Antidotum.rtf

(117 KB) Pobierz

 

 

James White

 

 

 

Antidotum

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Tytuł orginału :

Countercharm

 

Pierwsze wydanie:

1960

 

Opowiadanie wydane w czasopiśmie :

Nowa Fantastyka 11 (242) / 2002

 

Przełożyła:

Anna Wojtaszczyk

 

 

 

 

 


Daleko, na samym skraju Galaktyki, w Sektorze Dwunastym, gdzie układy gwiezdne są z

rzadka rozsiane, a ciemności niemal absolutne, unosi się w przestrzeni olbrzymia kanciasta bryła Szpitala Kosmicznego. Na trzystu osiemdziesięciu czterech poziomach odtworzono tam środowiska, w których żyje sześćdziesiąt dziewięć różnych znanych Federacji Galaktycznej form

życia istot rozumnych; biologiczne spektrum przebiega od skrajnie zimnych gatunków metanowych przez częściej spotykane typy tleno-, chloro- lub wododyszne do stworzeń, których istnienie opiera się na konwersji twardego promieniowania.

A w niewielkiej sali na dwieście trzecim poziomie starszy medyk Conway prowadził właśnie wykład dla trzech specjalistów fizjologicznej klasy ELNT i czuł się wytrącony z równowagi i nieszczęśliwy, bo usychał z wielkiej, nieodwzajemnionej miłości.

Obiektem uczuć pana doktora był jeden z trzech ELNT-ów z planety Melfa Cztery, sześcionoga,

okryta szkieletem zewnętrznym istota trochę przypominająca kraba; im dłużej trwał wykład, tym częściej przyciągała ona jego spojrzenia, które z żarliwych zmieniały się w niemal lubieżne. Połowa umysłu Conwaya - ta zdrowa psychicznie, ludzka połowa - obstawała, że namiętne pożądanie jakiejś ogromnej krabicy jest po prostu śmieszne, podczas gdy druga połowa rozpływała się nad przepięknie nakrapianym pancerzem i ogólnie rzecz biorąc miała ochotę wyć do księżyca.

 

Mam problem, pomyślał Conway niewesoło; a podobnie jak wiele problemów w przeszłości, tak i

ten zaczął się od wizyty w biurze naczelnego psychologa O'Mary...

Major O'Mara rozpoczął rozmowę od pochwał takiego rodzaju, że gdyby Conway nie znał

wcześniej naczelnego psychologa, nie zdołałby odróżnić ich od obelg.

- Do tej pory, mówił, doktor Conway miał na terenie szpitala praktycznie całkowitą swobodę

działania i z wielkim talentem wyszukiwał sobie robotę przy samych atrakcyjnych, soczystych,

dramatycznych przypadkach - jak lewitujące dinozaury, SRTT-y ogarnięte praoceaniczną

manią i temu podobne...

- ...Takie popisowe, melodramatyczne numery nie są jednak typowe dla egzystencji lekarza-

ciągnął O'Mara - i teraz, kiedy awansowali już pana na starszego medyka, przyszedł czas, by

pan sobie to uświadomił. Nie oznacza to, że przestanie pan leczyć, daleki jestem od tego, by tak

twierdzić, ale zamiast poświęcać całą energię jednemu tylko pacjentowi, będzie pan teraz

odpowiadał za ponad pięćdziesięciu. A jeżeli któryś przypadek okaże się prosty, nawet pan

okiem na niego nie rzuci, tylko przekaże leczenie podwładnemu. Poza tym będziemy oczekiwać,

że przyłączy się pan do któregoś z prowadzonych w szpitalu długoterminowych projektów

badawczych, a to będzie oznaczało zajęcia rutynowe, nieprzynoszące ani odrobiny chwały, oraz

proporcjonalnie więcej czasu poświęcanego obowiązkom dydaktycznym. Kolejną konsekwencją

jest konieczność przyswojenia sobie jednej albo kilku taśm Edukatora i zatrzymania ich na

dłuższy czas w pamięci. Wie pan, co to oznacza? - spytał z posępną miną O'Mara.

Conway przytaknął, sądząc, że wie. Bez taśmoteki Edukatora taki wielośrodowiskowy szpital nie mógłby w ogóle istnieć. Żaden pojedynczy mózg, czy to ludzki, czy inny, nie zdołałby opanować olbrzymiej ilości wiedzy związanej z fizjologią tak rozmaitych pacjentów, jakich tu przysyłano, i niezbędnej do skutecznego ich leczenia. Ale dzięki hipnotaśmom lekarze mieli dostęp do kompletnych danych o fizjologii pacjenta każdej rasy; taśma taka była po prostu zapisem cerebralnym jakiegoś wielkiego medyka, należącego do tego samego albo zbliżonego gatunku co pacjent, który miał być poddany terapii. Lekarz, który przyswajał sobie hipnotaśmę, musiał dosłownie dzielić umysł z kompletnie obcą osobowością. A przynajmniej takie się odnosiło wrażenie, ponieważ do umysłu odbiorcy napływały wszystkie wspomnienia i doświadczenia istoty, która przekazała daną taśmę, a nie tylko wyselekcjonowane informacje, dotyczące danych medycznych. Taśm Edukatora nie dawało się redagować.

- ...Dotychczas - ciągnął O'Mara poważnie - doświadczał pan działania taśm tylko przez

krótkie okresy podczas operacji lub dla celów diagnostycznych, po czym nagrania kasowano. A nawet w takich przypadkach pańska mentalna dezorientacja bywała znaczna i zdarzało się, że musiałem ordynować panu hipnokurację, by przypomnieć, który z dwóch mieszkańców pana umysłu powinien być górą. Od tej jednak chwili koniec z wszelką pomocą.

- Koniec? - powtórzył Conway przerażony. Spodziewał się, że do stałej taśmy będzie

przyzwyczajał się stopniowo i niespiesznie.

- Starszych medyków uznaje się za dużych chłopców - odpowiedział O'Mara uśmiechając

się krzywo, co wskazywało na rozbawienie zabarwione nutką współczucia. - Powinni być w stanie toczyć mentalne batalie o własnych siłach. Tak więc koniec z lekami i hipnopielęgnacją, służyć będę mógł panu wyłącznie radami, z których pan pewnie wcale nie zechce korzystać. Ale niech się pan nie martwi, pana pierwsze zadanie jest stosunkowo proste...

O'Mara wyjaśnił, że niedawno opracowano nową technikę operacyjną dla formy życia klasy ELNT i Conwayowi miał przypaść w udziale obowiązek zapoznania z nią grupy wizytujących lekarzy, którzy następnie nabytą wiedzę przeniosą na swój ojczysty świat. Operacja była podobna do tych, jakie Conway ostatnio wykonywał, co stało się jednym z powodów, dla których wytypowano właśnie jego. Biuro dyrektora dostarczy mu modeli, pomocy technicznej i precyzyjnych szczegółów dotyczących samej procedury. Całą sprawę można też uznać za coś w rodzaju testu dla Conwaya.

- ...Wiadomo, że z lekarzami, którzy przyswajają sobie hipnotaśmy na dłuższy czas, dzieją się różne dziwne rzeczy - mówił O'Mara, kiedy Conway układał się wygodnie na kanapce, a psycholog zakładał mu hełm na głowę. Ręce O'Mary, podobnie jak cała reszta jego osoby, robiły wrażenie brutalnych, mocnych i kompetentnych.

- Niektórzy, idealni pod każdym innym względem, okazywali się psychologicznie niezdolni do przyswajania taśmy na dłużej niż jeden dzień. Pojawiały się u nich problemy dermatologiczne,

dochodziło do niewydolności organów oraz występowały różnorakie bóle. Wszystkie dolegliwości miały podstawę psychosomatyczną, to oczywiste, ale obydwaj wiemy, że zainteresowany odczuwa je tak, jakby były prawdziwe. Należy zaznaczyć, że silny umysł potrafi te zaburzenia kontrolować, a nawet kompletnie je anulować. Ale taki umysł musi się po jakimś czasie załamać pod ich naciskiem. Konieczna jest elastyczność połączona z siłą - spuentował major - a ja mam obowiązek sprawdzić, czy ta gruda owsianki, która służy panu za mózg, wykazuje obydwie te cechy.

O'Mara poinstruował go następnie, by podczas transferu w miarę możliwości o niczym nie myślał, a w kilka minut później zdjął Conwayowi hełm i kiwnięciem głowy odprawił młodego lekarza. Pierwsze objawy podwójnej osobowości wyraźnie dawały już znać o sobie, kiedy Conway udawał się do biura dyrektora, żeby zapoznać się bardziej szczegółowo z czekającym go zadaniem.

 

A wszystko to wydarzyło się zaledwie sześć godzin temu.

Conway zebrał rozbiegane myśli i wróciwszy do chwili bieżącej przekonał się, że druga połowa jego umysłu, nie przejmując się absencją właściciela, nie próżnowała. Potrząsnął głową z rozdrażnieniem, usiłując zespolić dwie osobowości w jedną, i rozpoczął rekapitulację wykładu.

- Podczas wykładu wstępnego zająłem się niemal nierozwiązywalnym problemem leczenia cukrzycy u osobników klasy ELNT. Podsumowując, choroba ta, czy też jej bliski ekwiwalent, znany jest praktycznie wszystkim ciepłokrwistym, tlenodysznym formom życia. Idealne leczenie powinno polegać na restymulacji wadliwej lub niedziałającej trzustki. Istnieją jednak gatunki, a zaliczają się do nich również ELNT-y, w przypadku których takie leczenie jest niemożliwe, ponieważ prowadzi ono zwykle do zakłócenia równowagi hormonalnej, a to niemal zawsze jest fatalne w skutkach i nieodmiennie szkodzi procesom umysłowym. Starsze i mniej wydajne metody, które pozwalały na kontrolowanie raczej niż leczenie tej choroby, są również dla państwa rasy nieodpowiednie. Podawanie insuliny w zastrzykach podskórnych zakłada istnienie cienkiej elastycznej powłoki oraz podłoża mięśniowego, otłuszczonego i obsługiwanego przez układ naczyń włosowatych, które powoli wchłaniają lek i równomiernie dostarczają go do strumienia krwi. ELNT-y mają szkielet zewnętrzny; nie da się robić zastrzyków przez pięciocalową warstwę kości. Pomysł, by wyborować w pancerzu niewielką dziurkę i na stałe zaimplantować igłę, z różnych fizjologicznych względów nie może się powieść. A doustne pobieranie insuliny, które opiera się na założeniu, że pewna jej część pójdzie na straty i zostanie wydalona, a reszta będzie wchłonięta przez ścianki żołądka, jest procedurą nieodpowiednią dla ELNT-ów, ponieważ wydajność ich przewodu pokarmowego zmienia się znacznie w zależności od stanu emocjonalnego. Wszystko to oznacza - zakończył po prostu Conway - że wy, Melfanie,

jesteście ostatnim gatunkiem, dla którego cukrzyca jest przypadłością zabójczą.

Trójka Melfan wygłosiła kolejno krótkie, pochlebne mowy, dziękując wykładowcy za niezmiernie pouczające pierwsze spotkanie. Senreth, ELNT-ka, którą Conway usilnie starał się traktować jak rodzaj nijaki, chociaż połowa jego umysłu domagała się, by używał zaimka "ona", chwaliła go

najbardziej. A to zupełnie nie pomagało panu doktorowi w odzyskaniu równowagi ducha.

Zwykle w tym momencie rozpuściłby słuchaczy i wykorzystał następne dwadzieścia minut, żeby dojść do siebie; ale nie tym razem, pomyślał z ironią. Te ELNT-y były ważnymi osobistościami na swoim ojczystym świecie, tak więc oczekiwano, że pan doktor będzie występował nie tylko w roli

nauczyciela, ale i gospodarza.

 

To, że siedzi po turecku przy wysokim na dwie stopy stoliku w jadalni, wcale mu tak bardzo nie przeszkadzało, ale uporanie się z masą owoców morza - pochodzenia zarówno roślinnego, jak i zwierzęcego - które przed nim postawiono, stanowiło pewien problem. Conway był głodny jak wilk i wiedział, że kierownik działu gastronomii nie podesłałby mu niczego, co mogłoby nie zgadzać się z ziemskim metabolizmem, a według ELNT-owskich standardów jedzenie było pyszne - melfańska część jego umysłu upierała się, że naprawdę tak jest. Ale dla oka i nosa Ziemianina była to obrzydliwość, która śmierdziała przeterminowanymi rybami. Mógłby zamówić sobie przyzwoite, ludzkie jedzenie, to prawda. Ale robiąc tak, okazałby brak dobrych manier, ponieważ z tkwiącej w jego głowie taśmy ELNT-ów dowiedział się, że widok steku i ziemniaków gorzej wpłynąłby na melfańskich gości niż widok miniaturowych rybek i wodorostów na niego.

Dopiero kiedy zaczął się odprężać i pozwolił, by ludzka tożsamość usunęła się na drugi plan, był w stanie przystąpić do konsumpcji, a wtedy przyłapał się na tym, że - posługując się obiema rękami - chwyta jedzenie z talerza, naśladując za pomocą kciuka i palca wskazującego ruchy

szczypiec gości. Poza tym bardzo mu też pomogły filtry do nosa.

Po lunchu oprowadził gości po tych oddziałach szpitala, w których nie musieli nakładać ochronnych kombinezonów. Spora liczba ras była ciepłokrwista i tlenodyszna, przyzwyczajona do normalnej grawitacji i ciśnienia, tak że wycieczka trwała ponad cztery godziny. Przez większość czasu rozmawiali o sprawach zawodowych, a Conway starał się, żeby przynajmniej jeden z ELNT-ów  oddzielał go od Senreth. Ogarniało go przemożne pragnienie, by rąbnąć głową o jej pancerz dokładnie między szyją a lewą parą przednich szczypiec. Melfanie jadali co dziesięć godzin, a pomiędzy posiłkami sypiali po cztery, tak więc podczas następnej wizyty w jadalni Conway mógł zamówić sobie to, co lubił. Ale tymczasem ELNT-owska taśma tak się już mocno okopała na pozycji, że zarówno melfańskie, jak ziemskie zachcianki wydawały mu się paskudne. A był naprawdę głodny. W desperacji przebiegał wzrokiem jadłospis, wyobrażając sobie w myśli dania i pospiesznie wyrzucając je z pamięci, kiedy jego melfańska część reagowała obrzydzeniem albo mdłościami. Musiał uciec się w końcu do kanapek, będących namiastką posiłków dla wszystkich udręczonych taśmami diagnostów i starszych lekarzy. Połowa umysłu obstawała, że mają one smak korka, a druga połowa uważała, że są niewiele lepsze niż post. Paliwo, pomyślał Conway zdegustowany, to jest po prostu paliwo. Diabli wzięli całą związaną z jedzeniem przyjemność.

 

Następne trzy godziny spędził w swoim pokoju, pracując nad wykładami, które planował wygłosić w następnym tygodniu. Miał do dyspozycji olbrzymią masę ELNT-owskich danych, tak teoretycznych, jak i praktycznych; poszerzały one jego zdolność kojarzenia oraz dublowały moc umysłu, a uporał się z tym aspektem pracy po prostu błyskawicznie. Odczuwał w stosunku do siebie coś w rodzaju nabożnej czci, chociaż zdawał sobie sprawę, że w tych okolicznościach jakość myślenia bliska geniuszom jest normalna. Oto ideał: fukcjonująca synteza wiedzy i doświadczenia osobnika dawno zmarłego ze współczesnym, oryginalnym sposobem myślenia

praktykującego lekarza. Conway przygotował materiał na następne trzy dni. Nie mógł wybiegać za daleko w przód, dopóki nie zorientuje się, jak szybko jego goście będą przyswajali wiedzę. Skończywszy pracę poczuł się zmęczony i postanowił jak najszybciej zapaść w sen, ponieważ gdy tylko przestawał się koncentrować na czysto medycznych tematach, ELNT, który dzielił z nim umysł, zaczynał robić swoje. Im szybciej w naturalny sposób straci przytomność, tym lepiej

będzie dla nich obu. Ale pomysł okazał się niewykonalny.

Conway rzucał się po łóżku i wiercił, powtarzając sobie, że osobnik, z którym dzieli umysł, jest tylko zapisem cerebralnym, wspomnieniem istoty, która dawno już przestała dbać o sprawy cielesne. To on, Conway, tutaj rządzi i musi się mentalnie postawić. Tkwiący w jego głowie Melfańczyk obiektywnie nie istnieje, a więc sygnalizowane przez niego pragnienia mogą być najwyżej nędznym cieniem pożądania. Problem w tym, myślał Conway żałośnie, że owe pragnienia w niczym nie przypominały nędznych cieni, ponieważ ELNT nagrał tę taśmę, będąc u

szczytu kariery zawodowej, jako wciąż jeszcze stosunkowo młody osobnik swojego gatunku. Tak więc wbrew przekonaniu Conwaya, że Melfańczyk zmarł i nie istnieje, osobowość, która dzieliła z nim umysł, była żywa i aż się rwała do działania, jak w dzień, kiedy sporządzono nagranie. Melfanie byli ciepłokrwiści, ich metabolizm niezbyt odbiegał od ludzkiego. Może bardziej trafnie opisywałoby ich określenie "gorącokrwiści", ponieważ należeli do rasy silnie emocjonalnej i namiętnej. Conway przekonał się o tym na własnej skórze. A osobnik, który nagrał taśmę, nawet jak na przedstawiciela swej gorącokrwistej rasy, okazywał się istnym diabłem wcielonym, kiedy w grę wchodziła przedstawicielka płci żeńskiej. W końcu Conway zapadł w sen, a jego mózg aż kipiał od podniecających, sugestywnych wyobrażeń, bardziej normalnych u młodzika, którego równowagę psychiczną po raz pierwszy poważnie zakłócił osobnik płci przeciwnej. Problem w tym, że dziewczyna z marzeń Conwaya, imieniem Senreth, miała sześć nóg i przypominała kraba. Nagle przebudził się z wrzaskiem czystej paniki. W kilka minut później, kiedy jego puls wrócił do normy, próbował przeanalizować koszmar, który go wyrwał ze snu. Pamiętał ogromny i fundamentalny lęk, zawroty głowy i wrażenie, że jest kompletnie bezbronny. Położył się znowu, przymknął oczy... i w pięć minut później usiadł zlany potem.

Zwykle Conway nie miewał snów, a tym bardziej koszmarów. Wiedział, że przerażenie, które go obudziło, nie mogło wiązać się z jego osobą; oznaczało to, że ostatnio pojawił się jakiś nowy czynnik, który wpływa na melfańską połowę umysłu. Położył się po raz trzeci i zaczął we

wspomnieniach ELNT-a szukać przyczyny owej paniki. Zajęło mu to dużo czasu, ponieważ sprawa była tak prosta, tak podstawowa, że żaden ELNT by się nad nią nie zastanawiał. Conway przekręcił się na brzuch i zanim spokojnie zasnął, pomyślał jeszcze, że każda okryta grubym pancerzem istota poczułaby się bezradna i wystraszona, gdyby ją zmusić do spania na ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin