Antologia_-_Tempus_Fugit_Tom_2.rtf

(1341 KB) Pobierz
Trident eBooks

 

Tempus Fugit

Tom 2



2006


Wydanie polskie

Data wydania:

2006

 

Ilustracje:

Krzysztof Domaradzki

 

Wydawca:

Fabryka Słów sp. z o.o.

www.fabryka.pl

e-mail: biuro@fabryka.pl

 

ISBN: 978-83-60505-07-6

 

Wydanie elektroniczne:

Trident eBooks

 


Tempus fugit, aeternitas manet.

Czas ucieka, wieczność czeka.

 

Normalny dorosły człowiek w ogóle nie rozmyśla nad

problemami czasu i przestrzeni. W jego mniemaniu

przemyślał to już w dzieciństwie. Ja jednak rozwijałem się

intelektualnie tak powoli, że czas i przestrzeń zajmowały

moje myśli nawet wtedy, gdy stałem się już dorosły.

Albert Einstein

 

Z naprawdę wielkich posiadamy tylko jednego wrogaczas.

Joseph Conrad

 

Czas to materiał, z którego zrobione jest życie.

Benjamin Franklin


Maja Lidia Kossakowska

urodzona w 1972 roku w Warszawie. Z wykształcenia jest archeologiem śródziemnomorskim. Z zawodudziennikarką, autorką fantastyki i poetką. Debiutowała w 1997 roku na łamach magazynu Fenix opowiadaniem Mucha. Od tamtej pory opublikowała kilkanaście opowiadań i mikropowieściw Feniksie i Magii i Mieczu oraz w licznych antologiach. W 2004 roku w wydawnictwie Fabryka Słów opublikowała pierwszą powieść Siewca Wiatru, a rok później pierwszy tom cyklu Zakon Krańca Świata oraz opowiadanie Szkarłatna fala wydane w antologii Deszcze niespokojne. Jej opowiadania pięciokrotnie otrzymały nominację do Nagrody im. Janusza A. Zajdla, a opowiadanie Beznogi Tancerz zostało w 2000 roku uhonorowane nagrodą Asocjacji Polskich Pisarzy Fantastów Srebrny Glob w kategorii Opowiadanie Roku. W 2006 r. ukazał się drugi tom Zakonu Krańca Świata.


Maja Lidia
Kossakowska

Ewangelia według Johna Thomasa Scotta


Mdłe światło nocnej lampki wydawało się nikłe wobec przytłaczającej ciemności pokoju. Wydobywało z mroku tylko twarz i ręce pochylonego nad stolikiem mężczyzny. Czarny golf niemal zupełnie zlewał się z tłem. Gdyby nie rozpostarty na blacie gruby brulion w kratkę i cienkopis w palcach piszącego, scena wyglądałaby jak holenderskie malowidło sprzed pięciu wieków.

Twarz mężczyzny była skupiona, spokojna. Na policzkach i czole kładły się złotawe refleksy światła. Dłoń kreśliła w zeszycie wyraźne, zamaszyste litery: Nazywam się John Thomas Scott. I chociaż widziałem więcej niż ktokolwiek z was, tak naprawdę niczego nie zobaczyłem.

Gdzieś w głębi budynku skrzypnęły drzwi. Mężczyzna uniósł głowę i nasłuchiwał. Odgłos kroków, strzępy rozmowy, kobiecy śmiech. Do sąsiedniego pokoju wróciła właśnie para turystów. Wysoki blondyn i młoda dziewczyna o nieco przysadzistej sylwetce. Widział ich po południu, kiedy meldowali się w recepcji motelu. Bez trudu rozpoznał akcent i tembr głosu. Nigdy nie zapominał szczegółów. W końcu długo go tego uczyli.

Uspokojony wrócił do pisania.

Cienki, blady księżyc wspinał się na nocne niebo, ale nie miał szans zajrzeć do pokoju przez starannie zaciągnięte rolety. John Thomas Scott umiał zadbać o swoją prywatność.

 

* * *

 

Silniki samolotu buczały miarowo. Za chwilę maszyna drgnie i pokołuje na pas. Scott przymknął powieki, kolejny raz przywołał w pamięci obraz zapamiętanych z fotografii twarzy. Trzech mężczyzn i kobieta. Nie musiał skupiać całej uwagi, by zobaczyć ich wyraźnie i szczegółowo.

W porządkupomyślał.

Odtwarzał właśnie w umyśle rozkład pomieszczeń oraz plan ogrodu, gdy wysoki dźwięk silników zmienił nagle ton. Motory zaryczały nisko, gardłowo.

Pilot je wyłączyłzrozumiał Scott. Akcja wstrzymana.

Siedzący obok Craft poruszył się nerwowo. John zerknął na niego. Rysy chłopaka ściągał niepokój, oczy spoglądały niepewnie na dowódcę.

Co się stało, sir?spytał.Nie ruszamy?

Widać niemruknął Scott.

Craft chciał jeszcze coś powiedzieć, ale zamilkł.

John odwrócił głowę, obojętnie wpatrywał się we własne palce. Czekał.

Jego towarzysz znów zaczął się wiercić. Nie nadaje siępomyślał Scottjest bystry, chętny, wyszkolony, jednak nie nadaje się ni cholery. Natychmiast widać. Zachowuje się jak foksterier rozgrzebujący norę lisa. Ale to nie polowanie, a ja nie będę stał obok w tweedowej marynarce, ze strzelbą w dłoniach, żeby powiedzieć na koniec: »Dobry piesek...«.

Trzasnęły otwierane drzwi i do dusznawego wnętrza maszyny wdarł się zimny podmuch. Wielki, zwalisty mężczyzna, który wkroczył w asyście chłodu niczym Lodowy Olbrzym, był najwyraźniej głęboko zafrasowany.

John nie dał się zwieść jego minie. Rafferty zawsze wyglądał tak, jakby miał właśnie oznajmić, że umarł twój stary wujek albo ulubiony chomik.

Scottodezwał sięjutro o ósmej zgłoś się do starego.

Jasnepowiedział John, wstając i sięgając po torbę.

Rafferty trzasnął drzwiczkami, po czym zniknął w ciemności nocy.

Teraz twoja kolej, Craftpomyślał Scott. I oczywiście się nie mylił.

Chłopak ściskał pasek swojej torby, jakby to był talizman zdolny przywrócić światu właściwy wymiar.

Odwołali akcję, sir? Dlaczego? I co teraz zrobimy?

Na ustach Johna pojawił się cień uśmiechu.

Idź do domu, synu. Napij się, prześpij, zrób coś pożytecznego. Właśnie wróciłeś szczęśliwie do bazy. Gratuluję.

Klepnął osłupiałego Crafta w ramię i ruszył do wyjścia.

 

* * *

 

Gabinet szefa pachniał dobrym tytoniem i wielkimi możliwościami. Wielkie możliwości wypełniały dosłownie każdy kąt, tak że nie było już potrzeby podkreślać efektu wystawnymi meblami. Wystarczył skromny, elegancki wystrój. Kilka trofeów szkolnych i sportowych, zdjęcie rodziny na biurku, na ścianach oprawione w proste ramki, nierzucające się w oczy dyplomy.

Pięknie wygrawerowana tabliczka z napisem Zakaz palenia wisiała dokładnie nad etażerką mieszczącą zbiór najlepszych cygar. Nienagannie wypolerowany mosiądz lśnił, stanowiąc widomy dowód potęgi człowieka jawnie obnoszącego się ze swoimi upodobaniami w kraju, w którym na widok niedopałka wszyscy wpadali w histerię.

Ned Turner siedział w głębokim fotelu, paląc fajkę. Na widok Scotta jego pociągłe, opalone oblicze miłośnika żeglarstwa rozjaśniło się niczym słońce.

Siadaj, John. Zapalisz?Wskazał gestem kolekcję fajek na półce za sobą.

Scott potrząsnął głową.

Wolę swoje, jeśli możnapowiedział, wyciągając z kieszeni pomiętą paczkę papierosów.

Szef splótł palce.

Już po uprzejmościachpomyślał John. Rytuał się odbył.

Każde spotkanie w gabinecie starego zaczynało się tak samo. Widocznie ktoś mu kiedyś wmówił, że okazanie gościowi zainteresowania to zwyczajowe zachowanie istot ludzkich. Nie rozumiał, ale stosował.

Nie jesteś jakoś specjalnie religijny, John?spytał.

Scott spojrzał prosto w ciemne, czyste jak obsydian oczy szefa. Nie zdziwił się. Nigdy nie dziwił się w pracy.

Specjalnie to raczej nieodpowiedział.

Turner pochylił się nieco do przodu.

To doskonalestwierdził z zadowoleniem, jakby podwładny odpowiedział właściwie na ważne pytanie egzaminacyjne.A co sądzisz o zjawiskach nadprzyrodzonych? Widziałeś kiedyś coś niezwykłego, John? Coś, czego nie można racjonalnie wytłumaczyć?

Przed oczami zamyślonego Scotta mignął obraz okutanej czarnymi szmatami kobiety podnoszącej w górę wrak samochodu miażdżący jej dziecko. Davisa, który oberwał cztery razy w klatkę piersiową i wciąż strzelał, jakby nie zdążył się zorientować, że nie żyje. Troya, który po prostu wyglądał jak ktoś, kto umrze dzisiejszej nocy. I Martiniego, z jego nieodzownym świętym medalikiem w garści, wyłaniającego się spod gruzów niczym Łazarz.

Widziałem wiele dziwnych rzeczypowiedział.Naprawdę wiele, sir.

Szef skinął głową.

Więc będziesz miał szansę popatrzeć na coś zupełnie niezwyczajnego, John.

Scott spojrzał na szefa uważnie, ale równie dobrze mógł zapatrzyć się na ozdabiający ścianę fotos Laurencea Oliviera w Henryku VIII. Ta sama niewzruszona pewność własnych racji...

Stary zazwyczaj nie miał skłonności do pompatycznych przemów. Chyba że okoliczności były oficjalne.

Teraz pochylił się mocno do przodu.

Scott, czy znany ci jest problem podróży w czasie?spytał.

John wciągnął głęboko do płuc aromatyczny dym.

Jasnepowiedział spokojnie.Ze starych filmów science fiction.

Szef uśmiechnął się leciutko.

Pracujesz u nas od lat. Jesteś jednym z naszych najlepszych ludzi. Najcenniejszych. Odwołałem wczorajszą akcję, bo pojawiło się coś o niebo ważniejszego. Weźmiesz udział w bardzo istotnym projekcie. To zadanie świadczy o wielkim zaufaniu, jakim cię darzę. Spotyka cię prawdziwe wyróżnienie, Scott.

John patrzył na własne dłonie. Wielkie gównopomyślał. Piękne wprowadzenie do wielkiego gówna. Oto co się naprawdę odbywa. Właśnie tam ma zamiar cię posłać, bracie.

Więc jak ma wyglądać zadanie, sir?spytał.

Turner nieznacznie przygryzł wargę.

Wrócisz na teren Palestynypowiedział wolno.Mniej więcej.

Scott lekko zmrużył oczy. Jasnepomyślałbyłem tego pewien.

Stary poruszył się niespokojnie w fotelu.

Nie chodzi o to, co właśnie przyszło ci do głowy, John. Cofniesz się o ponad dwa tysiące lat. Masz być świadkiem ukrzyżowania, chłopcze. Nie, nie mylisz się, tego jedynego, niezwykłego ukrzyżowania. A potem zdasz raport. Rozumiesz?

John pozwolił sobie na płytkie, niemal niesłyszalne westchnienie.

Dlaczego ktoś od nas, sir?spytał.Czy to nie jest raczej sprawa dla Mosadu?

W obsydianowych oczach dowódcy zalśniło i zgasło rozbawienie.

Nie sądzę. Nie chcą nawet dopuścić myśli, że mogli się wtedy pomylić.

Scott strzepnął popiół do eleganckiej popielniczki w stylu japońskim. Choć rosło w nim zdumienie i niedowierzanie, druga część jego osobowości, ta profesjonalna, nauczyła się, że nie istnieją zadania nieprawdopodobne.

Sprawa jest delikatna, synupowiedział Turner.Wiesz, rząd, prezydent, Watykan. Chcą wiedzieć. To może wiele zmienić. Wpłynąć na mnóstwo decyzji. Jak postępować. Po skurwysyńsku czy po dżentelmeńsku... Wbrew pozorom to ważne. Od wieków ludzie chcieli wiedzieć. A ty masz szansę przekonać się osobiście. Jak nowy apostoł.

Roześmiał się cicho. John jednak zachował powagę.

Nie odpowiedział pan, sir. Dlaczego ktoś od nas?

Mężczyzna za biurkiem splatał i rozplatał palce.

Nie będziesz pierwszy. Mają już niejakie doświadczenie. Tyle ci mogę powiedzieć. Potrzebują kogoś, kto sobie poradzi. Żadnego antropologa, archeologa, żołnierza czy szpiega. Są do niczego. Tu niezbędny jest wszechstronnie wyszkolony człowiek. Samowystarczalny, jak każdy z was. I jeszcze jedno. To musi być ktoś, kto zna pustynię. I koczowników.

Scott zdusił niedopałek papierosa.

Chodzi o dwa tysiące lat. Myślicie, że się nie zmienili?

Usta dowódcy wykrzywił pogardliwy grymas.

Podobno niewiele. Nie tak, żebyś nie dał sobie rady.

John potarł w zamyśleniu podbródek.

Na czym polega zadanie? Co mam zrobić? Nie dopuścić do egzekucji?

Szef machnął gwałtownie ręką.

W żadnym wypadku! Masz patrzeć. Po prostu patrzeć! I po powrocie opowiedzieć prawdę.

Scott zmrużył oczy.

Patrzeć? Tylko tyle?

Stary wycelował w niego palec.

Właśnie!potwierdził.Będziesz naszymi oczami. Oczami całego współczesnego świata, chłopcze.

Jasnepomyślał Scott. Już widzę, jak choćby plotka przedostaje się do wiadomości publicznej.

Milczał tak długo, że stary był zmuszony znów się odezwać.

Od wieków ludzie pragnęli wiedzieć zamiast wierzyć. Teraz dzięki najnowszej technice mamy możliwość zobaczyć cuda historii na własne oczy. Egipskich faraonów, podboje Cezara, nos Kleopatry. To wielka szansa. Dlaczego więc nie mamy spojrzeć na największy z cudów? I przekonać się wreszcie, czy stał się naprawdę? Scott, twoje świadectwo może nawrócić miliony. Przynieść prawdziwe światło, prawdziwą wiedzę. I wiarę!

John słuchał ze spuszczoną głową.

Cholerny sukinsyn nauczył się tego na pamięćpomyślał z niechęcią i odrobiną zdziwienia. Kto mu to napisał? Goebbels?

Turner urwał nagle, jakby zapomniał reszty tekstu. Chyba wstydził się swojej przemowy, ale wyraźnie dostał rozkaz, żeby ją wygłosić. A nawyk kazał mu słuchać rozkazów.

Zrozumiałeś, synu?spytał po chwili.Potrzebujesz więcej czasu?

Agent potrząsnął głową.

Nie, sir. Zdaje się, że rozumiem.

Stary zatarł dłonie, jak zawsze, gdy uporał się z nieprzyjemnym zadaniem. Podajcie mu wodę, a od wszystkiego umyje ręcepomyślał Scott. Całkiem jak Piłat.

Doskonale. Po południu zajedzie po ciebie samochód. Resztę wyjaśni ci doktor Peter Johansen. Będziesz gotów?

John uniósł głowę. Głębokie niebieskie oczy zmierzyły się z twardym obsydianem źrenic Turnera i to właśnie dowódca pierwszy odwrócił wzrok.

Jak zawsze, sirpowiedział agent.

 

* * *

 

Ośrodek Badań Specjalnych ulokowano w odludnej, lecz malowniczej okolicy. Kilka płask...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin