03 Dzień trzeci.doc

(501 KB) Pobierz
DROGA TYSIĄCA KILOMETRÓW I STU ZAKRĘTÓW

VIKING 2010

Dzień trzeci, poniedziałek 5 lipca.

 

 

Otwieram z samego rana oczy i od razu sprawdzam, czy jestem, aby sam, bo przecież miałem spać oszczędnościowo z Żołnierzem. Wszystko ok., każdy śpi u siebie he, he.

Słoneczko radośnie wita z rana a mnie napełniają nowe siły na dzisiejszy dzień. Punkt pierwszy to prysznic, bo nie wiadomo, kiedy będę miał znowu ten luksus.

Wczoraj KaeM opowiedział mi o Rovaniemi, o krainie Świętego Mikołaja. Niewiele trzeba nadłożyć drogi, a jest się już na kole podbiegunowym. Opcja pierwotna, że odprowadzę ekipę do Tallina i potem samotnie wrócę już dla mnie nie istnieje. Większość trasy to nuda, proste drogi, a krajobraz monotonny, zwłaszcza na Litwie. Nie chcę tego ponownie oglądać, chcę zobaczyć jak najwięcej nowych rzeczy.

Po tym wczorajszym wypadzie na starówkę, złapałem nieodpartą wenę podróżnika motocyklisty. Niech się dzieje, co chce, ja jadę dalej, wzdłuż Bałtyku. Ile dojadę, tyle dojadę a potem najwyżej przypłynę jakimś promem do Polski?

Niestety nie mam na tyle wolnego by dalej jechać z całą ekipą, bo ja mam ponad tydzień, a reszta ma ponad dwa tygodnie urlopu. Zatem żegnam się ze wszystkimi i ruszam samotnie raniutko, przed siebie. Jelonek odpalił od pierwszego i już mnie nie było.

Zawsze miałem tą pocieszającą świadomość, że będą jechali za mną, to jak mi się coś stanie, nie zostanę sam.

No tak, jadę, a jestem przecież nieprzygotowany, atlas europy kupiłem, tak na szybcika, najtańszy jaki był i do tego przeterminowany z 2005roku bo w promocji. W ekipie były GPSy a ja mam tylko w telefonie GPS turystyczny, który nie pokazuje jak jechać, tylko pokazuje moje położenie na ziemskim globusie.

Nic to z Rygi staram się wydostać w kierunku Estonii, trochę po znakach a trochę na czuja.

Czuj niestety mi się skończył w pewnym miejscu i nie wiedziałem gdzie dalej? Stoję na czerwonym i nie wiem, czy w prawo, czy w lewo?

Wtem zajeżdża obok mnie skuterek rozwożący pizzę. Pytam grzecznie jak dojechać do Estonii w kierunku Tallina? Chłopaczek chwile się zamyślił, w końcu pokazuje by jechać za nim. 100km/h wskazywał mi mój licznik, za skuterkiem 50cc. Czyli było jakieś 90, bo mój licznik o 10 oszukuje.

Musiałem się nieźle pilnować na skrzyżowaniach, by mnie nie zgubił i szybko mieszać biegami przy starcie. Skuterek wyglądał jak taki zwykły chiński z Biedronki, a szedł jak rakieta. Nie wiem jak można tak podrasować taki mały silniczek, ale zdziwko miałem, mój Jelonek przy tym był jak ciężka zagubiona w mieście krowa.

Chłopaczek wyprowadził mnie na dobrą drogę, a potem to już było łatwo, bo znaki prowadziły. Podziękowałem mu międzynarodowym uściskiem dłoni i ruszyłem w nieznane.

Kupuje jeszcze w spożywczym za trzy pozostałe łaty, pieczywo, pasztet, jogurt i trochę słodyczy. Nie ma sensu wieźć tej waluty dalej  i uprzejma pani kasjerka wybiera mi resztkę pieniędzy z dłoni, dokładając w zamian jakieś batoniki.

Droga dobra, głównie przez lasy, wzdłuż Bałtyku, zatem dobrze się jechało. W kilku miejscach było nawet widać nasze morze i plaże.

Zupełnie jak u nas, plaża piaszczysta, słoneczko, cieplutko, aż by się chciało wskoczyć do Bałtyku, choć na chwilkę, ale nie, bo nawet do Tallina dzisiaj nie dotrę.

Estonia wita mnie podobnym klimatem, tylko jakby miejscami droga trochę bardziej połatana.

Robi się gorąco, ale w pędzie jest super, to inne aksamitne powietrze, można się delektować przy każdym wdechu.

Do Tallina wjeżdżam około piętnastej, w mieście korki, oraz upał, od betonu i asfaltu. Znaki prowadzą mnie przez całe miasto. Od czasu do czasu są rysuneczki statku, to chyba tam powinienem jechać? Miasto jest duże i zatłoczone, nie to, co Ryga, nie wydaje się też tak sympatyczne, choć starówka wygląda interesująco i warto by ją kiedyś zwiedzić.

Przed samym portem zgubiłem trop, bo jest kilka przepraw promowych i nie wiem, na którą najlepiej jechać? Z pomocą przychodzi mi na stacji paliwowej, lokalny GPS. Jestem już prawie na miejscu i odlatuję z terminalu, chyba D. Tankuje do pełna, bo po drugiej stronie już nie będzie tak tanio.

Wjeżdżam na terminal, ale gdzie tu sprzedają bilety? Kto pyta nie błądzi, na szczęście ludzi mówiących po angielsku nie brakuje. Już jestem u ładnej pani kasjerki, ale nie chce moich euro. Chce estońską walutę, zatem wyciągam asa z rękawa w postaci mojej karty bankomatowej. Kartą można, tylko czy starczy mi kasy na koncie, bo wypłat dopiero za trzy dni? Na szczęście starczyło, ale z widniejącej sumy na bilecie nie byłem zadowolony. Ponad 200zł za mnie i Jelonka. Takim drogim promem jeszcze nie płynąłem.

Pokazuje jeszcze pani mój zegarek by ustalić dokładną godzinę wypłynięcia a pani mi mówi, że mam złą godzinę. Czas jest tutaj przesunięty o godzinę, do tego na odprawie mam być już o szesnastej, mimo, że prom odpływa dopiero o siedemnastej, bo później mnie już nie zabiorą. Stosuje się ściśle wg instrukcji i już jestem przy promie po odprawie.

Myślałem, że popłynę tym białym, ale niespodziewanie przypłynął zielony i do tego kazali wjeżdżać.

Najpierw jednak, wysoko w małym okienku pojawia się pan marynarz i rzuca lassem niczym kowboj. Niestety lasso mu się poplątało i rzucał kilka razy. Powiało chwile grozą, że prom wpłynie na ląd, ale w końcu się udało.

Lasso przechwycili dzielni marynarze lądowi i przy jego pomocy wyciągnęli grubaśną linę, którą zamocowali w solidnych portowych uchwytach. Prom został złapany, niczym byk za rogi.  

Prom jednak jeszcze nie powiedział swojego ostatniego słowa i zaczął wydawać z siebie dźwięki, niczym statek kosmiczny z Gwiezdnych Wojen.

Najpierw otworzył szeroko dziób i wystawił wszystkim długi język, następnie wypluł wcześniej połkniętych hałaśliwych motocyklistów.

Oblizując się językiem patrzy teraz w moją stronę, raz kozie śmierć. Jadę w paszczę potwora, razem z innym fińskim motocyklistą, który dosiada żółtej BM-ki.

Na promie motocykliści rządzą, pierwsi wjeżdżają i pierwsi wyjeżdżają, pierwsi też zajmują najlepsze miejsca. Motocykle już zacumowane to można iść zwiedzać.

W pomieszczeniach dla ludzi wypas. Z zewnątrz prom, nie wyglądał tak okazale ale w środku odwalony lepiej, niż pięciogwiazdkowy hotel. Klatka schodowa jak na Tytaniku, do tego winda, kajuty, rozścielone dywany, lustra itp. Tylko gdzie jest moja kajuta? Nie ma? Kupiłem bilet dla biednych a nie dla bogaczy, zatem idę na taras dla ludu.

Na początku jest fajnie, bo nie ma prawie nikogo, wyciągam, co tam mam do zjedzenia i konsumuję podziwiając widoki na morze. Z czasem ludzi robi się coraz więcej i więcej i do tego prawie wszyscy zaczynają palić skręty. Robi się widoczność jak na grillu, to idę do środka. Wewnątrz palić nie wolno.

W środku flipery, jedna restauracja, druga restauracja, trzecia restauracja, sklepy, takie, siakie i owakie. Nawet jest całkiem pokaźny market. Oczywiście trunki wysokoprocentowe królują, bo to przecież strefa bezcłowa a w Finlandii prohibicja.

W końcu znajduję poczekalnię, czy przeczekalnię, ale wszystkie siedzące miejsca już obstawione. Na drugi raz to ja już będę mądrzejszy. Znalazłem jednak w kąciku kawałek wolnego dywanu, który zaadoptowałem do potrzeb własnych.

Było czysto, to wygodnie umieściłem swoje ciało w pozycji poziomej w celu wiadomo, jakim.

Szybko zasnąłem, z myślą, żeby tylko mnie nie okradli.

Co jakiś czas niestety, jakieś dzieciaki deptając po mnie, wyrywały mnie ze snu. Może myślały, że już nie żyję i można deptać?

Znowu słyszę jakieś głosy, otwieram oczy a nade mną, stoi już nie najmłodsza Finka, w miniówie i coś mówi do mnie. Takie straszne rzeczy oglądać zaraz po przetarciu oczu, to nie na moje nerwy. Nic nie rozumiem, co do mnie mówi i odwracam się na bok, bo zacznę się jąkać, albo co gorsza, zaraz stracę wzrok.

Obudziłem się samoistnie pół godziny przed dopłynięciem, nic się nie zmieniło, nic mi nie zginęło, tylko Finek przybyło. Rozdeptany nie zostałem, to nie jest źle. Finki nie próżnowały jak ja spałem i zebrały niezłe zapasy na zimę.

Sporo ciast muszą wypiekać, że im potrzeba tyle wysokoprocentowego alkoholu.

Dzwoni KaeM z wiadomością, że szczęśliwie dotarli do Tallina i polują na prom. Udało im się złapać jakiś super szybki i będą mnie gonić.

Na wodzie to już mnie chyba nie dogonią, bo za oknem pojawia się już fiński ląd, a raczej fińskie wysepki.

Helsinki witają! Na promie poruszenie i momentalnie do zejścia pod pokład ustawiła się spora kolejka. No tak, motocykliści wyjeżdżają pierwsi a ja tu jestem uziemiony na długi czas. Znalazłem inne małe, boczne zejście, które niewiadomo gdzie prowadzi i wygląda podejrzanie, bo nikt nim nie schodzi. Może wyląduje w jakiejś maszynowni? Schodzę na sam dół, otwieram drzwi i widzę pełno samochodów. Jest dobrze, teraz tylko zlokalizować Jelonka i czekać, aż prom zacznie wypluwać.

Wszyscy motocykliści już siedzą w kaskach i grzeją swoje maszyny a ja nie mogę uwolnić Jelonka z niewoli. Jak to się odpina? W końcu się udało, ale do dziś nie wiem, w jaki sposób przytwierdzający pas do pokładu, nagle puścił i oswobodził mój pojazd? 

Słychać jak otwierają się ogromne drzwi i u góry pojawia się jasna szczelinka światła. Szczelinka robi się coraz większa, najpierw widać niebo i ptaki a potem dopiero wyłania się portowy ląd.

Zamiast grzać sprzęta to oczywiście z tobołów wygrzebują aparat i uwieczniam to niezwykłe dla mnie widowisko.

Motocykle ruszają, robiąc przy tym dużo rumoru a ja chowam aparat fotograficzny.

Za mną pełno puszek, warczy silnikami a ja dopiero wkładam kask. Tylko, dlaczego te rękawiczki teraz robią mi na złość i nie chcą wejść na palce? Cały tabun puszkarzy cierpliwie za mną czeka, aż się pozbieram do kupy.

Zapłon, jedynka i rura do przodu. Dogoniłem nawet uciekający peleton motocyklistów.

W Polsce jakbym odstawił taką kaszanę na promie, to najpierw by mnie otrąbili a potem rozjechali, ze wszystkich stron a na końcu jakbym się jeszcze usiłował podnieść, walec drogowy pokazałby mi gdzie jest moje miejsce, ale tu nie, tu jest Finlandia.

Port w Helsinkach raczej w remoncie i nie za bardzo jest, na co popatrzeć. W Tallinie był ładniejszy. Za to bardziej urokliwe są okoliczne mniejsze porciki, pewnie przeznaczone dla zwykłych mieszkańców. Coś jak parkingi dla samochodów pływających.

  Same Helsinki robią dobre wrażenie i starówka kusi by ją pozwiedzać, ale jest już późno i trzeba by się pomału rozglądać za jakimś noclegiem.

Po tej stronie jest wyraźnie chłodniej niż w Estonii, ale nadal można powiedzieć, że ciepło. Po Helsinkach jeździ całkiem sporo motocyklistów i to na drogich maszynach. Widać, że mają pieniądze i lubią motorki. Na drodze pełna kultura, aż przyjemne jeździć po takim mieście. Nikt mnie nie wyprzedza, nikt nie zajeżdża mi drogi i nie wymusza, tylko dlatego, że jedzie czymś większym. Inny świat, dla mnie idealny, oczywiście pod względem kultury na drodze.

Zastanawiało mnie tylko, dlaczego część motocyklistów, dosiada superścigów a jadą z taką prędkością jak ja na maleńkim Jelonku? No, bo co to za przyjemność leżeć skulonym na ścigu i jechać poza miastem max 100km/h, a o mieście to już nie wspomnę?

Po zastanowieniu, wybrałem kierunek na Turku i trzymam się najbliżej Bałtyku. Może będą jakieś kempingi? Sunę drogą nr 51 w stronę Raasepori. Droga bardzo dobra a mimo to obok robią nowe pasy, krusząc skały nowoczesnymi maszynami. Mają taki ciężki, skalisty teren i potrafią budować wyśmienite drogi. Pewnie zaraz będzie tu autostrada.

Na trasie sporo foto-radarów, ale policji nie widać. Mandaty tu są bardzo drogie, to pilnuję prędkości jak nigdy. Najczęściej dopuszczalna to 100km/h , zatem kilometry szybko uciekają.

Z drogi 51, kieruje się na 52, na Salo. Teren zrobił się jeszcze fajniejszy, że czuje się jak w Bieszczadach, górki, lasy i winkielki.

Pełno fajnych miejsc na nocleg, ale słoneczko jeszcze nie zachodzi, to jadę dalej.

Przed Salo zatrzymuje się by opracować dalszą część trasy. Mam dziwny zwyczaj podróżowania, bo jedyny atlas Europy, jaki posiadam trzymam zamknięty w kufrze. Wyciągam go, co jakiś czas i patrzę jak jechać. Staram się jak najwięcej zapamiętać, by jak najmniej do niego zaglądać. Przydałoby się go mieć w wygodnym miejscu na zbiorniku, ale jakoś torba mi nie pasuje tutaj.

Patrzę na atlas a tu zajeżdża jakiś amerykański wóz i wychodzi z niego murzyn. Taki wielki, kręcony i bardzo ciemny, jak w Alternatywy 4. Coś ode mnie chce, ale nic nie rozumiem. Pytam, czy mówi po angielsku. Mówi i to bardzo dobrze.

Miał problem z samochodem, bo miał jakiś incydent na drodze i szuka warsztatu mechanicznego. Oglądam jego samochód, przednia szyba pęknięta, maska i bok pogniecione a silnik pracuje jak sieczkarnia. Grubsza sprawa, niestety nie umiem mu pomóc, a warsztatów w okolicy nie znam no, bo i skąd?

Murzyn załapał, że nie jestem tutejszy i zapytał skąd jestem? Okazało się nawet, że wie gdzie jest Polska. Rozstaliśmy się w grzecznościowym uścisku. Łapę też miał wielką.

Czasu sporo uciekło, a  ja jeszcze nie mam miejsca do spania. Wyjeżdżam na główną 1-dynkę, obierając kierunek wprost na Turku.

To był zły pomysł, bo skończyły się dobre miejsca na nocleg. Szukam czegoś po prawej i po lewej i nic dobrego nie ma. Nie ma gdzie się schować? Skręcam w boczne dróżki i wszystkie prowadzą do jakichś domów. W wioskach ciężko gdzieś się rozbić bez pytania, a zapytać nie ma, kogo, bo jest już późno. Finowie o tej porze śpią.

Jadę dalej, prosząc Boga o wsparcie. W Finlandii miało być tak łatwo o noclegi na dziko a tu mam duży problem.

Jest jakaś polna droga prowadząca wzdłuż trasy, no to skręcam. Może gdzieś mnie doprowadzi?

No i doprowadziła do lasu. Jest super, rozbije się w lesie. Badam teren i natrafiam na drogę wiodącą w pola. Jest ładna łąka ze świeżo skoszonym sianem i do tego oddzielona krzaczorami.  Super miejscówka, na łące będzie równo pod namiot a krzaki mnie zasłonią od głównej drogi. Jest na tyle daleko od drogi, że samochody nie przeszkadzają, cisza i spokój, tylko w oddali widać jakieś domki osadników.

Szybko rozbijam namiot, ale śledzie nie chcą coś wchodzić. Okazało się, że łąka to cieniutka warstwa gleby, na której rośnie trawa, a pod spodem lita skała.

Szczęśliwy, że dojechałem aż tutaj cało (jakieś 50km przed Turku), zajadam łotewski chleb z łotewskim pasztetem (nafaszerowanym kawałkami mięsa).

Dzwonię jeszcze do żonki, że żyję i do pozostałej części ekipy, ale coś nie odpowiadają. Może już śpią?

Zmęczony, ale szczęśliwy, leżąc w swoim małym, przytulnym namiociku zamykam oczy,

a za oknem rozpościera się Finlandia.

 

 

Podsumowanie:

Przejechanych kilometrów : 510 i trochę przepłyniętych mil morskich.

Widzianych krajów: Łotwa, Estonia, Finlandia

AwarieJeszcze jedzie i to całkiem żwawo. Pewnie paliwo lepsze.

 

 

 

 

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin