przejmuje
marszałek
Sejmu
W ciągu 14 dni
od śmierci
prezydenta
marszałek Sejmu
zarządza wybory
– najpóźniej
do 24 kwietnia
W ciągu 60 dni
od dnia zarządzenia
wyborów muszą
się one odbyć
(w dniu wolnym
od pracy)
– najpóźniej
do 20 czerwca
Ważność wyboru
prezydenta
Rzeczypospolitej
stwierdza Sąd
Najwyższy
Prezydent
Rzeczypospolitej
obejmuje urząd
po złożeniu
przysięgi przed
Zgromadzeniem
Narodowym
Kadencja
prezydenta
Rzeczypospolitej
rozpoczyna się
w dniu objęcia
przez niego urzędu
i trwa pięć lat
276597077.013.png 276597077.014.png 276597077.015.png 276597077.016.png 276597077.017.png 276597077.018.png 276597077.019.png
Wydanie specjalne
Dziennik Gazeta Prawna
11 kwietnia 2010 www.dziennik.pl
A 5
WŁADYSŁAW STASIAK
szef Kancelarii
Prezydenta
ALEKSANDER SZCZYGŁO
szef Biura Bezpieczeństwa
Narodowego
PAWEŁ WYPYCH
sekretarz stanu
w Kancelarii Prezydenta
MARIUSZ HANDZLIK
podsekretarz stanu
w Kancelarii Prezydenta
PIOTR NUROWSKI
prezes Polskiego
Komitetu Olimpijskiego
Zaufany współpracownik i przyja-
ciel Lecha Kaczyńskiego. Ostatni
raz wystąpił publicznie w czwartek
w Sejmie, gdzie reprezentował pre-
zydenta w debacie o polityce zagra-
nicznej. Nawet w okresie najgoręt-
szych politycznych sporów nie miał
problemu z porozumiewaniem się
z politykami ze wszystkich opcji.
Stasiak nie lubił show w polityce.
Był określany jako państwowiec
i wzór urzędnika.
W 2002 r. po zwycięstwie Lecha
Kaczyńskiego w wyborach na pre-
zydenta Warszawy został jego za-
stępcą odpowiedzialnym za bezpie-
czeństwo. Jego „szeryfem”. Był za-
fascynowany działaniami szefa no-
wojorskiej policji Williama
Brattona, który sprawił, że Nowy
Jork stał się jednym z bezpieczniej-
szych miast w USA.
W rządzie Kazimierza Marcinkie-
wicza Stasiak został wicemini-
strem spraw wewnętrznych. Nad-
zorował policję, Straż Graniczną
i inne służby podległe MSWiA.
W sierpniu 2006 r. prezydent po-
wołał go na stanowisko szefa Biu-
ra Bezpieczeństwa Narodowego.
W lipcu 2009 r., po odejściu Piotra
Kownackiego, został szefem Kan-
celarii Prezydenta. Miał 44 lata.
Polityk PiS, jeden z najbliższych
i najdłuższych stażem współpra-
cowników Lecha Kaczyńskiego.
Był osobą, która od początku zaan-
gażowała się w tworzenie Prawa
i Sprawiedliwości. W 2001 roku zo-
stał posłem PiS, ponownie został
wybrany w kolejnej kadencji. Wte-
dy wszedł do rządu Kazimierza
Marcinkiewicza jako wiceszef
Obrony Narodowej.
I tu nastąpił jeden z tych momen-
tów kariery, które świadczyły o je-
go lojalności wobec Lecha Kaczyń-
skiego. Gdy w sierpniu 2006 roku
prezydent poprosił, by Szczygło zo-
stał szefem jego kancelarii, nie wa-
hał się, mimo że wiązało się to z re-
zygnacją z mandatu poselskiego.
Historia powtórzyła się w styczniu
2009 roku. Szczygło ponownie zre-
zygnował z posłowania, także po to,
by zostać szefem BBN. Jednocze-
śnie był jednym z najbardziej bez-
kompromisowych i twardych poli-
tyków w otoczeniu byłego prezy-
denta i PiS. To dlatego, gdy w 2007
roku doszło do sporu w MON mię-
dzy jego ówczesnym szefem Rado-
sławem Sikorskim a Antonim Ma-
cierewiczem i Sikorski stracił sta-
nowisko, zastąpił go właśnie Szczy-
gło. Miał 57 lat.
Człowiek honorowy, bystry, do bó-
lu pracowity i uczciwy. W 2005 ro-
ku został wiceministrem pracy
i polityki społecznej. Odszedł z re-
sortu w sierpniu 2006 roku, po tym
jak objęła go Samoobrona. Kilka
miesięcy potem, w grudniu, został
głównym doradcą premiera, a od
lutego 2007 roku do czerwca był
podsekretarzem stanu w Kancela-
rii Prezesa Rady Ministrów. For-
malnie odpowiadał za nadzór nad
ZUS. Jednak pełniona przez niego
funkcja wiceprzewodniczącego
międzyresortowego zespołu do
spraw nadzoru ubezpieczeń spo-
łecznych oznaczała, że był tak na-
prawdę odpowiedzialny za dokoń-
czenie reformy emerytalnej.
Bez problemu poruszał się w skom-
plikowanej tematyce wypłat eme-
rytur z OFE, waloryzacji świad-
czeń czy ubezpieczeń społecznych.
Od czerwca do listopada 2007 ro-
ku pełnił też jedną z najtrudniej-
szych w Polsce funkcji – prezesa
ZUS. Po odwołaniu przez premie-
ra Donalda Tuska został doradcą
prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
W kwietniu 2009 roku został mia-
nowany sekretarzem stanu w jego
kancelarii. Był żonaty, osierocił
dwoje dzieci. Miał 42 lata.
Profesjonalizm prezydenckiego
ministra do spraw zagranicznych
doceniali nawet posłowie przeciw-
nego obozu politycznego. – Zna się
na tym, co robi – oceniał z uzna-
niem Krzysztof Lisek z PO. Handz-
lik był doradcą prezesa Rady Mini-
strów ds. polityki zagranicznej już
w latach 1992 – 1994. Szlify zbierał
w USA, pracując przez sześć lat
w ambasadzie w Waszyngtonie,
gdzie był pierwszym sekretarzem
i radcą do spraw polityczno-woj-
skowych.
Współpracownicy z kancelarii Le-
cha Kaczyńskiego mówili: „świato-
wiec”, „ma w sobie amerykański
luz”.
Był uważany za specjalistę od
spraw dotyczących zbrojeń, bez-
pieczeństwa i tematyki amerykań-
skiej. Nieoficjalnie jego nazwisko
wymieniano jako kandydata na
ambasadora Polski w USA, ale sam
zrezygnował z ubiegania się o to
stanowisko.
Handzlik był wieloletnim kibicem
piłkarzy Podbeskidzia. Swojej dru-
żynie kibicował z trybun jeszcze
3 kwietnia podczas meczu ligowe-
go ze Stalą Stalowa Wola.
Miał 45 lat, osierocił trójkę dzieci:
Julię, Iwonę i Jana.
Mówił, że ma mnóstwo do zrobie-
nia w polskim sporcie. I że najlep-
szym miejscem na zimową olimpia-
dę jest Polska. Zamierzał lobbować
za tym, aby to Kraków został go-
spodarzem igrzysk w 2022 roku.
W Katyniu chciał złożyć wieniec na
grobach polskich olimpijczyków.
Był barwną postacią, łączącą świat
polityki, biznesu i sportu. Zginął
w wieku 65 lat, niedługo po uda-
nych dla nas igrzyskach w Vanco-
uver. Prezesem PKOl był od 2005
roku. W swoim programie wybor-
czym napisał m.in., że będzie przy-
ciągać do polskiego sportu biznes.
I wykorzystywał swoje szerokie
kontakty: był dyrektorem Solpolu,
od 1992 roku pracował w spółkach
Zygmunta Solorza. Razem tworzy-
li telewizję Polsat. Był również pre-
zesem zarządu Elektrimu.
W latach 80., po błyskotliwej karie-
rze w Polskim Związku Lekkiej
Atletyki (w 1976 roku jako najmłod-
szy na świecie szef narodowego
związku sportowego zgłosił na
olimpiadę Jacka Wszołę), był pra-
cownikiem MSZ: sekretarzem am-
basady w Moskwie, pracownikiem
departamentu Azji, Afryki i Au-
stralii, a w latach 1986 – 1991 – am-
basady w Maroku.
pełni obowiązki prezydenta Polski
„W razie śmierci Prezydenta
do czasu wyboru nowej głowy
państwa obowiązki Prezydenta
wykonuje Marszałek Sejmu"
dodatkowych wyborów uzu-
pełniających. Marszałek Sej-
mu ma obowiązek poinfor-
mowania takiej osoby o przy-
sługującym jej pierwszeń-
stwie do objęcia mandatu.
Nowi parlamentarzyści będą
mogli rozpocząć wypełnia-
nie swoich obowiązków po
złożeniu ślubowania.
należy do marszałka Sejmu.
Wybory nie odbędą się jed-
nak w całym kraju, ale wy-
łącznie w tych okręgach,
z których pochodzili tragicz-
nie zmarli wczoraj senatoro-
wie. Powinny one zostać zor-
ganizowane w ciągu trzech
miesięcy od dnia stwierdze-
nia wygaśnięcia mandatu se-
natora. Postanowienie o wy-
borach uzupełniających Pań-
stwowa Komisja Wyborcza
podaje niezwłocznie do pu-
blicznej wiadomości na ob-
szarze okręgu wyborczego,
w którym mają być przepro-
wadzone.
z powodu śmierci wicemar-
szałków obu izb parlamen-
tu. Obowiązki związane
z kierowaniem ich pracami
będą teraz pełnili pozostali
członkowie prezydiów Sej-
mu i Senatu. Liczbę wice-
marszałków należy jednak
uzupełnić.
W obecnej kadencji Sej-
mu było ich czterech, ko-
nieczny więc będzie wybór
dalszy ciag na s. 6
art. 131 ust. 2 konstytucji
tego urzędu. Wyznacza tak-
że datę wyborów na dzień
wolny od pracy, przypadają-
cy w ciągu 60 dni od dnia za-
rządzenia elekcji. Oznacza
to, że wybory prezydenckie
muszą się odbyć najpóźniej
20 czerwca. Do 24 kwietnia
marszałek Sejmu będzie
musiał ogłosić ich termin.
Wczorajsza katastrofa nie
powinna też wpłynąć na pa-
raliż najważniejszych orga-
nów państwa: Sejmu, Senatu,
rządu, armii, Narodowego
Banku Polskiego, Biura
Rzecznika Praw Obywatel-
skich czy Instytutu Pamięci
Narodowej. Obowiązujące
przepisy przewidują bowiem
odpowiednie procedury po-
stępowania w takich sytu-
acjach. Dokładnie wskazują,
kto będzie kierował daną in-
stytucją do czasu wyboru no-
wego szefa, a także w jakim
trybie zostanie on przepro-
wadzony.
Wybory uzupełniające
do Senatu
Inne reguły uzupełnienia
składu obowiązują w wyższej
izbie parlamentu. W Senacie
odbywają się wybory uzupeł-
niające, nie ma tam zasady
automatycznego zastępowa-
nia zmarłego senatora. Zgod-
nie z przepisami zarządza je
prezydent Rzeczypospolitej –
w obecnej sytuacji zadanie to
Trudno znaleźć słowa mogące
oddać ogrom tragedii
tej niewyobrażalnej katastrofy
dla naszej Ojczyzny,
Polaków i Rodzin Ofiar
Z wyrazami najgłębszego bólu i hołdu
Objęcie mandatów
poselskich
Zgodnie z ordynacją wybor-
czą do Sejmu w razie śmier-
ci posła prawo do objęcia je-
go mandatu przysługuje
kandydatowi z tej samej listy
okręgowej, który w wybo-
rach otrzymał kolejno naj-
większą liczbę głosów. Jeże-
li okaże się, że w danym
okręgu kandydaci mieli taką
samą liczbę głosów, o pierw-
szeństwie rozstrzyga kolej-
ność umieszczenia na liście
wyborczej. Nie jest zatem
konieczne przeprowadzanie
Wicemarszałkowie
Sejmu i Senatu
Funkcjonowanie Sejmu
i Senatu nie jest zagrożone
„Szefa Sztabu Generalnego
i dowódców rodzajów
Sił Zbrojnych mianuje Prezydent
Rzeczypospolitej"
Ryszard Pieńkowski
wraz z zarządami spółek holdingu
INFOR PL
art. 134 ust. 3 konstytucji
276597077.020.png
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin