ZAB�JCY SZATANA cz. I Andrzej Ziemia�ski, Andrzej Drzewi�ski �Zab�jcy szatana� Copyright (c) by Andrzej Drzewi�ski, Andrzej Ziemia�ski, 1987 Wydanie papierowe: Krajowa Agencja Wydawnicza, Wroc�aw 1989 Wydanie gazetowe: Kurier Polski, 1988 (w odcinkach) [tytu� zmieniony przez redaktor�w KAW. Pocz�tkowo rzecz nazywa�a si� �Wiadomo- �ci z drugiego �wiata� i pod tym tytu�em by�a drukowana w Kurierze Polskim]. M�czy�ni rozwin�li si� w tyralier� i powstrzymuj�c skacz�ce do przodu psy ruszyli powoli w kierunku rozproszonych budynk�w. Kilku policjant�w skupionych wok� furgonet- ki sko�czy�o �adowa� karabiny. G�sta para ich oddech�w sprawi�a, �e Cleeve przypomnia� sobie o przenikliwym zimnie i zamkn�� okno. Spojrza� na zegarek. Z pewno�ci� si�dma rano nie by�a t� por� dnia, kiedy czu� si� najlepiej. Usiad� za biurkiem kryj�c twarz w d�oniach, ale trzask otwieranych drzwi i g�o�ny okrzyk nie pozwoli�y mu si� skupi�. - Mam nadziej�, �e ci� nie obudzi�em? - mimo wczesnej pory Bob wygl�da� �wie�o jak zawsze. - Koniec pracy biurowej, koniec siedzenia na prowincji. Jedziesz do Londynu - rzuci� na biurko sk�rzan� teczk�. - Ale lepiej si� nie ciesz, nie jedziesz na wycieczk�. Szykuje si� co� wi�kszego. - A wi�c z deszczu pod rynn�... - Cleeve otworzy� teczk�. W �rodku by�a tylko jedna, w po�owie zapisana kartka. - Hej, przecie� tu nic nie ma! Bob wzruszy� ramionami. - Sam wiem niewiele wi�cej. W jakiej� zapad�ej wiosce, w Szkocji, zacz�y si� dzia� dziwne rzeczy i centrala �ci�ga wolnych pracownik�w, �eby si� tym zaj�li. - Co to znaczy �dziwne rzeczy�? - Nie wiem. Podobno wszyscy mieszka�cy oszaleli. By�y te� jakie� zaj�cia z ekip� filmow�, kt�ra kr�ci w okolicy tej wsi. - Pewnie robili za bardzo rozebrane sceny i zgorszeni ch�opi pop�dzili ich wid�ami. Bob zerkn�� na zegarek i podni�s� si� z fotela. - Nie, to co� powa�nego. Dowiesz si� wszystkiego w centrali. - Zaraz, zaczekaj moment. Wiesz mo�e, dlaczego zainteresowa� si� tym w�a�nie kontrwywiad? Przecie� to sprawa policji. - Nie mam poj�cia. No to na razie, bardzo si� spiesz�... - Bob ruszy� ku drzwiom. - Pospiesz si�, wyje�d�asz przedpo�udniowym. Cleeve kiwn�� g�ow�. - A... a jak si� ta dziura nazywa? - Mc`Nunns Forest. I uwa�aj, �eby� sam nie oszala�, je�li si� tam znajdziesz... - g�os Boba dobieg� ju� z korytarza. Cleeve obejrza� z obu stron trzyman� w r�ku kartk�, schowa� j� z powrotem do teczki i od�o�y� na biurko. Przez chwil� przerzuca� bezmy�lnie papiery, ale szybko porzuci� my�l o ich uporz�dkowaniu przed wyjazdem. Zapali� papierosa i ruszy� do okna. Tyraliera m�czyzn znika�a w�a�nie za lini� zabudowa� gospodarczych. Pewnie znowu jaka� samotna staruszka wywo�a�a alarm twierdz�c, �e widzia�a jak z lasu wychodzi nied�wied� albo dzik i grasuje na peryferiach miasteczka. Od kiedy nad pobliskim jeziorem stworzono rezerwat, podobne alarmy nie nale�a�y do rzadko�ci. Cleeve spojrza� na barometr. - O Bo�e - westchn�� w duchu - czy mo�na si� dziwi�, �e ludzie wariuj�? Tak niskie ci�nienie powinno usprawiedliwia� nawet najgorsze dziwactwa. Przesun�� r�k� po swych coraz bardziej rzedniej�cych w�osach. - Wezm� aspiryn� - pomy�la� i zrezygnowany opad� na fotel. ROZDZIA� 1 Szli w�skim korytarzem. Brak okien i bia�e �wiat�o jarzeni�wek dra�ni�y Cleeva. Mo�e dlatego troch� nieuwa�nie s�ucha� sprawozdania Hubbarda. - Kiedy zbierali filmowc�w po okolicy, widok by� raczej niecodzienny. Pokrwawieni, pobici, zm�czeni do nieprzytomno�ci, a przede wszystkim przera�eni. Szpital w Hallford mia� pracy na kilka dni. Cleeve zerkn�� na blondynk� stoj�c� przy automacie z kaw�. - By� tam wtedy kto� od nas? - Nie - Hubbard pokr�ci� rud� czupryn�. - Wezwano mnie dopiero nast�pnego dnia, by�em tylko przy przes�uchaniach. - Ci z wioski przyznali si� chocia� do czego�? - Praktycznie nie - Hubbard zakr�ci� palcami. Wspominaj�, �e dosz�o do scysji, ale nikt nie pami�ta jej przebiegu, tak jakby dzia�ali w odurzeniu. Naturalnie zaprzeczaj� wszystkiemu, nikogo nie bili, nic nie zniszczyli. Do tego niekt�rzy twierdz�, �e to chyba sam szatan ich wtedy op�ta�. Zatrzymali si� w migocz�cym �wietle zepsutej jarzeni�wki. Z ka�dym rozb�yskiem na najbli�szych drzwiach wida� by�o napis �Sala Projekcyjna�. - Rzeczywi�cie tak mocno bili? - Nie cackali si�. Trudno jednak uwierzy�, �e dokonali tego mieszka�cy wsi - wpuszczaj�c Cleeve`a do �rodka doda� - dopiero ten film... Cz�owiek siedz�cy w fotelu od�o�y� fajk� i uni�s� swoje ros�e cia�o. - Kopa lat - powiedzia� i u�cisn�� obur�cz d�o� Cleeve`a. - Jeff, twoja g�ba nic si� nie zmieni�a. Goefrey wyj�� woln� r�k� papierosa i zanurzy� jego koniec w p�omieniu zapalniczki. - Twoja za� coraz wyra�niej odzwierciedla �ajdacki tryb �ycia - powiedzia� i wydmucha� k�ko dymu nad g�ow� Crewthera. - Czy musz� panowie tak kopci�? - wtr�ci� si� Hubbard wymownie patrz�c na smu�ki dymu. Zerkn�li na niego, a p�niej na siebie. - Nie wiesz przypadkiem, Jeff, o co chodzi temu cz�owiekowi z centrali? - wymamrota� Crewther si�gaj�c po chustk�. - Bardzo �mieszne - stwierdzi� Hubbard, siadaj�c przy stoliku z klawiatur�. W sali przygas�o �wiat�o. - Jak wiadomo, Szkocja znajduje si� na Wyspach Brytyjskich i podlega zainteresowaniu naszego urz�du, o co i pan�w bym prosi�. Cleeve z Crewtherem westchn�li unosz�c g�owy. Na wisz�cym w rogu sali ma�ym ekranie ukaza�a si� mapa Szkocji. - Mc`Nunns Forest liczy oko�o stu mieszka�c�w i le�y dwadzie�cia kilometr�w na p�nocny zach�d od Hallford. Cztery dni temu ekipa z wytw�rni Havisa kr�ci�a tam jeden - odcink�w serialu. Obraz zmieni� si� ukazuj�c okolic� Hallford. - W czasie zdj�� filmowcy zostali brutalnie napadni�ci i pobici przez wie�niak�w. Do tragedii nie dosz�o tylko dzi�ki temu, �e nikt nie pr�bowa� si� broni�. Niestety, obra�enia by�y bardzo powa�ne. Cleeve przechyli� si� do przodu. - Czy atakowano r�wnie� policj�? - Nie - Hubbard pstrykn�� prze��cznikiem. - Ludzie z wioski wydawali si� nawet nie wiedzie�, za co byli zatrzymani. Ale prosz� popatrze� na kawa�ek ta�my, kt�ry zosta� nakr�cony podczas ostatniego uj�cia. Wida� na nim wystarczaj�co du�o. Z umieszczonego w tylnej �cianie otworu trysn�� snop �wiat�a. Stosunkowo nieliczne smugi dymu �wiadczy�y, �e uruchomiona przez Hubbarda wentylacja dzia�a bez zarzutu. Na ekranie pali� si� ogie�. Cz�owiek przywi�zany do pnia p�on�� jak nas�czony benzyn�, a z opad�ej na pier� brody unosi�y si� snopy iskier. W tle wida� by�o bry�� wiejskiego ko�cio�a. Stoj�ca przy pochylonym krzy�u grupa os�b w ciemnych kapturach obserwowa�a wleczon� ku drzewu kobiet�. Wed�ug Cleeve`a by�a to Anetta Riedl, aktorka znana z nowej wersji �Kaliguli�. Umazana czym� brunatnym szarpa�a si� z ca�ych si�. Nie mog�a jednak przeszkodzi� oprawcy, kt�ry bez trudu przywi�za� jej r�ce do najni�szych ga��zi. Crewther roze�mia� si�, lecz zaraz umilk�. M�czyzna na ekranie przesta� kr�powa� dziewczyn�. Obydwoje patrzyli poza kadr. By�o to irytuj�ce nienaturalne. Raptem w zasi�g kamery wskoczy�o kilkana�cie os�b uzbrojonych w kije. Aktor ruszy� w ich stron�. Cios cz�owieka w ciemnej, postrz�pionej marynarce zala� go krwi� i rzuci� na ziemi�. Riedl krzycza�a zapewne z ca�ych si� szeroko otwieraj�c usta. Jej szamotanina by�a teraz znacznie bardziej przekonywuj�ca. Jeden z wie�niak�w zbli�y� si� sztywnym krokiem do przywi�zanej dziewczyny i dobrze wymierzonym ciosem uderzy� j� kijem w bok. Aktorka osun�a si� zemdlona, lecz grube sznury nie pozwoli�y jej opa�� na ziemi�. - Mia�a trzy z�amane �ebra - szepn�� Hubbard. Obraz zadygota� i w zasi�gu kamery pojawili si� ludzie z obs�ugi. Widoczno�� pogarsza�a si� coraz bardziej, musia�y gasn�� kolejne reflektory. Jedynie zrzucona na ziemi� kuk�a p�on�a jasn� plam�. Filmowcy wycofywali si� mi�dzy domy, a t�um metodycznie post�powa� za nimi. Obraz rozb�ysn�� i zgas�. Hubbard w��czy� o�wietlenie. - To i tak ma�a pr�bka tego, co tam si� dzia�o. Pan Crewther ma kopi� mojego raportu. Crewther wyj�� zgas�� fajk� spomi�dzy z�b�w. - Widzieli�cie ich twarze - bardziej stwierdzi�, ni� spyta�. - To nie by� atak w�ciek�o�ci, to by�o zimne okrucie�stwo. Ale, na Boga, ono nie pasowa�o do nich. Ci ludzie, to przecie� zwykli wie�niacy. Cleeve przeni�s� wzrok na Hubbarda. - Niech pan powie wreszcie w czym rzecz. Hubbard pog�adzi� podbr�dek. - Objawy bezprzedmiotowej agresji u mieszka�c�w wioski maj� zwi�zek z badaniami socjopsychologicznymi prowadzonymi przed dziesi�ciu laty przez profesora Howarda Wickliffa. Na ten trop wpad� nasz ekspert, doktor Garth ze �School for Social Research�. Podejrzewa �e kto� musia� kontynuowa� badania i teraz eksperymentalnie sprawdza� wyniki. - A ten Wickliff? - Cleeve �ci�gn�� z wargi resztki tytoniu. - Zapomnia�em powiedzie� - Hubbard uni�s� d�o�. - Wyjecha� przed dziesi�ciu laty do Stan�w, na razie nic wi�cej nie wiemy. Cleeve pokiwa� g�ow�. - Teraz pan jest szefem - Hubbard zerkn�� mu w twarz. - Ale wydaje si�, �e najpierw trzeba ustali�, kto prowadzi tego typu badania. Cleeve zajrza� do wn�trza paczki papieros�w. - Ten Garth to kto� z g�ow�? - Raczej tak. - To dobrze, niech wi�c sprawdza. My zajmiemy si� Wickliffem - spojrza� na Crewthera. Potem zmi�� pust� paczk� i wrzuci� do kosza. Ruchem g�owy Cleeve pozdrowi� obecnych i zaj�� ostatni wolny fotel. Niewielki, pozbawiony okien pok�j by� tak zadymiony, �e mimo w��czonej na maksimum wentylacji nie mo�na by�o powstrzyma� si� od mru�enia oczu. - S�ucham pan�w - zacz�� zd�awionym g�osem. Mam nadziej�, �e ostatni tydzie� przyni�s� wreszcie konkretne rezultaty. Crewther u�miechn�� si�, ale nic nie powiedzia�. Cleeve odwr�ci� g�ow�. - Garth, mo�e pan zacznie... M�ody naukowiec rozprostowa� z�o�on� we czworo kartk�. - Zanalizowa�em bardzo dok�adnie wszystkie dost�pne w archiwach opisy bada� prowadzonych przez profesora Wickliffa. Niestety dane s� nadzwyczaj sk�pe. M�j raport na ten temat mie�ci si...
GAMER-X-2015