Trening Iluminacji.doc

(292 KB) Pobierz
Trening Iluminacji - wyprawa po własne Ja

Trening Iluminacji - wyprawa po własne Ja

 

Metoda Treningu Iluminacji (Enlightenment Intensive) to trening kontemplacyjno-komunikacyjny, którego celem jest pomóc nam odkryć kim naprawdę jesteśmy. Łatwo powiedzieć, ale co to właściwie znaczy? Najbardziej chyba nonsensowne pytanie wszechświata, „Kim jestem?” stawia nas twarzą w twarz z Niemożliwością.

Jest w tym cel. Pojęcia powszechnie uważane za niepojęte: Bóg, Absolut, Istnienie – to wszystko nazwy tej samej rzeczy: faktu, że jesteśmy świadomi. Ale przecież słowo „Bóg” zawsze implikowało „moc”. Czy zatem próbując dociec jądra świadomości, nie usiłujemy zarazem, jakkolwiek bezczelnie, po te moc sięgnąć?

„Kim jestem?” Istnieją dwie odpowiedzi. Pierwsza – jest podstawą współczesnego materializmu i – paradoksalnie – także współczesnego spirytualizmu. Głosi ona, że „ja” ludzkie jest oddzielne od Wszechświata (Boga, itp.), który dzieje się wokół całkiem niezależnie. Tak oddzielone „ja” porusza się wśród okoliczności zewnętrznych, jak łódka na rzece, lub statek w sztormie. Druga odpowiedź należy do praktykujących mistyków oraz niektórych fizyków kwantowych. Głosi ona , że „ja” nie jest oddzielne. Jest ono sprzężone z Wszechświatem, i zmieniając się, zmienia również Wszechświat. Przypomina tu chorego króla z legendy Graala. Wraz z chorobą króla podupada całe królestwo, zaś gdy król zdrowieje, królestwo rośnie w siłę.

Pierwsza z tych hipotez stwierdza, że człowiek zawsze zachowuje się tak samo (lub podobnie), gdyż kierują nim stałe zewnętrzne prawa (biologia, psychologia, dekalog, etc.).

Dowód oparty jest na obserwacji, w której mierzona jest ilość. Obiekty zdają się posiadać niezależną stałą wartość – można powiedzieć 5 jabłek, gdyż wiadomo, że jabłko jest zawsze, mniej więcej takie samo. Druga hipoteza stwierdza, że każdy z nas ma zupełnie inne, indywidualne doświadczenie tego kim jest. Doświadczenie to jest tylko jedno, i dlatego nie wyraża ilości, a – jakość. To jakość mojego własnego życia, jedynego jakiego doświadczam. I o ile testowanie pierwszej hipotezy odbywa się przez pomiar, testowanie drugiej ma w sobie coś z magii. Wymaga pełnego zaangażowania się obserwatora, i zaufania, że rzeczywiście – liczy się dla niego tylko on sam. Takie podejście przestaje być obserwacją, a staje się - podróżą.

Trening Iluminacji przeznaczony jest dla tych osób, które zainteresowane są wyruszeniem w taką wewnętrzną podróż. Pytając siebie „Kim jestem?” i stając twarzą w twarz z niemożliwością odpowiedzi, wychodzimy poza empirię. Zakładamy, że istnieje nowy kierunek, nieznany nauce oraz religii. Byłby to kierunek, w którym możemy podążać niezależnie od wymiarów przestrzeni i czasu. Czy chodzi o ludzkie „ja”? Bingo! Zamierzamy sprawdzić, czy „ja” jest kierunkiem, i czy można w nim podążać, oraz, jeśli tak, co znajduje się pod drodze. Ponieważ jednak warunki eksperymentu istnieją poza przestrzenią i czasem – nie ma sensu wysyłanie tam żadnych instrumentów pomiarowych, zdalnie sterowanych robotów, wzierników i sond – musimy udać się w tę podróż sami, tacy jacy jesteśmy.

Tego co odkryjemy, nie możemy opublikować w gazetach, tak jak publikuje się naukowe odkrycia. Hipotezy „mistycznej” nie da się udowodnić nikomu poza sobą – jedynym rozwiązaniem jakie tu istnieje jest osobiście przekonać się, że „coś” tam jest, i że to „coś” ma wpływ na mój świat. Mogę sam na własne oczy zobaczyć, na własnej skórze przekonać się, że w kierunku zwanym „ja” istnieje „coś” co – całkiem na serio – może mi w życiu pomóc.

Metoda Treningu Iluminacji (ang. Enlightenment Intensive) opracowana została w Stanach przez mistyka i terapeutę Charlesa Bernera (Yogeswara Muni). Metoda łączy zen z psychoterapią czyli kontemplację z komunikacją. W trakcie treningu, zastanawianiu się nad pytaniem „Kim jestem?” towarzyszy komunikowanie wyników kontemplacji partnerowi w parze. Siedząc w parach wydajemy sobie na przemian polecenie „Powiedz mi kim jesteś”. Wydanie tego polecenia przez drugą żywą osobę sprawia, że tym łatwiej doświadczamy naszej indywidualności i niepowtarzalności w tej chwili. Musimy przecież coś odpowiedzieć, i to musi mieć życie, bo ktoś żywy nas w tej chwili słucha! Gotowe schematy na nic, kim jestem teraz, kompletnie bez przygotowania i na żywo? Praktykując widzimy, że tłumaczenie i rozumienie, do jakich przyzwyczaił nas paradygmat materialistyczny, są tu nieskuteczne. Co pozostaje? Próbujemy – z czystej bezsilności – dosłownie wszystkiego, wyginając nasz umysł w najprzedziwniejsze łamańce. Jakkolwiek sprytnie byśmy jednak kombinowali, i jakkolwiek piękne byłyby nasze indywidualne opowieści – nic z tego, bo, jak się okazuje, na pytanie słowami po prostu odpowiedzieć się nie da.

Ale jeśli nie słowami, to czym? Jak jeszcze, prócz słów i idei, można wyrazić istotę badanego procesu? Tu fizyka kwantowa oraz tradycje mistyczne niosą odpowiedź: użyjmy osobistego doświadczenia. Osobiste doświadczenie to coś, co posiada każdy z nas, i co zawsze jest inne, niepowtarzalne. Jego autentyczność mówi do nas nie za pomocą porównań, ale przez uznanie zmiany jakości naszego – i tylko naszego - umysłu. W Treningu Iluminacji wyraźna zmiana jakości naszego „ja” wydarza się już w drugim dniu, a gdy to się staje – parcie na intelektualną odpowiedź maleje. W miarę praktykowania odczuwamy, że coś wisi w powietrzu. Nasza świadomość się zmienia. Mamy wrażenie że podążamy „dokądś”, nie ruszając się przy tym z krzesła. Pojawiają się wizje i wzmocnione emocje. Ludzie nabierają psychologicznej głębi, stajemy się zafascynowani każdą kolejną wersją rzeczywistości, postrzegając jak różni jesteśmy, a przy tym, jak zasadniczo tych samych problemów się trzymamy. Widzimy świat z nowej, szalonej i mądrej – perspektywy.

Znajdujemy się teraz nie na sali warsztatowej, a w kinie, w którym każdy kolejny uczestnik snuje kolorową baśń. Baśni tych słuchamy z wielką uwagą, nie potrzebując już zmuszać się do procesu – on sam wciąga nas i pasjonuje. To napełnia nadzieją, że być może odpowiedź na pytanie „Kim jestem?” jednak istnieje. No, przecież „dokądś” idziemy, prawda? A zatem może „tam” leży odpowiedź, nawet jeżeli nieujęta w słowa, to… jakaś. No właśnie – jaka?

Dość spektakularne efekty specjalne, jakie towarzyszą takiej podróży w głąb, znane są dobrze np. medytującym mnichom zen. Jednakże w metodzie Treningu Iluminacji stan umysłu osiągany w klasycznej medytacji dopiero po kilku tygodniach ascetycznej praktyki, może być doświadczony w ciągu zaledwie trzydniowego treningu, w zasadzie nie obłożonego nakazami oraz zakazami ascezy. Wizje, fale gorąca, dźwięku, przyjemności, bólu i wielu innych potężnych wewnętrznych stanów zalewają nas już w drugim dniu warsztatu. Nie są one celem samym w sobie, dowodzą jednak, że „coś” się wydarza, i przez to działają jak kierunkowskaz. „Dalej, dalej…”

Efektem dodatkowym treningu jest wyraźne zwiększenie otwartości i umiejętności komunikowania siebie innym. Nic w tym dziwnego – przez trzy dni, niemal bez przerwy (z przerwami na jedzenie, toaletę i sen) mówimy i słuchamy innych. Te trzy dni zatem poświęcone są prawie wyłącznie na próby odnalezienia własnej istoty oraz zakomunikowania naszego znaleziska partnerom. Pary ciągle się zmieniają – pracujemy z wszystkimi uczestnikami warsztatu po kolei. Ciągła zmiana partnerów, a także nieustanna świadoma konfrontacja z samym sobą zwiększają ogromnie naszą zdolność koncentracji oraz szczerą motywację do pracy. Odtąd mówimy i słuchamy gdyż sprawia to nam frajdę, nie zaś dlatego, że trzeba mobilizować się siłą. Czujemy, że podróż do wnętrza wydarza się autentycznie, dosłownie odkrywamy w sobie – nowego siebie. Może to być wstrząsające, może ogromnie inspirować, zawsze jednak pozostaje żywym, indywidualnym dowodem na „coś więcej”. I zachętą do coraz szczerszej praktyki.

W trakcie trzydniowego warsztatu Treningu Iluminacji, umysł jest intensywnie czyszczony z wszelkich zalegających tam przekonań o tym kim – lub czym - jesteśmy. W tym procesie, tyleż frustrującym co ekscytującym, stajemy się wreszcie gotowi na chwilowe porzucenie koncepcji umysłu jako przedmiotu obserwacji – i bezpośrednie doświadczenie siebie jako żywego obserwatora (podmiotu). W doświadczeniu tym przekraczamy zawartość umysłu. To punkt przełomowy. Negatyw naszego procesu - bezpośrednie znanie siebie jako doświadczającego podmiotu („oświecenie”), przychodzi do nas nagle, jak cisza po sztormie.

Doświadczenie to, znane każdemu dobrze z dnia codziennego, zostaje tu uwypuklone, nabiera bardzo wyrazistej formy, która następnie pozwala nam świadomie powracać do niego w życiu.

Opuszczając trening po trzech dniach intensywnej pracy znajdujemy się w stanie pogłębionego spokoju i medytacyjnej mądrości. Efektem naszej praktyki jest poluzowanie struktur osobowości i większy kontakt z intuicyjną wewnętrzną siłą – pełnią świadomości, zdrowia i równowagi. Doświadczywszy chwil samoistnej Iluminacji, możemy następnie zanieść ten stan w nasze życie, odtwarzając go w codziennych sytuacjach, które w ten sposób można uzdrowić i zharmonizować.

Trening Iluminacji jest wstępem do głębokiej samoświadomości w codziennym życiu. Jest wstępem do prawdziwej medytacji – nie tej rozumianej jako wyciszenie i relaks, a tej przepełnionej znaczeniem - w której uczymy się doświadczać siebie bezpośrednio, i w której nasze życie staje się wiodącym w inny wymiar Procesem.

 

 

Powiedz mi, kim jesteś?

 

Trochę więcej o formacie praktyki duchowej Enlightenment Intensive (Trening Iluminacji), w świetle niedawno przeprowadzonego warsztatu, oraz pracy R. Bernera The Consciousness of Truth. A Manual for Enlightenment Intensive.(Świadomość Prawdy. Instrukcja do Treningu Iluminacji)


 Kilka myśli i spostrzeżeń na gorąco po niedawno przeprowadzonym warsztacie E. I.

Było nas osiem osób, pracujących w stale zmieniających się parach. W sumie w ciągu weekendu zrobiliśmy 21 diad, czyli 40 minutowych okresów medytacji w parach. Przez cały ten okres w zasadzie nie opuszczaliśmy terenu przeznaczonego na warsztaty, którym był dom Wojtka Jóźwiaka w Milanówku. Jedynymi aktywnościami, którym oddawaliśmy się oprócz praktyki diad, były czynności kuchenne (jedzenie gotowanie, zmywanie), spanie, osobista toaleta oraz rozmowy we własnym gronie. Była możliwość krótkiego spaceru, z której czasami korzystano. Wojtek urozmaicił warsztat krótką sesją relaksu przy bębnie.

Co dał nam warsztat i jak potoczyły się jego koleje. Otóż zacznijmy od złych wieści: nie dał nam Iluminacji (Oświecenia). Przynajmniej nie tej rozumianej jako punktowe, choć na ogół nietrwałe, doświadczenie czystej prawdy o sobie. A teraz dobra wiadomość. Doświadczyliśmy paru prawd nie tak czystych, za to ogromnie przyjemnych, a i, co nie da się chyba ukryć, pożytecznych w życiu późniejszym. Tu należy się słowo wyjaśnienia. Naturą bowiem Enlightenment Intensive – Treningu Iluminacji – jest doświadczanie rozmaitych poziomów umysłu, znajdujących się na drodze do ostatecznego „czystego” doświadczenia. Zamiast jednak potępiać owe poziomy jako generujące „przywiązanie”, lub nawet ignorować z pobłażliwym uśmiechem i wzruszeniem ramion, jak to czynią asceci, Trening Iluminacji z uśmiechem je wita. Masz doświadczenie czegoś innego niż „zwykłość”? Bardzo dobrze! Czujesz się niezwykle, wspaniale, energetycznie, ekstatycznie, „świecąco”? O to w tym wszystkim chodzi! Wejdź w to doświadczenie w pełni i w pełni je przeżyj. Wszelkie stany pośrednie na drodze do Iluminacji mają ogromną wartość, otwierają nas bowiem na doświadczenie „czegoś innego”, budząc w nas wiarę, światło i motywację do praktyki. To nie jest mała rzecz, wziąwszy pod uwagę, iż razem z nimi generowana jest ogromna ilość psychicznej energii. Do energii tej tak czy owak dążymy w życiu jakie toczy się na zewnątrz medytacyjnej sali – choćby zarabiając pieniądze, nawiązując kontakty czy – realizując własne wizje. To właśnie znane z psychologii „głaski” - owa psychiczna stymulacja, która uzdrawia złamane życiorysy, leczy depresję, nadaje rumieńce związkom, a w codziennym, nie tak może ostatecznym wymiarze – po prostu napełnia nasze życie jakąkolwiek w ogóle treścią.

„Głaski”

Wyrażę tu moje osobiste przekonanie, iż „głaski”, a więc psychologiczna przyjemność, stanowią cel życia. „Głasków” szukamy wszyscy – chcąc, czy nie chcąc – bez nich prawdopodobnie po prostu machnęlibyśmy na wszystko ręką i poszli spać. Natomiast dobra i właściwie praktykowana technika samorozwoju zaś daje nam tych „głasków” o wiele, wiele więcej niż tzw. „zwyczajne życie”. Napełnia nas ekstazą, sensem, żywotnością – to właśnie „głaski” we wersji skondensowanej – coś w rodzaju batona energetycznego dla atletów.

Pytanie „Co z głaskami dalej zrobić?”, tzn. do czego je wykorzystać, żeby wszystkiego nie popsuć, jest oczywiście jak najbardziej aktualne. Nawet bardzo duży atleta może przecież zdewaluować się do pakera-rzezimieszka. Tym niemniej, aby coś wykorzystać, musimy to najpierw mieć. Musimy trzymać w garści nasze „głaski”, doświadczać ich we krwi, muszą przepełniać one nasze niedocenione ciało rozkosznym dreszczem. Dopiero wtedy możemy bez plamy zapytać siebie „OK, to teraz co z tym dalej robić?” Jednak nie wcześniej. W żadnym wypadku nie wcześniej.

Otóż, czas przyznać, iż na skutek intensywnego stosowania techniki Diady Komunikacyjnej, w formacie – na miarę naszych możliwości - zgodnym z założeniami sesji Treningu Iluminacji jak widzi je Berner, uzyskaliśmy owego weekendu całkiem sporą ilość „głasków”. Można powiedzieć, że było nam dobrze, przepełniała nas energia, wzajemna głęboka sympatia i zrozumienie, a nasze psychologiczne problemy – na pewien czas jakby zeszły na plan dalszy. Piszę to w około 14 dni po warsztacie, czując że efekty jego „intensywnego doenergetyzowania” wciąż się, z niewielką pomocą, utrzymują. Moja świadomość jarzy się pewnością i spokojem, które odsuwają na bok „cienia” z jakim zazwyczaj się borykam. Trzeba tu jednak podkreślić, i twórca metody, Berner, podkreśla to z całą mocą, że „głaski” i właściwa Iluminacja (Oświecenie), to dwie różne rzeczy. Czym więc jest Iluminacja, i, skoro nie udało nam się jej doświadczyć, jakie w ogóle są szanse doświadczenia jej na Treningu Iluminacji?

Znać siebie

Otóż Iluminacja, jak definiuje ją Berner, jest:

świadomością stanu bezpośredniego znania siebie, jakim się naprawdę jest.

To, jakim się naprawdę jest, nazywa Berner indywidualnością. Indywidualność według niego to czysty poziom znania siebie, charakteryzowany przez cztery czynniki:

* 1. egzystencję

* 2. jednorodność

* 3. zdolność dokonywania wyboru,

* 4. unikalność

Świadomość, że posiada się te cztery czynniki, i tylko je – nazywa Berner Iluminacją (ang. Enlightenment). Innymi słowy, oświecony człowiek wie na pewno tylko te cztery rzeczy: że istnieje, że występuje w liczbie egzemplarzy jeden (a nie np. dwa), że ten jeden może z własnej inicjatywy działać, oraz że jest on zjawiskiem całkowicie jedynym w swoim rodzaju i niepowtarzalnym.

Nasz problem jednak polega na tym, że doświadczenie tych czterech czynników Ja w stanie czystym napotyka na opór. Nie chcemy doświadczać siebie z pomocą terminów tak prostych i jednoznacznych, nawet gdyby były one prawdą o nas. Prostota nie jest czymś popularnym. Idea pytania „Kim jestem?” wydaje się na początku każdemu kompletnym nonsensem. „Po co pytać kim jestem? Przecież doskonale wiem, kim jestem, i czego tu jeszcze szukać?” Możemy też myśleć w ten sposób: „Czy mam sobie zasugerować jakąś nową tożsamość? Czy mam sobie wmówić kim jestem? Słowem – czy nie jest to małe pranie mózgu?”

Próba bezpośredniego doświadczenia kim naprawdę jesteśmy przywołuje mechanizmy obronne – te właśnie prawdy pośrednie, jakie w ciągu lat zgromadziła nasza osobowość. Mówimy więc o wszystkim tylko nie o tym, kim naprawdę jesteśmy – i nie jest to wcale błąd – to część tej techniki. Technika Treningu Iluminacji polega na werbalnym (sic!) wyrażeniu wszystkiego, co pojawia się w naszej świadomości jako rezultat otrzymania instrukcji „Powiedz mi kim jesteś.” Bezsens tego polecenia i rzeczywista niemożność jego poprawnego wykonania jest motorem, który ma nami wstrząsnąć. Próbując wykonać zadanie jak najlepiej umiemy, i doświadczając, że po prostu nie jesteśmy w stanie go wykonać, tkwimy w impasie – sytuacji z gruntu nonsensownej. Sam fakt że nie dzieje się to gdzieś w klasztorze, kościele czy czasach mitycznych, ale tu, teraz, na warsztacie bez jakiegokolwiek prawie teoretycznego zaplecza – sam fakt, że tu oto całkowicie samodzielnie musimy próbować odpowiedzieć na bodaj najbardziej abstrakcyjne i „literackie” pytanie jakie zadaje sobie człowiek, jest sytuacją wystarczająco dziwaczną, aby wywołać w nas pewnego rodzaju traumę. Bez wiary w cokolwiek, bez specjalnego zaufania do autorytetu (nikt w zasięgu ręki nie uważa się za „oświeconego”), mamy podjąć heroiczną próbę zmierzenia się z pytaniem, które doprowadzało rishich do obłędu? My? Pracownicy takiego to a takiego przedsiębiorstwa, rodzice dwójki dzieci? Wolne żarty?

Nie uciekać przed ego

W pracy na Treningu Iluminacji wykorzystujemy impet naszego ego, które święcie wierzy, iż potrafi się określić. To ważne. Musimy przyznać, że istnieje w nas taka część, która wierzy, iż opisowa i werbalna odpowiedź na instrukcję „Powiedz mi kim jesteś” jest możliwa. Ważne jest, aby pozwolić tej części mówić. Powinniśmy pozwolić sobie być „przemądrzałym” gadułą, którym, Bogiem a prawdą, każdy z nas gdzieś w głębi serca czasem się czuje. Fałszywa skromność czy poczucie „mentalnej powściągliwości”, wynikłe z rozmaitych przedmiotów wiary, typu „Prawda jest poza słowami”, „Mowa jest srebrem a milczenie złotem”, „Słowa szkodzą” itp. praktycznie uniemożliwia odniesienie korzyści z Treningu Iluminacji.

Każdy z nas, nawet najświętszy mnich, posiada myśli, myśli zaś – to słowa. W treningu Iluminacji nie ignorujemy naszych myśli (jak na ścieżkach ascetycznych), ale przyznajemy się do nich, wyrażamy je i podkreślamy, by tym silniej zobaczyć, że nimi NIE jesteśmy. Cisza pojawia się tu jedynie wtedy, gdy w naturalny sposób nasz umysł milknie. Milczenie nie zostaje nigdy narzucone z góry. Jest przydatne do tego, aby zagłębić się w sobie, potem jednak powinno ustąpić miejsca werbalizacji. Naszym zadaniem jest, za pomocą słów, gestów i mimiki określić, kim w danym momencie jesteśmy. Należy robić to bez fałszywej pokory czy ideologicznych uprzedzeń – po prostu opisać, czego się doświadcza, jakkolwiek nie byłoby to naszym zdaniem „hałaśliwe”, „nieważne” czy „bez treści”. Być może nasze ego jest hałaśliwe, puste i beztreściowe. Tak zresztą jak i każde inne ego, lecz cóż z tego? Naszym zadaniem jest nie ukrywanie tego faktu, lub jego „powściągniecie” – my chcemy przyznać się do tego i wykrzyczeć to na całą ulicę! Oto mamy ego, mamy myśli – niech każdy zobaczy! Jesteśmy jak nieśmiały młodzieniec, który z lęku przed towarzystwem całe lata spędzał w zaciszu domowej biblioteki. Doznawszy oświecenia, może on teraz raźno wbiec na bal u marszałka, w powyciąganym swetrze, niemodnych spodniach, i okularach jak denka butelek. Dokładnie taki, jakim jest właśnie w tej chwili, cóż ma do stracenia? Pierwszy krok – jakikolwiek by nie był - jest lepszy niż dalsze tkwienie w jaskini.

Rzeczywista komunikacja

Nasz partner zwraca się do nas z instrukcją ”Powiedz mi kim jesteś”. Swoją wypowiedzią, przyznajemy się zwyczajnie do prostej prawdy – NIE WIEMY. Demonstracja ta jest też gestem przyjaźni, jest jak broń, którą rzucamy na ziemię, pokazując puste ręce. „Zobacz, mam broń, ale nie chcę jej przeciw tobie używać. Rzucam ją na ziemię, abyś i ty mógł bez obaw zrobić to samo ze swoją.” W tej wymianie partnerzy inspirują się wzajemnie do poszukiwania bezbronności. Stan ten jest jak ziemia niczyja. Można się tam spotkać w przyjaźni bez potrzeby bronienia siebie. „Wypłukawszy” nasz umysł z obrony, stoimy na świętej ziemi, gotowi rzeczywiście siebie wysłuchać, rzeczywiście siebie komunikować.

Mówi Berner: „Bezpośrednie znanie siebie oznacza lubienie CIEBIE. Gdy zaczynasz doświadczać faktu, że inni dokonują w życiu wyborów dokładnie tak jak ty, obwinianie staje się coraz trudniejsze.”

I dalej: „Im głębsza iluminacja, tym łatwiej akceptować innych, im łatwiej akceptować innych, tym głębsza iluminacja. Akceptacja siebie i WSZYSTKICH innych jest wyzwoleniem. To więcej niż może dać Trening Iluminacji. Ale on jest początkiem.”

To jasne, jest w nas ten, który trąbi, że wie. To jasne, on wie kim jest, wie co należy czuć, jak rozumieć, wie też wszystko o dobrym, właściwym życiu, wie też co w życiu boli. To właśnie ta część, która w czasie Treningu Iluminacji, będzie używać najprzeróżniejszych argumentów aby przekonać nas, że mamy jakąś obiektywną rację. Będzie „afirmować”, modlić się, filozofować, będzie cyniczna, wyniosła, agresywna, znudzona, „miłująca”, i niezależna. Czasem będzie zdystansowana, czasem może „kotwiczyć sukces” i „programować zdrowie”, czasem narzekać, doświadczać wizji, błysków, krzyczeć „eureka!”, czasem ziewać i prowokować. Będzie używać tysiąca i jeden wytrychów, które mają jeden wspólny cel: utwierdzić siebie – i drugą osobę - w przekonaniu, że COŚ się jednak wie.

Gdy nasz partner twierdzi, że coś wie, patrzymy nieufnie. Fakt, że ktoś wie coś, czego my nie wiemy, działa jak ostroga. Czujemy się niewygodnie, a jednak, może warto byłoby zapytać wtedy samych siebie – czy przypadkiem nasz partner słuchając nas nie czuje się tak samo nieufnie? Być może zdziwiony jest jak bardzo różne są nasze odpowiedzi? Być może, w skrytości ducha nas potępia? A może zazdrości nam? Może nie czuje się z nami wygodnie i boi się nas? Lub może po prostu jesteśmy mu kompletnie obojętni? Gdy obaj partnerzy diady uświadomią sobie w ten sposób subiektywność własnych wypowiedzi, diada może zacząć naprawdę działać. Jest to znakomita okazja aby w naszym partnerze, jak w lustrze, ujrzeć własną ograniczoność, i przyznać ją, nie tylko słowami, ale emocjonalne, fizycznie, uznać ją całym sobą.

Doświadczenie indywidualności

Widzimy wtedy, że „pyszałek, który wie” – to nie wszystko. Widzimy to, ponieważ doświadczamy co i rusz, że prawda tak naszych jak i naszego partnera odpowiedzi pozostawia wiele do życzenia. Odpowiedzi nie satysfakcjonują nas i im doszczętniej rozbieramy siebie na kawałki, tym wyraźniej czujemy się niezadowoleni, i tym usilniej poszukujemy czegoś więcej.

Ale przecież – możemy powiedzieć – nawet i te „niepoprawne” odpowiedzi – to my! Jeśli jestem w tej chwili „kochający i dobry” – czyż to nie piękne? Jeśli wyniosły i cyniczny – czyż nie mam racji? Jeśli rozmodlony – tak, no bo przecież czyż nie powinniśmy się modlić? A jeśli „programuję się” właśnie na sukces – czyż nie jest to ważne i cenne? A jednak w procesie Treningu Iluminacji okazuje się, że żadna z naszych „racji” nie jest trwała i istotna dla naszego oświecenia. Przeciwnie - trzymając się jakiejś naszej racji, przestajemy naprawdę kontemplować. Kontemplacja jest odnowieniem, odkryciem nowego, nieoczekiwanego wymiaru, czymś co ożywia tak nas jak i naszego słuchacza. Jest jak strumień chłodnej wody obmywający nas z tego co znane i niosący ku nowym odkryciom. „Racja” jest jej przeciwieństwem. Mając „racje” jałowo „klepiemy” wyuczone w przeszłości odpowiedzi, nie odczuwając nieraz nudę i senność. Oto powtarzamy wytarte cliche których nauczyło nas życie, oto relacjonujemy komuś po raz kolejny nasz punkt widzenia, ten zaś słucha tego, jak zacinającej się płyty. Nawet jeśli zaprogramujemy w sobie więcej miłości, zdrowia, nawet jeśli utwierdzimy się w naszej niezależności, niepowtarzalności lub buncie – nawet wtedy nie wydarzy się tak naprawdę nic nowego! Tkwimy w pułapce ego, które ze wszystkich sił chce nas przekonać, że wie, kim jest. Ego jest tak subtelne, że nie zauważamy go – twierdzimy, że to po prostu my! Teraz jednak pojawia się okazja doświadczenia czegoś nowego. Jeżeli bowiem to ego gada – to kto jest tym, kto właśnie to zauważył?

Aha.

KIM JESTEM?

Oto istota sprawy. Zauważamy, że nasza obecna postawa nie posuwa nas wcale naprzód. Nie jest więc prawdziwa. To ego jest w danej chwili kochające, to ego dowodzi, ego się egzaltuje i ego wielbi wymierne osiągnięcia! Ach, ale cóż za nieprzyjemność uświadomić to sobie! Co za niewygoda odkryć, że moja „racja” nie jest tym kim jestem, podobnie jak racja mojego partnera nie jest tym kim jest on! Nikt nas nie zmusi, abyśmy uznali, że się mylimy, że wydawało nam się, że cała nasza postawa jest jedynie punktem widzenia. Tylko my sami, kroczek po kroczku, możemy zacząć to zauważać i tylko my sami możemy oddzielić się od naszych „racji” i stanąć z pustymi rękami w obliczu kolejnego „Kim jestem?”

To „my sami” jest odpowiedzią. „My sami” czyli używając słów Bernera, nasza „indywidualność” - jest naszym celem. Cel ten, twierdzi Berner, znajduje się poza całym powstałym w przeszłości zbiorem definicji. Wszystkie one oparte są na przeszłym doświadczeniu siebie, na podstawie którego próbujemy sformułować obecny punkt widzenia. A przecież „my sami” – nasza indywidualność (w odróżnieniu od ego), wydarza się zawsze na bieżąco, teraz. Indywidualność nie musi wynikać z doświadczenia, poglądów, osobowości czy opinii. Indywidualność wydarza się teraz. „Powiedz mi kim jesteś” nie musi wcale być spójne z czymkolwiek co mówiliśmy do tej pory. Jest żywym, nonsensownym i niemożliwym doświadczeniem opisu nieopisywalnego, które nie ma związku z niczym innym – poza Mną, w tej chwili.

Powziąć intencję

Pytanie „W jaki sposób należy właściwie kontemplować – kim jestem?” Berner, z zacięciem matematyka, redukuje do najprostszej możliwej definicji. Brzmi ona:

„Należy powziąć intencję, bezpośredniego znania siebie.”

Berner wprowadza tu pojęcie „bezpośredniego znania”, lub „bezpośredniej wiedzy” (direct knowing). Porównuje to do intuicji. Intuicja jest mocą umysłu, za pomocą której umysł NATYCHMIAST postrzega rzeczy, bez rozumowania i analizy. Bezpośrednie znanie podobnie, jednak tym różni się ono od intuicji, że intuicja postrzega sprawy świata, natomiast bezpośrednie znanie – nie. Czemu więc służy bezpośrednie znanie? Oto odpowiedź: Za pomocą „bezpośredniego znania” jedna indywidualność zna inną indywidualność. Dzieje się to zawsze właśnie teraz. Intuicja oparta jest na czasie, podlega więc prawom świata utworzonym w przeszłości. Bezpośrednie znanie wydarza się w bezczasie, czyli w tej właśnie chwili. Bezczas tej chwili nazywa Berner „wiecznym królestwem indywidualności”.

Berner mówi też, że takie bezpośrednie znanie siebie, dla większości ludzi przez większą część czasu NIE jest możliwe. Trzeba to uznać jako fakt. Spełnienie warunku „poznania samego siebie” – dla niewyćwiczonego umysłu jest prawie nieosiągalne. Czy to oznacza, że Iluminacja, jak rozumie ją Berner, jest czymś z gruntu nieosiągalnym? Jeżeli tak jednak, po co w ogóle Treningi Iluminacji? I czy nie lepiej byłoby zmienić nazwę na np. Trening Medytacji w Parach, Warsztaty Dialogu, albo coś podobnego, co pozostawałoby w większej zgodności z faktyczną naturą procesu?

Otóż Berner daje w tym zakresie pewną radę. O ile bezpośrednie „znanie siebie” nie jest na początku możliwe, o tyle dla każdego, choćby nie wiem jak początkującego, w pełni wykonalne jest „powzięcie intencji bezpośredniego znania”. Dlatego Berner zaleca – należy „powziąć intencję bezpośredniego znania”. Więcej - powzięcie takiej intencji jest istotą kontemplacji. To, co pojawia się w odpowiedzi, nie będzie bezpośrednią prawdą. Bezpośrednia prawda, zawierająca się w doświadczeniu czterech wymienionych wcześniej czynników (egzystencji, jednorodności, zdolności wyboru i unikalności) jest jeszcze daleko przed nami. Jednak sama tylko intencja doświadczenia tej prawdy – jest już kontemplacją.

Ważne, aby intencja była szczera i odnawiana za każdym razem, gdy kontemplujemy. „Chcę wiedzieć, kim jestem, teraz.” Intencja wyjścia poza myśli, poza przeszłość, emocje i czas, intencja znalezienia się w całkowitym, 100% kontakcie z TERAZ nie stawia sobie wcale za cel łatwego zadania. Nie jest nim wbrew pozorom ów słynny „stan uważności”, w jakim możemy zmywać naczynia lub wykonywać „przytomnie” jakąś pracę. Nie chodzi o to, by być bardziej przytomnym, obecnym, uważnym lub przebudzonym. Przytomność, obecność itp. sugerują pewną ciągłość, a zatem – jakkolwiek zbożnie – uwzględniają czas. Stuprocentowy, całkowity kontakt z teraz nigdy nie jest ciągły – wydarza się tylko jeden raz: teraz. Gdy się już wydarzy, przestaje być tym, czym jest – staje się częścią przeszłości, która nas tu nie interesuje. Dlatego wejście w ten stan jest tak trudne: wydaje się on absolutnie niczemu nie służyć, donikąd nas nie zabiera, i zawsze wydarza się po raz pierwszy. Nie ma tu postępu. Trudno określić czy idzie się naprzód czy stoi w miejscu – każde kolejne udane wejście w TERAZ jest wielkim wyzwaniem, a wspomnienie wszystkich poprzednich – już tylko wspomnieniem. Nic nie poprawia się, nie nabiera tempa, znika tak satysfakcja z przeszłości jak i nadzieja na przyszłość. Po raz pierwszy, i niestety ostatni w życiu – tkwimy w totalnej niemożliwości.

Wyrażając „intencję bezpośredniego znania”, mówimy „Jest mi trudno być w pełnym kontakcie z TERAZ, ale chcę powziąć intencję, aby, najlepiej jak w tej chwili potrafię, w ten kontakt wejść.” Jeśli tylko szczerze próbujemy tę intencję powziąć, z reguły pojawi się jakieś uczucie, doznanie lub myśl. Może to być coś bardzo prostego - „Mam na imię Janek.” „Jestem w kuchni”, ”Jestem niepewny” – wszystko to są odpowiedzi błędne, pośrednie prawdy, które nie dają nam dogłębnego poczucia „kim jesteśmy”, sprawiają tylko tymczasową, niewielką ulgę. To jednak w zupełności wystarcza, dopóki tylko chcemy za każdym razem na nowo powziąć intencję wejścia w TERAZ. W tradycyjnym Treningu Iluminacji uczestnicy wykonują ok. 30 diad. To dużo, wziąwszy pod uwagę moc techniki i krótki czas trwania Treningu. W czasie tych 30 diad, u każdego kto poprawnie wykonuje technikę, wydarzy się bardzo wiele. Z czasem poczujemy, iż nasze odpowiedzi wydają się prawdziwsze niż na początku. To dobry znak. Jednak nawet teraz wciąż daleko nam do absolutnej, stuprocentowej wiedzy, że tym właśnie jesteśmy. Czujemy jednak postęp –oho! coś się dzieje… Nasze TERAZ stało się głębsze, przestajemy też być tak szablonowi – nasze odpowiedzi coraz częściej zaskakują. Zaskakują nas też odpowiedzi partnera, i obserwujemy, że dzieje się to z wzajemnością. Wzrasta wzajemne zainteresowanie naszymi opowieściami – słuchamy teraz siebie nawzajem bez nudy i nieufności, ale z wielką uwagą, która jest niejako pochodną naszych wysiłków „znania siebie teraz”. Uwaga pojawia się spontanicznie – nie wymuszamy jej przez koncentrację, przepływa ona przez nas naturalnie. Ma też w sobie sporo emocji – nie tylko służbiście „uważamy” na słowa partnera, ale coraz bardziej po prostu „zasłuchujemy się” w jego słowa, ponieważ go zwyczajnie lubimy.

Rozpoznawanie oświecenia

Na warsztacie w Milanówku takie „zasłuchanie” nie przyszło jednak od razu. Musiało upłynąć prawie półtora dnia ciągłej praktyki, aby diady przestały być obowiązkiem. Jest to zgodne z tym, co opisuje Berner. Twierdzi on, że po ok. półtora dnia następuje u uczestników wyraźne przesunięcie świadomości w stronę Iluminacji. Nie oznacza to, że następuje koniecznie Iluminacja, jednak kontemplacja realizowana jest przez uczestników z coraz większą łatwością, a w jej efekcie zaczynają pojawiać się tzw. „fenomeny”. „Fenomeny” to nic innego jak przyjemne, „głaskowe” stany, które mogą przybierać postać wizji, światła, polepszonego humoru lub wglądów na zasadzie „Eureka! Rozumiem jak to działa!”. Takich wglądów, jak również innych przyjemnych (bądź nieprzyjemnych) stanów nie należy oczywiście mylić z samą Iluminacją (Oświeceniem).

Berner, w swoich statystykach stwierdził, że przy właściwym wykonywaniu techniki, ok. 30% do 50% uczestników przed końcem trzeciego dnia powinno przejść doświadczenie Iluminacji. Wielu innych jednak przeżywa w tym samym czasie „fenomeny”. Jak zatem rozpoznać oświecenia, i jak odróżnić je od wglądów, wizji i energetycznych fajerwerków? Jeżeli jest ono czymś innym, powinna istnieć metoda odróżniania go i określania, tak aby ci, którzy go doświadczyli, mogli swe doświadczenie w jakiś sposób potwierdzić. Czy taka metoda istnieje?

Oprócz przetoczonych już definicji, oraz faktu, że „iluminowany” na ogół sam wie (tzn. jest pewien), że oto właśnie teraz przydarza mu się „bezpośrednie znanie siebie” – nie ma tu reguł. Podstawowym metodologicznym kryterium jakie podaje Berner, jest określenie na ile nasz świeżo oświecony adept jest pewien prawdziwości swojego doświadczenia. W przypadkach bezsprzecznych np. nie może on mówić (bo go zatkało), zanosi się od śmiechu, itp. często też jego przekonanie, że „właśnie jest tym” i że „zawsze tym był, bo nic nigdy się nie zmieniło” – jawi się jako absolutna, samo rozumiejąca się pewność. W technice Treningu Iluminacji, ciekawe jest też to, że Oświecenie następuje z reguły jako bezpośredni rezultat poprawnego wykonywania techniki. Udział prowadzącego trening w „oświecaniu” adeptów nie jest tu wymogiem – sama technika, jak twierdzi Berner, jest na tyle potężna, że doprowadza do Iluminacji, często zupełnie niezależnie od tego na ile oświecony jest sam prowadzący. Pojawienie się, bądź nie pojawienie się iluminacji jest osobistą sprawą praktykującego, wynikłą z czystej praktyki diad, a nie np. z jakiegoś „przekazu” lub „wzmocnienia” otrzymanego od instruktora. Oświecenia uczestników wydarzają się tu spontanicznie, na ogół w trakcie trwania diady, lub w przerwach. Oświecony instruktor będzie miał oczywiście łatwość weryfikowania oświeceń, przez porównanie z miejscem w którym sam był (lub bywa).

Idealne warunki prowadzenia Treningu Iluminacji

Aby jednak oświecenie uczestników miało się szanse wydarzyć potrzebne jest poprawne wykonywanie techniki przez dużą część Treningu. To wbrew pozorom nie jest łatwe, i nie sprowadza się do jednorazowego udzielenia instruktażu przez prowadzącego. Berner, który eksperymentował z formatem Treningu Iluminacji przez 10 lat, podczas których przeprowadził 99 takich treningów i zetknął się z tysiącami uczestników, zaobserwował, iż już od pierwszej diady, większość z praktykujących starała się automatycznie uniknąć uczciwego wykonywania techniki. Grzęźniemy często na całe godziny w nieistotnych mentalnych meandrach, lub blokujemy się i opieramy regułom jakie narzuca technika. Aby temu zapobiec, Berner wprowadził do Treningu Iluminacji monitorów – opłacane z funduszy Treningu osoby, których jedynym celem jest sprawowanie kontroli nad poprawnym wykonywaniem techniki przez grupę. Klasyczne błędy są przez te osoby na bieżąco, i w delikatny sposób korygowane, tak aby grupa podążała możliwie na skróty, przez nieraz bardzo przyjemne i rozległe krainy ego – ku zaplanowanemu celowi Iluminacji.

Warsztat jaki odbył się w Milanówku nie był niestety ideałem z punktu widzenia metodologii Enlightenmnet Intensive. W klasycznym Treningu Iluminacji mamy 30 diad (pracujemy cały piątek, sobotę i zazwyczaj też całą niedzielę). Warsztat w Milanówku z konieczności musieliśmy zaplanować na piątkowe popołudnie, sobotę i niedzielę do godz. 16-tej. W sumie więc był przynajmniej o 1/3 za krótki. W chwili gdy, znacznym wysiłkiem, osiągnęliśmy bardzo wysoki poziom energii, okazało się, że musimy już rozjeżdżać się do domów. Zakończyliśmy więc prawdopodobnie dokładnie w momencie, w którym, szansa na „skok” była stosunkowo największa.

Trzeba tu jednak przyznać, że właściwie nie planowaliśmy tego warsztatu jako zorientowanego ściśle na Iluminację, i nie przywiązywaliśmy zbytniej wagi ani do właściwej kontemplacji ani do idei „właśnie teraz” jak również „powzięcia intencji bezpośredniego znania siebie”, jakie opisałem wcześniej. W zamierzeniu miał to być raczej E.I. w wersji „light”, obliczonej na ogólne wygadanie się i otwarcie, a więc tzw. „Janus worshop”. (Janus był bogiem o dwóch twarzach, stąd nazwa „otwierających” warsztatów komunikacyjnych posługujących się techniką diady przyjęła jego imię).

Kolejną rzeczą, którą należałoby być może rozważyć w przyszłości, jest monitoring warsztatu przez powołane do tego osoby (monitorów). Ponieważ w warsztacie brało udział tylko ośmiu uczestników, a koszta z założenia miały być niskie, zatrudnienie monitora (monitorów) nie wchodziło w grę. Osobiście brałem udział w diadach tak jak wszyscy, nie mogłem więc właściwie nadzorować ich przebiegu. Widzę też teraz, że przeprowadzenie instruktażu nie powinno być jednorazową czynnością (wykład), ale procesem korekty w etapach, rozłożonym na okres przynajmniej półtora dnia. Błędy jakie popełniamy są rozliczne i omówienie ich wszystkich na raz, przy zachowaniu uwagi i zainteresowania audytorium nie jest chyba możliwe. Na kolejnych warsztatach chcę spróbować omawiać poszczególne błędy w kilkunastu 5-minutowych mini-sesjach.

Spodziewam się, że w przyszłości, przy lepszych warunkach lokalowych, i większej liczbie uczestników, uda się stopniowo zrealizować idealną formułę Bernera. Tymczasem były to warsztaty pionierskie, przecierające szlaki pod przyszłą „fabrykę satori”.

Parę uwag końcowych

Choć, o ile wiem, nikt z nas nie przeżył w czasie warsztatu chwili rzeczywistej Iluminacji (uczestnicy, poprawcie jeśli się mylę!), to wynieśliśmy z zajęć wielką ilość światła i nadziei. Technika zrazu prowadząc przez ziemie liche, nieurodzajne, wśród ostów i szarości codziennego umysłu, zawiodła, (nomen omen w niedzielę), do miejsca przyjaźni i otwartości, które każdy z nas, wedle własnych potrzeb, poniósł w sobie tylko znane rejony życia. Osobiście podtrzymuję stan wysokiej energii robiąc około 10 diad tygodniowo, i jestem zaskoczony jak dobrze udaje mi się go utrzymać, i jak konkretnie przekłada się na moje codzienne sprawy. Warsztat nadał mojej praktyce diad wielkiego impetu, teraz wystarczają trzy diady, aby większość codziennych problemów zupełnie zmieniała wygląd, stając się bardziej „sterowalna” i mniej zagrażająca. Wraz z tym stanem wewnętrznej spójności pojawiła się też duża aktywność i inicjatywa.

Chciałem na zakończenie serdecznie polecić wszystkim anglojęzycznym czytelnikom – książkę Richarda Bernera The Consciousness of Truth. A Manual for Enlightenment Intensive.(Świadomość Prawdy. Instrukcja do Treningu Iluminacji), na której oparłem niniejszy artykuł. Pozycja zawiera prosto i jasno wyrażony zapis doświadczeń Bernera z formatem E. I. – włączając w to jego wcześniejsze doświadczenia w pracy z technikami komunikacyjnymi oraz ostatnio wprowadzoną rewizję niektórych aspektów metody. Przed nami niewiarygodnie precyzyjny umysł, który poświęcił większą część swojego życia doskonaleniu technik komunikacji oraz wywoływania u ludzi doświadczenia iluminacji. Jak sam mówi, testował na ludziach i sobie setki ogólnodostępnych metod wglądu, analizując w swoich badaniach doświadczenia, wedle jego własnych słów, „setek tysięcy ludzi”. Pozycja The Consciousness of Truth. A Manual for Enightenment Intensive. jest owocem życia spędzonego prawie wyłącznie na badaniu tematu wzbudzania oświecenia, jak również 10-ciu lat (do roku 1977) spędzonych wyłącznie na eksperymentalnym doskonaleniu techniki E.I. Książka jest na świecie podstawowa zalecaną lekturą dla wszystkich zainteresowanych tematem Enlightenment Intensive. Jest dostępna za darmo w Internecie.

 

 

Oświecenie w weekend?

 

Treningi Iluminacji jakie od jakiegoś czasu organizuję w Warszawie sprawiają, tak mnie jak i zainteresowanym, sporą frajdę. Po ustaleniu technicznych szczegółów metody, opisie jej działania, podstaw teoretycznych i pochodzenia, pora zająć się samym Oświeceniem! Charles Berner, twórca metody, przedstwia Oświece...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin