5246.txt

(77 KB) Pobierz
W�ADYMIR MICHAJ�OW

CZARNE �URAWIE

Przestrze� by�a niesko�czona. 
Zwodniczo jawi�a si� naiwnemu oku jako pustka, w rzeczywisto�ci za� kipia�a 
zg�stkami i zawichrowaniami p�l, niezauwa�alnie wygina�a si� w pobli�u gwiazd i 
z ulg� prostowa�a z dala od nich niczym pr�d morski, kt�ry op�yn�� wyspy. W tej 
wiecznie zmieniaj�cej si� niesko�czono�ci statek stawa� si� nierozr�nialny 
niczym kropla wody w oceanie. Wyci�gni�ty i lekki, uskrzydlony wyrzuconymi 
daleko na boki a�urowymi konstrukcjami unosi� si� nad gro�nymi falami 
grawitacyjnych burz zdolnych go zniszczy�, rzuciwszy na niewidzialne rafy 
zakazanych przy�piesze�. Hamowa� i zn�w si� rozp�dza�, otacza� ob�okiem p�l 
ochronnych ucieka�, wymyka� si�, wymigiwa� - i kontynuowa� sw� podr�, a jego 
krystaliczna �uska dawa�a mglisty odblask w rozproszonym �wietle gwiazd. 
Ale bez wzgl�du na to, co dzia�o si� na zewn�trz, pod os�on� mocnych burt statku 
panowa� spok�j. Nawet kiedy statek przebija� si� przez zewn�trzny r�kaw 
subgalaktycznego gamma-pr�du i strza�ki przyrz�d�w gi�y si� na ogranicznikach, 
jakby, pr�bowa�y si� wyrwa� z ciasnych pude�ek i ratowa� ucieczk�, a szybkie jak 
b�yskawica pr�dy t�uk�y si� po b�yszcz�cych arteriach automat�w - nawet wtedy w 
ster�wce, salonie i kajucie by�o cicho i przytulnie. ��te i zielone �ciany 
odbija�y mi�kkie �wiat�o, a b��kitny sufit emanowa� spokojem. Ten spok�j 
udzieli� si� r�wnie� dw�m ludziom zamieszkuj�cym statek. 
Wydawa�o si�, �e panuje cisza. Przyt�piony s�uch nie rejestrowa� d�u�ej 
przyg�uszonego akordu z�o�onego z g�os�w mn�stwa przyrz�d�w i aparat�w, z 
kt�rych ka�dy mia� w�asny tembr i wysoko��. Akord ten dociera� do �wiadomo�ci 
ludzi tylko wtedy, gdy rozlega� si� fa�szywy d�wi�k oznaczaj�cy zmian� 
parametr�w pracy urz�dze�. Najcz�ciej zmiana taka wi�za�a si� z 
niebezpiecze�stwem. Jeden z przyrz�d�w urwa� nagle swoje niesko�czone "la". 
Umilk�, jakby zabrak�o mu tchu. Zaraz jednak zacz�� znowu, ale tym razem zamiast 
przeci�g�ej pie�ni z w�skiej szczeliny fonatora wysypa�a si� gar�� kr�tkich, 
urwanych sygna��w. Jakby przyrz�d mia� ju� do�� �piewania i postanowi� 
przem�wi�, jeszcze nie umiej�c wymawia� s��w. D�wi�ki przetacza�y si� przez 
ster�wk� i stawa�y s�yszalne. Nabiera�y wysoko�ci i po kilku sekundach osi�gn�y 
g�rne "do". Siedz�cy w wygodnym fotelu przy pulpicie starszy z m�czyzn, jak si� 
wydawa�o, drzema�. Ale jego reakcja by�a zachwycaj�ca. M�odszy wspomina� p�niej 
rozgrywaj�c� si� na jego oczach scen� tak: najpierw kapitan zgi�� si� 
b�yskawicznie upodabniaj�c si� do gotuj�cego si� do lotu drapie�nego ptaka - 
nawet jakby skrzyd�a poruszy�y si� za jego plecami - a w nast�pnej chwili 
rozleg� si� cichutki sygna�. Wszystko odby�o si� oczywi�cie w odwrotnej 
kolejno�ci, ale tak szybko, �e mo�na si� by�o pomyli�. 
W nast�pnym u�amku sekundy, jakby chc�c i�� w zawody 
Z coraz szybszym stukotem, starszy b�yskawicznie obr�ci� si�. Obrotowe krzes�o, 
na kt�rym siedzia�, zawarcza�o kr�tko. Kapitan wykona� tak szybki, �e a� 
niezauwa�alny ruch. drzwi wysokiej szafy, do kt�rej twarz� teraz siedzia�, 
bezd�wi�cznie rozesz�y si� na boki. Za nimi znajdowa� si� ekran i usiana 
prze��cznikami tablica. M�odszy widzia� ten pulpit po raz pierwszy. 
R�ce kapitana rzuci�y si� ku pulpitowi. M�czyzna nie patrzy� na palce, tak jak 
nie patrzy na nie pianista. Palce �y�y w�asnym �yciem. Wygl�da�o to tak, jak 
gdyby ka�dy z nich dysponowa� wzrokiem i dzia�a� niezale�nie od innych. 
Co robi�y, trudno by�o poj��; buszowa�y w g�szczu prze��cznik�w, a ich kontakt z 
ka�dym w��cznikiem i d�wigienk� by� tak kr�tki, �e m�odszy nie m�g� dostrzec ich 
ruchu, d�ugie, suche, znika�y, aby pojawi� si� w innym miejscu pulpitu. 
Zap�on�� dot�d szary ekran nad nowym pulpitem. W akord, kt�ry da� si� s�ysze�, 
wplot�y si� nowe d�wi�ki o nieprzyjemnym brzmieniu. Przez statek fal� przesz�o 
charakterystyczne dr�enie, to w��czy�y si� delta-generatory. Zapali�y si� 
indykatory; ich �wiat�o, pocz�tkowo mglistoczerwone, szybko nabiera�o mocy, jak 
gdyby za okr�g�ymi szybami zapala� si� jasny p�omie�. Na ekranach obserwacyjnych 
wida� by�o, jak na zewn�trz statku drgn�y i obr�ci�y si� kule tkwi�ce na 
ko�cach wi�zar�w wybiegaj�cych daleko w przestrze�. Zn�w rozleg� si� szcz�k; po 
bokach pulpitu podnios�y si� b�yszcz�ce tytanowe cylindry i zatrzyma�y si� 
podryguj�c, a w okr�g�ym okienku poni�ej ekranu drgn�� i zakr�ci� si�, 
nabieraj�c coraz wi�kszej szybko�ci, niewielki czarny dysk wydaj�cy niskie, 
ledwie s�yszalne buczenie. Do tego czasu m�ody, doszed�szy do siebie, zd��y� 
jedynie otworzy� usta chc�c zada� wa�ne pytanie. Ale starszy, wyra�nie 
dysponuj�cy zdolno�ci� uprzedzania wypadk�w, w tej samej chwili nie odwracaj�c 
si� wyszepta�: "Ciszej!", i m�odszy ostro�nie, milimetr po milimetrze, jakby ba� 
si� stukn�� z�bami, zamkn�� usta. Kapitan natomiast, momentalnie zapomniawszy o 
rozm�wcy, zn�w wbi� wzrok w migoc�cy kr�g ekranu. Prawa jego r�ka spoczywa�a na 
czerwonej d�wigni. 
Z p� minuty up�yn�o w milczeniu. Nieoczekiwanie napi�cie spad�o, starszy 
wyprostowa� si� ci�ko i wolno, z wysi�kiem zdj�� r�k� z d�wigni. W tej samej 
chwili co� przemkn�o przez pole widzenia urz�dze� wideo - zamigota�o na ekranie 
i znik�o. Starszy westchn��. G�os przyrz�du, kt�ry podni�s� alarm, zacz�� si� 
obni�a�, drobne sygna�y zla�y si� i znowu przekszta�ci�y si� w przeci�g�e "la". 
Indykatory zgas�y, b�yszcz�ce cylindry skry�y si� w pulpicie. Starszy wolno 
obr�ci� si� z fotelem i wsta�. Patrz�c przed siebie przeci�� ster�wk� i bez 
s�owa wyszed�. Drzwi ju� zatrzasn�y si� za nim, gdy rozsuni�te skrzyd�a 
nieznanego pulpitu ruszy�y z miejsca i po chwili zesz�y si� z mi�kkim 
szcz�kni�ciem. Wtedy m�ody podni�s� si� i r�wnie� skierowa� ku wyj�ciu. Wyszed� 
na szeroki korytarz, gdzie drzwi po lewej stronie prowadzi�y do kajuty, po 
prawej - do salonu, a dalej znajdowa�o si� wej�cie do pomieszcze� generator�w i 
aparatury. 
M�odszy podszed� do drzwi, za kt�rymi mie�ci�a si� kajuta. Zatrzymawszy si� 
nas�uchiwa�. Za drzwiami rozleg�y si� niezrozumia�e d�wi�ki. D�wi�ki te by�y 
pie�ni�, pie�ni� tak star�, �e mo�na si� by�o jedynie dziwi�, jak to si� sta�o, 
�e jeszcze nie rozsypa�a si� ze staro�ci. Widocznie tylko pami�� nielicznych 
d�ugowiecznych spina�a jeszcze jej nuty. 
W pierwszej chwili m�odemu wyda�o si�, �e to �piewa kapitan. Ale g�os umilk�, 
rozleg� si� jaki� szmer i sta�o si� jasne, �e to zapis. 
M�odszy zapuka�. Cisza. Pchn�� drzwi. Jak si� okaza�o, nie by�y zamkni�te. 
Wszed�. Twarz� do niego siedzia� nieznajomy. By� to bardzo stary cz�owiek, oczy 
jego zdradza�y zm�czenie: nie to mijaj�ce zm�czenie po ci�kich godzinach czy 
dniach, lecz utrat� si� wywo�an� przez wiek. Sk�ra twarzy �ci�gn�a si� w 
zmarszczkach, k�ciki wykrzywionych w grymasie ust by�y opuszczone. 
W nast�pnej chwili starzec podni�s� oczy, wyci�gn�� r�k�, a jego usta 
wykrzywiwszy si� w grymasie gniewu wyrzuci�y: 
- Precz! 
M�odszy nie zrozumia�, obejrza� si�. 
- Precz st�d ! 
Wtedy m�odszy zrozumia�; odwr�ci� si� i wyszed� czerwieniej�c ze wstydu, 
bezsilno�ci i gniewu. Zamykaj�c drzwi mimo woli zn�w obr�ci� si� twarz� do 
kajuty. Akurat w tej w�a�nie chwili starzec zn�w sta� si� kapitanem; mi�nie 
jego twarzy napi�y si� z wysi�kiem i zastyg�y w zwyk�ym, oboj�tnym i grzecznym 
wyrazie. 
M�odszy wszed� do salonu i rzuci� si� na ��ko. Wszystko na nic. Poczynaj�c od 
tej rozmowy na Ziemi... Powiedziano mu wtedy: 
Pa�ska jedyna szansa to lot ze Starcem. 
- Z jakim starcem? - nie zrozumia�. 
Jest tylko jeden Starzec. Zrozumia� i Powiedzia� tylko: 
- O-o! 
- Tak. Jego statek wyposa�ony jest w maksymaln� ilo�� . potrzebnej panu delta-
aparatury. W inny spos�b nie mo�emy panu pom�c. Je�li si� pan zgadza, prosz� 
przyj�� jutro rano. odwiedzi nas Starzec, to porozmawiamy. 
Dok�adnie tak powiedzia�: odwiedzi. A spos�b, w jaki to zrobi�, i wyraz jego 
twarzy �wiadczy�y, �e w zgod� Starca w og�le nie wierzy. 
Starzec nie wydawa� si� wtedy wcale stary. Spojrzenie jego jasnych oczu by�o 
uwa�ne, szorstka sk�ra �ci�le przylega�a do policzk�w, podbr�dka i szyi, a ruchy 
m�czyzny wyr�nia�y si� precyzj�. Zebra�o si� wiele ludzi m�wi�cych jeden przez 
drugiego. 
- Nie - powiedzia� Starzec odpowiadaj�c komu�. - Co najwy�ej herbaty. 
G�os jego by� cichy. 
- Tak - obr�ci� si� w drug� stron�. - S�dz�, �e Garden nie�le sobie z tym 
poradzi�. Ja? Nie, do tego miejsca dotr� w nadprzestrzeni. Dalej polec� 
normalnie. 
Potem kto� zapyta� go: 
- A jak tam pa�skie �urawie? 
Starzec wypi� �yk prawie czarnej herbaty, na moment zamkn�� oczy i odpowiedzia�: 
- Nijak. 
G�os jego wcale si� nie zmieni�, a jednak odpowied� by�a jak uderzenie topora: 
wida� rozmowa zahaczy�a o co�, o czym Starzec nie chcia� m�wi�. 
Kiedy przekazano mu pro�b� m�odszego, zaoponowa�: 
- A c� ja? Ja nie mam nic wsp�lnego ze S�u�b� Nowych. 
- On nie b�dzie panu przeszkadza�. 
- To nie dow�d - powiedzia� Starzec i obr�ci� si� twarz� do m�odszego. - To on? 
Co pana interesuje opr�cz Nowych? 
- Nic - odpowiedzia� m�odszy. 
- Dobrze - powiedzia� Starzec tonem, kt�rym r�wnie dobrze m�g� powiedzie� 
"niedobrze". Pomilcza� chwil� i doda�: 
- Nie mog� nic obieca�. 
- Ale lecie� mo�e? 
- Niech leci. 
Polecia�. I kilkumiesi�czny lot zako�czy� si� dzi� tym, �e Starzec wyrzuci� go z 
kajuty. 
Zreszt� by�o to jedyne godne uwagi wydarzenie, kt�re mia�o miejsce w tym czasie. 
Starzec kieruj�c si� sobie tylko znanymi racjami zapuszcza� si� coraz dalej w 
pozbawion� perspektyw, z punktu widzenia nauki, pustk�. Dla osi�gni�cia celu 
lotu - wyja�nienia mo�liwo�ci wykorzystania delta-pola w charakterze jednego ze 
�rodk�w ochronnych przy wyj�ciu z lokalnych skrzywie� przestrzeni stanowi�cych 
projekcj� proces�w zachodz�cych w nadprzestrzeni (tak zawile zadanie zosta�o 
sformu�owane na Ziemi) zapuszcza� si� tak daleko nie by�o trzeba. Poza tym 
zadanie to w istocie zosta�o wykonane. Starzec...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin