Brenda Joyce - Zdobywca.pdf

(808 KB) Pobierz
178420390 UNPDF
ROZDZIAŁ 1
Niedaleko Yorku,
Czerwiec 1069 roku.
- Mój panie?
- Wyprowadzić wszystkich wieśniaków.
Rolf z Warenny bez zmrużenia oka patrzył, jak jego wasal Guy Le Chante zawrócił rumaka i zwoływał
rycerzy. Siedział bez ruchu na swym masywnym, szarej maści ogierze, na środku drogi. Ściągnął hełm i
położył go w zgięciu lewej ręki. Płowe, kręcone włosy pociemniały mu od potu. Kolczuga przylegała do
jego szerokiego torsu, prawa ręka spoczywała na rękojeści miecza.
Patrzył na swych ludzi wyprowadzających ostatnich już wieśniaków. Wystarczyło lekko odwrócić głowę w
lewo, by ujrzeć tuzin ~abitych saksońskich buntowników, których ciała w ciepłym czerwcowym słońcu
wydzielały już cuchnący odór śmierci. Krew mu jeszcze pulsowała w żyłach, a mięśnie były nadal spięte
po niedawnej walce. Padło kolejne gniazdo saksońskich buntowników, lecz król i tak nie będzie
zadowolo¬ny. Wyglądało na to, że wojna w tych dzikich północnych krainach nie będzie miała końca.
Minęły już dwa tygodnie od czasu, gdy Wilhelm siedząc w Yorku ze swymi wasalami, żelazną pięścią
mocno uderzył w stół. Dopiero co odparli duńskich najeźdźców, odbili York i pogonili Saksończyków na
kres Welshu. Było to już drugie powstanie w ciągu paru lat i król Wilhelm przejawiał niezadowolenie,
zwłaszcza, że sak¬sońskim lordom Edwinowi i Morcarowi udało się umknąć. Kolejny raz.
_ Żadnej litości - ryczał. - Dopóty będziemy palić wszystkie
zagrody i kryjówki, dopóki ci barbarzyńcy nie zrozumieją, kto jest ich świętym pomazańcem - królem!
Rozkazy były jasne.
Rolf zobaczył swych ludzi pędzących z wioski tuzin wieś¬niaków, mężczyzn i kobiet. Jak większość
małych wiosek i ta składała się z kilkunastu krytych strzechą chałup, młyna wod¬nego, kilku pastwisk dla
owiec, pola kukurydzy i grządek warzywnych. Nieludzki okrzyk zmusił go do odwrócenia głowy.
_ Nie! - Młoda kobieta chwyciła rękę Guya, gdy ten uniósł miecz, by odrąbać łeb maciorze. Ponownie
krzyknęła: Guy bez trudu odciął zwierzęciu łeb. Krew zbryzgała suknię dziewczyny oraz konia oprawcy.
Rolf przyglądał się całej sytuacji z dużym zainteresowaniem.
Nie był pewien, czy można to było przypisać nierozsądnemu i ryzykownemu zachowaniu się dziewczyny,
czy też jej włosom, najbujniejszym i najwspanialszym, jakie kiedykolwiek widział. Miały kolor pełnego
brązu, a w słońcu połyskiwały jakby były obsypane złotymi pasemkami. Warkocz hyl gruhoŚLi ogona
jego rumaka.
Stała roztrzęsiona, ściskając swoje ramiona. Nadjechał Guy.Rolf nie mógł oderwać od niej oczu; odezwała
się jego męskość i w tym momencie zmienił decyzję. Guy zatrzymał wierzchowca w chwili, gdy jeden z
chłopów doprowadził ją do grupy bladych i przerażonych wieśniaków. Zastanawiał się, jak wygląda z
bliska, po czym uznał to pytanie za zbędne. To nie miało znaczenia, i tak byłaby mu posłuszna.
- Panie? - spytał Guy.
Zarżnięto dwa woły i tuzin baranów, co wystarczy na wyżywienie jego ludzi przez tydzień. Poczekał
chwilę, aż jeden z rycerzy odciągnął zarżniętą świnię na bok. Jego niebieskie oczy przeszyły Guya
zimnym spojrzeniem.
- Spalić wszystko.
- A pole kukurydziane?
Rolf zacisnął zęby. Bez zwierząt i kukurydzy chłopi me przeżyją tej zimy. Ale też minie im ochota do
buntów.
- Wszystko.
Guy odwrócił się z okrzykiem na ustach. Nie był to jednak gromki okrzyk wojenny, lecz zdławiony i
niepewny. Jego ludzie nie byli łupieżcami, jak wielu chciwców przybywających do Anglii. Byli 'raczej
dobrze wyszkolonymi, najbardziej elitar¬nymi normandzkimi wojownikami, jakich można było znaleźć.
Gwardia królewska. Zaprawieni latami walki o uznanie Wilhel¬ma w księstwie Normandii, odpierali
inwazję we Francji i Anjou, podbijali i utrzymywali Maine. Nie było na nich mocnych; przez trzy lata
udowodnili, że Sakosnowie nie stanowią dla nich żadnego zagrożenia na polu bitwy. Może tylko w górach,
wąwozach i przygranicznych lasach, pomyślał Rolf. A zatem naprawdę byli to dobrzy wojownicy.
Jako że miał wyczulone zmysły, nie musiał patrzeć, by wyczuć poruszenie wśród wieśniaków. Spojrzał
jednak. Zoba¬czył starą kobietę i mężczyznę przytrzymujących wyrywającą się złotowłosą dziewczynę.
Patrzył uważnie. Wyrwała się z objęć i z zadartą spódnicą, pozwalającą mu przelotnie ujrzeć gołe, brudne
stopy i kształtne łydki, podbiegła do niego.
Gorąca, przepełniona żądzą krew wypełniła jego męskie organa. Patrzył, jak się zbliża.
- Mój panie, proszę - przyciskając ręce do piersi płakała, z trudem łapiąc powietrze. - Proszę, powstrzymaj
ich, jeszcze nie jest za późno!
Przez moment Rolf nie mógł się zdobyć na odpowiedź. Była brudna - miała osmoloną twarz, spódnicę,
bluzkę i ręce. Ale on nie dostrzegał tego niechlujstwa. Patrzył na jej idealnie owalną twarz, na wysokie,
arystokratyczne kości policzkowe, prosty, lekko zadarty nos i duże, szeroko otwarte, granatowe oczy. I te
usta. Zbyt pełne, jedyny defekt jej twarzy, usta stworzone dla przyjemności mężczyzny. Bękart jakiegoś
saksońskiego lorda, pomyślał i wiedząc już, co nastąpi, rozluźnił zaciśnięte wargi. Jego przyjaciele
wiedzieliby, że jest zadowolony.
Oczywiście zignorował jej błaganie i lekko odwrócił głowę, by patrzeć jak jedna z chałup staje w
płomieniach. Trwało to sekundę, ponieważ dach pokryty był strzechą. Za chwilę następna. Nie odczuwał
satysfakcji. Bo i nie było ku temu powodu. Był człowiekiem króla, jego oddanym wasalem i speł¬niał swoje
obowiązki. Jako wojownik i najbardziej zaufany rycerz Wilhelma, znał mądrość jego polityki. W końcu
ukręci łeb powstaniu.
Złapała go za nogę.
Zaskoczony Rolfwykręcił się tak, że jego rumak jak oszalały stanął dęba, po czym wyrwał przed siebie.
Odskoczyła na bok, gdy Rolf próbował uspokoić rozwścieczonego wierzchowca, który w przypływie furii
był zdolny stratować człowieka. Gdy okiełznał już konia, spojrzał na nią z wściekłością i niedowierzaniem.
- Proszę, oszczędź kukurydzę - płakała. Łzy zarysowa¬ły paski na jej brudnych policzkach. - Proszę, mój
panie, proszę•
Będzie głodować razem z całą wioską, pomyślał i drgnął mu nerw na policzku. Ponownie się odwrócił i
zobaczył pole kukurydzy w ogniu. Usłyszał, jak z jej piersi wydobył się zduszony jęk i wiedział, że
odchodzi. Nie mógł oderwać oczu od biegnącej, potykającej się dziewczyny. Uciekała nie w kierun¬ku
wieśniaków, ale lasu. Obserwowal jej biodra. Poczuł wzmagający się ciężar w kroczu. Tumany dymu
przelatywały ponad wioską; stare kobiety zawodziły . Jego rycerze skończyli swoją robotę i Rolf zobaczył
dwóch z nich oddlających się w pościgu za dziewczyną, bez wątpienia z takim samym zamiarem, jaki i
jemu chodził po glowie. W tym właśnie
momencie adrenalina spięła każde włókienko jego jestestwa i odruch spowodował, że pochylił się nad
szyją rumaka i pognał go naprzód.
Guy i Beltain wyprzedzali go, ścigając dziewczynę lekkim cwałem. Usłyszał śmiech Beltaina. Sam też
uśmiechnął się. Jego rumak wyciągnął się przechodząc do galopu. Dwaj mężczyźni usłyszeli go i
odwrócili ze zdumieniem. Rolfzobaczył dziewczy¬nę znikającą przed nim w zagajniku. Wiedziała, że jest
ścigana i nogi jej miały skrzydła. Rolf dogonił swoich ludzi i znalazł się pomiędzy nimi. Wyglądało na to, że
dali 'sobie spokój z po¬ścigiem, czego też się spodziewał. Dziewczyna pojawiła się znów między
drzewami.
Każdy mięsień ciała Rolfa był naprężony z wysiłku i oczeki¬wania. Pod płótnem koszuli czuł twardość i
pulsowanie. Widział już jej miękkie kobiece ciało pod swoim i czuł otaczający go cudowny zapach jej łona.
Upadając krzyknęła, obejrzała się i zobaczyła go. Poderwała się i znów biegła. Był tuż za nią• Obok niej. Z
łatwościązłapałją w ramiona i wciągnął na konia. Ponownie krzyknęła. Nie szarpała się już, gdyż koń w
tym momencie pędził galopem i ten jeden jej upadek byłby ostatnim. Podciągnął ją na swoje kolana
twarzą w dół i poczuł miękki biust na udach. Żebrami dotykała nabrzmiałego człon¬ka. W jednej
sekundzie zatrzymał rumaka.
Łapała równowagę szarpiąc się teraz dziko i o mało co łokciem nie trąciła jego męskości, próbując się
wymknąć, ale Rolf był zbyt szybki i silny. Zsunął się z konia trzymając ją w ramionach, upadł na kolana i
pchnął ją na plecy.
Przez moment ich spojrzenia spotkały się. Jej - przerażone i wściekłe, jego - gorące i bystre.
Musiał ją posiąść i to teraz. Złapał ją za warkocz przy karku i pochylając się, by posmakować jej ust,
jednocześnie podciąg¬nął spódnicę i koszulę do pasa. Wykręcała się na wszystkie strony, ale jego jeden
chwyt wystarczył by ją uziemić. Kolanami rozszerzył jej uda.
- Moi bracia - powiedziała dysząc. - Moi bracia cię ...
Ustami zdławił jej mowę, penetrującjęzykiem wnętrze. Jedną ręką przemknął po jej pełnym i gorącym
biuście. Ale jego dłoń nie zatrzymała się na tym. Oderwał usta i sięgnął w dół, by poczuć to, czego pragnął
najbardziej, ona zaś wyprężyła się pod jego dotykiem.
- Oni cię zabiją - krzyknęła.
Jej ciało nadal próbowało wyrwać się spod jego dłoni. Ale on wciąż trzymał ją za kark, tak że jej głowa
była wygięta do tyłu; nigdzie się nie ruszy, dopóki on jej na to nie zezwoli.
Leżała rozłożona przed nim i widok jej różowego, kobiecego ciała doprowadzał go do granic
wytrzymałości. Puścił jej nadgarstki gwałtownie rozrywając stanik ukrywający pełen, namiętny biust oraz
małą sakiewkę na cienkim łańcuszku. Ten widok zmroził go natychmiast. Z piskiem skierowała drapieżne
ręce w kierunku jego twarzy, ale Rolfzaprawiony latami walki, ponownie złapał dłonie dziewczyny w
okrutny uścisk. Zjej oczu popłynęły łzy bólu. Jego członek był nabrzmiały i gotowy do spełnienia. Rolf
przełożył jej nadgarstki do jednej ręki, pod¬nosząc je wysoko ponad głową dziewczyny, bez większego
trudu, choć ona nadal z nim walczyła. Po czym posmakował jej piersI.
Ponownie zaczęła mu się wyrywać. Przytrzymał ją ciężarem ciała, oplótł ramionami w stalowym,
nieustępliwym uścisku i czuł jej ciepło swoją nabrzmiałą męskością. Przycisnął ją do siebie, mrucząc z
rozkoszy. Jej płacz mieszał się z jego przyspieszonym oddechem. Ale nie to go jednak powstrzymało. Był
to odgłos galopujących koni. Jeszcze moment, a byłby głęboko, bardzo głęboko w niej. W ułamku
sekundy stał już na nogach z mieczem gotowym do walki.
- Rolf, mój panie, przestań!
Guy ściągnął cugle. Rolftrzymał podniesiony miecz i niewie¬le brakowało, by zabił swego najlepszego
wasala. Guy wiedział o tym, skoro już z daleka krzyczał:
- Ona jest siostrą Edwina! Dobry Boże, ona jest jego siostrą!
- Co?
- Ona jest siostrą Edwina, Rolf. Siostrą Edwina i Morcara.
Osłupiony Rolf odwrócił się, by spojrzeć na sk li loną na ziemi dziewczynę, dziewczynę, której O mało co
nic zgwałcił. Jego narzeczoną•
ROZDZIAŁ 2
Skulona na ziemi Ceidre trzęsła się i z trudem łapała powietrze. Nadal słyszała tętent kopyt potężnego
rumaka w chwili, gdy normandzki rycerz powalał ją na ziemię. Nadal czuła gorący oddech wierzchowca i
swoje własne przerażenie. Była o włos od stratowania na śmierć, a już wcześniej widziała nieszczęsnych
chłopów tratowanych przez Normanów. Ten rycerz, jak i inni, z pewnością uczyniłby to samo dla czystej,
zepsutej przyjemności. O drogi święty Kutbercie!
Nadal czuła opasające żelazne ramiona, przyciskające ją mocno do wilgotnej, brunatnej ziemi. Hańbiące
ręce na jej łonie, usta na jej piersiach. I gorąco jego męskości ... o Matko Boska!
Język normandzki rozumiała dosyć dobrze, ale teraz była zbyt roztrzęsiona, by chwycić błyskawicznie
toczącą się roz¬mowę• Nie umknęły jej uwadze jednak imiona braci. Z twarzą wciąż przyciśniętą do ziemi,
wytężając słuch, starała się opanować dreszcze. .
- Na rany Chrystusa - powiedział Rolf, a ona wiedziała, że patrzy na nią. - To niemożliwe.
Czuła gorąco jego spojrzenia i w ciszy, jaka właśnie zapano¬wała, wyczuwała jego przerażenie
spowodowane wiadomo¬ściami, które mu przekazano, jakie by one nie były. O słodka Maryjo, jak ona go
nienawidziła!
- Dowiedziałem się o tym od wieśniaków - powiedział jego rycerz. - Wszyscy o tym wiedzą. A i Aelfgar nie
jest tak daleko stąd.
Ceidre wytężyła słuch na dźwięk nazwy jej domu. Musieli wiedzieć, kim jest. Powoli usiadła przyciskając
do siebie podartą suknię. Posłała mu nienawistne spojrzenie.
Jego jasnoniebieskie, zimne oczy skierowane były na nią.
Przymrużył je walcząc zjej spojrzeniem. Na policzku drgnął mu nerw. Wyczuwała jego wściekłość i
wiedziała, że była skierowa¬na na nią. Za co? Za zuchwałą nienawiść jaką go darzyła? Za to czego mu
odmówiła - jej ciała? Czy też dlatego, że wiedział, kim jest?
Poruszył się. Szybkim krokiem podszedł do niej. Ceidre zaczęła się odsuwać, ale on chwycił ją mocno,
wyzywająco unosząc jej brodę. Czuła ciężkie, nienaturalne bicie serca przepełnionego strachem .. Mógłby
ją zgwałcić, a potem kato¬wać, zanim by ją zabił, a ona i tak nie okazałaby lęku przed tym mężczyzną.
Widział jej wcześniejszą reakcję, która również mu się nie podobała. Twarz i oczy ponownie mu
spochmurniały. Jego gniew był widoczny.
I wtedy to wyraz twarzy Rolfa zmienił się. Stanął i wlepił w nią wzrok. Ceidre widziałajuż takie spojrzenia u
ludzi, którzy po raz pierwszy zauważyli jej oko. Z początku zazwyczaj było to zdziwienie, po czym
zakłopotanie, a na koniec zrozumienie i strach. Za jego plecami zobaczyła powracającego Guya.
- Słyszałem o tym, ale nie wierzyłem - szepm!ł nerwowo, nie mogąc oderwać od Ceidre wzroku. - To jest
to zlowrM.bne oko.
Rolf dalej wpatrywał się w nią. Ccidre nienawidziła tej ułomności, która prześladowała je! cale życic . .lej
prawe oko czasami bezwiednie odpływało na boki. Nie zdarzyło się to zbyt często, zazwyczaj tylko przy
wielkim zmęczeniu, i było zauwa¬żalne jedynie przez osoby znajdujące się w najbliższym otocze¬niu.
Ludzie sądzili, że może ona patrzeć w dwie różne strony jednocześnie. Ale to nie była prawda. Obcy,
którzy po raz pierwszy zauważali ten defekt, "złowróżbne" oko, żegnali się dla pewności i trzymali od niej z
daleka. Działo się tak przez jej całe życie, od czasu, gdy była niemowlęciem w powijakach. Mieszkańcy
Aelfgar, wielu z nich powinowaci ze strony matki, dawno już przywykli do niej, wiedząc, że nie jest zła.
Jednakże fakt, że umiała uzdrawiać chorych jak i jej babka, potwierdzał tylko ich podejrzenia, że jest
czarownicą. Tylko jej bracia, jako że przyzwyczajeni do tego, niczemu się nie dziwili i Ceidre od dawna
dziękowała Bogu za to błogosławieństwo. Mimo to, nie odmówili sobie prośby o dobrodziejstwo - kiedyś
Morcar poprosił ją, by rzuciła czar na pewną panienkę, która wodziła go za nos! Teraz Ceidre zarumieniła
się nie mogąc znieść tej niedoskonałości bardziej niż kiedykolwiek przedtem - nie mogła znieść
wystawienia jej na widok przed tym człowiekiem.
Jego zimne, niebieskie spojrzenie pożerało ją całą. Patrząc na jej oko, przemówił:
- Ona nie jest czarownicą. Jest z krwi i kości. Dosyć już tego.
- Ależ mój panie - zaprotestował nerwowo Guy. - Bądź ostrożny.
Stał nad nią, miecz miał schowany, ręce zaciśnięte w pięści na szczupłych biodrach.
- Czy ty jesteś lady Alicja?
Zamrugała powiekami ze zdziwienia. I wtedy zrozumiała jego pomyłkę; mylił ją z jej przyrodnią siostrą.
Ceidre nie była nierozsądna. Alicja jako dobrze urodzona była ważniejsza niż sama Ceidre. Oczywiście, w
zależności od tego jaką grę ta normandzka świnia chciała prowadzić. Chwilowo postanowiła nie
wyprowadzać go z błędu, aby ocalić siebie przed pewnym gwałtem, albo i czymś gorszym.
- Tak.
Jej odpowiedź sprawiała mu wyraźnie przyjemność, bo nagle uśmiechnął się• Ceidre to zaskoczyło. Nie
jego reakcja ani też fakt, że umiał się uśmiechać. Przypomniała sobie, jak gonił ją na swym rumaku,
wyglądając jak złoty pogański bóg. Jak siedział niewzruszony , gdy ona go błagała o oszczędzenie
zbiorów. Teraz zdała sobie sprawę z tego, że był niebywale przystojny w swych krótkich, złotych lokach, z
niebieskimi oczami, białymi równymi zębami i z rysami twarzy wyrzeźbio¬nymi zmysłowo. Wlepiła wzrok
w jego dumnie zarysowany profil, nie mogąc się przed tym pohamować.
_ Co o tym sądziesz, Guy? - spytał swego rycerza, wykrzywiając twarz bez odrywania od niej oczu. Przez
moment patrzyli tak na siebie.
Guy nie odpowiedział. Jego niezadowolenie było wystarczającą odpowiedzią•
Ceidre nie podobało się władcze spojrzenie Normana, jakie rzucał w jej kierunku i cała jej złość powróciła
z pełną siłą. Złość połączona z innym uczuciem - zażenowania. Zaczęła się . podnosić, a on już był przy
niej. Jego dotyk rozwścieczał ją•
Wyrwała się. Nie potrzebowała jego pomocy, nigdy nie będzie jej potrzebowała. Ale dlaczego nie bał jej
się teraz, skoro już znał prawdę? Zamiast tego był zły na jej zachowanie, ale wyraźnie, jako człowiek
zdyscyplinowany, trzymał fason. Jed¬nak piękny uśmiech zniknął.
_ Moja pani - powiedział sztywno. - Co robisz z dala od Aelfgar? Tak ubrana? To niebezpieczne w
dzisiejszych czasach.
Okazywał troskę o jej bezpieczeństwo? To były kpiny!
_ A w jakim stopniu ciebie to dotyczy? Czy jestem twoim więźniem? - wypytywała tonem żądającym
odpowiedzi, z gło¬wą wysoko uniesioną, mrużąc oczy. Wewnątrz cała się trzęsła.
Sam też uniósł głowę. Usta miał zaciśnięte. Parę chwil upłynęło zanim przemówił - zanim, jak pomyślała
Ceidre, przeanalizował to, co ma powiedzieć.
_ Nie jesteś moim więźniem, moja pani. Będę cię eskortował z powrotem do Aelfgar, by upewnić się, że
nic złego cię nie spotka.
_ Eskorta nie jest mi potrzebna - odparła Ccidre. - To niedaleko, zaledwie sześć kilometrów.
_ Czy nie nauczono cię nigdy szacunku dla swych ludzi?
_ Dla moich ludzi - owszem.
Spojrzał na nią•
_ Odwiozę cię do Aelfgar. Rozbijemy lu na noc obozowisko.
- A więc zatrzymujesz mnie jednak jako więźnia! - krzyk¬nęła Ceidre.
- Jesteś moim gościem - powiedział bardzo stanowczo. ¬A Guy dopilnuje, aby było ci tu wygodnie. - Rolf
zmierzył Guya surowym wzrokiem. - Ale nadal nie odpowiedziałaś na moje pytanie.
Dobrze wiedziała, że jest więźniem i to w dodatku więźniem swojego znienawidzonego wroga, być może
nawet i jednego z tych, którzy pojmali, skrzywdzili lub też zabili jej braci! - Szpiegowałam - odpowiedziała
słodko. - Cóż innego mogłabym robić tak daleko w polu?
- Nie igraj z hojnością mojej duszy - powiedział bezdźwięcz¬me.
- Znam się na ziołach. - Zerknęła na niego przypominając sobie maciorę. - Przybyłam tu, by wyleczyć
maciorę .
Wlepił w nią wzrok.
- Wyleczyć świnię?
Uniosła głowę. Był głupi czy też głuchy? Oczywiście i jedno i drugie, ale nie bawiąc się w gierki słowne, to
on sam był normandzką świnią.
- Tak - odpowiedziała przez zaciśnięte zęby. - W końcu jestem przecież czarownicą - czyżbyś już o tym
zapomniał?
Przez jego usta przemknęło coś, niby uśmiech.
- Chyba nie rzucałaś czarów w powietrze? - spytał. Ceidre to rozzłościło - teraz on się z niej wyśmiewał.
- Była dobrą maciorą i cierpiała z powodu zaparcia. Niedawno też miała małe. Ale oczywiście, to już bez
znaczenia. - Podróżowałaś sześć kilometrów, by uzdrowić maciorę?
- Sześć i pół.
Rolf zwrócił się do Guya.
- To niewiarygodne! Wierzysz w to? - Bezwiednie zaczął mówić po francusku.
- Może powinniśmy jej pozwolić odejść - powiedział sciszo¬nym głosem Guy. - Jeszcze rzuci na nas czar.
Spojrzenie Rolfa było jak sztylet.
- Może trzeba by jej męża i łoża. Nauczyłaby się wówczas, gdzie jest właściwe miejsce dla kobiety. -
Zmrużył oczy. - Guy - ona tu jest, rebelianci też tu byli. Kto by się bardziej nadawał do przekazania
wiadomości jak nie ona? Spójrz na jej ubranie! Uzdrowić maciorę? Mnie się wydaje, że ona tu przyszła w
przebraniu chłopki, aby przekazać wiadomości swym zdra¬dzieckim braciom! Sądzę, że ona jest bardzo
sprytna, myśląc, że mnie wywiedzie w pole, przyznając się tak otwarcie do tego.
_ Jezu - jęknął Guy. Odwrócili się jednocześnie, by spojrzeć na mą.
Ceidre szybciutko odwróciła głowę w bok, udając, że nie zrozumiała konwersacji. Ale jednak zrozumiała.
Och, czemu się w ogóle odzywała. Jak przy jej temperamencie i w czasach wojny mogła sama nazwać
siebie szpiegiem? No i co teraz zrobią?
Była dla nich cennym zakładnikiem i to gwarantowało jej bezpieczeństwo, oczywiście dopóki będą sądzili,
że to ona jest Alicją. Ale skoro podejrzewali ją o szpiegostwo ... A co to była za aluzja ze ślubem i łożem?
Była sparaliżowana złymi przeczuciami.
_ Moja żona nie będzie szpiegowała przeciwko mojemu królowi. - Rolf oświadczył stanowczo. Spojrzał na
nią ostrym wzrokiem.
Oszołomiona Ceidre odpowiedziała na jego spojrzenie. Nie, to nie mogło być prawdą. On nie miał chyba
na myśli ...
- Nie rozumiem.
Twarz Rolfa spochmurniała.
_ Już wkrótce będziesz musiała się do mnie zwracać - mój panie - powiedział. - Czy ci się to podoba czy
też nie.
- Nie! - krzyknęła Ceidre.
_ A właśnie, że tak - powiedział Rolf. - Mamy się pobrać. Będziesz moją żoną. - 1 uśmiechnął się•
ROZDZIAŁ 3
Niecały tydzień wcześnej Wilhelm spacerował nerwowo po namiocie, gdy zjawił się Rolf. Tak samo jak
jego rycerz był jeszcze mokry po niedawno stoczonej bitwie, w której uwolnio¬no York od Saksonów oraz
pogoniono Duńczyków z po¬wrotem na wybrzeże do ich statków. Jego nie ogolona twarz wyrażała
zdenerwowanie. Rolf znał przyczynę.
- Jakie wieści? - domagał się wiadomości Wilhelm Zdobyw¬ca.
- Saksonowie pobici, Wasza Miłość.
Spojrzeli na siebie. Spojrzenie Wilhelma było smutne, a po¬wodem tego było to,o czym jeszcze nie
wspomniano.
- A ci cholerni zdrajcy?
- Ani śladu Edwina i Morcara - poinformował go Rolf.
Poza nimi był tam jeszcze obecny brat Wilhelma, biskup Odo, oraz jeden z jego najbardziej wpływowych
szlachciców Roger z Montgomery. Usiedli, by się odprężyć, choć nadal byli czujni.
- Mam nadzieję, Wasza Miłość - powiedział Odo - że tym razem nie będzie łaski.
Rolfi Wilhelm skrzywili się. W Hastings, Edwin i Morcar nie podnieśli mieczy przeciwko Wilhelmowi o
czym, na szczęście dla Wilhelma, Rolf wiedział). Byli bardzo osłabieni ostatnimi atakami Norwegów.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin