Inglot Śmierć Tristana.txt

(30 KB) Pobierz
Jacek Inglot

�mier� Tristana

Panowie mi�o�ciwi, czy wola wasza us�ysze� pi�kn� opowie�� o mi�o�ci
i �mierci? To rzecz o Tristanie i Izoldzie kr�lowej. S�uchajcie, w jaki
spos�b w wielkiej rado�ci, w wielkiej �a�obie mi�owali si�, p�niej
zasi� pomarli w tym samym dniu, on przez ni�, ona przez niego".
Ten dzie� Anna mia�a zapami�ta� do ko�ca �ycia. Ko�o po�udnia pogoda
za�ama�a si� nagle, pociemnia�o i z nieba lun�� prawdziwy potop - strugi
deszczu smaga�y ziemi� z w�ciek�� furi�, tak jakby rozgniewane niebiosa
naprawd� chcia�y zatopi� miasto. Ulice i chodniki zamieni�y si� w rw�ce
strumienie, sp�oszeni przechodnie p�dem wbiegali do najbli�szych bram, w
iglic� Pa�acu Kultury bez przerwy bi�y o�lepiaj�ce pioruny,
rozczapierzone jak szpony czarownicy.
Ann� ulewa z�apa�a w jednym z dom�w towarowych na �cianie
Wschodniej, tu� obok McDonalda. Schroni�a si� w obszernym hallu, i
czeka�a tam wraz z gromad� uwi�zionych przez ulew� klient�w. "Larry'ego"
wys�a�a na d�, do podziemnego stoiska, aby doko�czy� zakup�w. Brakowa�o
jej jeszcze szynki, a Robert bardzo j� lubi� na �niadanie. Reszt�
sprawunk�w zd��y�a ju� za�atwi� - czeka�a teraz na "Larry'ego", kt�ry
najwidoczniej ugrz�z� z kolejce. Sklep powoli zape�nia� si� uciekaj�cymi
przed deszczem lud�mi, cz�� z nich rozchodzi�a si� po stoiskach, nie
chc�c traci� czasu. Inni, tak jak ona, patrzyli w milczeniu na uko�ne
strugi wody, rytmicznie chlaszcz�ce o szyby. Grzmia�o i b�yska�o coraz
intensywniej.
Wtedy poczu�a na sobie wzrok tego m�czyzny - sta� niedbale oparty o
por�cz wiod�cych do podziemi schod�w i obserwowa� j� uwa�nie spod
zmru�onych powiek. M�g� mie� nie wi�cej jak dwadzie�cia pi��-trzydzie�ci
lat, wysoki, szczup�y, o poci�g�ej, nawet interesuj�cej twarzy. D�ugie
w�osy mia� �ci�gniete z ty�u w modny kok, r�ce trzyma� w kieszeniach
sk�rzanej kurtki. Patrzy� na ni� z nat꿹n� uwag�, wcale nie speszony,
�e to zauwa�y�a. Twarz �ci�ga� mu grymas ni to zastanowienia, ni to
rozterki, tak jakby walczy� z jakimi� wyj�tkowo gwa�townymi my�lami.
Anna pomy�la�a w�wczas, �e to jeszcze jeden zgrywaj�cy si� nowoczesny
artysta i straci�a dla niego wszelkie zainteresowanie. Spojrza�a
niecierpliwe na schody - "Larry" nadal si� sp�nia�, przypomnia�a sobie,
�e poleci�a mu kupi� te� butelk� czerwonego wina. Przenios�a wzrok na
szyb� oddzielaj�c� hall od ulicy: deszcz wci�� pada�, dudni�c pos�pnie o
beton chodnik�w.
- Prosz� si� nie rusza� i bro� Bo�e nie krzycze� - us�ysza�a za sob�
cichy szept. M�odzieniec od por�czy sta� tu� przy niej, nieco z ty�u,
nadal z r�koma w kieszeniach kurtki. Dopiero teraz zauwa�y�a, �e lew�
kiesze� wypycha mu jaki� kanciasty przedmiot.
- Je�li zachowa pani spok�j, nikomu nic si� nie stanie.
Wreszcie kto� to zrobi�, przemkn�o jej przez g�ow� i ca�a
zdr�twia�a ze zgrozy. "Larry'ego" nadal nie by�o; ba�a si� zerkn�� w
kierunku schod�w, aby nie wzbudza� podejrze� cz�owieka w kurtce.
"Larry", je�li zd��y, sam powinien wiedzie�, co zrobi�.
- Prosz� wzi�� swoje rzeczy i powoli i�� w kierunku wyj�cia - m�wi�
dalej tamten. - B�d� szed� tu� za pani�, wi�c nie radz� niczego
pr�bowa�. Po wyj�ciu prosz� skr�ci� w lewo, samoch�d stoi tu� za rogiem.
Za szyb� nagle przeja�ni�o si� i deszcz z gwa�townej ulewy przeszed�
w rzadki kapu�niaczek. Kilka os�b ruszy�o do wyj�cia.
- Teraz! - sykn�� jej prosto do ucha. - Do przodu!
Stara�a si� i�� tak wolno, jak to by�o mo�liwe, modl�c si� w duchu,
aby "Larry" wreszcie si� zjawi�. Czu�a na karku oddech m�czyzny, a pod
�ebrem dotkni�cie czego� twardego.
- Szybciej! - sykn�� znowu.
Wyszli na chodnik - deszcz ju� prawie nie pada�, ale niebo by�o
wci�� jeszcze zasnute ciemnymi chmurami. Skr�cili w lewo, r�g budynku
znajdowa� si� w odleg�o�ci nie wi�cej jak trzydziestu metr�w. Nie mia�a
�adnych szans ucieczki - gdyby m�czyzna szed� z boku, mog�aby spr�bowa�
go odepchn�� i uskoczy� w t�um, kt�ry w�a�nie wyleg� na chodnik spod
daszk�w i okap�w. Porywacz by� jednak za sprytny, ani razu jej nie
wyprzedzi�, ca�y czas trzyma� si� z ty�u, dotykaj�c jej co chwila tym
czym� twardym i kanciastym.
Za w�g�em skr�cili znowu, poszli par� krok�w w g��b ulicy i
zatrzymali si� przy jednym z zaparkowanych aut, starym modelem skody
favorit. M�czyzna wyj�� kluczyki, otworzy� drzwi i gestem nakaza� jej
wsi��� do �rodka. Obszed� potem w�z, ca�y czas mierz�c do niej z
ukrytego w kieszeni kurtki pistoletu. Wsiad� z drugiej strony i kaza�
jej zapi�� pasy. W�o�y� kluczyki do stacyjki i uruchomi� silnik. Cofn��
nieco i nag�ym zrywem wyjecha� na �rodek jezdni. Zagrzmia�o i o dach
samochodu zab�bni� deszcz. M�czyzna w��czy� wycieraczki i stan�� przed
skrzy�owaniem, czekaj�c, a� b�dzie m�g� w��czy� si� do ruchu na
Marsza�kowskiej. Wtedy zobaczy�a "Larry'ego", jak przedziera� si� przez
gromad� pierzchaj�cych przed deszczem ludzi. Pomacha�a do niego zza
szyby, nie widzia� jej jednak, wyra�nie spanikowany rozgl�da� si� wok�
gr�czkowo, lustruj�c przemykaj�cych chodnikiem ludzi. Chcia�a krzykn��,
ale w tym momencie samoch�d z rykiem otwartej do ko�ca przepustnicy
wjecha� w Marsza�kowsk�. Twarz "Larry'ego" znik�a w t�umie i strugach
deszczu.
Jechali, jak si� zd��y�a zorientowa�, w stron� Mokotowa. Porywacz
prowadzi� dobrze, bardzo dobrze nawet, je�li si� uwzgl�dni�o, �e lew�
rek� trzyma� ca�y czas schowan� w kieszeni. W czasie zmiany bieg�w
puszcza� po prostu kierownic�. Milcza�, pilnie obserwuj�c drog� i
rzucaj�c w jej kierunku szybkie, kontrolne spojrzenia. Po raz pierwszy
w�wczas zdziwi�a si�, �e jest sam - s�dzi�a, �e zwykle porywaczy jest
wi�cej, przynajmniej dw�ch. Chocia� mo�e ten nie chcia� dzieli� si� ze
wsp�lnikami? Tak czy owak nie m�g� wybra� dogodniejszego momentu -
kobieta w ci��y jest bardziej uleg�a i mniej sk�onna do ryzyka. Sukinsyn
z pewno�ci� doskonale o tym wiedzia�.
- Ile chcesz? - zapyta�a, nie chc�c traci� czasu. Gdyby porywacz
szybko nawi�za� kontakt z Robertem, mo�e ju� wieczorem by�aby w domu.
- Porozmawiamy o tym p�niej - mrukn�� i skr�ci� w jak�� boczn�
uliczk�. Zatrzymali si� przed wysok�, odrapan� kamienic�, tu� przed lub
powojenn�. M�czyzna zaparkowa� obok du�ego krzaka ja�minu i wysiad�,
zabieraj�c z tylnego siedzenia parasol. Rozpi�� go i szarmancko otworzy�
drzwi po jej stronie. Wysz�a, zabieraj�c ze sob� pakunki. Poprowadzi� j�
do �rodkowej bramy; nie skorzysta� z domofonu, tylko otworzy� drzwi
kluczem. Zacz�li wchodzi� po schodach.
- Niestety, nie ma windy - powiedzia� przepraszaj�cym tonem. - Ale
to tylko pi�� pi�ter.
Kamienica wygl�da�a na wymar��. Mijali pogr��one w mroku klatki; z
mieszka� nie dobiega�y �adne odg�osy. Wreszcie dotarli na ostatnie
pi�tro - Anna zatrzyma�a si�, lekko zdyszana. M�czyzna wskaza� na
prowadz�c� do g�ry w�sk� galeryjk�.
- To b�dzie tam - oznajmi�.
Galeryjka ko�czy�a si� solidnymi drzwiami, wykonanymi z jasnego,
sosnowego drewna. Porywacz kaza� Annie odwr�ci� si� do �ciany -
s�ysza�a, jak wsadzi� w zamek klucz i przekr�ci� trzy razy. Potem pchn��
j� lekko do �rodka.
Pomieszczenie wygl�da�o jej na strych zadaptowany kiedy� na
mieszkanie-pracowni�. Cz�� dach�wek zosta�a usuni�ta i zast�piona
szk�em, na kt�rym ciekn�ca bez przerwy woda malowa�a fantazyjne
esy-floresy. W g��bi sta�o ogromne, starannie zas�ane ��ko, obok niego,
po prawej, biurko z komputerem i telefonem, a po lewej dostrzeg�a
wej�cie do mikroskopijnej kuchni. Pod spadzistym oknem zauwa�y�a zakryte
p��tnem sztalugi.
- Oto moje kr�lestwo, pani - o�wiadczy� porywacz i zamkn�� drzwi.
- Jestem zm�czona i chcia�abym gdzie� usi��� - powiedzia�a
opryskliwym tonem, nie zwa�aj�c na jego nag�� galanteri�. M�czyzna
u�miechn�� si� i przyci�gn�� z k�ta bujany fotel, nowoczesn� konstrukcj�
z chromowanej stali i czarnej dermy. - Je�li nie ma pani �yczenia si�
ko�ysa�, prosz� go zablokowa� t� d�wigni� - wkaza� ma�y pr�t wystaj�cy z
por�czy. - Wezm� te torby.
Usiad�a ci�ko i przymkn�a oczy; musia�a przyzna�, �e fotel by�
wr�cz zab�jczo wygodny, wyci�gn�a si� na nim i wreszcie pozwoli�a sobie
na odrobin� relaksu. Odetchn�a g��boko kilka razy - serce, do tej pory
pracuj�ce w nerwowym, pulsuj�cym staccato, powoli zacz�o si� uspokaja�.
- 755-48-93 - powiedzia�a, wci�� nie otwieraj�c oczu.
- S�ucham? - g�os dobiega� z oddali, chyba z kuchni. - Czego si�
pani napije, kawy czy herbaty?
- Nie chc� �adnej herbaty! - krzykn�a g�o�no, zirytowana. - Chc�,
aby pan zadzwoni� do mojego m�a i poda� wysoko�� okupu. Bo przecie�
chodzi panu o pieni�dze? - zawiesi�a g�os, niepewna, jak� otrzyma
odpowied�.
- W tym stanie powinna pani dba� o siebie. Ostatecznie nie jest pani
sama - stwierdzi�. Musia� wyj�� z kuchni, s�ysza�a go wyra�niej. - To
czwarty miesi�c, je�li si� nie myl�?
- Jest pan lekarzem? - spyta�a. Jako� nie wygl�da� jej na medyka.
- Malarzem. Znam si� troch� na kobiecym ciele, wystarczy mi rzut
oka. I prosz� mi m�wi� po imieniu, to upro�ci spraw�. Piotr, je�li ju� o
to chodzi.
Nie nale�y si�, w miar� mo�liwo�ci, sprzeciwia�, przypomnia�a sobie.
Gdzie� o tym ca�kiem niedawno czyta�a. Czy nie by�y to przypadkiem
wspomnienia porwanego przez terroryst�w angielskiego polityka? Trzymali
go prawie rok - zrobi�o jej si� naraz zimno.
- Dobrze, Piotrze - zgodzi�a si� pokornie. - Ale, prosz�, zadzwo� do
mojego m�a. Musi si� o mnie niepokoi�.
M�czyzna milcza� - powoli otworzy�a oczy. Sta� przed ni� ze
skupionym wyrazem twarzy; nie zdj�� kurtki, z praw� r�k� trzyma�
zaci�ni�t� na ukrytym w kieszeni pistolecie. W kuchni zacz�� gwizda�
czajnik.
- Zrobisz to sama, za godzin� - o�wiadczy�, z namys�em cedz�c s�owa.
- Pod jednym warunkiem: musisz mi przyrzec, �e cokolwiek si� stanie,
przez najbli�sz� godzin� nie opu�cisz tego mieszkania.
Tym j� zaskoczy�. O co mu mo�e chodzi�, rozmy�la�a gor�czkowo. Po co
mu to przyrzeczenie, i tak przecie� wszystkie atuty s� po jego stronie?
Chyba �e by�...
- Jeste� mo�e... tym... "innym"? - spyta�a z wahaniem, w ostatniej
chwili unikaj�c s�owa "zboczeniec". - Ekshibicjonist�, ta...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin