Toy Trek.rtf

(305 KB) Pobierz
ANDRZEJ ZIEMIAŃSKI

ANDRZEJ ZIEMIAŃSKI

 

TOY TREK

 

 

 

 

   Toy klęczała w jakiejś piwnicy, a jej najbliższa koleżanka, zdrajczyni, trzymała ją za wykręcone do tyłu ręce. Mężczyzna w białym kitlu wbijał jej do nosa metalowy pręt. Słyszała chrzęst przebijanej kości. Wyjąc z bólu usiłowała nie myśleć, co będzie, gdy pręt dojdzie do mózgu. Wokół biły dzwony. Bim, bam, bim, bam...

   Telefon od Dantego obudził ją w środku nocy. O mało nie krzyknęła ze strachu, słysząc dzwonek już na jawie. Od czasu tej cholernej punkcji koszmary zdarzały jej się średnio raz na tydzień.

   - Słuchaj, mała - cichy głos w słuchawce działał hipnotyzujące. - Widzę cię na lotnisku o ósmej trzydzieści. Stawka jak zwykle.

   Dante odłożył słuchawkę. Jezu, jak ciężko myśli się o czwartej nad ranem. Toy wpatrywała się tępo w swoje własne nogi. Westchnęła cicho. Już po chwili jej chore zatoki zaczęły pracować ze zdwojoną siłą i nos zatkał się momentalnie. Ruszyła na poszukiwanie jakiejś chusteczki.

   Tally-Ho, prostytutka, która przyjechała wprost z Księżyca, gramoliła się ze śpiwora ułożonego pod ścianą biura. Pierwszą rzeczą, którą zrobiła było zapalenie małej lampki i zerknięcie na własne odbicie.

   - Kto to był?

   - Dante. Chciałaś być najemnikiem? - Jezu, jak ciężko się mówi z kompletnie zatkanym nosem. No to marzenia twojego życia właśnie się spełniają.

   - Bosko! Tally-Ho ziewnęła rozdzierająco, - Ale czemu tak wcześnie?

   - Parę innych rzeczy również ci się nie spodoba.

   Mały chłopczyk, którego kilka tygodni temu urodziła Shainee, porucznik, zakonnica z walca Moonsunga, zaczął płakać. Matka błyskawicznie wygrzebała się z pościeli i zaczęła karmić go piersią.

   - Co jest, dziewczyny?

   - Jedziemy zarobić trochę forsy na te cholerne rachunki. - Obie pakowały się błyskawicznie. Tally-Ho ziewała szeroko. Toy usiłowała ją odwieźć od umieszczenia w plecaku przezroczystej, nocnej koszuli.

   - Dobra - powiedziała Shainee. Co mam wziąć ze sobą?

   - Ty nie jedziesz! Pilnuj biura, zaraz napiszę ci wszystko na kartce... Ach! - Przypomniała sobie, że Shainee nie umie czytać ani pisać. - Zaraz ci wszystko powiem, co masz robić.

   - Dlaczego ja nie jadę?

   Toy i Tally-Ho spojrzały na siebie w bezdennym zdumieniu. Niby przyzwyczaiły się już do tego, że ich prywatną zakonnicę trudno nazwać normalnym człowiekiem, ale ta jednak ciągle potrafiła je czymś zaskoczyć.

   Bo masz malutkie dziecko.

   - No to co? Niecił się uczy.

   Toy tylko machnęła ręką. Narzuciła kurtkę na nocną koszulę i boso wybiegła na zewnątrz. Zbiegła po schodach, cholerna winda i tak nie dałaby się uruchomić. Pobiegła na stację benzynową i kupiła telefon. Najprostszy, najtańszy, z dużymi przyciskami. Sprzedawca i tak patrzył na nią jak na istotę z innego świata. Międlił coś tam w rodzaju "nie boi się pani tak sama, po nocy?". Gapił się na jej gołe nogi. Nie zaszczyciła go nawet spojrzeniem.

   Potem wspinaczka po schodach. Myślała, że wyrzyga płuca. Oblana potem, ledwie dysząca wróciła do biura. Wprowadziła numer nowego telefonu do pamięci aparatu, który stał na biurku, a potem okleiła dwa przyciski kolorową taśmą.

   - Słuchaj, Shainee. Jak będziesz chciała do mnie zadzwonić, najpierw przyciśnij to zielone, a potem czerwone. Łapiesz?

   - Tak, Toy - odparła zakonnica spokojnie.

   - Pilnuj interesu - zakpiła lekko. - I trzymaj się.

   - Dobrze, Toy.

   Ta przynajmniej była zgodliwa w każdej kwestii. W przeciwieństwie do Tally-Ho, która okupowała ich jedyną umywalkę. Powolne, dokładne mycie, kosmetyki pielęgnujące ciało, niekończące czesanie długich włosów, potem staranny makijaż. Nie dała sobie wytłumaczyć, że włożenie króciutkiej, czerwonej sukienki nie jest najlepszym pomysłem jeśli chodzi o wyjazd na akcję. Toy w końcu machnęła ręką. Sama ochlapała się szybko i włożyła stare dżinsy z nogawkami uciętymi w połowic ud i obcisły podkoszulek.

   Obie biegiem dotarły do windy. Nacisk nóg Tally-Ho, która miała metr osiemdziesiąt siedem, uruchomił windę z wagą w podłodze.

Czterdziestopięciokilogramowa Toy mogła o tym jedynie marzyć.

   - Myślisz, że będzie strzelanina? - Dziewczyna z Księżyca wyglądała na rozmarzoną. - Będę mogła kogoś zastrzelić?

   - Zastrzel mnie, jeśli ci to sprawia przyjemność.

   - Nie wiem, czy sprawia... Nigdy nikogo nie zabiłam.

   - Ja też. I może postarajmy się przy tym pozostać.

   - Ale jesteś zasadnicza. - Tally-Ho wdzięczyła się przed lustrem w windzie, poprawiając misterną fryzurę. - Ale chcę przeżyć prawdziwą przygodę.

   - No. Jeśli każą nam ochraniać plantacje na Gwinei, to zastrzelisz ze stu głodnych żebraków, ich żony i dzieci... Będzie fajnie.

   - Odczep się. I tak cię lubię, maluszku.

Wybiegły na ulicę. Prawdę powiedziawszy to niezbyt szybko, bo Tally-Ho miała na nogach buty na wysokich obcasach. Niemniej jej wygląd sprawił, że już pierwsza przejeżdżająca taksówka zatrzymała się tuż obok bez wezwania.

   - Na lotnisko! - wrzasnęła Toy, kiedy już zajęły miejsca z tyłu.

   - Które?

   - Na takie, na które pan jeszcze zdąży do ósmej trzydzieści. Kierowca zerknął na zegarek i odparł, że teraz to już nie zdążą na żadne. Toy chciała powiedzieć, że jak dojadą na czas zapłaci mu licznik razy dwa (co zresztą oznaczałoby wydanie wszystkich ich pieniędzy), ale Tally-Ho miała lepszy sposób.

   - Ja bardzo proszę... - Nachyliła się do szyby dzielącej ich od szofera, ukazując swój wspaniały dekolt. Jestem taka zagubiona w tym wielkim mieście, proszę pana... Tylko pan może mnie uratować.

   Facet przełknął ślinę. Potem kopnął pedał gazu i ruszył z piskiem opon. Jeeecez! Vixen była najlepsza na rynku. Śmiała się teraz na tylnym siedzeniu i mrugała zawadiacko do koleżanki. "Mam mu kazać wjechać autkiem do kasy biletowej?" - powiedziała samym ruchem ust, osłaniając twarz dłonią. Toy chichotała ukradkiem. Uwielbiała tę prześliczną Żydówkę. Pomimo różnicy zdań, która dzieliła je w każdej dosłownie kwestii, obie były dla siebie jak siostry. Kłóciły się, krzyczały, czasem nawet targały za włosy, obrażały się na siebie co pięć minut, a... a potem godziły, robiły sobie drobne prezenty, pomagały wzajemnie. Obie tak strasznie samotne, potwornie potrzebowały kogoś bliskiego. Kochały się. Nie fizycznie, oczywiście. Były siostrami. I to prawdziwymi, przez wybór, a nie z urodzenia. Toy błogosławiła chwilę, kiedy los zetknął je w burdelu na Księżycu.

   Znalazły się na lotnisku kwadrans po ósmej. Szofer nie domagał się napiwku, bo Taiły-Ho zbajerowała go tak, że właściwie to on był im wdzięczny. W drodze przez monstrualny hol zdążyły się pokłócić, ale już przed dojściem do kas, gdzie czekali najemnicy, pogodziły się. Jezu! Cała setka! I to w większości nowi, zieloni, zwerbowani po raz pierwszy. Ciekawe, co to za akcja, która wymaga aż takich ilości mięsa do mielenia.

   Obie przedefilowały przed rzędem facetów siedzących na bagażach, słysząc uwagi w rodzaju: "Ty, patrz! Ale laski!!!", "Sliczności", "Jakie dupeńki!", "Uuuuuuu... ale kręcą tyłeczkami" (to był komentarz jakiejś dziewczyny, zabarwiony wyraźną zazdrością), "Bierze mnie ta duża, w czerwonej kiecce", "A ja przelecę tę małą, co wygląda jak aniołek z buforami. Zaraz jej to zrobię!".

   I nagle usłyszały cichy, ale wyraźny głos:

   - Idź, palancie. Idź i spróbuj... jeśli chcesz być zabity przez babę nazywaną "Zabaweczka"!

   Niedoszły gwałciciel zwątpił momentalnie. A Toy, słysząc te słowa, urosła nagle tak, że była już prawie normalnego wzrostu. Rozkoszowała się totalną zazdrością w oczach Taiły-Ho i równie zazdrosnymi spojrzeniami świeżego mięsa. Sama była w ich sytuacji poprzednim razem, a teraz... Teraz starzy najemnicy podskoczyli do niej, ignorując kompletnie młodych.

   - Cześć, Toy! - ryknęła Mobutu.

   - Hejka. Buziaczki, mała. Cześć Pinokio. Jak leci, kurczak? Hau, hau, piesek... - Ciash, Bokassa, Maybe Not, Winni Winni, LeMoy, Caddiiac, Oouroo podnieśli się na jej widok. Pozostali weterani, których nie znała, witali ją skinięciami głowy. Tally-Ho o mało nie eksplodowała z zazdrości. Rekruci gapili się maślanym wzrokiem jak cielęta.

   Toy wycałowała Mobutu, choć musiała się wspiąć na ponad dwumetrową Murzynkę jak na palmę. Normalnie, ze swoim mizernym metrem sześćdziesiąt wzrostu, mogłaby ją pocałować co najwyżej w brzuch. Dalsze powitania przerwał Dante. Oschle, jak zwykle.

   - Pies już jest? Przyprowadziłaś nową? - zerknął na Vixen. - Świetnie. Nie miałem czasu zebrać dostatecznej ilości ludzi.

   - Po co jest nas aż tylu?

   - Akcja na Biały Dom. - Palnął ją lekko w głowę. - Porywamy prezydenta. - Strzelił palcami, podrywając ludzi. - Do odprawy i cła, śmiecie - szepnął.

   I znowu nastąpiło to, co już pamiętała z poprzedniej akcji. Mięso armatnie przepuszczono od razu, a weterani... Jezu... "Łapska na ścianę! Nogi szeroko!". Dwie godziny sprawdzania w komputerach, pobierania odcisków, telefonowania do różnych służb, na policję, do kartotek, rejestrów przestępców, list dłużników i FBI. Tym razem była wśród weteranów. Przygryzała wargi, usiłując odciążyć drętwiejące od niewygodnej pozycji mięśnie.

   - Gdzie Hot Dog i Yellow? - spytała rozkraczoną tuż obok Mobutu.

   Murzynka zaczęła się śmiać.

   - Wiesz, co te dwa jełopy wymyśliły? Nie wiesz? Chłopaki za wspólnie zarobioną forsę otworzyły knajpę. No, ale wiesz. Jest trzysta restauracji na każdej ulicy. I wiesz. Jeden klient dziennie, nowego lokalu z tego nie utrzymasz. No, to te dwa durnie wymyśliły pewnej nocy, jak zwiększyć obroty. Zaczęli smarować steki kokainą! - Murzynka ryknęła śmiechem, a uwarunkowana Toy miała od razu pełne usta śliny. - I wiesz. Zamiast soli, sypiesz proszek, klient zećpa, wychodzi na haju, zadowolony jak szlag, przychodzi jeszcze raz, a potem już odczuwa "ciągłą potrzebę przychodzenia tam właśnie",   poleca znajomym... I wiesz, kurde. Zbili szmalec, całkiem porządny! Klienci walili drzwiami i oknami, mimo ciągłych podwyżek cen za kotlety z "solą inaczej". Ha, ha, ha! Tylko te dwa imbecyle mogły to wymyślić...

   - I co?

   - No, wpadli, oczywiście! Kurde. Przyjechał specpluton policji. Ale się przeliczyli. Trzeba było wezwać antyterrorystów. A tu wiesz, te opasłe od nadmiaru hamburgerów palanty w kamizelkach, hełmach, z prysznicami w łapach. Wpadli do środka, rozwalili drzwi i wiesz... Hot Dog i Yellow to kretyni, ale żołnierzami są raczej dobrze wyszkolonymi. No i, wiesz, napieprzyli policji. - Murzynka    zaczęła chichotać. - Funkcjonariusze dostali wpierdol. A te dwa durnie były za głupie, żeby składać forsę w banku. Chwycili torbę z kasą i chodu! Z całym szmalcem wychrzanili się ze Stanów i wiesz... Szukaj wiatru w polu,

   Toy uśmiechnęła się lekko. Opowieści najemników. W smarowanie kotletów kokainą, szczególnie   w wykonaniu Hot Doga, mogła uwierzyć. A reszta? Legenda właśnie się rodziła... Niedługo. Hot Dog i Yellow rozpieprzą w opowieściach całą armię i w trakcie ucieczki ukradną lotniskowiec. Widząc jednak rozszerzone podziwem oczy rekrutów, czekających na weteranów tuż obok, zrozumiała, że nie ma sensu dociekać, jak to naprawdę było, który z dwóch najemników przywalił kijem bejsbolowym posterunkowemu pytającemu o dziwny smak swojego mięsa. I ile im zostało forsy Zitych "milionów" po opłaceniu kosztów ucieczki z kraju. Pewnie tak właśnie wyglądała cała akcja.

   Zdążyła już poznać ten mechanizm, czytając w brukowcach, jak to ona sama, trzymając w jednej dłoni szybkostrzelny "prysznic", a w drugiej sztandar, z rozwianym włosem i piersiami na wierzchu, prowadziła "lud na barykady" w walcu Moonsunga. Boże!!! A później procentowało to cichymi uwagami, z których jedną mogła dzisiaj usłyszeć: "Idź, idź, jeśli chcesz być zabity przez babę, którą nazywają Zabaweczka!". Nie zabiła w życiu nikogo. Ale po co tłumaczyć. Ludzie chyba chcieli, żeby ktoś poprowadził ich na barykady w tym popieprzonym świecie. A najlepiej, żeby prowadził, nie przerywając im oglądania seriali w telewizji. Mając dwadzieścia jeden lat, była eksprostytutką, najemnikiem -przestępcą, śmieciem, wyrzutkiem, totalnym zerem w bilansie nowoczesnego społeczeństwa. Ale to właśnie ona "POKAZAŁA FIRMIE MOONSUNG, GDZIE JEJ MIEJSCE!". Ano, pokazała...

   Firma Moonsung, mimo tysięcy procesów i nagonki w mediach, dalej ma się dobrze, a Toy w międzyczasie kradła klineksy na stacjach benzynowych, żeby móc czymś wytrzeć nos, bo w kosmosie nabawiła się ciężkiej choroby zatok. Miała nawet dwie punkcje, na które wydała prawie cały żołd od Dantego. Nosa i tak jej, nie naprawili, ale za to poznała, co to znaczy krzyczeć z bólu u taniego lekarza-partacza. Zawsze jakiś zysk. Mogła teraz przynajmniej opowiadać koleżankom z oddziału Jak mnie wrogowie torturowali, wbijając igły w czaszkę, to co prawda wyłam z bólu, ale do końca nie puściłam pary z gęby!". Byłoby to przecież nawet bardziej prawdziwe niż to, że Hot Dog i Yellow rozwalili cały oddział policji. Skrzywiła się lekko. Biedna Toy, musisz sobie radzić sama. Teraz masz przynajmniej Tally-Ho i Shainee. Inni często nawet tego nie mają. Więc się trzymaj, babo!

   - A wiesz, jak mnie złapali sukinsyny przy takim jednym zleceniu - powiedziała do Mobutu, ale reszta najemników również nastawiła uszu. - Facet mnie wynajął, ale kurde, wiesz, zanim doszło co do czego, wiesz, kurde, złapali mnie. Wiesz, nie? Łapy w obrączkach, klęczałam w jakiejś piwnicy, a kat wbijał mi igły w głowę przez nos. Ale wyłam, wiesz.

   - I co? I Co???

   - Noooo... Kurde. Nic nie powiedziałam! Nawet numeru polisy - (co było zgodne z prawdą, Toy polisy nie miała i lekarz, tfa!  znaczy kat, został opłacony gotówką).

   Na szczęście, narodzinom nowej legendy nazywanej "Masakrą pod Punk-CIA Hill" przeszkodziło przyjście celnika, który zaczął sprawdzać ich bagaże. Dzięki temu, że nie musieli już stać pod ścianą Toy mogła nałożyć swoje okulary i znowu zaczęła widzieć cokolwiek wokół. W końcu ich przepuścili. Toy szła z weteranami, usiłując jakoś rozmasować sobie zdrętwiałe mięśnie, niewyspana, z zatkanym mimo kropel nosem, z okularami; dzięki którym wiedziała mniej więcej, gdzie idzie, z bolącą głową od rozrywanych czymś od wewnątrz zatok. "Kobieta zwana Zabaweczka". Młodzi gwałcili ją wzrokiem. Dobrze, że przynajmniej śliczna była. Kręciła tyłeczkiem przy każdym kroku, chcąc polepszyć sobie nastrój.

   Wsadzono ich do samolotu. "Młodzi" perorowali zaciekle, wymyślając coraz to bardziej fantastyczne cele ich podróży. "Starzy" pospali się momentalnie w głębokich fotelach.

 

***

 

   Hiszpania przywitała ich ciepłym deszczem. Na lotnisku nie robiono trudności. Deszcz ustał chwilę później, gdy zapakowano ich do dwóch turystycznych autobusów. A potem czekała ich przyjemna niespodzianka. Zakwaterowano cały oddział w prześlicznych, białych domkach nad brzegiem morza. Każdy, luksusowo wyposażony domek przeznaczony był dla czterech osób. Cztery łóżka w dwóch sypialniach, salon, kuchnia, kilka tarasów. Domków było dziesięć, a oddział liczył sto osób. Wypadało więc po dziesięciu żołnierzy na jeden. Weterani jednak kopniakami zmienili te proporcje. Przypadło osiem domków na trzydziestu starych, z których każdy dostał własne łóżko i... dwa domki na sześćdziesięciu rekrutów, co dawało tam trzydzieści sztuk na jednostkę mieszkalną.

   Ale w Hiszpanii było fajnie! Tuż obok basen. Malutki supermarket (tej cervezy to się nie dało pić, ale wino było koszmarnie tanie, a poza tym Oouroo znalazł szybko źródło zaopatrzenia w przemycany dżin po pięć dolców od litra). Mobutu, Maybe Not, Toy, Bokassa, Lady (jakaś Chinka, ale chyba mieszanka z białym, bo ładna), LeMoy i Tally-Ho kupiły sobie za grosze jakieś nieprawdopodobne wręcz kostiumy kąpielowe, a potem goliły sobie nawzajem "strefy bikini", żeby móc jakoś założyć na siebie "to coś" składające się nie tyle nawet ze sznurków, co z nitek chyba. Potem to już tylko słuchały pełnych zachwytu gwizdów facetów na basenie.

   Nuda, nuda, nuda, najprzyjemniejsza nuda na świecie... Dzień po dniu opalanie, jakiś fajny obiad upichcony w dużych kuchniach ich domów, gra w karty i w koszykówkę na pobliskim boisku, a potem wino i dżin, przechwałki, ściganie młodych, jakieś flirty, sen i znowu następnego dnia: opalanie, pływanie, gry, obiad, chlanie, flirty, ściganie... Toy złapała się na tym, że siedziała na słupku przy siatce do siatkówki (zawsze brano ją na sędziego, bo była za mała na udział w którejś z drużyn) i śpiewała na cały głos:

   "Tylko biedronka nie ma ogonka,

   Ogoooooooonkaaaaa nie ma biedronka!!!"

   A później znowu chlańsko do nocy, potem wyprawa z Lady "na facetów". Na szczęście bardziej trzeźwa Mobutu wybawiła je z opresji, bo już zdążyły przyładować jakiemuś alfonsowi na ulicy, który chciał je zwerbować. Nie ma to jak dwa metry i osiemnaście centymetrów bieżących wzrostu Murzynki, ten alkohol po prostu rozkłada się na większą masę. A zresztą, może to nie był alfons? Tylko jakiś kulturalny, starszy pan, który chciał im pomóc? Obydwie z Lady, siedząc następnego dnia w kuchni z zimnymi okładami na głowach, nie pamiętały już za bardzo, co zaszło. A one, w końcu najemni żołnierze, może przyładowały mu za bezdurno? W każdym razie policja nie przyjechała.

   Oouroo twierdził, że żaden Hiszpan nie przyzna się innemu mężczyźnie, że pobita go baba. I dlatego obie są w czepku urodzone, choć przeraźliwie głupie. "To nie Ameryka, tłumaczył, tu jeszcze czasem przynajmniej, mężczyzna czuje szacunek do kobiety. I często chce pomóc!". Na szczęście Lady zwymiotowała, przerywając przydługi wykład. A potem znowu: obiadek, basen, siatkówka, dżin i wino, ściganie młokosów. A potem przyjechał Dante wojskowym dżipem.

   Wszystko co żyło i już było na akcji z szefem wytrzeźwiało momentalnie i ustawiło się na baczność z dokładnością co do milimetra. Reszta była trzeźwa od początku, ale dopiero pierwszy raz uczestniczyli w akcji i guzdrali się niepomiernie. No i sami sobie byli winni. Dante szybko przekonał kilku rekrutów, że lepiej było im się nie rodzić. Ich życie to po prostu jakiś błąd statystyczny, pomyłka mamusi. I teraz trzeba za to odpokutować. W końcu, skąd Dante wytrzasnął swóją ksywę? Pewnie od jakiegoś kręgu piekieł. Młodzi poznali wszystkie kręgi. I to hurtem - od razu.

   Potem, nad ranem, zapakowano ich znowu do dwóch autobusów, które powiozły wojsko w pobliże Gibraltaru. Tam zaokrętowano ich na prom do Afryki i naprawdę skończyły się żarty. Dante odebrał im paszporty i włożył je do foliowego worka. Potem ustawił ich przy takiej dziwnej barierce przy burcie i kazał zwrócić morzu, cały alkohol, który pochłonęli. Kto nie potrafił zwymiotować na rozkaz, miał naprawdę potwornego pecha. Toy, na szczęście, ma wieeeeelkie szczęście, mogła. Wystarczyło, że wyobraziła sobie narkotyki. Patrząc na to, co się wyrabia z ludźmi, którzy chcieli zachować się kulturalnie dziękowała Bogu i Paulowi Icebergowi za uwarunkowanie na prochy, które umożliwiło jej szybkie wykonanie rozkazu.

   Ale to naprawdę nie był jeszcze nawet przedsmak tego, co ich czekało. Kiedy prom dobił do wybrzeży Afryki, wygoniono ich przez szeroki trap do portu w Seucie, hiszpańskiej enklawie Maroka. Okazało się, że przygotowane na poboczu hełmy i mundury wcale nie dla nich. Po prostu garnizon oczekiwał na świeży pobór. Najemników zapakowano do ciężarówek i powieziono w noc.

   Zatrzymali się dopiero na rzęsiście oświetlonym przejściu granicznym z Marokiem. Dante z jakimś cywilem poszli do Arabów skupionych w jakiejś, nie przymierzając, lepiance na boku drogi. Nawet z pak ciężarówek było widać, jak spore łapówki przechodziły z rąk do rąk. Cała operacja przekazywania, pieniędzy poszła sprawnie. Potem stary Arab wziął plastikowy worek z ich paszportami i po prostu włożył go do dziury wykopanej w ziemi, przy której kucał. Wypełniono jakiś papier (z daleka wyglądał na wymięty fragment kartki wyrwany z gazety) i ich pierwsza akcja wojskowa na terenie Afryki zakończyła się powodzeniem.

   Niestety, nie do końca. Wokół stało kilka autobusów z turystami. Z najbliższego ktoś wysiadł (wysikać się? kupić pocztówki na najbliższym stoisku?) i... I rozpoznał Dantego.

   - Najemnicy! Najeeeemnicyyyyyy!!!  - rozdarł się młody mężczyzna w szortach i hawajskiej koszulce. - Psy wojny!

   Z autobusów momentalnie zaczęli wysypywać się zaaferowani turyści, węsząc sensację.

   - Psy! Świnie! Płatni mordercy! - rozległy się okrzyki wokół. - Ale jesteście gnoje! Jak wam nie wstyd? - Kolorowy tłum zaczął otaczać ciężarówki. Co wyżsi usiłowali napluć do środka.

   - Świnie!!! Patrzcie. Mamy tu zwykłe świnie taplające się w bagnie.

   - Jedziesz zabijać niewinnych ludzi? - Jakaś pani szarpała za rękaw Caddiiaca. - Jak ci nie wstyd, człowieku? Człowieku... Mogę w ogóle do ciebie mówić "człowieku" czy raczej "świnio"?

   Caddiiac patrzył na swoje kolana, usiłując panować nad mięśniami twarzy.

   - Ile ci zapłacono? Ile ci zapłacono? - Jakaś dziewczyna rzuciła w Mobutu kubkiem z koła. - Ile forsy wzięłaś za mordowanie swoich braci?

   Ktoś wspiął się na zderzak i szarpnął Toy za włosy.

   - Chcę, żebyś miała pecha! - Mężczyzna o wyglądzie nobliwego lekarza krzyczał jej prosto w twarz.    - Chcę, żeby ci się nie udało! Żeby cię zastrzelili! Życzę ci, żebyś miała raka!!!

   Toy usiłowała uwolnić swoje włosy z jego garści, nie wykonując gwałtownych ruchów. Zdawała sobie sprawę, że jakakolwiek rozróba na granicy może zniweczyć całą akcję.

   - Życzę ci, żebyś umierała długo, w bólu i całkowicie samotna. - Facet napluł jej w twarz.

   Toy wyjęła papierową chusteczkę i wytarła policzek. Udało jej się uwolnić nareszcie włosy i przesunąć w kierunku Lady, dalej od burty. Żołnierze robili jej miejsce. Ścisk w głębi był coraz większy.

   - Prostytutki! - Mężczyzna wyraźnie skupił się na kobietach oddziału.

   Tally-Ho nachyliła się w jego stronę.

   - Otóż jestem prostytutką, proszę pana. Bardzo fachową. - Uśmiechnęła się promiennie: - I coś mi mówi, że pan jest impotentem.

   Dostała w twarz strugą kawy z plastikowego kubka. Ciash zarobił kamieniem. Na szczęście ciężarówki ruszyły, powoli usiłując wydostać się z tłumu wrzeszczących ludzi. Kierowcy dokonywali cudów, starając się rozepchnąć ludzi i nikogo nie przejechać. Dżip Dantego utknął z przodu i chyba on oberwał najbardziej. Tłum, widząc, że łup wymyka im się z rąk, zaczął rzucać czym popadło.

   - Na podłogę - ryknął Ciash.

   Ale nie zdążyli wykonać tego dość typowego dla piechoty manewru. Tally-Ho oberwała kamieniem prosto w kość ogonową, bo właśnie się odwracała; Toy w głowę, prosto w łuk brwiowy, który momentalnie zaczął krwawić; Oouroo w kark, bo właśnie się kładł. Największego pecha miała jednak Mobutu, stanowiąca największy cel - przyjęła całą serię: w lewy łokieć, w brzuch, lewą pierś, w skroń i czubek głowy. Runęli na dół, usiłując się skulić w ciasnocie i osłonić głowy bagażami. Lady zarobiła butelką, która się stłukła i pokrwawiła jej szyję i kark.

   Na szczęście kierowcom udało się przekroczyć granicę. Teraz ścigały ich jedynie gwizdy. Po chwili ciężarówka zatrzymała się znowu i d...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin