Kobra 5 - Transakcja Kobry.txt

(300 KB) Pobierz
Timothy Zahn




Transakcja Kobry



Cykl:  Kobra    tom  5

Rozdzia� 1


- Panie gubernatorze...
Zmagaj�c si� z urz�dowym be�kotem dobiegaj�cym z czytnika, gubernator Corwin Jam� Moreau z wysi�kiem przeni�s� uwag� na interkom. Stanowi�o to przyjemn� odmian� - twarz Theny MiGraw by�a zdecydowanie sympatyczniejsza od widoku dokument�w zarz�du.
- S�ucham?
- Przyszed� Justin, prosz� pana. Czy mam mu kaza� czeka�?
Corwin skrzywi� si�. "Czy mam mu kaza� czeka�?" Co oznacza�o: czy ma da� Corwinowi kilka minut na przygotowanie si� do rozmowy. Thena by�a jak zwykle przewiduj�ca. Odwleka� t� konfrontacj� ju� od kilku dni, wi�c musia� doprowadzi� do niej teraz lub nigdy.
- Nie, prosz� go wprowadzi� - poleci�.
- Tak jest.
Corwin odetchn�� g��boko i wyprostowa� si� w fotelu, wy��czaj�c jednocze�nie czytnik. Chwil� p�niej otworzy�y si� drzwi, a do gabinetu wkroczy� Justin Moreau.
Wkroczy� energicznie, lecz w ruchach brata wprawne oko Corwina dostrzega�o ju� subtelne objawy syndromu Kobry. Laminowane, pokryte ceramicznym wzmocnieniem ko�ci, implantowane uzbrojenie, systemy serwomotor�w, wzmocnienia staw�w - po dwudziestu o�miu latach cia�o zaczyna�o reagowa� na to wszystko post�puj�cym artretyzmem i anemi�, kt�re w ci�gu najbli�szych dziesi�ciu, dwudziestu lat spowoduj� przedwczesn� �mier�. Corwin drgn�� w odruchu wsp�czucia, po raz setny pragn�c zmieni� co�, co by�o nieuniknione. Jednak nic nie m�g� poradzi�. Jak poprzednio jego ojciec, Justin wybra� t� drog� dobrowolnie. I jak zmar�y Jonny Moreau, Justin przyjmowa� sw�j los z cich� godno�ci�, o ile to by�o mo�liwe, nie okazuj�c b�lu i odrzucaj�c wszelkie przejawy wsp�czucia. Zdaniem Corwina nie by�o to konstruktywne podej�cie, powodowa�o jedynie nasilenie w ich rodzinie zbiorowej frustracji i poczucia bezsilno�ci. Rozumia� jednak swego brata na tyle, �e wiedzia�, i� musz� pozwoli�, by sam wybra� spos�b, w jaki stawi czo�o d�ugiej i bolesnej drodze, kt�ra go czeka�a.
- Witaj, Justinie. - Corwin skin�� na powitanie, podaj�c bratu r�k� nad biurkiem. - Dobrze wygl�dasz. Jak si� czujesz?
- Ca�kiem nie�le. Prawdopodobnie w tym momencie ty bardziej cierpisz z powodu syndromu Kobry ni� ja.
Corwin przygryz� warg�.
- Widz�, �e  ogl�da�e� wczorajsz� debat� w  sieci pub/info?
- Tyle, ile wytrzyma�em, czyli niewiele. - Justin prychn�� z obrzydzeniem. - Czy Priesly na co dzie� jest takim samym idiot� jak ten, kt�rego robi z siebie publicznie?
- Wola�bym, �eby by�. Bardzo bym si� cieszy�, gdyby on i ca�a reszta Ject�w by�a tylko band� idiot�w, na jakich wygl�daj�. Wtedy od lat mieliby�my ich w gar�ci. - Corwin westchn��. - Niestety, Priesly jest cwany jak lis, a odk�d zrobi� z Ject�w prawdziw� si�� polityczn�, wydaje mu si�, �e trzyma w r�ku w�adz� zar�wno w radzie, jak w zarz�dzie.
To sporo, jak na kogo�, kto uwa�a si� za wyrzutka, i komu czasem nieco odbija.
- To prawda? - zapyta� Justin. - Naprawd� utrzymuje r�wnowag� si�?
Corwin wzruszy� ramionami.
- Nie wiem - przyzna�. - Jego banda strace�c�w usi�uje wywo�a� powa�ny kryzys, a �aden z syndyk�w ani gubernator�w nie wie, jak sobie z nimi poradzi�. Je�li Priesly zaproponuje im uk�ad, dzi�ki kt�remu b�d� mogli go uciszy�... - Potrz�sn�� g�ow�. - Niewykluczone, �e na to p�jd�.
- Ale Kobry wci�� s� potrzebne - przerwa� Justin do�� ostro. - W zasadzie nawet bardziej ni� kiedykolwiek. Teraz, kiedy Esquilina i inne Nowe �wiaty zacz�y rozwija� si� jak szalone, b�d� potrzebne sta�e oddzia�y Kobr, nie m�wi�c o tym, �e tu, na miejscu, niezb�dne b�d� wierne jednostki na wypadek, gdyby jaka� grupa Troft�w usi�owa�a na przyk�ad...
- Spokojnie, bracie - przerwa� Corwin, unosz�c r�ce. - Mnie nie musisz przekonywa�, prawda?
- Przepraszam - burkn�� Justin. - Priesly i jego banda daje mi si� we znaki. �e te� nikt nie spostrzeg�, �e Jectowie to polityczna beczka prochu i wystarczy iskra... To powinno sta� si� jasne, kiedy tylko dowiedzieli�my si� o syndromie Kobry.
- M�dro�� po szkodzie, co? - stwierdzi� sucho Corwin. - A co ty by� zrobi�?
- Po pierwsze, da�bym Jectom zwyk�e nanokomputery
- I zrobi� z nich pe�nowarto�ciowe Kobry - mrukn�� Justin. - Teraz maj� wzmocnione ko�ci, ale ich komputery nie pozwalaj� im nawet skorzysta� z serwomotor�w. To ca�kowita strata czasu, energii i drogiego sprz�tu.
Corwin uni�s� brwi. S�ysza� ju� tego typu opinie, ale nigdy od Justina.
- Chyba nie m�wisz powa�nie?
- Dlaczego nie? - odpar� Justin. - No dobrze, powiedzmy, �e w czasie trening�w wykryli�my pewne problemy natury psychologicznej, kt�rych nie wy�apa�y testy wst�pne. Ale co z tego? Przewa�nie by�y to nie znacz�ce drobiazgi, z czasem sami by sobie z nimi poradzili.
- A co z powa�niejszymi przypadkami? - zapyta� Corwin. - Naprawd� zaryzykowa�by� wpuszczenie miedzy ludzi Kobr, na kt�rych nie do ko�ca mo�na polega�?
- Poradziliby�my sobie z tym - stwierdzi� Justin z uporem. - Mo�na by ich wys�a� gdzie� daleko, na przyk�ad na wieczne polowanie na kolczaste lamparty. A naprawd� trudne przypadki wys�a�oby si� na Caelian�. Je�li nie poradziliby sobie ze swoimi problemami, to i tak wcze�niej czy p�niej zrobiliby co� g�upiego i daliby si� zabi�.
- A je�li nie byliby sk�onni do wsp�pracy? - zapyta� Corwin. - A gdyby tak doszli do wniosku, �e si� ich porzuca, i postanowili si� zem�ci�?
Justin straci� pewno�� siebie.
- No tak - westchn��. - I by�oby to samo co w przypadku Challinora.
Corwin poczu� mrowienie w plecach. Pr�ba zdrady Torsa Challinora mia�a miejsce ponad p� wieku wcze�niej, jeszcze kiedy Corwina nie by�o na �wiecie, ale wci�� pami�ta� opowie�ci rodzic�w o tamtych czasach. Pami�ta� je tak dok�adnie, jakby sam w tych wydarzeniach uczestniczy�. Dopilnowa� tego Jonny, tamten incydent bowiem wiele go nauczy�, i nie chcia�, aby ta wiedza si� zmarnowa�a.
- To samo albo jeszcze co� gorszego - stwierdzi� trze�wo. - Tym razem nie by�yby to tylko zwyczajne Kobry, zmuszone przez idiotyczn� biurokracj� do wzi�cia spraw w swoje r�ce, ale jednostki zwichrowane, i to w o wiele wi�kszej liczbie. 
Wzi�� g��boki oddech, pr�buj�c odepchn�� wspomnienia. 
- Zgoda, Priesly jest dokuczliwy, ale jako Ject mo�e d��y� do w�adzy.
- Chyba masz racj� - westchn�� Justin. - Chodzi jednak o to, �e... zreszt� niewa�ne. Ale skoro ju� o tym rozmawiamy... 
Si�gn�wszy do kieszeni tuniki, wydoby� z niej kart� magnetyczn� i rzuci� j� na biurko. 
- Oto nasze ostatnie propozycje dotycz�ce zlikwidowania niedopatrze� we wst�pnych testach psychologicznych. Pomy�la�em, �e m�g�bym ci je pokaza�, zanim dostanie je rada.
Corwin wzi�� kart�, staraj�c si� przybra� oboj�tny wyraz twarzy. W normalnych warunkach tego w�a�nie nale�a�oby od Justina oczekiwa�, i nikt nie m�g�by mie� do niego o to pretensji. Ale sprawy w radzie i zarz�dzie nie toczy�y si� w obecnej chwili, jak powinny. Corwin ju� wiedzia�, co Priesly i jego wsp�lnicy b�d� mieli do powiedzenia na ten temat, jeszcze zanim te karty wpadn� w r�ce rady.
- Dzi�ki - odpar�, k�ad�c kart� obok czytnika. - Chocia� nie wiem, czy b�d� mia� czas je przejrze�, nim reszta rady otrzyma swoje kopie.
Justin zmarszczy� lekko brwi.
- C�, to i tak niestety niewiele zmieni. Proponujemy zmniejszy� odsetek odrzut�w pooperacyjnych z siedmiu procent do czterech.
Corwin skin�� g�ow�.
- W�a�nie tego si� spodziewali�my. Nie ma szans na wi�ksz� redukcj�?
Justin potrz�sn�� g�ow�.
- Psychologowie nie s� nawet pewni, czy uda nam si� utrzyma� obecny stan. Rzecz w tym, �e implantowanie ludziom sprz�tu powoduje w nich czasem... zmiany.
- Wiem. Chyba jednak lepsze to ni� nic.
Na chwil� zapad�a cisza. Spojrzenie Corwina pow�drowa�o za okno, ku szczytom wie�owc�w Capitalii. W ci�gu dwudziestu sze�ciu lat jego samodzielnej dzia�alno�ci w labiryncie polityki �wiat�w Kobr w mie�cie zasz�y wielkie zmiany. W tym okresie zmieni�y si� tak�e inne rzeczy i to znacznie bardziej. Sp�dza� ostatnio wiele czasu wygl�daj�c przez to okno, pr�bowa� raz jeszcze odczu� emocje, jakie kiedy� wyzwala�a w nim praca. Ale rzadko dawa�o to rezultaty. Gdzie� po drodze, wspierana prawdopodobnie przez z�o�liw� kampani� Priesly'ego, polityka �wiat�w Kobr przyj�a twarde regu�y, nie znane dot�d Corwinowi. Pod wieloma wzgl�dami obrzydzi�o mu to ca�� zabaw�, zmieni�o zwyci�stwa i pora�ki w jednolit� gorzko-s�odk� mas� i sprawi�o, �e bycie gubernatorem sta�o si� form� walki, a nie okazj� do popierania post�pu na podleg�ych mu �wiatach.
Przypomnia� mu si� ojciec, kt�remu tak�e na staro�� obrzyd�a polityka. Corwin coraz cz�ciej rozmy�la� o tym, by porzuci� to wszystko i uciec na Esquilin� albo inny Nowy �wiat.
Wiedzia� jednak, �e nie mo�e tego uczyni�. Dop�ki Jectowie, siej�c zam�t, zagra�ali podstawom istnienia i bezpiecze�stwa �wiat�w Kobr, kto� musia� zosta�, by prowadzi� walk�. Dawno ju� zrozumia�, �e jest w�a�nie jednym z tych ludzi.
Po drugiej stronie biurka Justin poruszy� si� nieznacznie w fotelu, przerywaj�c tok rozwa�a� Corwina.
- Przypuszczam, �e mia�e� jaki� konkretny pow�d, by mnie tu zaprosi�? - zapyta� ostro�nie.
Corwin wzi�� g��boki oddech.
- Owszem, mia�em. Trzy dni temu dowiedzia�em si� od koordynatora Maung Kha o podaniu, kt�re Jin z�o�y�a do akademii. Jego decyzja jest... - zawaha� si�, pr�buj�c powiedzie� to w miar� bezbole�nie.
- Zdecydowanie odmowna? - podpowiedzia� Justin. 
Corwin podda� si�.
- Nie mia�a szans - powiedzia� ostro, zmuszaj�c si� do spojrzenia bratu prosto w oczy.
Powiniene� by� o tym wiedzie� wcze�niej i nie pozwoli� jej z�o�y� tego podania. Justin nawet nie drgn��.
- Wi�c uwa�asz, �e nie warto pr�bowa� zmienia�, niesprawiedliwych zasad tylko dlatego, �e s� zasadami?
- Zastan�w si�, Justin, przecie� to ty wyk�adasz w akademii. Wiesz, jak mocno zakorzenione s� tam tradycje. A szczeg�lnie tradycje wojskowe.
- Wiem tak�e, �e maj� swoje �r�d�a jeszcze w czasach Starego Dominium Ludzi - odpar� Justin. - W innych dziedzinach nie przejmowali�my ich wzor�w na �lepo, dlaczego wi�c mieliby�my zrobi� to w przypadku wojska?
Corwin westchn��. Odk�d najm�odsza c�rka Justina zdecydowa�a si� p�j�� w �lady ojca, wielu cz�onk�w rodziny Moreau przechodzi�o przez to wszystko setki razy w ten ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin