Kwantowe widzenie w ciemnosci.DOC

(5743 KB) Pobierz

 

 

 

 

              W 1962 roku Dennis Gabor, odkrywca holografii i laureat nagrody Nobla, sformułował prawie oczywiste twierdzenie. Mówi ono, że nie da się dokonać żadnej obserwacji bez udziału co najmniej jednego fotonu - podstawowej cząstki lub kwantu światła - padającego na obserwowany obiekt. W ciągu kilku minionych lat fizycy zajmujący się coraz bardziej dziwacznym światem optyki kwantowej przekonali się jednak, że to twierdzenie jest nie tylko dalekie od rzeczywistości, ale wręcz błędne. Teraz wiadomo już, jak można ustalić obecność jakiegoś obiektu zupełnie bez udziału fotonów, które byłyby z nim w kontakcie.

              Taki pomiar wydaje się czymś niedorzecznym - jak można go dokonać, skoro nie ma żadnego oddziaływania? Jest to prawdziwa zagadka dla mechaniki klasycznej, czyli działu fizyki, który zajmuje się opisem ruchów piłki nożnej, planet i tym podobnych niezbyt małych obiektów. Natomiast mechanika kwantowa - nauka o elektronach, fotonach i innych cząstkach pochodzących z atomu - ujmuje tę sprawę inaczej. W dziedzinie mechaniki kwantowej, wykonując sprytnie zaplanowane doświadczenie, rzeczywiście można przeprowadzić pomiary bez oddziaływania.

              Takie kwantowe kuglarstwo podsuwa wiele pomysłów budowy układów detekcyjnych, które mogłyby znaleźć zastosowanie w realnym świecie. Chociaż może jeszcze bardziej interesujące są implikacje filozoficzne. Najłatwiej je zrozumieć, odwołując się do sprawnej analizy, w której są zawarte wszystkie istotne cechy rzeczywistego doświadczenia, a jednocześnie unika się pojawiających się w praktyce komplikacji.

              Jako doświadczenie myślowe rozważmy zatem odmianę gry w dwie karty, w której wykorzystuje się dwie skorupki orzecha i kamyk ukryty pod jedna z nich. Nie jest to zwyczajny kamyk, pod wpływem światła rozpada się w pył. Gracz próbuje odgadnąć gdzie znajduje się kamyk. Nie wolno mu odsłonić ani też w jakiś inny sposób zakłócić jego stanu. Jeśli kamyk zamieni się w pył, przegrywa się.

              Początkowo wydaje się, że wygrana nie jest w ogóle możliwa, ale wkrótce przekonujemy się, że jeśli gracz godzi się zwyciężać tylko w połowie przypadków, to prostą strategią jest odkrywanie skorupki, pod którą nie spodziewa się znaleźć kamyka. Jeśli mu się uda, będzie wiedział, że kamyk leży pod drugą skorupką, mimo że go tam nie widział. Żeby wygrać, stosując tę strategię trzeba oczywiście więcej razy odkryć pustą skorupkę, niż uda się to szczęśliwie odgadnąć.

              Następnie idziemy krok dalej w modyfikacji gry, pozornie ją upraszczając, ale w rzeczywistości odbierając możliwość zwycięstwa graczowi, który działa w zakresie fizyki klasycznej. Mamy teraz tylko jedną skorupkę i losową szansę znalezienia lub nie pod nią kamyka. Zadaniem gracza jest powiedzenie, czy kamyk znajduje się pod skorupką, ale tak jak poprzednio bez wystawiania go na działanie światła.

              Załóżmy, że kamyk leży pod skorupką. Jeżeli gracz nie zajrzy pod nią, to nie uzyska żadnej informacji. Jeśli zaś zajrzy, to przekona się, że kamyk tam był; ponieważ jednak dopuścił do niego światło, zobaczy już tylko kupkę pyłu. Gracz może próbować osłabić światło na tyle, by do minimum zmniejszyć prawdopodobieństwo, że padnie na kamyk. Aby jednak go zobaczyć, to z definicji musi go oświetlić choćby jednym fotonem, co oznacza przegraną.

              W celu udramatyzowania gry Avshalom C. Elitzur i Lev Vadman dwaj fizycy z Uniwersytetu Tel Awiwe, potraktowali kamyk jak „super bombę”, która wybuchałaby, gdyby padł na nią chociaż jeden foton. Zadanie zatem sprowadza się do stwierdzenia, czy kamyk bomba znajduje się pod skorupką, ale bez jej podnoszenia.

              Elitzur i Vaidman byli pierwszymi naukowcami, którzy podali jakiś sposób rozwiązania tego problemu. Ich metoda w najlepszym razie sprawdza się tylko w przypadku połowy zdarzeń. Niemniej jednak niezbędne było wykazanie, że w ogóle jest nadzieja na wygranie w tej grze. W proponowanej metodzie wykorzystuje się podstawowe własności światła. Światło składa się z fotonów, które mają cechy upodabniające je do cząstek. Jednakże światło może też wykazywać odmienny, falowy charakter, który przejawia się w zjawisku nazywanym interferencją. Interferencja to sposób, w jaki dwie fale nakładają się na siebie. Na przykład w dobrze znanym doświadczeniu z dwiema szczelinami przez które przechodzi monochromatyczne światło (na przykład lasera) i pada na umieszczony w odpowiedniej odległości ekran. Na ekranie pojawiają się jasne i ciemne prążki.

Jasne prążki odpowiadają miejscom, w których grzbiety i doliny fal świetlnych dodają się w sposób konstruktywny z grzbietami i dolinami fal wychodzących z drugiej szczeliny. Ciemne pasma odpowiadają destruktywnej w wyniku której grzbiety fal z jednej szczeliny znoszą się z dolinami fal z drugiej szczeliny. Zagadnienie to można przedstawić także w ten sposób, że jasne prążki odpowiadają takim obszarom ekranu, gdzie prawdopodobieństwo padania fotonów jest duże, podczas gdy ciemne prążki to obszary o małym prawdopodobieństwie padania fotonów.

              Zgodnie z zasadami mechaniki kwantowej, jeśli tylko istnieje więcej niż jedna z możliwych dróg uzyskania danego wyniku, a ponadto w żaden sposób tych dróg nie można rozróżnić, zachodzi interferencja (jest to definicja ogólna). W doświadczeniu z dwiema szczelinami światło może dotrzeć do ekranu po dwóch możliwych drogach (wychodząc z górnej lub z dolnej szczeliny) i nie podejmuje się żadnej próby określenia, które fotony przez którą szczelinę przeszły. Gdybyśmy w jakikolwiek sposób mogli stwierdzić, przez którą szczelinę przeszedł foton, to interferencja w ogóle by nie wystąpiła i foton mógłby trafić w dowolne miejsce na ekranie. W rezultacie nie pojawiłby się obraz prążków. Mówiąc wprost: bez dwóch nierozróżnialnych dróg światła nie może wystąpić interferencja.

              Na pierwsze urządzenie, które miało stanowić hipotetyczny układ pomiarowy, Elitzur i Vaidman wybrali interferometr - przyrząd składający się z dwóch płytek światłodzielących. Światło wchodzące do interferometru pada na płytkę światłodzielącą, która je kieruje wzdłuż dwóch dróg optycznych: górnej i dolnej. Drogi te łączą się ze sobą na drugiej płytce światłodzieloącej. Stąd światło jest przesyłane do jednego z dwóch detektorów fotonów.

W ten sposób między źródłem światła i detektorem interferometr stwarza każdemu fotonowi możliwość przejęcia po dwóch równorzędnych ścieżkach.

 

              Jeśli interferometr zostanie tak ustawiony, aby długość obu dróg światła była dokładnie taka sama, cały układ w istocie zmienia się w doświadczenie z dwoma szczelinami. Różnica polega głównie na tym, że w miejscu ekranu, na którym są widoczne jasne i ciemne prążki, znajdują się detektory fotonów. Jeden z nich jest tak umieszczony, aby rejestrował tylko fotony odpowiadające jasnym prążkom obrazu interfarancyjnego (nazwijmy go detektorem światła). Drugi rejestruje ciemne prążki - innymi słowy, nigdy na niego nie pada żaden foton (ten nazwijmy detektorem ciemności).

              Co się stanie, jeśli na jednej z dróg, powiedzmy na tej górnej, położymy kamyk? Przyjmując, że pierwsza płytka światłodzieląca działa losowo, z 50-procentowym prawdopodobieństwem możemy uznać, że foton wybierze górną ścieżkę, padnie na kamyk (ewentualnie spowoduje eksplozję superbomby) i nigdy nie dotrze do drugiej płytki światłodzielącej.

              Jeżeli foton wybierze dolną drogę, wówczas nie padnie na kamyk. Ponadto na drugiej płytce światłowodzącej już nie wystąpi interferencja, ponieważ foton mógł do niej dotrzeć tylko jedną ścieżką. A zatem na drugiej płytce światłodzielącej foton ponownie losowo wybierze swoją drogę. Może zostać odbity i trafić do detektora światła; taki wynik nie da żadnej informacji, bo gdyby kamyka nigdy nie było, to tak właśnie by się stało. Ale foton może również trafić do detektora ciemności. Jeśli to nastąpi, z całą pewnością będziemy wiedzieli, że na jednej ze ścieżek znaejduje się jakiś objekt; gdyby go nie było, to detektor ciemności nie mógłbty kliknąć. A ponieważ wysłaliśmy tylko jeden foton i został on zarejestrowany przez detektor ciemności, nie mógł mieć kontaktu z kamykiem. W taki oto sposób udało nam się przeprowadzić pomiar bez oddziaływania - ustaliliśmy obecność kamyka bez oddziaływania z nim.

              Chociaż ten układ działa tylko w niektórych przypadkach, ale kiedy działa, robi to doskonale. Cała kwantowomechaniczna magia, która tkwi u podstaw tej sztuki, bierze się stąd, że wszystko, łącznie ze światłem, wykazuje swoją dwoistą naturę - falową i zarazem cząstkową. Kiedy interferometr jest pusty, światło zachowuje się jak fala. Może dotrzeć do detektorów, biegnąc jednocześnie po dwóch ścieżkach, co prowadzi do interferencji. Kiedy natomiast na jednej ze ścieżek leży kamyk, światło zachowuje się jak niepodzielna cząstka i podąża tylko jedną z dróg. Sama obecność kamyka wyklucza możliwość wystąpienia interferencji, nawet jeśli foton nie musi z nim oddziaływać.

              Aby zademonstrować pomysł Elitzura i Vaidmana, dwa lata temu Paul Kwiat wspólnie z Thomasem Herzogiem przeprowadzili doświadczenie, które było realizacją eksperymentu myślowego wyżej wymienionych fizyków. W ten sposób wykazali oni, że można zbudować urządzenie służądze do pomiarów bez oddziaływania. Źródłem pojedynczych fotonów był specjalny kryształ nieliniowy. Kiedy kierowano na niego ultrafioletow fotony wysyłane przez laser, zdarzało się, że były one „przetważane” na dwa bliźniacze fotony o energi o połowę mniejszej, które rozbiegały się pod kątem około 30°. Wkyrywając jeden z nich, mieliśmy absolutną pewność, że istnieje także drugi, siostrzany foton, który następnie kierowaliśmy do naszego układu doświadczalnego.

              Ten właśnie foton wchodziłwłaśnie do interferometru (dla prostoty używaliśmy interferometru trochę różniącego się od proponowanego przez Elitzura i Vaidmana). Zwierciadła i płytka światłodzieląca były tak ustawione, że prawie wszystkie fotony wychodziły po tej samej drodze, po której weszły do interferometru (odpowiada to padaniu fotonów na detektor światła w eksperymencie Elitzura-Vaidmana lub powstawaniu jesnego prążka w doświadczeniu z dwiema szczelinami). Kiedy nie było kamyka, w przypadku interferencji destruktywnej szansa, aby foton trafił do detektora ciemności była znikoma.

 

 

 

 

              Jednak wprowadzenie kamyka na jedną za ścieżek zmieniło tę szansę. Kamykiem było małe zwierciadło, które kierowało światło do innego detektora (detektora kamyka). Wykazało to, że w mniej więcej połowie przypadków detektor kamyka zarejestrował foton, podczas gdy detektor ciemności zadziałał, też mniej więcej, co czwarty raz (w pozostałych przypadkach foton opuszczał interferometr po tej samej drodze, po której do niego szedł, nie dając żadnej informacji). Każde kliknięcie detektora ciemności świadczyło o wykryciu kamyka bez oddziaływania z nim.

              Prostym rozszeżeniem tej metody było stopniowe redukowanie zdolności odbijającej płytki światłowodzącej, co zmniejszało szansę odbicia fotonów w kierunku ścieżki, na której znajdowało się żwierciadło kierujące fotony do detektora kamyka. Zgodnie z przewidywaniami teoretycznymi stwierdzono, że prawdopodobieństwa trafiania fotonów do detektorów kamyka i ciemności coraz bardziej zbliżały się do siebie. Oznacza to, że stosując bardzo słabą płytkę światłodzielącą, w układzie Elitzura-Vaidmana można przeprowadzić blisko połowę pomiarów bez oddziaływania (przypadki, w których fotony opuszczają interferometr po tej samej drodze, po której przyszły, nie są traktowane jako pomiary).

              Zadano pytanie czy 50% jest wszystkim co można osiągnąć. W odpowiedzi w roku 1994 Mark A. Kasevich zaproponował takie rozwiązanie, które gdyby udało się zrealizować - umożliwiałoby wykrywanie obiektów bez oddziałowywania z nimi prawie za każdym razem.

              Ta nowa metoda w gruncie rzeczy polega na wykorzystaniu innego dziwnego zjawiska kwantowego, które w 1977 roku po raz pierwszy szczegółowo omówili Baidyanath Misra oraz E. C. George Sudarshan. Zasadniczo układ kwantowy jest uwięziony w swoim stanie początkowym, chociaż pozostawiony sam sobie mógłby ewoluować do jakiegoś innego stanu. Jest to możliwe z powodu niezwykłego wpływu, jaki pomiary wywierają na układy kwantowe. Zjawisko to nazywa się kwantowym efektem Zenona, ponieważ przypomina słynny pradoks greckiego filozofa, który negował możliwość ruchu lecącej strzały, uzasadniając to tym, że w każdym momencie ruchu jej położenie jest jakby „zamrożone”. Jest ono znane jako efekt pilnowanego czajnika, co jest odwołaniem do aforyzmu o gotującej się wodzie. Sami wiemy, że pilnowanie czajnika nie powinno mieć (i nie ma) żadanego wpływu na to, kidy woda się zagotuje. Natomiast w mechanice kwantowej taki efekt rzeczywiście występuje - pomiar wpływa na jego wynik (zasada ta nazywa się postulatem rzytowania). Kasevich w istocie powtórzył najprostszy wariant zjawiska, które w 1980 roky pierwszy postulował Asher Peres. Wykorzystuje się tu jeszcze jedną własność światła, a mianowicie polaryzację. Polaryzacja to kierunek drgań fal świetlych - w górę i w dół dla światła pionowo spolaryzowanego i z prawej do lewej dla światła spolaryzowanego poziomo. Drgania te zawsze zachodzą pod kątem prostym do kierunku rozchodzenia się światła. Światło słoneczne i pochodzące z innych typowych źródeł na ogół oscyluje we wszystkich kierunkach, ale tu będziemy mieli do czynienia przeważnie z polaryzacją pinową i poziomą. Rozważmy foton, który przechodzi przez układ, powiedzmy, 6 urządzeń, z których każde nieco skręca kierunek polaryzacji światła, co w rezultacie prowadzi do tego, że foton, który początkowo był spolaryzowany poziomo, wychodzi z układu spolaryzowany pionowo. Takimi urządzeniami skręcającymi mogą być na przykład szklane komórki z roztworem cukru w wodzie. Na końcu drogi biegnącej przez układ foton pada na polaryzator - urządzenie, które przepuszcza fotony o określonej polaryzacji, absorbuje zaś te o polaryzacji do niej prostopadłej. W tym konkretnym eksperymencie myślowym polaryzator przepuszcza tylko światło spolaryzowane poziomo, które następnie trafia do detektora.

              Zaczniemy od fotonu spolaryzowanego poziomo i przyjmiemy, że każda optycznie czynna komórka (rotator polaryzacji) skręcą kierunek polaryzacji o 15°. Oczywiste jest więc, że foton nigdy nie trafi do detektora, ponieważ po przejściu przez wszystkie komórki kierunek jego polaryzacji zmieni się o 90° (15° po każdej z szześciu komórek), a zatem będzie spolaryzowany pionowo. Taki foton zostanie zaabsorbowany przez polaryzator. Stopniowa rotacja kierunku polaryzacji jest ewolucją kwantową, której chcemy zapobiec.

              Sztuki tej można dokonać, przeplatając polaryzatory o polaryzacji poziomej z rotatorami polaryzacji. Wtedy po przejściu przez pierwszy rotator polaryzacja światła tylko trochę będzie się różnić od poziomej .Oznacza to, że szansa na absorbcję fotonu przez pierwszy polaryzator jest niewielka, bo zaledwie 6.7% (wartość tę otrzymuje się z obliczenia kwadratu sinusa kąta obrotu).

              Jeśli foton nie zostanie zaabsorbowany przez pierwszy polaryzator, ponownie znajdzie się w stanie polaryzacji poziomej - musi tak być, ponieważ jest to jednyny możliwy stan polaryzacji światła, które przechodzi przez polaryzator zorientowany poziomo. Po przejściu przez drugi rotator kierunek polaryzacji zostanie obrócony o 15° względem horyzontu i szansa absorbcji przez drugi polaryzator będzie równie mała jak poprzednio; światło przepuszczone będzie oczywiście ponownie spolaryzowane poziomo. Proces ten powtarza się aż do momentu, w którym foton dochodzi do ostatniego polaryzatora.

              Padający foton ma dwie trzecie szans przez sześć polaryzatorów ustawionych między rotatorami  polaryzacji i trafienia do detektora; prawdopodobieństwo to zostałdo obliczone ze wzoru (cos2(15°))6. Jeżeli zwiększymy liczbę etapów, zmniejszając odpowiednio kąt obrotu kierunku polaryzacji na każdym etapie (do kąta równego 90° podzielonego przez liczbę etapów), prawdopodobieństwo przepuszczenia fotonu wzrośnie. W przypadku 20 etapów prawdopodobieństwo, że foton osiągnie detektor, jest bliskie 90%. Gdybyśmy mogli zbudować układ składający się z 2500 etapów, prawdopodobieństwo, że foton zostanie zaabsorbowany przez jeden z polaryzatorów, wyniosłoby tylko jedną tysięczną. A gdyby było nieskończenie dużo etapów, to foton zawsze przechodziłby przez układ. W ten sposób całkowicie powstrzymalibyśmy obrót kierunku polaryzacji światła.

              Do obserwacji kwantowego zjawiska Zenona użyto tego samego kryształu nieliniowego, który poprzednio posłużył do otrzymania pojedynczego fotonu. Zamiast 6 rotatorów i 6 polaryzatorów użyto tylko po jednym z tych elementów; aby uzyskać taki sam efekt, zmuszono foton do sześciokrotnego przejścia przez układ, stosując w tym celu trzy zwierciadła, które stworzyły coś w rodzaju spiralnej klatki schodowej. Gdy w układzie nie ma polaryzatora, foton wychodzący z takiej „klatki schodowej” jest zawsze spolaryzowany ponowo. Kiedy jest polaryzator, foton wykazuje polaryzację poziomą (o ile polaryzator go nie zatrzyma). W doświadczeniu o sześciu cyklach takie przypadki pojawiają się z grubsza dwie trzecie razy, tak jak to przewidywano w eksperymencie myślowym. Następnie rozpoczęto niezwykle efektywne pomiary bez oddziaływania, to znaczy wyrywanie nieprzezroczystego obiektu całkowicie bez udziału fotonów, które by nań padały. Zaprojektowano układ, który w pewnym stopniu był połączeniem przypadku Zenona i oryginalnej metody Elitzura - Vaidmana.

 

              Do układu wpuszcza się spolaryzowany foton, który przed wyjściem przechodzi kilka cykli (sześć; w tym celu potrzebne jest zwierciadło, które można bardzo szybko „włączać i wyłączać”; na szczęście takie lustra, którymi w rzeczywistości są dające się przełączać urządzenia interferencyjne, zostały już opracowane dla laserów impulsowych). Zjednej strony znajduje się urządzenie, które w każdym cyklu obraca kierunek polaryzacji fotonu o 15°. Z drugiej strony umieszczony jest interferometr polaryzacyjny, który składa się z polaryzującej płytki światłodzielącej i dwóch równej długości ramion interferometru ze zwierciadłami na końcach.

 

 

 

              Polaryzująca płytka światłodzieląca całkowicie przepuszcza światło spolaryzowane poziomo i całkowicie odbija światło spolaryzowane pionowo; w istocie wybór między transmisją i odbiciem jest analogiczny do wyboru jednej z dwóch ścieżek w doświadczeniu z dwiema szczelinami. Pod nieobecność obiektu w interferometrze polaryzacyjnym światło jest dzielone przez płytkę światłodzielącą zależnie od swojej polaryzacji, po czym w każdym z ramion odbija się od zwierciadła i ponownie łączy się w płytce światłodzielącej. W rezultacie foton jest dokładnie e tym samym stanie, w jakim był przed wejściem do interferometru (to znaczy jego kierunek polaryzacji jest obrócony o 15° w stronę pionu). A zatem po sześciu cyklach jego kierunek zostanie tak skręcony, że ustawi się pionowo.

              Zachowanie to ulega zmianie po umieszczeniu nieprzezroczystego obiektu w tym ramieniu interferometru, w którym rozchodzi się tylko światło spolaryzowane pionowo. Sytuacja staje się analogiczna do wstawienia sześciu polaryzatorów w doświadczeniu z kwantowym efektem Zenona. Po pierwszym cylku szansa na to, że foton - którego polaryzacja zostałą obrócona o zaledwie 15° względem horyzontu - wejdzie na ścieżkę dozwoloną dla polaryzacji pionowej (i zostanie zaobsorbowany przez objekt) jest bardzo mała (6.7% - tyle, ile w eksperymencie myślowym Zenona). Jeżeli absorpcja nie zachodzi, to znaczy, że foton wszedł na ścieżkę przeznaczoną dla polaryzacji poziomej, gdzie jego polaryzacja zostanie ustawiona dokłądnie tak poziomo.

              Tak jak w przypadku efektu Zenona każdy proces powtarza się w każdym cyklu, dopóki ostatecznie, po sześciu cyklach, dolne zwierciadło nie zostanie wyłączone i wtedy foton opuści układ. Mierząc polaryzację fotonu, przekonujemy się, że jest ona nadal pozioma, co oznacza że w interferometrze tkwi przeszkoda. W przeciwnym razie wychodzący foton musiałby mieć polaryzację pionową. Stosyjąc więcej cykli, możemy sprawdzić, że prawdopodobieństwo absorbcji fotonu przez objekt będzie dowolnie małe. Pierwsze rezultaty uzyskane w nowych eksperymentach przeprowadzonych w Los Alamos National Laboratory wykazały, że bez oddziaływania można wykonać blisko 70% pomiarów. Jest nadzieja na poprawienie wyniku do 85%.

 

PODSUMOWANIE

 

              Co dobrego wynika z tych wszyskich kwantowych sztuczek magicznych? Przypomina to systuację z wczesnych lat lasera, kiedy naukowcy wiedzieli, że mają doskonałe narzędzie do rozwiązania wielu nieznanych im jeszcze problemów. Nowa metoda pomiaru bez oddziaływania mogłaby znaleźć zastosowanie jako dosyć niezwykły sposób fotografowania, dzięki któremu uzyskuje się obraz objektu bez wystawiania go na działanie światła.

              Proces „fotografowania” przebiegałby w następujący sposób: zamiast wpuszczać do układu pojedynczy foton, wpuszczonoby wiele fotonów, jeden na piksel, i użytoby je do przeprowadzenia pomiaru bez oddziaływania. W obszarach, w których objekt nie blokuje drogi światła w interferometrze, pozioma polaryzacja fotonów podlegałaby zaplanowanej stopniowej rotacji aż do ustawienia pionowego. Natomiast w obszarach, w których objekt blokuje drogę światła, kilka fotonów zostałoby zaabsorbowanych; reszta miałaby polaryzację uwięzioną w kierunku horyzontalnym. W końcu dzięki zastosowaniu filtru polaryzacyjnego otrzymalibyśmy zdjęcie fotonów, które by wykonały żądaną liczbę cykli.

              Gdyby filtr został zorientowany poziomo, otrzymalibyśmy obraz objektu (pozytyw); gdyby natomiast był ustawiony pionowo, otrzymalibyśmy negatyw. W obu przypadkach obraz tworzą fotony które nigdy nie dotknęły objektu. Metody te również da się stosować w przypadku objektu półprzezroczystego i być może dadzą się one tak dalece uogólnić, że pozwolą też rozpoznawać jego kolory (aczkolwiek te cele byłoby trudniej osiągnąć).

              Nie jest wykluczone, że jakaś osmiana takiego sposobu pewnego dnia okaże się cenna dla medycyny - na przykład do uzyskiwania obrazu żywych komurek. Wyobraźmy sobie, że potrafimy prześwietlić kogoś promieniami rentgenowskimi bez narażania jego komórek na ich przenikliwe działanie. Taka technika byłaby dla pacjentów mniej ryzykowna od powszechnie stosowanych prześwietleń (w praktyce jednak uzyskanie za pomocą promieni X jest amło prawdopodobne z uwagi na truność wykonania elementów optycznych dla tej długości fali promieniowania elektromagnetycznego).

              Przykładem bardziej realnego zastosowania jest zobrazowanie chmury bardzo zimnych elektronów, które są ostatnio często wytwarzane w labolatoriach. Najzimniejsze z nich ulegają kondensacji Boego-Einsteina, czyli przechodzą do nowego rodzaju stanu kwantowego, w którym atomy zachowują się kolektywnie, to znaczy jakby stanowiłyby jedność. W tego rodzaju chmurze każdy atom jest tak zimny - co oznacza, że porusza się tak powoli - że nawet pojedunczy foton może go wybić na zewnątrz. Początkowo nie było żadnego sposobu otrzymania obrazu kondensacji bez zniszczenia chmury. Metoda pomiarów bez oddziaływania może okazać się jedynym sposobem zobrazowania takiego zbioru atomów.

              Leżace poza zasięgiem codziennego doświadczenia pojęcie pomiarów bez oddziaływania jawi się nam czymś niesamowitym, jeśli nie bezsensownym. Być może wyda się ono mniej dziwne, jeśli przypomnimy sobie, że mechanika kwantowa działa w sferze potencjalności. Codzi o to, że mogłoby wystąpić oddziaływanie, którego pojawienia dałoby się uniknąć. A jeśli nadal nie będziemy umieli się z tym oswoić, należy pocieszyć się faktem, że nawet fizykom przez długie lata trudno było zaakceptować dziwność świata kwantów. Zjawiska leżące u podstaw tych kwantowych sztuczek magicznych - komplementarność, falowy i cząsteczkowy charakter światła oraz natura pomiarów kwantowych - znane były od 1930 roku. Dopiero niedawno jednak fizycy zaczeli stosować te idee do odkrywania nowych zjawisk w przetwarzaniu informacji kwantowych, ze zdolnością widzenia w ciemności włączne.

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin