Bulyczow Kir - Miasto na Gorze.rtf

(615 KB) Pobierz
Sali posiedzeń Rady Dyrektorów nie remontowano już od wielu lat, aby nie zniszczyć bezpowrotnie świętych fresków na jej suficie

 

 

 

 

 

KIRYŁ BUŁYCZOW

 

 

 

Miasto na Górze

 

(Przełożył: Tadeusz Gosk)


PROLOG

 

Sali posiedzeń Rady Dyrektorów nie remontowano już od wielu lat, aby nie zniszczyć bezpowrotnie świętych fresków na jej suficie. Plafony niemal zupełnie wyblakły i pokryły się dziwacznymi pla­mami wilgoci, co sprawiło, że znajdujące się na nich sceny batali­styczne nabrały jeszcze więcej dynamizmu i tajemniczości.

Pan Dyrektor Spel wpatrywał się w sufit, starając się odnaleźć jakiś sens w malunkach, gdyż nie chciał sprawiać wrażenia, że in­teresuje go to, co działo się akurat na sali.

Pan Dyrektor Mekil, szef policji, kończył już swoje miażdżące przemówienie i do uszu Spela dobiegły urywki zdań: “Inżynier Lemeń, gwałcąc w sposób zbrodniczy wszelkie normy postępowania... Inżynier Lemeń, okrywając hańbą jeden z najszacowniejszych ro­dów... Inżynier Lemeń, dokonując świętokradczego zamachu...”

Mekil, przezwiskiem Glizda, miał na myśli rodzinę Spelów. Inżynier Lemeń zapragnął poślubić córkę Spela.

Szesnastu Dyrektorów, siedzących w twardych drewnianych fo­telach wokół masywnego wypolerowanego łokciami stołu, słuchało mówcy bardzo uważnie i każdy z nich starał się przeniknąć, jaką groźbę dla niego osobiście kryje w sobie gniewna oracja Glizdy. Chudy, ponury, podobny do nietoperza Pierwszy Dyrektor Kalgar obracał w palcach dzwonek przewodniczącego. Wzmocnienie pozy­cji Mekila było mu nie na rękę, a nikt nie wątpił, że przestępstwo Lemenia zostało przynajmniej w połowie wymyślone przez szefa policji. W ten sposób Glizda będzie mógł niedługo dobrać się do samego Spela.

Kalgar zerknął na Spela, który przyglądał się freskom na suficie. Spel najwyraźniej osłabł, bo nie odważył się wystąpić przeciw­ko Gliździe i teraz musi udawać, że cała sprawa go nie dotyczy. Glizda skończył. Dyrektorzy poruszyli się. Któryś z nich zaka­słał. Kalgar wstał. Był Pierwszym Dyrektorem i do jego obowiązków należało przeprowadzenie głosowania. Pomyślał przelotnie, że od dłuższego czasu nie widział Gery Spel. Podobno jest chora.

- Panie Dyrektorze Spel - powiedział. - Czy potwierdza pan, że przestępca inżynier Lemeń zasługuje na śmierć w Ognistej Otchłani?

Spel pochylił głowę.

- Pan Dyrektor Generalny?

Cielsko w mundurze z błyszczącymi naszywkami drgnęło:

- Bez wątpienia.

- Pan Dyrektor Kopalń?

Dyrektor Kopalń poruszył bezdźwięcznie wargami, udając głę­boki namysł. Kalgar pomyślał, że Glizda dał mu łapówkę, ale wi­docznie za małą.

- Uważam, że postępki inżyniera Lemenia wykraczają, że tak powiem, poza ramy... A jego pogląd o istnieniu...

- Sądzimy inżyniera Lemenia nie za jego poglądy, lecz za po­gwałcenie Obyczaju - przerwał mu Mekil.

- Tak - powiedział skwapliwie Dyrektor Kopalń. - Tak, tak...

- Pan Dyrektor Kabli?

Dyrektora Kabli bolała wątroba. Skrzywił się, wyjął z kie­szeni flakonik z lekarstwem i machnął wolną ręką: jasna sprawa, nie ma się nad czym rozwodzić...

Kiedy ostatni z Dyrektorów opowiedział się za śmiercią Le­menia, Kalgar zdjął z wiszącego na piersi łańcucha klucz od Rozgłośni.

- W takim razie - powiedział - zgodnie z tradycją i Oby­czajem musimy włączyć Głos Władzy.

l ruszył ku drzwiom Rozgłośni.

Za nim wstał Spel, który jako Drugi Dyrektor był strażnikiem drugiego klucza.

Glizda patrzył nieruchomym wzrokiem na Dyrektorów. To była godzina jego tryumfu. Zmusił ich do uznania swojej władzy!

Spel wsunął swój klucz w otwór zamka i odwrócił się. Przy czar­nej portierze zasłaniającej wejście do sali posiedzeń wśród licznych urzędników, kapłanów, lokajów i strażników stał jego syn w mundurze oficera tajnej policji. Spel senior popatrzył mu w oczy. Spel junior leciutko pochylił głowę.

 


ROZDZIAŁ 1

CIEMNE KORYTARZE

 

Kroni obudził się wcześniej niż normalnie. Za progiem szeleściły kroki, zgrzytały głosy, rozlegał się kaszel i ciężkie sapanie - wra­cała nocna zmiana z wytwórni azbestu. Zazwyczaj budził się, kie­dy kroki milkły. Budziła go cisza. Przypomniał sobie, co go dzisiaj czeka. Pójdzie na dół.

Zrzucił z siebie postrzępiony koc i zeskoczył na zimną podłogę. Wieczna lampka pod statuetką Boga Reda ledwie się tliła. Kroni podszedł na bosaka do stołu, wymacał na nim puszkę z olejem ziemnym i dolał go do zbiornika lampki. Zrobiło się jaśniej i jakby cieplej.

Przejrzał się w odłamku lusterka opartego o nogi statuetki. Twarz się w nim nie mieściła. Kroni zobaczył jedynie jasne oko, kosmyk przedwcześnie posiwiałych włosów i cienki, długi nos, którego cień maskował zapadnięty policzek i głęboką bruzdę, zbiegającą ku kącikowi bladych warg. Od wczoraj na twarzy zostały i smugi sadzy. Kroni postanowił się umyć.

Wziął skrzynkę z narzędziami, zawinął w szmatkę i wsunął do, kieszeni zimny, kleisty kawałek kaszy, założył stojące w progu trzewiki i zdmuchnął lampkę.

Przy źródełku zasilającym okrągły basenik już było pełno ko­biet. Niektóre prały, inne przyszły po wodę, ale też nie kwapiły się wracać do domów.

- Uciekaj stąd! - rozwrzeszczały się, kiedy zobaczyły, że Kroni rozbiera się nad basenikiem. - Zapaskudzisz nam wszystką wodę, ty brudny rurarzu!

Kroni nawet się nie odezwał. Usiadł na krawędzi basenu i zanu­rzył nogi w zimnej mydlanej wodzie.

- Zaraz zawołam męża! - zagroziła Ratni, żona kwartałowego.

- Zawołaj - poparły ją kobiety. - Niech myje się w kałuży. Kroni wyjął ze skrzynki kawałek mydła.

- Po co ci tyle mydła? - zapytała stara jędza, która mieszkała w klitce nad nim. - Zostaw je mnie.

- Nie bierz! - wściekała się Ratni. - Jego mydło śmierdzi.

- To jest zwyczajne mydło - powiedział Kroni.

- On sam też śmierdzi! - parsknęła nieznajoma dziewczyna, która musiała przyjść z sąsiedniego kwartału.

- A ty sama nie masz prawa tu być! - krzyknęła jędza, któ­ra miała nadzieję, że Kroni odłamie jej za to kawałek mydła.

- Idiotka! - powiedziała Ratni. - Ta głupia baba nie wie, że mój bratanek się ożenił.

Kobiety wybuchnęły śmiechem i zaczęły się wytrząsać nad sta­rą kobietą, bo bratanek Ratni ożenił się bardzo korzystnie i jego żona przyszła z góry, z rodziny majstra.

Kroni postanowił się nie kąpać. Pochylił się tylko nad wodą i namydlił głowę i kark.

Któraś z kobiet, nie zauważył która, podkradła się z tyłu i żeby przypochlebić się kwartałowej, wylała na niego cebrzyk brud­nych mydlin. Zaskoczony tym Kroni wpadł do basenu i prze­moczył sobie spodnie. Kobiety zaczęły się z niego wyśmiewać. Jed­na z nich chciała wrzucić do wody również skrzynkę z narzędzia­mi, ale jędza usiadła na niej. Wciąż miała nadzieję, że Kroni odda jej mydło.

Kroni, klnąc pod nosem, wygramolił się z basenu i poszedł do ciemnej niszy w ścianie, żeby wyżąć spodnie. W niszy cuchnęło moczem. Kiedy wrócił nad basen, jędza wstała ze skrzynki i bez słowa wyciągnęła rękę. Kroni dał jej kawałek mydła, którego nie upuścił wpadając do basenu. Wziął skrzynkę i ruszył przed siebie korytarzem, przygładzając ręką wilgotne włosy. Słyszał, jak ko­biety nad basenem długo jeszcze wrzeszczały na jędzę, żeby oddała im mydło.

- Ty i tak niedługo zdechniesz! - wołały.

Jędza odszczekiwała się im, jak mogła.

Każdego innego dnia Kroni po takiej przygodzie wpadłby we wściekłość, ale dziś było inaczej. Doszedł do służbowej windy i po­kłonił się strażnikowi. Strażnik odwrócił się. Nie chciał się witać z rurarzem, ale znał go już sześć lat, od chwili objęcia tego po­sterunku - i nie dokuczał.

Kroni jechał wcześniej niż zazwyczaj i dlatego w windzie wraz z nim znaleźli się nie ci, których spotykał codziennie. Pomyślał ni z tego ni z owego, że dawniej widywał bardzo niewielu ludzi. Ciągle tych samych. Współpracowników i niektórych sąsiadów. Wielu swoich sąsiadów nie poznał nigdy, a o innych tylko słyszał. Widywał również takich, których trudno było uważać za ludzi, bo przypominali raczej trzęsienie ziemi lub morowe powietrze: po­borcę, agentów przeprowadzających comiesięczną rewizję, pomoc­nika lichwiarza... Kroni wiedział, że niemal wszyscy na jego pozio­mie żyją tak samo. Tyle tylko, że stara jędza ma mniej znajo­mych, a pani Ratni więcej.

Winda zatrzymała się i zaczęli do niej wsiadać nowi pasażero­wie. Kabina była już mocno przeciążona i Kroni słyszał, jak trzesz­czą stare liny. Strażnik nie miał prawa zabierać tylu ludzi, ale nie chciało mu się robić dodatkowego kursu.

- Któregoś dnia spadniemy - powiedział cicho siwy technik. Technik był stary, ale najwidoczniej chciał jeszcze trochę pożyć. Starzy ludzie są bardziej przywiązani do życia niż młodzi. Dawniej Kroniemu też było wszystko jedno. Pewnie dlatego, że był młodszy.

Kroni nie odpowiedział technikowi, gdyż bał się, że strażnik go usłyszy. Milczeli również ludzie stojący wokół nich. Winda minęła bez zatrzymywania się następny poziom i ktoś krzyknął przez kratę ochronną:

- Stójcie! Spóźnimy się do roboty!... Strażnik wykrzywił twarz w uśmiechu.

- Trzeba wcześniej wstawać! - warknął.

Kroni ponad głowami sąsiadów przyglądał się różnokolorowym zaciekom na ścianach szybu windy. Najświeższa była wąziutka czerwona smuga. Puściła rura w farbiarni, pomyślał. Farbiarnia znajdowała się w innym sektorze, ale rurarze mieli obowiązek mel­dować o wszystkich uszkodzeniach.

Strażnik zatrzymał windę, bo zobaczył dwie handlarki z koszami.

- Nie ma gdzie, nam i tak już jest za ciasno - mruknął ktoś stojący za Kronim.

- Zamknij się! - wrzasnął strażnik.

Handlarki dały strażnikowi po drobnej monecie, ale było mu tego za mało, więc zabrał każdej z nich po największym słodkim korzeniu z koszyka. Kobiety usiłowały wsiąść do windy, ale ko­szyki się nie mieściły. Strażnik złapał kilku ludzi stojących i wy­pchnął z windy.

-          Zabiorę was następnym kursem - powiedział.

Wyrzuceni nie oponowali.

 

 

- Coś ty dzisiaj tak wcześnie? - zapytał majster, unosząc głowę znad planu sektora, w którym kreślił coś kawałkiem grafitu. Majster nie był najgorszy i zniżał się do rozmów.

- Chciałem się umyć, ale kobiety mnie nie puściły.

- Pchałeś się do kwartałowego basenu, brudasie? - zapytał majster. - Mało masz kałuż w korytarzach?

- Ma pan rację - powiedział Kroni. - Widziałem w windzie czerwony zaciek. Pewnie w farbiarni puściła jakaś rura.

- Wiem - mruknął majster. - Już czterech mi to meldowało. Nawet sam Zarządca dzwonił. Wysłałem już tam ludzi. Dzisiaj wyjdź trochę poza granice swoje odcinka i spróbuj wyłączyć ósmą i dziewiątą linię. I tak prawie nie działają.

- A co będzie, jak wysiądzie linia główna? Majster wzruszył ramionami.

- Rozkaz pana Kalgara.

Do kantorku weszło trzech rewidentów z nocnej zmiany. Byli zmęczeni, umorusani od stóp do głów i wściekli jak wszyscy diabli. Okropnie cuchnęli.

- Zalutowaliście? - zapytał majster.

- Jutro znowu pęknie - odpowiedział starszy rewident, po czym usiadł pod ścianą i natychmiast zasnął.

- Pójdę - powiedział Kroni biorąc z kąta zwój drutu.

- Nie zaczekasz na pomocnika?

- I tak mamy dzisiaj robotę w różnych miejscach.

- Słusznie.

- Mógłbyś sobie załatać buty - mruknął któryś z rewidentów.

- Są jeszcze całkiem mocne - odpowiedział Kroni.

- Okropnie mi strzyka w krzyżu - poskarżył się drugi rewi­dent.

- Powiedz o tym panu Kalgarowi - powiedział mu majster.

Rewident zaklął.

Kroni wyszedł z kantorku i zamknął za sobą drzwi. Za matową szybą, pękniętą i sklejoną szarą taśmą, przesuwały się ciemne syl­wetki. Rewidenci meldowali majstrowi o awariach.

Wszyscy ludzie pracują razem, w grupach. Pracują w fabrykach, koszarach lub elektrowni. Tylko rurarze i szczurołapy spędzają cale dni w pojedynkę. Rurarzami można gardzić i nie pozwalać im ko­rzystać ze wspólnego basenu, ale bez nich cały świat dawno by już zginął. Gdyby policzyć, ile rur załatał Kroni, ile wykrył prze­cieków i przepchał zamulonych przewodów, to można by dojść do wniosku, że Kroni jest potrzebniejszy niż sam pan Kalgar.

Jeszcze w zeszłym roku nawet do głowy by mu nie przyszło, że mógłby się porównywać z którymkolwiek z czystych. Świat, w któ­rym żył, został w niepamiętnych czasach rozumnie i surowo urzą­dzony przez Boga Reda, który wyłonił się z czerwonego mroku, aby nauczyć ludzi, jak ubierać się i oświetlać sobie drogę. Bóg prze­kazał swój czarodziejski kaganek czystym i oni to w swej szla­chetności podzielili się światłem ze swymi młodszymi braćmi. Karmili i odziewali brudnych, dawali im pracę i karali surowo, lecz sprawiedliwie, po ojcowsku. Bóg Red nauczył czystych posługi­wania się pieniędzmi, a oni podzielili się tymi pieniędzmi z brudny­mi braćmi. Tak był urządzony świat, taki był zawsze i taki będzie dopóty, dopóki Ognista Otchłań nie zamknie swych dzieci w prze­pastnym łonie.

Kroni zatrzymał się na podeście, poza który zwyczajni ludzie nigdy nie wychodzili. Tam mogli docierać wyłącznie technicy i rurarze. Po przekroczeniu zardzewiałej kraty Kroni stawał się ważniejszy od kwartałowego, a nawet od Pana Oficera. Nikt z nich nigdy nie zapuszczał się w nieskończone korytarze technicznego miasta. Kroni położył na podłodze skrzynkę z narzędziami, zdjął z ramienia zwój drutu i przyklęknął przed statuetką Boga Reda, oświetloną małą żarówką. Kolana bóstwa błyszczały od oliwy, któ­rą rurarze pragnęli zyskać jego przychylność przed wyruszeniem na dyżur.

Kroni otworzył zamek kraty własnym kluczem. Długi tunel skręcał w lewo łagodnym łukiem i ginął w oddali. Pod sufitem co sto kroków paliły się słabe lampy. Ze ścian zwisały kable i rury. Rury o większej średnicy biegły po podłodze. Kroni stał i wsłuchiwał się w odgłosy rur. Potrafił określić na ucho, jaki jest stan urządzeń. Nie słyszał niczego podejrzanego, może tylko zbyt głoś­no bulgotała rura doprowadzająca gorącą wodę do pieczarkarni.

Przystanął, żeby wymienić izolację na kablu numer 1. Wyglądało na to, że dobrały się do niego szczury. Kabel numer l zawsze powinien być w porządku, bo jest to linia łącząca Poziom Główny z elektrownią. Ciekawe, czego tu szczury szukają? Kroni wyjął ze jesiennej niszy puszkę z trucizną i rozsypał ją pod ścianą. Trucizna pokrywała białawą warstwą całą podłogę tunelu, ale szczury zu­pełnie nie zwracały na nią uwagi.

Poszedł dalej. Przy pionowym szybie uważnie skontrolował miejsca, w których rury i kable rozchodzą się w górę i w dół. Tam na zagięciach najczęściej zdarzały się uszkodzenia. Przy gwieździe, namalowanej na ścianie białą farbą, Kroni zatrzymał się i westchnął. W zeszłym roku zginął tu jego poprzedni pomocnik. Dotknął kabla z uszkodzoną izolacją. Pomocnika znalazł malutki szczurołap i przytaszczył go do kantorku. Ale było już za późno. Teraz Kroni powinien dojść aż do trzeciego zakrętu, gdzie koń­czył się jego odcinek, i tam zejść na niższy poziom. Minął jednak schody i przeszedł jeszcze ze trzysta kroków, poza granicę swoje­...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin