Steel Danielle - Ranczo.pdf

(2062 KB) Pobierz
Danielle Steel
Danielle Steel
Ranczo
Rozdział pierwszy
W każdym innym supermarkecie kobieta pchająca wózek wzdłuż półek ze słoikami
i artykułami puszkowanymi wyglądałaby nie na miejscu. Miała nienagannie
uczesane brązowe włosy do ramion, piękną cerę, wielkie brązowe oczy, szczupłą
figurę, idealny manicure, a ubrana była w zielony lniany kostium, który wyglądał,
jakby został kupiony w Paryżu. Do tego pantofle na wysokich obcasach, torebka
firmy Chanel, o ton jaśniejsze od kostiumu. Kobieta była wytworna w każdym calu.
Nie wyglądała na stałego bywalca supermarketu, ale czuła się w nim zupełnie
swobodnie. W drodze do domu wstępowała zazwyczaj do Gristede'a na Madison
albo na Siedemdziesiątą Siódmą. Większość sprawunków załatwiała gospodyni, ale
Mary Stuart Walker niekiedy lubiła sama robić zakupy, co było zabawne i trochę
staroświeckie. Lubiła gotować dla Billa wieczorami, kiedy wracał do domu; nigdy
nie mieli kucharki, nawet w czasach, gdy dzieci były młodsze. Mimo swojego
nienagannego wyglądu lubiła zajmować się domem i rodziną, sprawować pieczę
nad ich życiem.
Z okien ich mieszkania u zbiegu ulic Siedemdziesiątej Ósmej i Piątej roztaczał się
wspaniały widok na Central Park. Mieszkali tu piętnaście lat w ciągu swego
dwudziestodwuletniego małżeństwa. Mary Stuart prowadziła dom na wysokim
poziomie. Dzieci podkpiwały sobie z niej czasem, że wszystko musiało w nim być
zawsze w najlepszym gatunku. Patrząc na nią, łatwo było w to uwierzyć. Nie
potrafiła inaczej. Nawet o szóstej po południu, w upalny czerwcowy dzień w
Nowym Jorku, po sześciogodzinnej naradzie, Mary Stuart miała świeżo umalowane
usta i każdy włos na swoim miejscu.
Wybrała dwa małe steki, kilka ziemniaków, świeże szparagi, trochę owoców,
jogurt, wspominając czasy, kiedy jej kosz wypełniały smakołyki dla dzieci. Udając
zwykle, że nie aprobuje produktów zachwalanych w reklamach telewizyjnych, nie
mogła jednak oprzeć się pokusie kupienia na przykład płatków kukurydzianych o
smaku gumy do żucia, co tyle dla dzieci znaczyło! Nie widziała powodu, by nie
zaspokoić dziecięcego kaprysu a potem wmuszała w nie zdrową żywność.
Jak większość nowojorczyków z ich środowiska wiele oczekiwali od swoich dzieci;
stawiali im poprzeczkę bardzo wysoko. Stopnie doskonałe, wyniki w sporcie
znakomite, wysoki poziom moralny. W rezultacie Alyssa i Todd, przystojni,
inteligentni i wybitni pod każdym względem, wyróżniali siew szkole i poza nią i,
wyrośli na ludzi. Gdy byli jeszcze mali, Bili często pół żartem pół serio napomykał,
że spodziewa się po nich doskonałości, że prawdę mówiąc, liczą na to z matką. Po
paru latach Alyssa i Todd kwitowali takie słowa jękiem. Ale tkwiło w nich
niewątpliwie ziarno prawdy i wszyscy o tym wiedzieli. Ojciec chciał im przez to
powiedzieć, że muszą dać z siebie absolutnie wszystko, osiągać możliwie najlepsze
wyniki, a jeżeli nawet nie zawsze im się uda, muszą się nieustannie starać. Nie było
to mało, ale Bili Walker zawsze miał wysokie wymagania, a młodzież starała się im
sprostać. Choć matka wydawała się czasem twarda i wymagająca, prawdziwym
perfekcjonistą był ojciec. W rzeczywistości to Bili wywierał na nich presję, nie
tylko na dzieci, ale i na żonę.
Mary Stuart była idealną żoną przez prawie dwadzieścia dwa lata. Stworzyła mu
idealny dom, dała idealne dzieci i zawsze wyglądała pięknie. Robiła wszystko,
czego od niej oczekiwano, wydawała wspaniałe przyjęcia. W efekcie jej poczynań
ich dom znalazł się na łamach „Architectural Digest", jako wzór domowego
ogniska, do którego miło jest wracać. W ich sposobie życia nie było jednak nic na
pokaz, żadnej ostentacji. Wszystkie trybiki chodziły sprawnie i płynnie. W tym, co
robiła Mary Stuart nie znać było żadnego wysiłku, choć większość osób
podejrzewała, że nie jest to takie proste. Był to jej prezent dla Billa. To za jej
sprawą życie wydawało mu się łatwe. Od wielu lat organizowała imprezy
charytatywne, które przynosiły setki tysięcy dolarów dochodu, zasiadała w różnych
prestiżowych gremiach, pracując niestrudzenie na rzecz dzieci specjalnej troski.
Teraz, w wieku czterdziestu czterech lat, jako matka prawie dorosłych dzieci, nie
tylko organizowała imprezy charytatywne, ale przez ostatnie trzy lata pracowała
jako wolontariuszka w szpitalu w Harlemie.
Zasiadała w radach Metropolitan Museum of Art i Lincoln Center, co roku
pomagała organizować zbiórki pieniężne, ponieważ wszyscy zabiegali o jej pomoc.
Prowadziła bardzo aktywne życie, zwłaszcza teraz, kiedy dzieci dorosły, a mąż
pracował do późna w biurze. Z zawodu adwokat, był jednym z partnerów
międzynarodowej firmy prawniczej na Wall Street i prowadził większość spraw
związanych z Niemcami i Wielką Brytanią. Społeczna działalność żony bardzo mu
pomogła ugruntować reputację w środowisku. Prowadzili ożywione życie
towarzyskie, choć ostatni rok był pod tym względem inny. Bili spędził go
częściowo za granicą, zwłaszcza ostatnie kilka miesięcy, kiedy przygotowywał
rozprawę w Londynie. Mary Stuart bardziej niż kiedykolwiek pochłaniała praca
społeczna
Alyssa kończyła drugi rok studiów na Sorbonie, tak więc matka miała więcej czasu
dla siebie. Nadrobiła mnóstwo zaległości. Podjęła się dodatkowej pracy społecznej,
dużo czytała, a w weekendy pracowała ochotniczo w szpitalu. Czasem w niedzielę
zostawała z książką w łóżku, albo czytała od deski do deski „New
York Timesa". Prowadziła aktywne, wypełnione pracą życie i patrząc na nią, nikt
by nie pomyślał, że czegoś jej w tym życiu brak. Wyglądała na młodszą o pięć,
sześć lat niż była w rzeczywistości. Ostatnio sporo schudła, co powinno ją
postarzyć, ale jakoś nie postarzyło. Przeciwnie, wyglądała nawet bardziej
młodzieńczo. Promieniowała z niej jakaś łagodność, jednająca jej sympatię dzieci,
z którymi miała na co dzień do czynienia. Była to prawdziwa dobroć, która
pochodziła z serca, sprawiała, że zapominało się, z jakiego świata jest Mary Stuart.
Liczyło się tylko jej współczucie, jakby rzeczywiście rozumiała wielki ból i zaznała
prawdziwego smutku, choć nie można się było w niej dopatrzyć śladu
przygnębienia. Jej życie wydawało się takie doskonałe. Jej dzieci zawsze należały
do grupy tych najmądrzejszych, bardzo bystrych i pięknych - najbardziej udanych.
Mąż odnosił sukcesy nie tylko finansowe, ciesząc się szacunkiem i prestiżem, które
zdobył wygrywając najtrudniejsze sprawy w sądownictwie międzynarodowym.
Mary Stuart miała więc wszystko, czego ludzie zwykle pragną, a jednak patrząc na
nią wyczuwało się w niej jakiś smutek, a może samotność? Czy ktoś z wyglądem i
pozycją Mary Stuart, z taką rodziną i tylu sukcesami może czuć się samotny?
Wydawało się to dziwne, mało prawdopodobne i kazało wątpić we własną intuicję i
zdolność oceny. Nie było powodu, by podejrzewać, że Mary Stuart Walker może
czuć się nie do końca szczęśliwa, a jednak przyjrzawszy się jej uważnie, człowiek
po prostu wiedział, że tak jest. Pod powłoką elegancji i spokoju kryło się coś
tragicznego.
- Co słychać, pani Walker? - Mężczyzna przy kasie uśmiechnął się serdecznie.
Lubił ją. Była taka piękna i zawsze grzeczna. Pytała o jego rodzinę, o żonę, o
matkę, zanim ta ostatnia umarła. Kiedyś przychodziła tu z dziećmi, ale odkąd
odeszły z domu, pojawiała się zawsze sama i gawędziła z nim chwilę. Trudno było
jej nie lubić.
- Wszystko w porządku, Charlie, dziękuję. - Uśmiechnęła się, co sprawiło, że
wydawała się jeszcze młodsza. Niewiele się zmieniła od dziewczęcych czasów, a
kiedy przychodziła ubrana w dżinsy, czasem trudno ją było odróżnić od córki.
- Gorąco dzisiaj, prawda? - powiedziała, ale nie było po niej znać upału. Zimą
wydawała się elegancka mimo trzaskającego mrozu, grubych palt, zaśnieżonych
botków i szalików. A latem, kiedy wszyscy sprawiali wrażenie na pół ugotowanych,
ona wyglądała świeżo jakby dopiero co wyskoczyła z chłodnej wody. Należała do
wybrańców. Wydawało się, że wszystko szło jej zawsze gładko, jakby nigdy nie
traciła panowania nad sobą i nad sytuacją. Nieraz widywał, jak śmiała się razem z
dziećmi. Syn był dobrym chłopcem -jak zresztą oni wszyscy. Charlie uważał, że
tylko pan Walker jest trochę sztywny, ale nie jemu oceniać, co dla kogo dobre. Byli
miłą rodziną. Jej mąż wrócił widocznie z zagranicy, skoro kupiła dwa steki.
- Jutro ma być podobno jeszcze większy upał - powiedział pakując zakupy.
Zauważył jak zerka na „Enąuirera" i ściąga z niezadowoleniem brwi. Na okładce
widniało zdjęcie Tani Thomas, wielkiej gwiazdy piosenki. TANIA ROZWODZI
SIĘ PO RAZ KOLEJNY. ROMANS Z TRENEREM NISZCZY JEJ
MAŁŻEŃSTWO, głosił nagłówek. Znalazło się tam także zdjęcie z muskularnym
trenerem w podkoszulku, i drugie, ukazujące jej obecnego męża, jak zasłaniając
twarz, wchodzi do nocnego klubu. Charlie zerknął na tytuły i wzruszył ramionami.
- Takie jest Hollywood, wszyscy sypiają ze wszystkimi. Dziwne, że chce się im w
ogóle żenić. - On sam był żonaty z jedną kobietą od trzydziestu dziewięciu lat i
traktował hollywoodzkie ekstrawagancje jak opowieści z innej planety.
- Niech pan nie wierzy w te wszystkie, bzdury, jakie tam wypisują - powiedziała
Mary Stuart surowo, a on spojrzał na nią z uśmiechem. Jej brązowe oczy wydawały
się zgaszone.
- Pani jest za dobra, pani Walker. To nie są tacy ludzie jak my, proszę mi wierzyć.
Widywał ludzi ze świata filmu przychodzących regularnie, przez lata, co rusz z
kimś innym. Krzykliwa hałastra. Należeli do zupełnie innego gatunku niż Mary
Stuart Walker. Mógłby się założyć, że ona w ogóle nie wie, o czym on mówi.
- Niech pan nie wierzy w to, co piszą brukowce, Charlie - powtórzyła z niezwykłą u
niej stanowczością, po czym wzięła torbę z zakupami i powiedziała, „do jutra".
Do domu miała zaledwie pięć minut spacerkiem. Choć było już po szóstej, upał nie
zelżał ani trochę. Pomyślała, że Bili wróci jak zwykle o siódmej, więc przygotuje
mu kolację na siódmą trzydzieści albo ósmą, jak będzie chciał. Po przyjściu do
domu wstawi ziemniaki do piekarnika i weźmie prysznic. Choć sprawiała wrażenie
świeżej i wypoczętej, była zgrzana i zmęczona po całodniowej konferencji.
Muzeum planowało wydać we wrześniu wielki bal na cele dobroczynne, a ją
poproszono o zorganizowanie imprezy. Odmówiła, zgadzając się tylko na rolę
doradcy. Nie była w nastroju do organizowania balu, poza tym wolała pracę z
upośledzonymi dziećmi w szpitalu.
Portier wziął od niej torbę z zakupami i przekazał windziarzowi. Podziękowała i
wjechała w milczeniu do mieszkania zajmującego całe piętro. Budynek był stary,
solidny i bardzo piękny, jeden z jej ulubionych na Piątej Alei. Widok z okien
mieszkania zapierał dech, zwłaszcza zimą, kiedy Central Park pokrywał śnieżny
dywan, a nagie konary drzew odcinały się od nieba. W lecie też było tu pięknie, tak
bogato i zielono. Z czternastego piętra wszystko wydawało się spokojne i uciszone.
Nie dobiegał uliczny hałas, nie dostrzegało się brudu, nie wyczuwało zagrożenia.
Wszystko było świeże, wiosna buchnęła w końcu pełnią barw po wyjątkowo
długiej i posępnej zimie.
Mary Stuart podziękowała windziarzowi, który pomógł jej wnieść zakupy,
zamknęła za nim drzwi i przeszła do dużej jasnej kuchni. Lubiła pracować w
przestronnych, funkcjonalnych pomieszczeniach. Gdyby pominąć trzy francuskie
sztychy, zdobiące ściany, kuchnia przypominałaby laboratorium - białe ściany, biała
podłoga, długie połacie blatów z białego granitu. Kuchnia znalazła się przed
pięcioma laty w „Architectural Digest", wraz ze zdjęciem Mary Stuart, siedzącej na
kuchennym stołku w białych dżinsach i białym swetrze z angory. Mimo
doskonałych posiłków, jakie zazwyczaj przygotowywała, trudno było uwierzyć, że
ktoś tu naprawdę gotuje.
Gospodyni przychodziła teraz tylko w ciągu dnia, toteż w domu panowała
kompletna cisza, kiedy Mary Stuart wykładała zakupy, włączała piekarnik i stojąc
przy oknie spoglądała na park. Widziała plac zabaw i przypominała sobie
niezliczone godziny, jakie tam spędziła, marznąc w zimie, kiedy dzieci były małe,
popychając je na huśtawce, patrząc, jak bawią się z rówieśnikami. Gdzie się
podziały te lata... Zaledwie wczoraj dzieci były w domu, co wieczór siadali
wszyscy razem do stołu i mówili naraz o swoich sprawach, planach i kłopotach. W
tej chwili nawet kłótnia Alyssy i Todda przyniosłaby jej ulgę. Wszystko było lepsze
od tej ciszy. Na szczęście Alyssa wróci jesienią na ostatni rok do Yale, po roku
spędzonym w Paryżu i znów będzie od czasu do czasu wpadała do domu na
weekend.
Mary Stuart przeszła z kuchni do małego gabinetu, gdzie czasem pracowała.
Wcisnęła guzik automatycznej sekretarki i niemal natychmiast usłyszała głos
Alyssy. Uśmiechnęła się.
„Cześć, mamo... Szkoda, że cię nie ma. Chciałam tylko powiedzieć „cześć",
zapytać, co u ciebie. Tutaj jest już dziesiąta, wychodzę ze znajomymi na drinka.
Wrócę późno, więc nie dzwoń. Odezwę się w weekend. Do zobaczenia za parę
tygodni... Cześć. - A potem, jakby sobie coś jeszcze przypomniała: Kocham cię".
W aparacie stuknęło, kiedy odłożyła słuchawkę. Sekretarka zarejestrowała czas
nagrania i Mary Stuart rozczarowana, zerknęła na zegarek. W Nowym Jorku była
czwarta, kiedy Alyssa zadzwoniła. Dwie i pół godziny temu. Mary Stuart cieszyła
się na spotkanie z córką w Paryżu. Miały później pojechać na wakacje na południe
Francji i do Włoch. Zaplanowała je tylko na dwa tygodnie, choć wiedziała, że
Alyssa chce wrócić do domu dopiero na parę dni przed rozpoczęciem roku
akademickiego. Dziewczyna chciała zostać we Francji jak długo to możliwe, i już
teraz zapowiedziała, że po dyplomie wyjedzie do Paryża na stałe. Mary Stuart
wolała teraz o tym nie myśleć. Już przez ten jeden rok bez niej czuła się bardzo
osamotniona.
„Mary Stuart... - ten głos należał do męża. - Nie wrócę dzisiaj na kolację. Do
siódmej mam zebranie, a dopiero przed chwilą dowiedziałem się, że czeka mnie
jeszcze kolacja z klientami. Będę w domu o jedenastej, dwunastej. Przepraszam".
Zgłoś jeśli naruszono regulamin