15079.txt

(250 KB) Pobierz
MARGIT SANDEMO
MAŁŻEŃSTWO NA NIBY
Z norweskiego przełożyła
IZABELA KREPSZTUL - ZAŁUSKA
POL - NORDICA
Otwock 1998
ROZDZIAŁ I
      Sš tacy, którzy uważajš, że wszystko, co im się przytrafia, jest z góry ustalone i nie do 
uniknięcia, że całe ich życie jest zależne od przeznaczenia. Zdaje się, że nazywa się ich 
fatalistami. A ja uważam, że byłoby ciekawsze, gdyby udało im się odwrócić los za pomocš 
własnego silnego przekonania. Moje życie jest tego niezbitym dowodem. Musi tak być, bo 
inaczej oznaczałoby to, że tajemnicze co zwane przeznaczeniem musiało być niele 
wstawione w momencie ustalania mojego losu. Nikt, komu nie brakuje szóstej klepki, a nawet 
pištej czy czwartej, nie wymyliłby czego tak strasznie zagmatwanego.
      Nie, nie wierzę w żadne przeznaczenie. To, co przeżywamy, zależy od przypadku i 
szczęcia. Za wszystko, czego dokonamy, za wszystkie błędy możemy winić, w mniejszym 
lub większym stopniu, tylko samych siebie. Uznawanie przeznaczenia, Boga czy jakich 
złych mocy za sprawców naszych nieszczęć jest niczym innym jak samooszukiwaniem się.
      Ale może lepiej będzie, jeli posłużę się przykładami z mojego szalonego dzieciństwa.
      Tak naprawdę jestem przeciwniczkš chwalenia się własnymi błędami. Owszem, 
przyznaję się do nich, płynie z nich przecież jaka nauczka, ale nie lubię demonstracyjnego 
bicia się w piersi.
      Fakty mówiš same za siebie, nie trzeba im mojej pomocy. Teraz jednak muszę 
wspomnieć parę epizodów z przeszłoci, bo bez tego nie da się zrozumieć niecodziennych 
kolei mych dalszych losów.
      Moja niezwykła kariera rozpoczęła się wczenie. Kiedy byłam dzieckiem, wszystkie 
matki zabraniały swoim małym aniołkom bawić się ze mnš, chociaż same aniołki 
bezgranicznie mnie podziwiały. Jako trzylatka podpaliłam stóg siana i jak zaczarowana 
stałam wpatrzona we wspaniały ogień. Jako pięciolatka powybijałam wszystkie okna w 
szkole. Gdy miałam lat osiem, zebrałam naręcze wierszczyków ojca i rozdzieliłam je, 
zadowolona, pomiędzy przestraszonych sšsiadów, pokazawszy je uprzednio okolicznym 
dzieciom. Byłam wietnš nauczycielkš także na innych polach: uczyłam, jak wkładać dwa 
palce do ust i przeraliwie gwizdać, nie mówišc już o paleniu, przeklinaniu i innych rzeczach, 
których się robić nie powinno. Rodzice rozpaczali, lecz ich autorytet sromotnie przegrywał w 
konfrontacji z moim. Nikt przecież nie umiał pluć dalej niż ja! Chodziłam ubrana jak chłopak, 
w za dużych, spranych ciuchach. ledziłam starszych, aby póniej móc szantażem wycišgać 
od nich papierosy i czekoladę. Gdy robili gorsze rzeczy, zdobywałam nawet i pienišdze!
      Gdy skończyłam czternacie lat, zdarzyło się jednak co, co wkrótce miało odmienić 
moje życie. Postanowiłam, że wyjdę za mšż za Arnego M?llera.
      Że nie okaże się to łatwe, rozumiałam już wtedy. Arne dopiero co się do nas 
przeprowadził. Był wysoki, jasnowłosy i niemal całkiem dorosły, a na dodatek podobny jak 
dwie krople wody do mojego ówczesnego idola filmowego. Skakał do wody z 
dziesięciometrowej wieży, miał prawo jazdy i zdobył więcej nagród w zawodach sportowych 
niż wszyscy inni moi znajomi razem wzięci. Po raz pierwszy spotkałam kogo, komu nie 
mogłam dorównać! To sprawiło, że poczułam się dziwnie: po kobiecemu słaba, jednoczenie 
pałałam chęciš usadzenia go, pokonania w której z jego dziedzin.
      Mylę, że najpierw spodobał mi się jego spokojny i jakby nonszalancki sposób 
chodzenia, który musiałam zaczšć naladować. Rezultat lepiej pominšć milczeniem... Nie 
powinnam była zapominać, że mimo wszystko istnieje pewna różnica pomiędzy 
dziewczynami a chłopakami.
      Nie mnie jednej podobał się Arne M?ller. Umawiał się po kolei z najładniejszymi 
dziewczynami w miecie. Szli do kina lub na tańce. Spędzał z każdš z nich jeden, dwa, góra 
trzy wieczory, ale nie miał jeszcze żadnej na stałe. Rokowało to dobrze dla mnie! Walczyłam 
zaciekle, aby mnie zauważył: wrzeszczałam do niego z czubka najwyższego drzewa, 
włóczyłam się koło jego domu, a gdy to nie wystarczyło, wzięłam się za szminkę i temu 
podobne... Nigdy póniej nie bywałam tak koszmarnie umalowana jak wtedy, nigdy też nie 
posyłałam równie magnetycznych, przycišgajšcych spojrzeń... Wszystko na próżno, nic nie 
skutkowało! Wreszcie odrzuciłam wszelkie zasady i niemal zażšdałam, by zaprosił mnie do 
kina.
      Do końca życia nie zapomnę przepełnionego pogardš spojrzenia, jakie mi posłał.
      - Ciebie? - spytał szyderczo. - Enfant terrible tego miasta?
      Nie rozumiałam wprawdzie, co to znaczy, ale wyraz jego twarzy dał mi pewne o tym 
pojęcie.
      Potwierdziło się, gdy wróciłam do domu i sprawdziłam w słowniku. Dokuczliwy 
łobuziak pasowało najlepiej. Albo może zacytuję słownik: okropne dziecko, osoba szokujšca 
otoczenie swoim sposobem wyrażania się lub zachowania.
      Ale tego dowiedziałam się póniej. W czasie rozmowy z Arnem moja wiedza opierała 
się jedynie na wyrazie jego twarzy.
      No i na komentarzach.
      A te były wystarczajšco nieprzyjemne.
      - Nawet jeszcze nie obcinasz sobie sama paznokci - cišgnšł bezlitonie. - I ja mam 
pokazywać się z tobš publicznie? Nie, wolę umówić się z robakami spod tego kamienia.
      Wyłożył kawę na ławę, prawda?
      Mimo to włanie wtedy podjęłam decyzję.
      - Ha! - wykrzyknęłam, wzmacniajšc efekt dramatycznym gestem. - Poczekaj tylko, aż 
będę sławna na cały wiat! Przypełzniesz wtedy na kolanach i będziesz błagał o mojš rękę!
      To miało go usadzić.
      W rzeczy samej, odwrócił się i zrezygnowany odszedł niespiesznie, kręcšc głowš.
      A ja...?
      Oczywicie, przepełniał mnie dotkliwy ból, ale jednoczenie poczułam się silna i 
zdecydowana.
      Miałam przecież cel. Nie spocznę, dopóki nie zostanę pięknš, powabnš, sławnš... żonš 
Arnego.
      Po pewnym czasie wyjechał z miasta i zdarzało się niekiedy, że o nim zapominałam. 
Ale nigdy całkowicie. W chwilach samotnoci snułam marzenia o Arnem. Żšdzę zemsty 
dawno już zastšpiła melancholijna tęsknota. Właciwie nigdy nie poznałam dobrze obiektu 
moich westchnień i dlatego mogłam wyposażyć go w te wszystkie cechy, które chciałam 
widzieć u swego mężczyzny. Którymi z nich odznaczał się naprawdę, nie wiedziałam. Było to 
zresztš nieważne - w marzeniach był moim ideałem!
      Trochę oporniej szła mi praca nad sobš. Jako osiemnastolatka miałam na swoim 
koncie niezliczone próby ucieczek z domu. Ciało pedagogiczne mojej szkoły musiało 
odetchnšć z ulgš, gdy wreszcie zakończyłam naukę.
      Ponieważ niewiele mnie już łšczyło z rodzinnym miastem, z czystym sumieniem 
mogłam się spakować i wyruszyć w wielki wiat...
      Co w praktyce oznaczało miasto, w którym mieszkał Arne.
      Zwišzałam się wkrótce z bandš długowłosych osobników siadujšcych na podłodze, 
grywajšcych smutne kawałki na gitarze i rozmawiajšcych o Życiu (proszę zwrócić uwagę na 
wielkš literę!). Używali skomplikowanych słów i wyrażeń typu: czwarty wymiar, 
uzasadnienie bytu czy ból egzystencji. To konieczne, gdy się chce zgłębić jaki problem. 
Przynajmniej tak wierzylimy.
      W takich oto okolicznociach po raz pierwszy spotkałam Scotta Hollingera. Nie 
miałam pojęcia, kim był, skšd się wzišł ani dokšd potem zamierzał pójć. Jedno zrozumiałam 
od razu: z całš pewnociš nie należał do tej zebranej w piwnicy grupy ludzi w dżinsach. 
Wydawał się zbyt inteligentny jak na to rodowisko.
      Może też zbyt przystojny? Nawet ja, która czułam słaboć do blondynów w typie 
Arnego, musiałam to przyznać. Scott Hollinger miał ciemne, falujšce włosy, szare oczy o 
przenikliwym spojrzeniu i wrażliwe usta? Wyglšdał na jakie dwadziecia pięć lat. Aż biła od 
niego pewnoć siebie, stanowczoć i dowiadczenie. Był dojrzałym człowiekiem, 
niebezpiecznym jako wróg i... pamiętam, że przez chwilę zastanawiałam się, jaki by był jako 
przyjaciel.
      Tak się złożyło, że zaczęlimy ze sobš rozmawiać. Moje pierwsze wrażenie 
potwierdziło się zaskakujšco dokładnie. Okazał się niesamowicie inteligentny. Ja, która 
uwielbiałam popisywać się swoim wysokim ilorazem - tak, byłam wtedy aż tak dziecinna - 
nagle poczułam się jak niedouczone zero. Zażenowana, podkuliłam nogi w zniszczonych 
butach i miejšc się przepraszajšco, starałam się zatrzeć złe wrażenie. Niezbyt mi się to udało, 
a rozmowa potoczyła się w takim tempie i zeszła na takie tory, że zupełnie jej nie 
kontrolowałam.
      Mimo że czułam się przy Scotcie skrępowana, jako musiał mnie zauważyć, bo 
odprowadził mnie do domu. Podczas tego nocnego spaceru powiedział mi, że mógłby dostać 
wspaniałš pracę za granicš, gdyby tylko był żonaty. A nie był. I nie znał żadnej dziewczyny, z 
którš mógłby się tak nagle ożenić. Zresztš w ogóle nie chciał się żenić.
      Scott uznał temat za zakończony, ja jednak uważałam inaczej.
      - Jeżeli chcesz, ożeń się ze mnš - rzuciłam lekkim tonem. - Od razu po lubie możesz 
o mnie zapomnieć. Wiesz, nocuję kštem u różnych znajomych. Jako mężatka mogłabym 
wynajšć mieszkanie, bo gospodarze nie lubiš wolnych ptaków.
      Scott Hollinger stanšł jak wryty.
      - To mogłoby się udać - zaczšł z wahaniem. - Nic do siebie nie czujemy. Żadne z nas 
nie chce wišzać się małżeństwem, lecz tylko potrzebuje aktu lubu... - Przygryzł dolnš wargę. 
- Nie, nie mogę ci czego takiego zrobić - powiedział powoli.
      - Ależ to tylko przygoda - zaprotestowałam. - Uwielbiam przygody!
      Kontrakt spisalimy na ławce w parku. lub postanowilimy wzišć jak najszybciej. O 
żadnym pożyciu małżeńskim rzecz jasna nie było mowy. Scott zadzwonił w rodku nocy do 
swego przyjaciela, adwokata, który obiecał zajšć się stronš praktycznš tego przedsięwzięcia. 
Gdy już to będzie możliwe, przeprowadzi dyskretny rozwód. Całš winę wemie na sieb...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin