Steel Danielle - Randki w ciemno.pdf

(770 KB) Pobierz
Danielle Steel
Danielle Steel
Randki w ciemno
Opowieść o kobiecie, która zmuszona do rozpoczęcia życia od nowa,
zyskuje dużo więcej, niż straciła.
Po blisko ćwierć wieku małżeństwa on odchodzi z młodszą - taki scenariusz
nader często pisze życie. Dla niczego nie podejrzewającej Paris słowa męża:
„Chcę rozwodu" są wyrokiem, skazują ją bowiem na samotność i żmudne
odbudowywanie własnego świata. Początkowo załamana, próbuje się
pozbierać, stosując konwencjonalne metody: zmiana miejsca zamieszkania,
poszukiwanie nowego partnera... Aż w końcu uświadamia sobie,
że nie musi postępować jak większość kobiet w jej położeniu,
że stać ją na coś oryginalnego.
Niniejsza powieść jest tworem wyobraźni. Wszelkie podobieństwo do osób żyjących i
zmarłych oraz rzeczywistych miejsc i wydarzeń jest całkowicie przypadkowe.
[...] dobrze widzi się tylko sercem.
Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu.
Antoine de Saint-Exupery
Mały Książę
Dla tych, którzy szukają, dla tych, którzy szukali, dla tych
— szczęściarze! — którzy znaleźli. W szczególności zaś z wielką sympatią i szacunkiem
dla tych, którzy przebrnęli przez ów nienaturalny proces, nie doznając uszczerbku na
sercach i duszach, a w dodatku wypatrzyli igłę w stogu siana i zdobyli wielką nagrodę!
Wspinaczka na Everest jest łatwiejsza i z pewnością niesie ze sobą mniej niebezpieczeństw
i rozpaczy.
I jeszcze dla was, wszyscy moi przyjaciele, którzy podejmowaliście nieudolne bądź zręczne
starania, by znaleźć dla mnie idealnego mężczyznę, czyli innymi słowy nie mniejsze
dziwadło niż ja. Dla tych wszystkich, którzy umawiali mnie na randki w ciemno — będzie
z czego się pośmiać na stare lata!
— i którym niemal wybaczam.
A zwłaszcza dla moich cudownych dzieci, które przyglądały się, angażowały, kochały i
wspierały mnie swym humorem, zachętą i bezgraniczną cierpliwością. Za ich miłość i
pomoc w każdej sytuacji jestem głęboko wdzięczna.
Wasza kochająca d.s.
Czym jest randka? Randka jest wtedy, kiedy dwie prawie nieznające się osoby idą na
kolację, nerwowo dzióbią widelcami w talerzach i w najkrótszym możliwie czasie usiłują
zadać jak najwięcej pytań. Na przykład: Jeździsz na nartach? Grasz w tenisa? Lubisz psy?
Jak sądzisz, dlaczego twoje małżeństwo się rozpadło? Jak sądzisz, dlaczego twoja eksżona
oskarżała cię o despotyzm? Lubisz czekoladę? Sernik? Zostałeś kiedykolwiek skazany za
przestępstwo kryminalne? Co sądzisz o narkotykach? Ilu alkoholików było w twojej
rodzinie? Jakie przyjmujesz leki? Poddałaś się operacji plastycznej czy może to twój
prawdziwy nos? Podbródek? Górna warga? Piersi? Pupa? No więc jaki to był w końcu
zabieg? Lubisz dzieci? Miałeś jakieś romanse? Znasz jakieś obce języki? Wymarzona
podróż poślubna? Dwa tygodnie w Himalajach? Serio? Byłeś na safari? W Paryżu? W Des
Moines? Jesteś religijny? Kiedy ostatnio widziałeś się z matką? Od jak dawna
uczestniczysz w terapii grupowej? Dlaczego nie? Ile razy zwinęli cię za prowadzenie po
pijaku? Gdzie w tej chwili jesteś zdaniem swojej żony? Od jak dawna jesteś żonaty?
Rozwiedziony? Wdowiec? Wyszedłeś z więzienia? Warunkowo? Bezrobotny? W jaki
sposób zamierzasz zdobyć pracę? Bez wątpienia zawód cyrkowca to okazja do wspaniałych
podróży, ale nie boisz się chodzić po linie? Cierpisz na bulimię przez całe życie? Na ilu
jesteś odwykach? Co to znaczy: później? Jak przypuszczasz, kiedy zadzwonisz?
Randka w ciemno jest wtedy, kiedy życzliwi przyjaciele wybierają dwie osoby z
przeciwnych krańców ziemi, w dodatku mające ze sobą możliwie najmniej wspólnego, a
następnie kłamliwie przekonują każdą z nich, jak fantastyczna, interesująca, normalna,
elastyczna, inteligentna i urodziwa jest ta druga. Potem skrzekliwym głosem odzywa się
rzeczywistość, potem jest tak samo jak na zwykłej randce, tyle że, dzięki Bogu, trwa to
czasami trochę krócej, potem uczestnicy zanoszą modły, aby ich partnerzy błędnie zapisali
numer telefonu, potem wracają do domu i albo płaczą, albo wybuchają śmiechem, wreszcie
zaś przestają odzywać się do przyjaciół, którzy ich umówili. A ledwie zapomną, jak było
fatalnie, pozwalają tym samym albo innym przyjaciołom umówić się ponownie.
Z miłością i współczuciem d.s.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Był to bajkowy, przepojony aromatami majowy wieczór, jeden z tych, jakie zdarzają się na
wschodnim wybrzeżu, kiedy ostateczny, nieodparty szturm wiosny rozbija w pył resztki
oporu zimy i niemal z dnia na dzień świat odmienia swój wygląd. Śpiewały ptaki, mocno
grzało słońce, a ogród Armstrongów eksplodował nagle serią barw. Fantastyczna pogoda
panująca przez cały tydzień sprawiła, że nawet Nowy Jork zwolnił tempo, a przerwy na
lunch stały się jakby dłuższe. Po ulicach spacerowały pary, ludzie uśmiechali się do siebie.
Nic więc dziwnego, że przy takiej aurze Paris Armstrong postanowiła przenieść kolację do
ogrodu, na niedawno wykończone kamienne patio przy basenie. Ona i Peter zwykle
zapraszali gości na sobotę, żeby Peter nie musiał pospiesznie wracać z biura tuż przed
przyjęciem, w tym tygodniu jednak Paris zdecydowała się na piątek, ponieważ firma
cateringowa, z której usług zwykle korzystała, wszystkie inne terminy miała zajęte. Peter,
gdy dowiedział się o tym od żony, przyjął wieści wyrozumiale — pobłażał we wszystkim
Paris, a nawet ją rozpieszczał, co było jedną z niezliczonych przyczyn, dla których kochała
go równie mocno jak kiedyś, chociaż w marcu upłynęła dwudziesta czwarta rocznica ich
ślubu. Nie do wiary, jak szybko minęły te lata i jak wiele się w tym czasie wydarzyło.
Megan, najstarsza córka Armstrongów, rok temu ukończyła Vassar i niedawno, jako
dwudziestotrzylatka, podjęła pracę w Los Angeles: od dawna zafascynowana filmem
zatrudniła się jako asystentka szefa produkcji jednej z hollywoodzkich wytwórni. W istocie,
co przyznawała otwarcie, była kimś na kształt „podaj-przynieś", ale po pierwsze, liczyła, że
będzie awansować, i po drugie, na tym etapie wystarczała jej podniecająca świadomość, iż
tkwi w samym centrum wydarzeń. Jej młodszy brat, osiemnastoletni William, kończył
właśnie szkołę średnią i jesienią miał rozpocząć studia w Berkeley.
Tak, Paris ciągle nie mogła uwierzyć, że dzieci są dorosłe, choć przecież, jak się jej
zdawało, jeszcze przed chwilą przewijała je, na zmianę z innymi matkami woziła do szkoły,
sama zaś — na lekcje baletu w przypadku Meg i mecze hokejowe w przypadku Wima. I oto
za trzy miesiące również Wim wyfrunie z gniazda: miał się zgłosić w Berkeley na tydzień
przed Świętem Pracy.
Paris odruchowo upewniła się, czy stół został nakryty prawidłowo, chociaż ludzie z firmy
cateringowej byli profesjonalistami o dobrym guście, a dom, zwłaszcza kuchnię,
Armstrongów znali na pamięć, jako że bardzo towarzyscy zleceniodawcy nader często
korzystali z ich usług. Skrzyły się więc srebra i kryształy, obrus aż raził oczy nieskazitelną
bielą, w wazonach pyszniły się kompozycje kwiatowe z wielobarwnych piwonii, dzieło
samej Paris. Peter prawdopodobnie będzie po powrocie z pracy zbyt zmęczony, żeby
docenić to wszystko. Paris jednak miała pewność, iż jeśli nawet jej mąż nie zwraca czasem
uwagi na szczegóły, to przecież w każdej chwili czuje, jak ciepły i elegancki jest jego dom.
A to było efektem jej starań, podejmowanych zresztą nie tylko dla Petera, dzieci i
przyjaciół, lecz również dla samej siebie.
Peter był niezwykle hojnym mężem i ojcem: jako wspólnik w dobrze prosperującej
kancelarii adwokackiej wyspecjalizowanej w obsłudze prawnej dużych firm odnosił takie
sukcesy, że mając pięćdziesiąt jeden lat stanął na jej czele. Dziesięć lat temu kupił dla
siebie i rodziny piękny kamienny dom w jednej z najbardziej luksusowych dzielnic
Greenwich i dom ten — chociaż początkowo Armstrongowie planowali zatrudnienie
architekta wnętrz — koniec końców urządziła sama Paris, a Peter był tak zachwycony
rezultatem jej poczynań, że oświadczył półżartem, że powinna zostać zawodową
dekoratorką. Mimo jednak swych artystycznych zapędów Paris i wykształcenie, i
zainteresowania miała podobne jak mąż, świat interesów zaś nie stanowił dla niej żadnej
zagadki.
Wzięli ślub, kiedy tylko ukończyła college i podjęła studia MBA. Zrazu myślała o
założeniu własnej niewielkiej firmy, gdy jednak na drugim roku zaszła w ciążę, postanowiła
pozostać w domu i zająć się wychowywaniem dzieci, Peter zaś w pełni poparł jej decyzję.
Po dwudziestu czterech latach małżeństwa Paris czuła się kobietą szczęśliwą i spełnioną,
choć w ciągu owych dwudziestu czterech lat robiła tylko to co tak wiele innych kobiet:
prowadziła dom, piekła ciasteczka, organizowała szkolne kiermasze i aukcje, spędzała z
dziećmi niezliczone godziny w gabinetach ortodontów. Dyplom MBA był jej do tego
potrzebny jak umarłemu kadzidło, niemniej jednak umożliwiał toczenie wieczornych
dysput z Peterem
o prowadzonych przezeń sprawach i to też bardzo ich zbliżało. Peter uważał ją za idealną
żonę, a sposób, w jaki wychowywała dzieci, budził jego najgłębszy szacunek; Paris
natomiast nie umiałaby sobie wyobrazić lepszego męża. Nadal umieli ze sobą żartować,
gdy przytuleni pod ciepłą kołdrą leniuchowali w zimowe niedzielne poranki i nadal Paris
bez szemrania wstawała bladym świtem w każdym roboczym dniu tygodnia, żeby odwieźć
Petera na stację kolejki. Jeszcze do niedawna wracała zaraz potem do domu, by odwieźć
dzieci, aż nazbyt szybko jednak, przynajmniej z jej punktu widzenia, nadszedł czas, gdy
dorosły, uzyskały prawa jazdy i mogły wozić się same. W tej chwili sen z powiek Paris
spędzało tylko pytanie, co będzie robić, kiedy w sierpniu Wim wyjedzie do Berkeley; nie
potrafiła sobie wyobrazić domu, którego w weekendy nie przewracają do góry nogami
gromady rozbrykanych nastolatków, albo też letnich dni bez ich zgiełkliwej chlapaniny w
basenie. Przez dwadzieścia lat z górą życie Paris niemal bez reszty koncentrowało się na
dzieciach, myśl więc, że to życie kończy się bezpowrotnie, przejmowała ją melancholią i
smutkiem.
Wim wprawdzie będzie przyjeżdżać do domu na weekendy
i święta, ale zapewne jeszcze rzadziej niż Meg podczas nauki w Vassar, Berkeley leży
bowiem znacznie dalej. A potem? Cóż,
po ukończeniu studiów Meg praktycznie zniknęła. Przez sześć miesięcy z trzema
przyjaciółkami mieszkała w Nowym Jorku, później, gdy otrzymała pracę, na której jej
zależało, przeniosła się do Los Angeles. Bóg jeden raczy wiedzieć, czy kiedyś wyjdzie za
mąż — chociaż na razie tego nie planuje — Paris i Peter będą mogli liczyć na jej
odwiedziny choćby przy okazji Święta Dziękczynienia albo gwiazdki, jak dotąd.
Paris nie miała jasnej wizji, jak wypełnić sobie czas: pozbawiona doświadczenia
zawodowego, nieobecna na rynku pracy, nie mogła przecież zacząć ot tak rozglądać się za
posadą w Nowym Jorku. Zastanawiała się nad wolontariatem w Stanfordzie i opieką nad
molestowanymi dziećmi bądź też udziałem w zainicjowanym przez jej przyjaciółkę
programie zwalczania analfabetyzmu wśród uczniów publicznych szkół średnich, którzy
przechodzili czasem z klasy do klasy, choć praktycznie nie umieli czytać ani pisać. Wiele
lat temu Peter mawiał, że kiedy wyprawią dzieci z domu, będą mogli podróżować i robić
wiele innych rzeczy, na które dotąd nie mieli czasu, w tej chwili jednak Paris uważała to za
całkowicie nieprawdopodobne, ponieważ w ostatnich miesiącach Peter przesiadywał w
biurze znacznie dłużej niż kiedykolwiek dotąd, a jego spóźnione przyjścia na kolacje stały
się regułą. Z perspektywy Paris wszyscy prócz niej — mąż, córka i syn — żyli aktywnie i
produktywnie; coraz częściej dochodziła do wniosku, że stanowczo musi coś ze sobą
Zgłoś jeśli naruszono regulamin