15331.txt

(599 KB) Pobierz
Frank 0'Connor - 
więte Wrota
Franie 0'Connor to pseudonim 
znanego irlandzkiego pisarza 
Michaela 0'Donova-na (1903
1966).
Urodzony w niezamożnej rodzinie 
w miecie Cork, uczęszczał do 
miejscowej szkoły, po czym zaczšł 
pracować  jako  bibliotekarz, 'zrazu 
w Cork, a następnie w Dublinie. W 
okresie póniejszym przez czas 
pewien był dyrektorem słynnego 
teatru Abbey Theatre. Pisać zaczšł 
bardzo wczenie, bo już jako 
dwunastoletni chłopiec, i to w 
języku celtyckim, którego nauczyła 
go babka. Po pierwszych próbach w 
dziedzinie poezji i eseju 
historycznego zaczšł pisać 
opowiadania, które zamieszczał   w   
czasopimie Irish Statesman". W 
roku 1931 ukazał się pierwszy 
zbiór jego opowiadań pt. Guests of 
the Nation.
Oprócz wielu tomów opowiadań 
0'Connor wydał kilka zbiorów 
wierszy, rozprawę powięconš 
Turgieniewowi oraz studium o Mi-
chaelu Collinsie i irlandzkiej 
rewolucji. Jak powiedział o nim 
kiedy inny wielki Irlandczyk, 
Yeats: ,,0'Connor robi dla Irlandii 
to, co Czechów zrobił dla Rosji."


Przełożyła Maria Boduszyńska-
Borowikowa
1971 Państwowy Instytut 
Wydawniczy


Wyboru dokonano z tomów:
COLLECTION THREE THE STORIES OF 
FRANK 0'CONNOR
Obwolutę, okładkę i stronę tytułowš
projektował
JERZY JAWOROWSKI
(Q Harriet 0'Donovan 1957, 1960, 1965, 1966, 1967
MÓJ KOMPLEKS EDYPA


Printed in Poland
Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1971.
Wydanie pierwsze
Nakład 20 000 + 290. Ark. wyd. 17,1. Ark. druk. 21.
Papier druk. sat. kl. IV. 65 gr. 75X100/32
z Fabryki Papieru w Kluczach.
Oddano do składania 21.XII. 1970 r.
Podpisano do druku w kwietniu 1971 r.
Druk ukończono w sierpniu 1971 r.
Drukarnia Wydawnicza w Krakowie.
Żarn. nr 1941/70. M-010-622.
Cena zł 28.
  Przez całš wojnę  mam na myli pierwszš wojnę wiatowš  ojciec 
był w wojsku, więc do pištego roku życia bardzo mało go widywałem, a 
jeli widywałem, to mi nie przeszkadzał. Czasem budziłem się i w blasku 
wiecy spoglšdał na mnie z góry wielki mężczyzna w mundurze koloru 
khaki. Niekiedy wczesnym rankiem słyszałem trzaniecie drzwi 
wejciowych i stukot podbitych gwodziami butów na kocich łbach naszej 
uliczki. W taki to sposób ojciec zjawiał się i znikał. Przychodził i odchodził 
tajemniczo, jak więty Mikołaj.
  Właciwie dosyć lubiłem jego odwiedziny, chociaż było mi ciasno i 
niewygodnie między mamš a nim, kiedy raniut-ko właziłem do szerokiego 
łóżka. Palił papierosy, dzięki czemu pachniał przyjemnie, trochę jakby 
pleniš, no i golił się, co było zdumiewajšco ciekawe. Za każdym razem po-
zostawiał całe mnóstwo pamištek  modele czołgów, noże Gurków z 
rękojeciami z łusek od pocisków, niemieckie hełmy, odznaki z czapek i 
przyrzšdy do czyszczenia mundurowych guzików, najrozmaitsze częci 
wojskowego ekwipunku  wszystko starannie ułożone w długim pudle na 
'szafie, na wypadek gdyby kiedy do czego miało się przydać. Ojciec miał 
w sobie co ze sroki; był zdania, że każda



rzecz może się kiedy do czego przydać. Gdy tylko wychodził z domu, 
mama pozwalała mi włazić na krzesło i grzebać w tych jego skarbach. Nie 
wyglšdało na to, żeby uważała je za niezwykle cenne.
  Wojna była najspokojniejszym okresem w moim życiu. Okno mego 
pokoiku na poddaszu wychodziło na południowy wschód. Mama zawiesiła 
zasłony, ale niewiele to pomagało. Budziłem się zawsze z pierwszym 
brzaskiem, ponieważ za do tej pory wszystkie troski dnia poprzedniego 
stopniały już bez ladu, czułem się trochę jak słońce, gotów wiecić i 
darzyć naokoło radociš. Nigdy życie nie wydawało mi się takie proste, 
jasne i pełne możliwoci jak wtedy. Wysuwałem obie nogi spod koca  
nazywałem je Pani Lewa i Pani Prawa  i wymylałem dla nich 
dramatyczne sytuacje, w których rozprawiały z sobš o aktualnych 
problemach. W każdym bšd razie rozprawiała Pani Prawa; była bardzo 
wymowna, ale nad Paniš Lewš nie miałem takiej władzy, więc najczęciej 
zadowalała się kiwaniem na znak, że się zgadza.
  Rozprawiały ze sobš o tym, co mama i ja powinnimy tego dnia robić, 
co więty Mikołaj powinien przynieć na Gwiazdkę i jakie kroki 
należałoby podjšć, żeby w domu było weselej. Na przykład dyskutowały o 
tym drobnym problemie dziecka. Nigdy nie mogłem z mamš dojć do 
porozumienia w tej sprawie. Na całej naszej ulicy tylko u nas nie było 
nowego dziecka, ale mama powiadała, że dopóki tata nie wróci z wojny, 
nie będziemy mogli sobie na to pozwolić, bo nowe dziecko kosztuje 
siedemnacie szylingów i szeć pensów. To dowodzi, jak bardzo była 
naiwna. Trochę dalej w górę ulicy, na tym samym tarasie co my, 
Geneyowie mieli nowiutkie dziecko, a wszyscy przecież wiedzieli, że 
Geneyów nie stać na zapłacenie siedemnastu szylingów i szeciu pensów. 
Prawdopodobnie ich dziecko było tanie, a mama chciała mieć co 
naprawdę w dobrym gatunku, ale uważałem, że jest zanadto wybredna. 
Takie dziecko jak Geneyów byłoby dla nas całkiem wystarczajšce.
  Ułożywszy plan dnia wstawałem z łóżka, przysuwałem
  

krzesełko do mansardowego okna i podnosiłem szybę tak wysoko, żeby 
móc wystawić głowę na zewnštrz. Okno wychodziło na frontowe ogródki 
tarasu poniżej naszego, a dalej  po drugiej stronie głębokiej doliny  
widać było wysokie domy z czerwonej cegły, wznoszšce się tarasami na 
przeciwległym zboczu i pogršżone jeszcze w cieniu, podczas gdy domy po 
naszej stronie doliny były całe w słońcu, chociaż rzucały długie, dziwaczne 
cienie, nadajšce im obcy, sztywny wyglšd, jakby były namalowane.
  Potem wchodziłem do pokoju mamy i pakowałem się do dużego łóżka. 
Mama budziła się, a ja zaczynałem jej opowiadać o swoich planach. Chyba 
nawet nie zauważałem, że przychodziłem do niej skostniały z zimna w 
samej nocnej koszuli i opowiadajšc stopniowo tajałem, a gdy już wyszedł 
ze mnie ostatni zamróz, usypiałem przy mamie i budziłem się znowu 
dopiero wtedy, gdy zaczynała się krzštać w kuchni na dole, przygotowujšc 
niadanie.
  Po niadaniu szlimy razem do miasta; słuchalimy mszy więtej u §w. 
Augustyna, odmawialimy pacierze za tatę i robilimy zakupy. Jeżeli po 
południu była ładna pogoda, to wychodzilimy albo na spacer za miasto, 
albo z wizytš do klasztoru, do wielkiej przyjaciółki mamy, matki Domi-
niki. Mama kazała wszystkim zakonnicom, żeby się modliły za tatę, a ja co 
wieczór, kładšc się spać, prosiłem Pana Boga, aby pozwolił mu zdrowo 
powrócić do nas z wojny. Oj, nie wiedziałem, wcale nie wiedziałem, o co 
się modlę!
  Którego ranka wlazłem jak zawsze do dużego łóżka, a tam już 
oczywicie był tata; swoim zwyczajem zjawił się jak więty Mikołaj, tylko 
że póniej ubrał się  zamiast w mundur  w niedzielny granatowy 
garnitur i mama okropnie się cieszyła. Nie rozumiałem, z czego się tu cie-
szyć, bo tata bez munduru był o wiele mniej interesujšcy, ale mama cišgle 
się tylko umiechała i tłumaczyła, że nasze modlitwy zostały wysłuchane, 
więc zaraz poszlimy na mszę, żeby podziękować Panu Bogu za to, że 
pozwolił tacie wrócić cało do domu.
  Ach, cóż za ironia! Jeszcze tego samego dnia, ledwie przyszedł na 
obiad, cišgnšł buty, wsunšł stopy w ranne pan-
  

tofle, nałożył starš, wybrudzonš czapkę, którš nosił po domu, żeby go nie 
zawiało, założył nogę na nogę i zaczšł poważnie o czym mówić do mamy, 
która wyglšdała na zatroskanš. Nie podobało mi się, naturalnie, kiedy 
bywała zatroskana, bo przestawała być wówczas taka ładna, toteż 
przerwałem mu w połowie zdania.
 Chwileczkę, Larry!  powiedziała mama łagodnie. W ten sposób 
strofowała mnie tylko wtedy, gdy mielimy
nudnych goci, więc nie przywišzywałem do tego żadnej
wagi i mówiłem dalej.
   Larry, bšdże cicho!  powtórzyła zniecierpliwiona.  Czy nie 
słyszysz, że rozmawiam z tatusiom?
  Wówczas po raz pierwszy usłyszałem te złowieszcze słowa: 
rozmawiam z tatusiom". Nie mogłem się oprzeć myli, że jeżeli Pan Bóg 
tak wysłuchiwał modlitw, to na pewno słuchał ich nie bardzo uważnie.
   A dlaczego rozmawiasz z tatusiom?  zapytałem naj-
obojętniejszym tonem, na jaki potrafiłem się zdobyć.
   Bo mamy z tatusiom ważne sprawy do omówienia. Pamiętaj, żeby 
nam więcej nie przeszkadzał!
  Po południu, na życzenie mamy, tata wzišł mnie na spacer. Poszlimy 
tym razem do" miasta, zamiast na pola, i z właciwym sobie optymizmem 
pomylałem z poczštku, że może tak będzie przyjemniej. Okazało się, że 
nic podobnego. Tata i ja mielimy całkiem odmienne wyobrażenia o tym, 
czym powinien być spacer po miecie. Nie interesowały go w ogóle 
tramwaje, statki ani konie i chyba jedyne, co go bawiło, to rozmowy z 
takimi starymi panami jak on sam. Ile razy chciałem przystanšć, szedł po 
prostu dalej, cišgnšc mnie za rękę; ale jak on chciał przystanšć, nie miałem 
żadnego wyboru, musiałem się także zatrzymać. Zauważyłem, że jeli się 
oparł o cianę domu, znaczyło to, że ma zamiar postać długo w tym 
miejscu. Za drugim razem, jakem to zobaczył, ogarnšł mnie szał. Zdawało 
mi się, że tata utknšł na zawsze. Cišgnšłem go za spodnie i za marynarkę, 
ale  w przeciwieństwie do mamy, która wpadała w złoć, gdy człowiek 
zanadto się napierał, i mówiła:
Larry, jak nie będziesz grzeczny, to ci przylepię porzšdne


go klapsa"  tata miał nadzwyczajny dar uprzejmego nie-zwracania 
uwagi. Przyjrzałem mu się bacznie i pomylałem, czyby nie zaczšć płakać, 
ale wydał mi się zanadto oddalony, aby mógł mu dokuczyć nawet mój 
płacz. Było to naprawdę tak, jakbym wyszedł na spacer w towarzystwie 
góry! Albo w ogóle nie zauważał szarpania i bicia pięciami, albo też 
spoglšdał na mnie z wysoka z rozbawionym umiechem. Nigdy jeszcze nie 
widziałem kogo tak zatopionego w sobie jak on.
  Przy podwieczorku zaczęła się znowu rozmowa z tatu-siem", 
dodatkowo skomplikowana przez fakt, że tata trzymał przed sobš 
wieczornš g...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin