Browning Dixie - Nazwij mnie jak chcesz.pdf

(1068 KB) Pobierz
376127717 UNPDF
Browning Dixie
Nazwij mnie jak chcesz
„Nie była przygotowana na opowiadanie o ojcu. O człowieku, którego nazwiska
nie znała, który nie ożenił się z jej matką, który nawet nie chciał uznać własnego
dziecka."
WSZYSTKO ZDOBYŁA WŁASNYMI SIŁAMI
Po śmierci matki odziedziczyła pełen bolesnych wspomnień dom. Nie chciała w
nim mieszkać, więc postanowiła go odnowić i wynająć. I wtedy pojawił się on.
Stwierdził, że dom należy do niego. W jaki sposób oboje mogą być właścicielami
tego samego domu? Kim jest on, i kim właściwie jest ona?
 
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Słońce zaszło i w domu szybko zrobiło się zimno. Brianna Fields spojrzała krytycznie na stojącą
pod drzwiami łazienki puszkę. Czy farba lateksowa zamarza? Ogrzewanie jest wyłączone i w
nocy będzie w domu lodownia. Przewidując to. spuściła nawet wodę z rur. Byłoby fatalnie, gdyby
cała harówka poszła na marne z powodu głupiej puszki, która pękła od mrozu. Uznała, że
najrozsądniej będzie zabrać tę farbę ze sobą. Nie miała ochoty po raz drugi cyklinować i
lakierować podłogi. Do odnowienia został jeszcze jeden pokój, a potem będzie można przekazać
domek agentowi, zajmującemu się wynajmem nieruchomości.
Po raz ostatni przyjrzała się swemu dziełu i uznała, że słusznie pomalowała nawet te miejsca,
które jeszcze tego nie wymagały. Anna lubiła białe ściany, ale dom był już stary i jasne kolory
podkreślały tylko nierówności tynku. Zresztą odnowienie pozwalało zapomnieć o niedawnym
wyglądzie i nastroju tego wnętrza - o półkach zapełnionych kolorowymi mot-kami wełny i o
gobelinach Anny wiszących w każdym pokoju, czekających, żeby Bree je wyceniła i wysłała do
Gatlinburga, Asheville czy do ich własnego butiku.
Bree nie mogłaby wynająć tego domu obcym, gdyby pozostało w nim cokolwiek, co
przypominałoby jej matkę. Wyprowadzała się stąd z ciężkim sercem, lecz
3
Dixie Browning
nie miała innego wyjścia. Dalsze mieszkanie w domu po matce przerastało jej możliwości,
zarówno emocjonalne jak i finansowe.
Ich dawna, wspólna sypialnia miała teraz odcień różowego melona, salon zaś - szarawej ostrygi.
W łazience dominowała stonowana zieleń, i taki też kolor przybrały włosy Bree. Stwierdziła to ze
zdumieniem gdy natrafiła palcami na swój sztywny od farby koński ogon, pierwotnie mający
odcień rudoblond.
Przynajmniej pasuje do moich oczu, powiedziała do siebie, wywołując echo w pustych pokojach.
Drugą, większą sypialnię Anna zaadaptowała niegdyś na pracownię. Odkąd Bree sięgała
pamięcią stały tam trzy krosna, a słońce wpadało przez okna' nasycając barwami pokój
wypełniony radosnym śmiechem Anny. Nucąc nie kończące się piosenki bez słow, matka
przebiegała zręcznymi palcami po krosnach, wyczarowując wizje swojej marzycielskiej duszy,
tkając zwiewne, bajkowe suknie, szale i gobeliny o niepowtarzalnych barwach, takich jakie mają
surowe, postrzępione szczyty Smoky Mountains czy tez łagodne, zielone wzgórza Tennessee.
Bree zaplanowała pomalowanie pracowni na końcu. Miała to zrobić dopiero następnego dnia.
Już wybrała kolor - żółty, słoneczny, mający rozjaśnić smutek wspomnień. Jeśli nowym
właścicielom się nie spodoba, niech sami go zmieniają, pomyślała, wycierając ręce w starą,
pochlapaną farbami bawełnianą bluzę. W zamyśleniu spojrzała na kilka kartonów których nie
zdążyła zabrać w czasie wyprowadzki Krosna i zapasy przędzy oddała na przechowanie
najbliższej przyjaciółce Anny, Lindzie Redd z Gatlin-burga, która również zajmowała się
tkactwem Nie była jednak w stanie przejrzeć starych listów, wycin-
Nazwij mnie jak chcesz
7
ków prasowych i fotografii, które zostały po matce. Nawet teraz, po siedmiu miesiącach, gdy
porządkowała je i wkładała do pudeł, przeżyła wiele niespodziewanych wzruszeń. Anna była jej
matką, ale Bree często wydawało się, że mogłaby być jej siostrą, a czasami nawet córką.
Wzdrygnęła się, z niechęcią wracając do rzeczywistości. Trzeba było jechać. Zaczęła się mocować
z ciężkimi okiennicami, aby zamknąć je od wewnątrz na haczyk. Uporawszy się z oknami,
chwyciła pierwszy ze stosu karton i niosąc go przed sobą ruszyła do samochodu, po drodze
otwierając sobie drzwi wejściowe łokciem i zamykając je kopnięciem. Na dworze ściemniało się i
robiło coraz chłodniej. Przeszedł ją dreszcz. Kiedy jechała tu rano, nie wzięła nawet kurtki, gdyż
zapowiadał się słoneczny dzień.
Niepotrzebnie zamknęła samochód. Musiała teraz postawić ciężkie pudło na masce i wrócić do
domu po kluczyki. Szybko wbiegła na ganek i szarpnęła zimną klamkę. Szarpnęła raz, drugi,
trzeci, aż wreszcie zaklęła soczyście. Jak mogła zapomnieć o zatrzaskowym zamku! Teraz
zamknięty był i dom, i samochód. Na domiar złego było ciemno i zimno, a miała na sobie tylko
bluzę i tenisówki. Nie mogła też liczyć na pomoc sąsiadów. Zaniedbane domy naokoło stały
puste. Kiedy zlikwidowano zakłady włókiennicze, pracownicy, dla których osiedle zostało
zbudowane, stopniowo się wyprowadzali. Tylko ich dom zawsze był zadbany i świeżo poma-
lowany, głównie dzięki staraniom Bree. Pilnowała, by każdej wiosny posadzić kwiaty w
skrzynkach za oknami i starannie pielęgnowała maleńki trawnik. Ostatnio pojawiła się szansa,
by okolica znów ożyła.
5
Dixie Browning
Niskie czynsze zaczęty przyciągać studentów i yuppies - młodych, prężnych ludzi dopiero
zaczynających karierę w biznesie.
Może niedługo mieszkałoby się tu inaczej - ale Bree straciła serce do tego miejsca, gdy zabrakło
Anny. Matka i córka żyły w niepowtarzalnej symbiozie cudownie się uzupełniając. Anna była
bardzo utalentowana, lecz stawała się zupełnie bezradna, gdy chodziło o zarabianie pieniędzy i
codzienne bytowe problemy. Za to Bree była niesłychanie praktyczna. To ona zajmowała się
wysyłką dzieł matki do sklepów w Gatlinburgu i Asheville, a potem do artystycznego butiku,
który otworzyła w niedalekiej Chattanoodze. Wzrastała w otoczeniu mistrzów przeróżnych
artystycznych rzemiosł i zdobyła nawet kilka umiejętności, nigdy jednak nie miała pasji
tworzenia i prawdopodobnie byłaby tylko zwykłym wyrobnikiem. Miała natomiast duże
zdolności menedżerskie i potrafiła je znakomicie wykorzystać, zajmując się promocją i sprzedażą
wyrobów sztuki użytkowej, na której sie znała.
Teraz jednak, trzęsąc się z zimna przed własnymi drzwiami, głęboko żałowała, że nie ma talentu
włamywacza.
- Cholera, że też musiałam najpierw zamknąć okiennice! - klęła patrząc na niedostępny jak
forteca . dom, majaczący w słabym świetle nielicznych latarni. - Nie mam nawet karty
kredytowej - mruknęła z żalem. Zresztą, nawet gdyby miała ten sztywny plastykowy kartonik,
który, jak zapamiętała z filmów, świetnie nadawał się do podważania wszelkich zamków, i tak
tkwiłby on teraz w torebce za zatrzaśniętymi drzwiami.
- Do licha ze starymi ruderami! - zaklęła jeszcze
Zgłoś jeśli naruszono regulamin