7 Camelot Camelot, Camelot � powtarza�em. � Nie, stanowczo nie przypominam sobie takiej nazwy. Prawdopodobnie nazwa domu wariat�w. Cichy letni pejza�, delikatny jak marzenie i wyludniony jak fabryka w niedziel�, roztacza� si� przed nami. Powietrze, przesi�kni�te aromatem kwiat�w, pe�ne by�o �piewu ptak�w i brz�czenia owad�w, dooko�a za� nie by�o wida� ani ludzi, ani poci�g�w, �adnego ruchu, �adnego znaku �ycia. Zamiast drogi bieg�a zwyczajna �cie�ka wydeptana przez mn�stwo ko�skich kopyt � za� z obu stron jej widnia�y w trawie �lady k�, szeroko�ci d�oni. W oddali ukaza�a si� drobna figurka dziewczynki lat dziesi�ciu; fala z�otych w�os�w rozsypa�a si� po jej plecach, na g�owie nosi�a wianek z jaskrawo szkar�atnych mak�w. Ubrana by�a w co� bardzo �adnego. Tego rodzaju odzie� widzia�em po raz pierwszy w �yciu. Sz�a spokojnie i beztrosko z wyrazem absolutnego spokoju na niewinnej twarzyczce. Cz�owiek z cyrku nie zwr�ci� na ni� najmniejszej uwagi, jak gdyby jej wcale nie spotrzeg�. I ona r�wnie� nie spojrza�a na jego fantastyczny ubi�r, jak gdyby przyzwyczajona by�a od dawien dawna do takiej odzie�y. Przesz�a obok nas z tak� oboj�tno�ci�, z jak� si� przechodzi ko�o dw�ch kr�w. Lecz kiedy wzrok jej wypadkiem zatrzyma� si� na mnie, male�stwo os�upia�o. Z podniesionymi do g�ry r�koma, z szeroko otwartymi ustami i rozwartymi, pe�nymi zdziwienia i przestrachu oczyma ma�a kobietka by�a uosobieniem zgrozy i ciekawo�ci. Nie zmieni�a tej pozycji i sta�a jak kamienny pos�g, dop�ki�my nie skr�cili do lasu i nie stracili jej z oczu. Je�li poniek�d mi to pochlebia�o, to r�wnocze�nie i dziwi�o w najwy�szym stopniu, �e dziewczynka patrza�a na mnie w�a�nie, nie za� na mego towarzysza. Po�wi�caj�c mi tak wiele uwagi zapomnia�a zupe�nie o swym w�asnym wygl�dzie, co jest zalet� ogromnie rzadko spotykan� w�r�d tak m�odych stworze�. Tak, to wszystko dawa�o mi wiele do my�lenia; szed�em przed siebie jak we �nie. W miar� tego jake�my si� zbli�ali do miasta, zacz�li�my spotyka� coraz wi�cej objaw�w �ycia. Po drodze napotykali�my ma�e, n�dzne lepianki kryte s�omianymi strzechami i otoczone niewielkimi polami i ogr�dkami. Ko�o chatek przesuwali si� ogorzali ludzie o d�ugich spl�tanych w�osach, kt�re spadaj�c w nie�adzie na twarz czyni�y ich podobnymi do zwierz�t. Zar�wno m�czy�ni jak i kobiety nosili ordynarne p��cienne koszule si�gaj�ce kolan, na nogach mieli co� w rodzaju grubych sanda��w, wielu za� z nich nosi�o na szyi �elazne naszyjniki. Dzieci biega�y zupe�nie nago, lecz zdawa�o si�, �e nikt tego nie spostrzega. Wszyscy ci ludzie patrzyli na mnie, m�wili o mnie i wbiegali do chat, by sprowadzi� swych domownik�w i pokaza� im m� osob�. Jednocze�nie nikt nie czyni� uwag na temat zachowania si� i stroju mojego towarzysza, wprost przeciwnie, k�aniano mu si� uni�enie i nikt nie ��da� ode� wyt�umaczenia jego post�powania. Po�r�d ma�ych n�dznych chatek tam i siam wznosi�y si� wielkie domy kamienne pozbawione okien. Ulica by�a niebrukowana i robi�a wra�enie w�skiej, krzywej �cie�ki. Mn�stwo ps�w i nagich dzieciak�w ha�a�liwie i weso�o bawi�o si� w s�o�cu. �winie grzeba�y si� w gnoju, a jedna z nich rozwaliwszy si� na dymi�cym nawozie i zatarasowawszy sob� przej�cie karmi�a swe ma�e. Nagle zabrzmia�y d�wi�ki wojskowej muzyki. Stopniowo si� zbli�a�y i wkr�tce ukaza�a si� wspania�a kawalkada skrz�ca od he�m�w z powiewaj�cymi pi�ropuszami, od metalowych pancerzy, od ko�ysz�cych si� chor�gwi i ca�ego lasu z�oconych w��czni. Uroczy�cie przedefilowa�a w�r�d gnoju, �wi�, szczekaj�cych ps�w i nagiej dziatwy, obok wzbudzaj�cych lito�� lepianek. Ruszyli�my w �lad za ni� jedn� z kr�tych �cie�ek, nast�pnie inn� i tak wspinali�my si� coraz wy�ej i wy�ej, dop�ki�my wreszcie nie znale�li si� na otwartym ze wszystkich stron placu, po�r�d kt�rego wznosi� si� olbrzymi zamek. Tr�bieniem rog�w dano zna� o naszym zbli�eniu si�, po czym zabrzmia� okrzyk z mur�w, po kt�rych tam i z powrotem przechadzali si� ludzie o gro�nym wygl�dzie, w he�mach i zbroi, z halabardami w r�ku. Szeroka rozwar�y si� olbrzymie wrota i ze zgrzytem �a�cuch�w opu�ci� si� zwodzony most. Dow�dca kawalkady pierwszy wjecha� pod gro�n� arkad�, w �lad za nim znale�li�my si� i my w�r�d przestronnego brukowanego dziedzi�ca ozdobionego wielkimi basztami i wie�yczkami z czterech stron dumnie wznosz�cymi si� ku b��kitnemu niebu. Zapanowa�o niezwyk�e o�ywienie i rozgardiasz i ceremonialnie witano si�, �pieszono w r�nych kierunkach, oko uderza�a niezwyk�a pstrokacizna jaskrawych ubior�w i wszystko pokrywa� przyjemny, zmieszany gwar g�os�w. KONIEC ROZDZIA�U
noczesc