Alfred Hitchcock - Cykl-Przygody trzech detektywów (33) Tajemnica gołębia o dwóch pazurach.rtf

(403 KB) Pobierz

ALFRED HITCHCOCK

TAJEMNICA GOŁĘBIA O DWÓCH PAZURACH

PRZYGODY TRZECH DETEKTYWÓW

Przełożył: JAN JACKOWSKI


Słowo od Alfreda Hitchcocka

Cześć, nazywam się Alfred Hitchcock.

Jestem z zawodu pisarzem i reżyserem filmowym. Piszę książki pełne najróżniejszych tajemnic i zagadek. Niektóre z nich posłużyły mi jako scenariusze do filmów.

Nie będę was jednak zanudzał teraz pisaniem o sobie. Jeśli wspomniałem o tym, że jestem autorem dziwnych książek i nie mniej fantastycznych filmów, to tylko dlatego, że to właśnie jest powód, dla którego, jak mi się zdaje, tak bardzo interesują mnie za każdym razem tajemnicze przygody moich trzech młodych przyjaciół.

Muszę zaznaczyć od razu, że nie uważam, aby w owe przygody wplątywał ich czysty przypadek. W każdym razie nie jest to wyłącznie sprawa gry losu. Weźmy dla przykładu ostatnią przygodę, którą oni sami nazwali „Tajemnicą gołębia o dwóch pazurach”. Rozpoczęła się ona od dziwnego, zupełnie przypadkowego spotkania. Gdyby moim chłopcom brakowało tego, co tak ich wyróżnia spośród tysięcy rówieśników, potraktowaliby owo spotkanie całkiem obojętnie i szybko o nim zapomnieli.

Ale oni nie zwykli przepuszczać takich okazji! Natychmiast dostrzegli kryjącą się w tym wydarzeniu tajemnicę i postanowili ją wyjaśnić. Dotąd nie ustawali w tropieniu różnych dziwacznych poszlak i śladów, dopóki wszystkie elementy nie poukładały się w jeden zgrabny obrazek. A że po drodze wpadali w różne groźne zasadzki i sytuacje? No cóż, można by powiedzieć, że to jest ich specjalność...

Oni sami nazywają siebie Trzema Detektywami. Spróbuję powiedzieć parę słów o każdym z nich.

Oto ich imiona i nazwiska: Jupiter Jones, Pete Crenshaw i Bob Andrews. Wszyscy mieszkają w Rocky Beach, małym miasteczku odległym o kilkanaście kilometrów od Santa Monica i położonym w południowej Kalifornii, tuż nad brzegiem Pacyfiku.

Przywódcą całej trójki jest Jupiter Jones, na którego wszyscy wołają Jupe. Jest raczej niskiego wzrostu i trochę gru... no, powiedzmy, niezbyt szczupły. Może nieco otyły. Przypuszczam, że on sam wolałby określenie „krępy”. Jak by nie było, jest to chłopak odznaczający się doskonałą pamięcią, zdolnością dedukcyjnego myślenia i niezwykłą spostrzegawczością. Te uzdolnienia, wsparte absolutną nieustępliwością w dochodzeniu prawdy, czynią z niego doskonałego detektywa.

Drugi Detektyw, czyli Pete Crenshaw, jest wysoki i smukły. Jako urodzony sportowiec uwielbia grać w baseball, pływać i jeździć na rowerze. Bardzo lubi zwierzęta, ma doskonałe poczucie humoru i jest o wiele skromniejszy niż Jupe. Nie przepada za nadstawianiem bez potrzeby własnego karku, ale zdarza się, jak sami zobaczycie, że czasami okoliczności zmuszają go do tego.

Trzeci Detektyw, Bob Andrews, odpowiada za dokumentację i analizy. Jest inteligentnym chłopcem lubiącym się uczyć, choć czasami przydałoby mu się trochę więcej śmiałości. Zazwyczaj ma przy sobie notes, w którym zapisuje swoje spostrzeżenia przy pomocy własnego, wymyślonego przez siebie szyfru. Przypuszczam, że w przyszłości wybierze zawód dziennikarza.

Myślę, że wiecie już, kim są i jak wyglądają Trzej Detektywi, czas więc najwyższy, abyście sami włączyli się w ich przygody, a przy okazji poznali też parę innych, niezwykłych i malowniczych postaci. Przyrzekam, że nie zabraknie ich na kartach niniejszej książki!

Wasz

Alfred Hitchcock


Rozdział 1

Facet z tikiem

 

 

- Głosuję za hamburgerem w „Koniku Morskim” - zawołał Pete Crenshaw do pedałujących za nim dwóch przyjaciół.

Był początek letnich wakacji. Jupiter Jones, Bob Andrews i Pete, czyli Trzej Detektywi, spędzili większą część dnia na pływaniu i opalaniu się na ich ulubionej plaży i wracali właśnie ciągnącą się wzdłuż oceanicznego wybrzeża drogą do Rocky Beach, małego miasteczka położonego w południowej Kalifornii, o kilkanaście kilometrów od Santa Monica.

Bob natychmiast zaakceptował propozycję i mocniej nacisnął na pedały swego bike’a, aby zrównać się z Pete’em.

Pierwszy Detektyw, Jupiter Jones, podszedł do niej z właściwą sobie metodycznością. Z jednej strony pomysł zatrzymania się koło baru, stojącego na szczycie najbliższego wzniesienia, wydał mu się pociągający, czuł się już bowiem zmęczony i koszulka lepiła mu się do pleców. Nigdy zresztą nie znajdował wielkiego upodobania w czysto fizycznym wysiłku, przedkładając nadeń wysiłek umysłowy. Z drugiej jednak zdawał sobie sprawę z tego, że... waży odrobinę za dużo, przynajmniej jak na swój wzrost. Słyszał nawet, jak dwóch czy trzech chłopców u szkole nazywało go grubasem. Postanowił coś z tym wreszcie zrobić w nadchodzącym lecie, tak aby zrzucić do nowego roku szkolnego przynajmniej ze dwa kilogramy.

Wspinając się mozolnie pod górę, starał się przeanalizować tę kwestię nieco głębiej. Była trzecia po południu i od śniadania upłynęło już sześć godzin. W tym czasie sporo pływał, przejechał kilkanaście kilometrów na rowerze i z pewnością jego organizm spalił sporą ilość kalorii... A poza tym, był głodny.

- Okay! - krzyknął do jadących przed nim chłopców. - Niech będzie ten „Konik Morski”.

Jak zwykle o tej porze dnia barek był prawie pusty. Trzej Detektywi znaleźli miejsce przy oknie wychodzącym na autostradę. Pete rozparł się wygodnie na krześle, a Bob zabrał się do przeglądania jadłospisu. Jupe natomiast zaczął z uwagą przyglądać się kilku przebywającym w barze gościom. Było to jego ulubione hobby: wyciągnąć jak najwięcej wniosków o ludziach na podstawie wyrazu ich twarzy, ubioru czy zachowania.

Jego uwagę przyciągnął zwłaszcza szczupły i niewysoki mężczyzna, mogący mieć około metra sześćdziesięciu pięciu wzrostu. Ubrany był w ciemny garnitur, białą koszulę rozpiętą pod szyją i czarne półbuty z ostrymi szpicami. Jak na swój wzrost miał zaskakująco duże stopy. Po wystającym mu z kieszeni programie wyścigowym Jupiter odgadł, że był hazardzistą, obstawiającym wyścigowe konie.

Siedzący przy kontuarze nad filiżanką kawy mężczyzna bez przerwy obracał się na wysokim stołku i rzucał nerwowe spojrzenia w stronę widocznej za oknem autostrady. Za każdym razem wyciągał rękę i kładł ją na sporym, kwadratowym pudle leżącym na sąsiednim stołku, tak jakby chciał się upewnić, czy ono jest tam nadal. Pudło owinięte było szczelnie kawałkiem przezroczystej gazy, a jego rogi zgrabnie oklejono szeroką taśmą.

Jupiter obrócił lekko głowę tak, aby móc obserwować jadące drogą samochody i jednocześnie widzieć kącikiem oka mężczyznę w ciemnym ubraniu.

Niemal bezgłośnie przejechało kilka eleganckich aut, które nie wzbudziły zainteresowania mężczyzny. W chwilę potem uszu Jupe’a dobiegł narastający, głośniejszy warkot jakiegoś większego samochodu. Mały człowieczek zerwał się ze stołka i z napięciem w oczach zaczął wpatrywać się w okno. Na drodze ukazała się kempingowa półciężarówka. Facecik wrócił na swoje miejsce.

Ten człowiek wyczekuje jakiegoś dużego pojazdu, pomyślał Jupe. Ciężarówki albo dostawczego pikapa, ale nie turystycznego domku na kołach.

Kelnerka postawiła przed chłopcami zamówione przez nich hamburgery. Jupe odłożył na bok połówkę bułki zakrywającej kanapkę od góry, aby zredukować w ten sposób porcję groźnych węglowodanów, a potem znowu spojrzał na faceta w ciemnym ubraniu. Ich oczy spotkały się na krótką chwilę.

W tym momencie wydarzyło się coś dziwnego. Mężczyzna mrugnął do niego. Jupe uśmiechnął się odruchowo. Uśmiech ten musiał się wydać nieznajomemu zachęcający, bo naraz ujął w obie ręce kwadratowe pudło i zbliżył się do stołu, przy którym siedzieli Trzej Detektywi.

- Prosto z plaży, co chłopaki? - samo pytanie było najzwyklejszą w świecie przyjacielską zaczepką, jednak sposób, w jaki zostało zadane, wydawał się wskazywać na jakieś ukryte w nim, tajemnicze znaczenie. Ponieważ wypowiadając je mężczyzna puścił jednocześnie oko.

- Tak - Pete uśmiechnął się, mimo że miał usta wypchane hamburgerem. - Popływaliśmy sobie u Willsa.

- U Willsa? - powtórzył za nim nieznajomy. - No, to nic dziwnego, że jesteście głodni.

Jeszcze jedno perskie oko.

W odzywce stojącego przed nimi faceta nie było nic szczególnie zabawnego, ale Trzej Detektywi nie mogli się powstrzymać od ryknięcia zdrowym śmiechem. To, co nieznajomy mówił, było bez znaczenia, ale owo mrugnięcie na końcu nadało jego słowom charakter dowcipu.

Mężczyzna odpowiedział im również uśmiechem.

- Nie będziecie mieli nic przeciwko temu, że się przysiądę? - zapytał. I znowu mrugnął prawym okiem.

Jupe przesunął się bliżej okna i mężczyzna usiadł obok niego, stawiając jednocześnie pudło na podłodze obok siebie.

- Nazywam się Stan - posłał chłopcom kolejne dwuznaczne mrugnięcie. Teraz wszyscy trzej przedstawili się nowemu znajomemu.

- Miło mi was poznać - powiedział uprzejmie, a Jupe nie zauważył, czy puścił oko po wypowiedzeniu tych słów. Słysząc narastający hałas, pochodzący od jakiegoś ciężkiego pojazdu, Stan zerwał się z ławy i zaczął z nerwowym napięciem wyglądać na autostradę. Przejechała cysterna z olejem napędowym i Stan usiadł z powrotem na swoim miejscu.

- Stan to jest skrót od Staniey - odezwał się po chwili. - Ale wszyscy nazywają mnie Tikiem. Domyślam się, że wiecie, dlaczego.

Mimo iż mężczyzna mrugnął również tym razem, żaden z chłopców nie miał ochoty do śmiechu. Było jasne, że owe skurcze prawego oka nie były przez Staną zamierzone i że nie dawał on w ten sposób nic do zrozumienia. Po prostu nie miał na nie żadnego wpływu. Był to zwyczajny nerwowy tik.

Bob poczuł nawet wobec niego coś w rodzaju przyjaznego współczucia. A kiedy Stan przywołał kelnerkę i wręczył jej dziesięciodolarowy banknot, wszyscy trzej posłali mu jeszcze przyjaźniejsze spojrzenia.

- Ci chłopcy ucztują dziś na mój rachunek - oświadczył kelnerce, a potem przymrużył prawą powiekę. - Płacę za wszystko.

Jeszcze jedno perskie oko.

Kelnerka oparła dłonie na biodrach i popatrzyła na niego podejrzliwie.

Prawdopodobnie miała po dziurki w nosie podpitych facetów, którzy próbowali brać ją na bajer. Kiwnęła jednak dłonią, wzięła pieniądze i odeszła z powrotem do bufetu.

Chłopcy podziękowali Tikowi za jego uprzejmy gest. Przez kilka minut drogą nie przejeżdżała żadna ciężarówka i wszyscy odprężyli się. Jupe dokończył hamburgera i gratulował sobie w duchu pozostawienia na talerzu prawie połowy swojej porcji. Ten mały sukces zachęcił go do popisania się swoimi umiejętnościami.

- Jak się panu mieszka w Santa Monica? - zapytał znienacka nowego znajomego.

Tik aż podskoczył na krześle. Wyciągnął machinalnie rękę i poklepał stojące obok pudło. Przez dobrych parę sekund jego prawa powieka podnosiła się i opadała niczym migawka fotograficznego aparatu.

- Skąd wiesz, gdzie mieszkam? - zapytał ochrypłym głosem.

Jupiter nie zamierzał go przestraszyć, toteż uśmiechnął się uspokajająco.

- To tylko taka zabawa - wyjaśnił. - Kiedy tu przyjechaliśmy, na parkingu stały trzy samochody. Na przednim siedzeniu jednego z nich leżał pluszowy miś, pomyślałem więc, że jego właścicielką musi być pani, która siedzi tam, pod ścianą. Do dachu drugiego przywiązana była deska surfingowa. - Pierwszy Detektyw dyskretnie wskazał dobrze zbudowanego, opalonego na brąz młodzieńca, który pociągał przy bufecie coca-colę. - On jest jedyną osobą w tym barze wyglądającą na amatora ślizgania się po grzbietach fal. No a pod numerami na tablicy rejestracyjnej trzeciego samochodu było nazwisko dealera z Santa Monica, pomyślałem więc, że auto musi należeć do pana.

Przez chwilę Tik patrzył na Jupe’a w milczeniu.

- Rozumiem - powiedział w końcu. - To taka zabawa w zgadywanie. Jednym słowem, bawisz się w detektywa.

- No, tak naprawdę, to niezupełnie - odparł Jupe. Nie czuł się dotknięty uwagą nieznajomego. Po prostu doszedł do wniosku, że powinien, również w imieniu Boba i Pete’a, wyjaśnić mu dokładnie, czym zajmuje się cała trójka. - My rzeczywiście jesteśmy detektywami. Mamy nawet własną agencję Trzech Detektywów.

Nie czekając na odpowiedź wyciągnął z kieszeni na piersi wizytówkę firmy i wręczył Tikowi. Sam wydrukował ją na starej prasie drukarskiej, którą jego wuj Tytus kupił kiedyś i przywiózł do swej składnicy złomu. Na wizytówce można było przeczytać:


TRZEJ DETEKTYWI

Badamy wszystko

  ???

Pierwszy Detektyw...... Jupiter Jones

Drugi Detektyw....... Pete Crenshaw

Dokumentacja i analizy.... Bob Andrews

 

 

Na odwrocie wypisany był jeszcze numer telefonu Kwatery Głównej, znajdującej się na terenie składnicy złomu. Tik uważnie zapoznał się z treścią karty.

- Co oznaczają te znaki zapytania? - zwrócił się do Jupe’a.

- Nie wyjaśnione tajemnice, nie rozwiązane zagadki - odparł Jupe.

- One pełnią rolę czegoś w rodzaju znaku firmowego - dodał Bob.

Tik skinął głową i zamrugał prawym okiem, chowając jednocześnie wizytówkę do kieszeni.

- Czy zdarza się wam wiele takich... - zaczął.

Nie dokończył jednak swego pytania. Jupe mógł się tylko domyślać, czy miał zamiar powiedzieć „wiele tajemnic”, „dochodzeń” czy może „osób, zgłaszających się ze swoimi problemami”. Tik poderwał się znowu i wlepił wzrok w okno. Jupe usłyszał daleki, niewyraźny szum zdezelowanego motoru. W chwilę potem zobaczył wspinającą się na wzgórze zieloną furgonetkę, która grzechocząc zaworami minęła bar i pomknęła dalej. Kierowca wyglądał na Japończyka. Jupe odwrócił się od okna, aby rzucić okiem na Tika. Po ubranym na ciemno faceciku nie było już jednak śladu. Jupe zobaczył jeszcze jego plecy znikające w wyjściu. Tik błyskawicznie wyskoczył na dwór i popędził przez parking.

Jako pierwszy zareagował Pete. Dzięki uprawianiu sportu miał on szybszy refleks niż pozostała dwójka. Porwał z podłogi kwadratowe pudło i pognał za jego właścicielem.

- Hej, niech pan zaczeka! - krzyknął. - Zapomniał pan...

Nie zdążył go jednak dopędzić. Kiedy biegł przez parking, dwudrzwiowy czarny sedan Staną zwanego Tikiem wyjechał z piskiem opon na autostradę i na pełnym gazie pomknął za zieloną furgonetką.

Pete wrócił do baru i położył pudło na stole. Wszyscy trzej usiedli na swoich miejscach i zaczęli mu się przyglądać.

Jak zawsze w sytuacjach wymagających intensywnego myślenia, Jupe zabrał się do miętoszenia dwoma palcami dolnej wargi. Twierdził, że pomaga mu to skoncentrować się, jak należy.

Bob jako pierwszy przerwał kłopotliwe milczenie.

- Oddajmy je lepiej kelnerce - powiedział. - Ten Tik na pewno wróci tu po nie.

Zdaniem Pete’a propozycja była całkiem sensowna, ale Pierwszy Detektyw nie przestawał skubać dolnej wargi. Mały człowieczek, a zwłaszcza jego podniecenie na widok zielonej furgonetki, zbytnio rozpaliły jego ciekawość. Instynktowna dociekliwość nie pozwalała Jupe’owi pozostawić żadnej zagadki bez rozwiązania. Także teraz miał pewność, że Trzem Detektywom napatoczyła się sprawa, która zapowiadała się na niezmiernie intrygującą tajemnicę, domagającą się wyjaśnienia.

- Głosuję za tym, żebyśmy zabrali to pudło do Kwatery Głównej - powiedział - a potem rozejrzeli się za panem Tikiem, jeżeli przedtem sam się nie zgłosi. Ma przecież naszą wizytówkę z numerem telefonu i...

W tym momencie Jupe zauważył, że Pete zamierza zgłosić jakieś zastrzeżenia. Drugi Detektyw nie miał zbytniego zamiłowania do ryzykownych przedsięwzięć.

- A zresztą - dokończył szybko - Tik nie zostawił pudła przy bufecie, którego dogląda kelnerka, tylko przy naszym stoliku. Można by nawet powiedzieć, że nam je powierzył...

- Można by też powiedzieć, że spiesząc się tak okropnie, zapomniał je zabrać - zauważył Pete, który nie miał jednak wątpliwości, że propozycja Jupe’a zostanie przyjęta. Jupe był przecież nie kwestionowanym przywódcą całej trójki. Dlatego właśnie został Pierwszym Detektywem.

W pół godziny później chłopcy siedzieli już w swej Kwaterze Głównej w Składnicy Złomu Jonesów.

Kwaterę tę urządzili w liczącej dziesięć metrów długości mieszkalnej przyczepie, którą wuj Jupe’a, Tytus Jones, kupił dawno temu i nie znalazł na nią nowego nabywcy. Chłopcy stopniowo składali wokół niej wielkie kawały złomu, aż wreszcie stała się zupełnie niewidoczna z terenu składnicy. Aby się do niej dostać, trzeba było użyć któregoś ze znanych tylko im sekretnych wejść.

Wnętrze urządzone było niczym małe biuro. Stało tam biurko, stara szafa z szufladkami, był też telefon, za który chłopcy płacili pieniędzmi zarobionymi przy dorywczych pracach na złomowisku, zlecanych przez wuja Tytusa i ciocię Matyldę.

Pete, który przywiózł pudło na swoim rowerze, postawił je teraz na biurku.

- No dobra - powiedział. - Macie to tajemnicze pudło, które nie należy do nas. Co chcecie z nim zrobić? Otworzyć je?

Jupe poruszył się niespokojnie w obrotowym fotelu za biurkiem, a potem ze skruszoną miną potrząsnął głową.

- Myślę, że nie mamy prawa tego zrobić - powiedział. - Obawiam się, że będziemy musieli po prostu...

Nagle urwał w pół zdania i pochylił się do przodu, a potem przystawił ucho do okrywającej pudło gazy.

W tym momencie jego obaj koledzy usłyszeli to także. Cichy odgłos przypominający trzepotanie skrzydeł. Wewnątrz pudła musiała znajdować się jakaś żywa istota.

- No cóż - odezwał się Pete. - Teraz nie mamy już wyboru. Będziemy musieli zajrzeć do środka.

Pete Crenshaw odznaczał się szczególną troską o zwierzęta. Miał zwyczaj znosić do domu zbłąkane psy i koty. Kiedy jednak pewnego razu przyprowadził konia, który wędrował bez opieki wzdłuż autostrady, jego mama stanowczo oświadczyła, że musi rozstać się z tym nałogiem przygarniania wszystkich czworonogów, jakie tylko mu się nawiną. W każdym razie Pete z pewnością nie mógłby zasnąć z myślą, że zostawił zwierzątko zamknięte w jakimś pudle.

Podszedł więc śmiało do biurka i zerwał taśmę oklejającą rogi pudła, a potem rozwinął gazę. Oczom chłopców ukazała się metalowa klatka. W środku znajdował się gołąb.

Był to piękny ptak o lśniącym, bogatym upierzeniu i szerokim, wachlarzowatym ogonie. Jego ciemnoszare pióra były tak błyszczące, że aż mieniły się błękitnawym odcieniem.

Jupiter natychmiast zauważył u niego coś, co można było wziąć za znak szczególny. Brakowało mu jednego pazura. Miał trzy pazurki na prawej nodze, ale tylko dwa na lewej.

- Nie możemy go zostawić w takiej maleńkiej klatce - stwierdził stanowczo Pete. - Jeżeli mamy zamiar przechować go przez jakiś czas, a przypuszczam, że tak zrobimy, musimy mu znaleźć jakieś większe, wygodniejsze pomieszczenie.

Jupe kiwnął głową.

- Potrzeba do tego sześciu drewnianych listew - powiedział - oraz rolki drucianej siatki, gwoździ i młotka.

W ciągu para minut Trzej Detektywi znaleźli na złomowisku wszystko, co było potrzebne. Jupe, który miał wyjątkową smykałkę do takich robótek, zabrał się natychmiast do dzieła w urządzonym pod gołym niebem warsztacie. Szybko zbił z listew spiczastą ramę o trójkątnej podstawie, a potem dopasował do niej drucianą siatkę i poprzybijał ją gwoździkami. W parę minut duży, bezpieczny i wygodny domek dla gołębia był gotowy.

Zanim Pete zdążył przynieść ptaka z Kwatery Głównej, Jupe skoczył do domu po torbę ze śrutowaną kukurydzą, którą ciocia Matylda karmiła zwykle kaczki w miejskim parku, a Bob zakręcił się za miseczką na świeżą wodę.

- No, rozgość się tutaj - powiedział Pete wpuszczając ostrożnie gołąbka do nowego pomieszczenia.

Chłopcy odnieśli wrażenie, że ptak czuje się w nim zupełnie dobrze. Zaczął dziobać kukurydzę, potem umoczył dziób w wodzie, wreszcie podskoczył kilka razy, trzepocząc skrzydłami, usadowił się w rogu klatki i schował głowę pod skrzydło. Tak jakby chciał dać do zrozumienia, że na dziś koniec zajęć.

Był już najwyższy czas, aby Trzej Detektywi doszli do takiego samego wniosku. Zostawili więc gołębia w warsztacie, który znajdował się na uboczu, w kącie składnicy, oddzielonym od ulicy wysokim parkanem, po czym Bob i Pete wskoczyli na rowery i pojechali do siebie. Jupe zaś przeszedł na drugą stronę ulicy, gdzie mieszkał w małym domku razem z wujem i ciocią, którzy przygarnęli go do siebie, gdy jako mały jeszcze chłopiec został sierotą.

Następnego ranka Jupe wcześnie wyskoczył z łóżka. Szybko wciągnął na siebie ubranie i popędził do składnicy.

Sklecona wczoraj klatka znajdowała się na miejscu w warsztacie, troskliwie przykryta daszkiem z jakiejś zardzewiałej blachy. Piękny, lśniący, szarobłękitny ptak kręcił się wesoło dziobiąc kukurydzę.

Jupe przyklęknął i przycisnął nos do drucianej siatki.

- Ciekawe, skąd ty jesteś? - zamyślił się głośno. - Dlaczego ten pan Tik trzymał cię w tamtym pudełku? I czemu był taki nerwowy?

W tej historii musi się kryć jakaś tajemnica, przemknęło mu przez głowę.

W tej samej chwili zobaczył coś, co uczyniło gołębia jeszcze bardziej tajemniczą istotą. Bardziej, niż Jupe mógł się spodziewać.

Gołąb, któremu właśnie się przyglądał, miał trzy pazurki na każdej nodze.


...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin