TADEUSZ SCHIELE
WYNALAZEK PROFESORA BRENKA
1
MŁODY lekarz psychiatra otrzymał list od swego przyjaciela, Roberta; jego ojciec, pan Brenk, prosił lekarza o spotkanie „w bardzo ważnej sprawie". Lekarz znał rodzinę Brenków, gdyż niejednokrotnie w okresie studiów Robert zapraszał go do siebie, na wieś. Brenkowie dzierżawili ładny dworek otoczony rozległym ogrodem; ich życzliwość i szczerość sprawiły, że lekarz cenił ich i polubił. Wojna rozdzieliła go na długo z Bronkami i dopiero w kilka lat po jej zakończeniu przypadkowo spotkał się z nimi. Był już wtedy samodzielnym i cenionym lekarzem; ostatnio został asystentem znanego profesora Schönberga, opublikował też pracę z zakresu psychiatrii.
Spotkali się w kawiarni i stary Brenk serdecznie go uścisnął.
— Mój drogi — zaczął po chwili — mam do ciebie wielką prośbę. Będziesz musiał na kilka dni przyjechać do nas i poradzić nam... Słyszałeś zapewne o tragedii, jaka wydarzyła się zeszłego roku, w domu mojego brata. W czasie tajemniczego pożaru zginął mój brat i jego asystent, Olaf Larsen. Marzenę, która mieszkała z ojcem, uratował w ostatniej chwili ogrodnik. Była już nieprzytomna i poparzona. Nieszczęśliwa po stracie ojca i Larsena, w którym zdaje się była
zakochana, dłuższy czas przebywała w szpitalu na oddziale neurologicznym. Groziła jej nawet izolacja w sanatorium dla psychicznie chorych. Pisała błagalne listy, więc ją zabrałem na własną odpowiedzialność do domu. Marzena oprócz nas nikogo nie ma na całym świecie; jej matka zmarła, kiedy Marzena była jeszcze małą dziewczynką. Zaopiekowałem się nią .. . Kocham ją z całego serca, to dobra dziewczyna, subtelna i wrażliwa. Sądziliśmy, że pobyt na wsi uspokoi ją i uleczy jej nerwy ... Ale mija już rok — ciągnął Brenk — aż Marzeną jest coraz gorzej. Zamknęła się w sobie, nie opuszcza domu, stroni od ludzi, całymi nocami płacze. Przeżywa okresy jakichś lęków, trawi ją boi, który przerasta jej siły. Kilkakrotnie napom-knęła o samobójstwie. W oczach ma coś tak niesamowitego, że boję się o nią, moja żona błaga, bym ją
jakoś ratował...
— Mówiłem jej o tobie — opowiadał Brenk. — Pamięta cię dobrze. Przecież wakacje spędzała u nas w tym samym czasie, kiedy i ty. Co prawda, polowałeś z Robertem całymi dniami na kaczki i zające, ale chyba przypominasz ją sobie. Otóż powiedziałem w domu, ot tak, mimochodem, że wybierasz się do nas na urlop. Zauważyłem, że Marzenę to zainteresowało. Musisz nam coś poradzić! Czy umieścić ją w sanatorium, czy leczyć w domu? Wiem, że mi nie odmówisz. Jestem przygotowany na każdy wydatek, choćbym miał sprzedać resztki tego, co posiadam. Może trzeba ją będzie wysłać za granicę? Choroba Marzeny nie daje mi spokoju. Martwię się, stałem się nerwowy, nie mogę spokojnie pracować. Jestem już stary i marzę o tym, żeby dziewczynę zobaczyć jeszcze zdrową i wesołą. Pomożesz mi?
Lekarz słuchał uważnie. Wyczuwał, że mieć będzie do czynienia z jakimś głęboko zatajonym przeżyciem, nie tylko ze skutkami szoku czy rozstroju nerwowe
go, spowodowanego tragiczną śmiercią ojca i bliskiego jej człowieka.
Pierwsze zetknięcie lekarza z Marzeną przekonało go, że Brenk nie przesadzał. Patrzały na niego oczy ciemne, chmurne, fosforyzujące zimnvm blaskiem, przerażające i tragiczne. Po raz pierwszy lekarz przestraszył się własnej niewiedzy ł swojej bezsilności. Bał się oczu Marzeny ...
Brenkowie byli gościnni i pogodni. Marzena milcząco zajmowała się gościem, podawała do stołu. Lekarzowi zdawało się, że unika jego wzroku, kiedy jednak oczy ich spotykały się, wyraz twarzy Marzeny stawał się skupiony, myślący. Marzena była piękną kobietą. Szczupła, zgrabna, o bladej cerze i kruczoczarnych włosach, ubrana była w biały sweter i szeroką spódnicę bordo; wyglądała wdzięcznie i oryginalnie.
— Spójrzcie na Marzenę — śmiał się Robert. — Jeszcze nigdy nie była tak piękna. Co to znaczy gość w domu! — i mrugał znacząco do zmieszanego lekarza.
Wieczorami lekarz wychodził z Robertem nad brzeg stawu. Łowili ryby i Robert opowiadał mu o niewyjaśnionym do dziś pożarze w willi stryja.
Detektyw miałby w tym wypadku większe pole do popisu niż psychiatra — myślał lekarz. Daremnie było plątać się wśród niedorzecznych przypuszczeń. jakiś impuls wewnętrzny utwierdzał go w przekonaniu. że choroba Marzeny nierozerwalnie związana jest z samą tajemnicą śmierci tych dwojga bliskich jej ludzi.
— Dlaczego stryj rzucił pracę w Instytucie Tele-wizji? — zapytał.
— Często chorował — odparł Robert. — Leczył się przecież w Anglii u znanego profesora, dra Lingtona. Larsen, z pochodzenia Norweg, wespół ze swym ojcem był właścicielem wielkiej hodowli srebrnych lisów. Po śmierci ojca miał jakiegoś wspólnika, eksportowali futra na cały świat. Ale Larsen nie interesował się hodowlą. Całymi latami przebywał ze stryjem. Z zawodu był przecież elektrofizykiem.
— A na co chorował stryj?
— Był dawniej profesorem fizyki i chemii, jeszcze przed wojną. Następnie studiował we Włoszech i Szwajcarii, uzyskał doktorat elektroterapii. Widocznie zbyt przejął się nową nauką, bowiem, stale poddawał się jakimś naświetleniom i zabiegom elektrycznym. W gruzach spalonej willi znaleziono szczątki olbrzymiego laboratorium. Stryj przed śmiercią zdziwaczał. Zerwał z rodziną, przez kilka lat w ogóle nas nie odwiedzał, nie odpisywał na listy. Jedynie Marzena przyjechała raz jeden i to bez wiedzy stryja, który był despotą. Marzena już wówczas wydała mi się dziwna. Pamiętam, że robiłem żartobliwe uwagi na temat jej miłości do Larsena, tym bowiem tłumaczyłem sobie „dziwność" Marzeny.
— Najwięcej opowiedział nam ogrodnik, który wyniósł z płomieni zemdloną Marzenę — mówił Robert. — Stryj i Larsen zamykali się w willi na całe miesiące. Sprawunki i posiłki były obowiązkiem Marzeny. Stryj miał samochód, którym dziewczyna jeździła z ogrodnikiem do miasteczka. Ach, gdyby Marzena chciała mówić' Ale ona cierpi na zanik pamięci. Ogrodnik, który mieszkał obok w małym domku, twierdzi, że nigdy nie przekroczył progu willi. Wchodził tylko do kuchni, gdzie Marzena samotnie spędzała większość dnia.
— Jak stryj poznał Larsena?
— Spotkali się w niemieckim obozie jenieckim i od
tej chwili stali się nierozłącznymi towarzyszami. Larsen zachwycał się stryjem i jego wynalazkami.
— Jakimi wynalazkami?
— Stryj stale coś konstruował. To jakiś nowy typ telewizora, to znów przyrząd do badania intensywności myślenia, na wzór amerykańskiej maszyny do wykrywania kłamstwa. Ciągła mrówcza praca przyczyniła się do okresowych rozstrojów nerwowych. Dochodziło do ostrych starć z Larsenem, który się często upijał. Poczciwy ogrodnik, który bardzo lubił Larsena, opowiadał, że często przynosił mu z miasta alkohol. Podobno, nie wiem dokładnie, Larsen sprzedał część swojej firmy, bowiem prywatnie prowadzone badania i doświadczenia naukowe pochłaniały ogromne sumy. Stryj także sprzedał jakieś parcele, młyny i cegielnię odziedziczoną po dziadku. Doszło wtedy do nieporozumień z moim ojcem, który znając jednak upór i dziwactwa brata, machnął na to wszystko ręką. Zresztą, daremnie grzebać w tych wspomnieniach! Ta trójka miała swoje tajemnice, związała się nimi. Ale one już nigdy się nie ujawnią . ..
Rozmawiali też o Marzenie. Miewała wielodniowe okresy depresji, poprzedzane atakami płaczu. Gorączkowała i bredziła wtedy.
Lekarz czuł się niewyraźnie. „Jestem przemęczony i przewrażliwiony" — myślał. „Wymagają ode mnie zbyt wiele". Czuł się niezręcznie.
Marzena, prócz udziału we wspólnych posiłkach, przebywała w swoim pokoju. Próby jakiejkolwiek poufalszej rozmowy zawodziły.
Umysł lekarza systematycznie segregował fakty i przypuszczenia. Profesor zajmował się elektrotera-pią . . . leczył się sam . . . znaleziono resztki różnych aparatów . . . wydawał mnóstwo pieniędzy uzyskanych ze sprzedaży całego majątku ... A co z tymi
sumami zrobił Larsen, jeśli istotnie sprzedał hodowlę ? ... Wyjeżdżali za granicę ... Brenk miał rozległe znajomości wśród uczonych... pracował w Instytucie Telewizji, a potem sam udoskonalał modele ... robił wynalazki ... Larsen był inżynierem elektrofizykiem... Co robili, zamknięci w dużej willi na bezludziu? Dlaczego Larsen pił? Dlaczego Marzenie nie wolno było opuszczać domu, a ogrodnikowi nawet wejść do wnętrza? Willa spłonęła doszczętnie ... czyżby w niej były materiały łatwopalne? ... Celuloid ... magnezja ... Pożar nastąpił wczesnym wieczorem. ... nikt nie spał jeszcze ... Jak to możliwe, żeby dwaj zdrowi mężczyźni nie zdążyli uciec? Wyskoczyć oknem? Budynek był duży, jednopiętrowy ... Omdlałą Marzenę znalazł ogrodnik w palącym się korytarzu, pokrwawioną . . . Ale wówczas oparzenia nie mogły krwawić ... skąd więc ślady krwi? ... Czy Marzena biegła na pomoc, czy uciekała? Jaką rolę w tym dramacie odegrała Marzena? Profesor eksperymentował na sobie ...
Nagle olśniła go pewna myśl: Marzena! Eksperymentował na Marzenie! Zwyrodniały ojciec przyprawiał córkę o obłęd! Larsen! Larsen stanął w jej obronie ... Pożar? Lekarz był niezwykle podniecony. — A więc jednak. Oto stoi u progu rozwiązania zagadki ...
Tego dnia wcześniej udał się na spoczynek. W korytarzu spotkał Marzenę. Szła z zapaloną świecą. Zatrzymali się. Wyglądała pięknie w długim, czarnym - szlafroku. Blask świecy migotał w jej wielkich oczach. Stali nieruchomo, wpatrzeni w siebie. Zaledwie dostrzegalny smutny uśmiech pojawił się na jej wargach. Kredowo biała twarz była zamyślona, oczy łagodne. Stała przed nim jak bezbronna, cierpiąca dziewczynka.
— Światło zgasło w moim pokoju —wyszeptała.
Delikatnie dotknął jej ręki, był wzruszony.
— Dobranoc, pani Marzeno.
— Dobranoc, panie doktorze.
Nazajutrz była niedziela — dzień słoneczny i bezchmurny. Lekarz, rozmyślając o Marzenie, nie mógł oprzeć się wrażeniu, że wnioski, do których doszedł wczoraj, są zbyt pochopne i mało prawdopodobne. Po prostu dał się ponieść fantazji. Tylko rozmowa z Marzeną mogła ujawnić tajemnicę. Ale jak spowodować, by Marzena odpowiadała szczerze na jego pytania?
Z pomocą przyszła niespodziewanie sama Marzena. Z rana lekarz zaproponował całodzienną wycieczkę łodzią po jeziorze, później zaś grzybobranie. Brenkowie jednak odmówili, tłumacząc się odwiedzinami znajomych.
— Weź ze sobą Marzenę, tygodniami nie wychodzi z domu — powiedział Robert.
I oto szła obok niego niosąc koszyk z jedzeniem. Lekarz nie wierzył w jakichś znajomych Brenków i zadowolony był, że okazja rozmowy nadarzyła się w tak naturalny sposób. Marzena była swobodna i nieomal wesoła. Już na jeziorze, w łódce, z uwagą przyglądała się, jak lekarz wiosłuje. Po raz pierwszy dostrzegł u niej drwiący, lecz zarazem kokieteryjny uśmiech. „Co za kolosalna zmiana" — pomyślał.
Zaczęła mówić pierwsza:
— Proszę mi powiedzieć, czy choć przez chwilę wydawało się panu, że nie domyślam się celu pańskiej delikatnej misji? Jest pan naiwny, lubię pana za to. Czy istotnie sądzi pan, że tylko dzięki swej taktyce i manewrom rodziny zawdzięcza pan szczęśliwy traf uprowadzenia pacjenta, by dokonać wnikliwej analizy?
Lekarz był zaskoczony, przestał wiosłować. Marzena mówiła dalej:
— Trochę mi przykro ... Spodziewał się pan po mnie wiele, prawda?
— Ależ pani Marzeno ... nie rozumie pani. ..
— Rozumiem dobrze. Obserwowaliśmy się równocześnie, z tą różnicą, że bawiła mnie pańska kłopotliwa sytuacja, chociaż odczuwałam wyraźnie pańską życzliwość. Lubię dobrych ludzi.
— A więc skoro jest pani tak domyślna, proszę mi powiedzieć, jak wyobraża sobie pani naszą dzisiejszą rozmowę?
— Postanowiłam, że skoro tylko będę dość silna, aby mówić o sobie, pomogę panu i pośrednio sobie.
— Tylko i wyłącznie sobie. Nie jestem detektywem. Jestem lekarzem. Chciałbym z całego serca ...
— Mniejsza z tym. Jestem przekonana, że tajemnica pożaru interesuje pana nie mniej niż moja choroba.
— To ma bezpośredni związek. Chciałbym panią zapewnić, że daleki jestem od „urabiania sobie" pacjenta. Jeżeli pani sobie nie życzy, nie zamierzam wnikać w pani osobiste życie.
— Proszę się nie gniewać, nie jestem wrogo usposobiona do pana. Ale nie cierpię na zanik pamięci, dochowałam tylko tajemnicy tak bolesnej, że wywołała ona depresję i myśli o samobójstwie ... Postanowiłam jednak, że pozna pan tajemnicę pożaru. Nie całą, ale część ...
— Dlaczego nie całą?
— Nie wiem.
— Czego pani nie wie? Reszty tajemnicy?
— Tak. I nigdy się nie dowiem.
— Chciałbym pani pomóc . . .
— Obawiam się, że już nie można mi pomóc ...
Mógłby pan tylko przysporzyć mi cierpienia. Olafa nikt mi nie zwróci, ani moich snów...
— Snów? ...
— Tak, snów!
Marzena poruszyła się niespokojnie i, dotykając ręką czoła, sprawiała wrażenie przestraszonej ostatnimi słowami. Oczy jej powiększyły się, pociemniały. Szybko opanowała się jednak.
— Nie rozumiem jeszcze, dlaczego zdecydowała się pani właśnie mnie wyznać całą prawdę? Proszę o szczerość...
— Będę szczera. Cierpiałam, nie mając nikogo, kto zdolny by był mnie zrozumieć, ulżyć mi w cierpieniach. Jedyne wyjście widziałam niekiedy tylko w samobójstwie ... Obecnie pogodziłam się już z losem;
będę się leczyć, posłucham każdej dobrej rady, bo chcę żyć i być normalną kobietą wśród normalnych ludzi. Mam do tego prawo... jak wszyscy... Od pana zależy, czy rodzina umieści mnie w zakładzie, którego się panicznie boję, czy też pozostawi mnie w spokoju i pozwoli mi studiować. Dlatego dowie się pan wszystkiego, o czym wiem sama ...
Przycumowali łódkę i wyruszyli w głąb lasu. Marzena była wesoła. Czy grała przed nim z góry przygotowaną rolę? Miał przy sobie młodą i piękną, najnormalniejszą pozornie kobietę. Zdradzały ją tylko oczy. Ale i one uśmiechały się teraz do niego.
— Proszę rozchmurzyć się i zapomnieć o swoim posłannictwie. Teraz zajmiemy się obiadem, potem idziemy na grzyby. Wieczorem porozmawiamy, mam wiele do powiedzenia. Możliwe, że nie we wszystko pan uwierzy. Jestem na to przygotowana.
— Surowość mojego ojca wynikała z jego osamotnienia, szczególnie po śmierci matki. Ciągle zapracowany, zapomniał, że istnieje coś, co się nazywa rodzinnym domem. Ojciec kochał mnie i ja jedna mogłam mu stworzyć atmosferę domu. Larsen był ostatecznie tylko jego wspólnikiem, ja córką. .. Początkowo nie orientowałam się zupełnie w charakterze pracy ojca i Larsena. Obaj traktowali mnie jak dziecko. Myłam probówki, czyściłam i sterylizowałam rozmaite narzędzia, strzykawki, noże, szczypce i setki dziwnych naczyń. Karmiłam biedne świnki morskie, sprzątałam, gotowałam, zmywałam, pracowałam od świtu do nocy. Czasami pomagał mi ogrodnik, rzadziej Olaf, który nie potrafił spędzić ze mną minuty, żeby mnie nie dotykać i nie dokuczać mi. Lubiłam zresztą jego towarzystwo, lecz obawiałam się
gniewu ojca.
— Jedyną nagrodą były chwile, kiedy zmęczony
ojciec brał mnie na kolana, gładził moje włosy i mówił o swojej pracy. Niewiele rozumiałam, ale miał to być jeden z epokowych wynalazków, dla dobra całej
ludzkości.
Nagrodą za moją pracę był też niekiedy pocałunek Olafa; zapach alkoholu i mocnego tytoniu fajkowego był tak związany z jego osobą, że inaczej nie mogłam
go sobie wyobrazić.
Olaf był często brutalny i agresywny, szczególnie kiedy się upił, ale i wówczas nie bałam się go. Wiedziałam, że prędzej czy później zabraknie mi sił, żeby się dłużej opierać... Pragnęłam jego obecności i smutno mi było, kiedy zaabsorbowany pracą zdawał się mnie nie zauważać ... Ojciec udawał, że absolutnie o niczym nie wie. Niestety, wiedział o wszystkim.
— Nocami mężczyźni przywozili nie wiadomo skąd jakieś aparaty, skrzynie i worki. W trójkę z ogrodnikiem wyładowywali ten sprzęt z samochodów cię
żarowych. Wszystkie pokoje, które zajmowali, było ich sześć, zawalono rozmaitymi przyrządami, stołami, maszynami, aparatami podobnymi do Roentgena, lampami do naświetlań, antenami i akumulatorami — nie, niesposób tego wszystkiego opisać! Jeden pokój pełen był jakichś wielkich gramofonów, obok nich leżały sterty olbrzymich przezroczystych płyt, magazynowanych również w osobnym przedpokoju.
— Samych telewizorów było kilkanaście. Niektóre miały wmontowane zegary. Wszystkie były bez osłon ... Zamiast ekranów posiadały kule lub jakby wydłużone balony. Kiedy je włączano, żarzyły się niesamowitym, seledynowo lodowatym blaskiem, który nierównomiernie pulsował. Przebiegały po nich linie, znaki i plamy. Wśród tysiąca zawikłanych lamp i przewodów przypominały mi potworne, łyse głowy Marsjan ... Bałam się tych przyrządów. Przerażał mnie szczególnie widok okropnego fotela, jakby krzesła elektrycznego z metalową wnęką na głowę. Wokół umieszczone były tablice rozdzielcze, zegary kontrolne i ruchome kloszowe anteny z cienkich, prawie niewidocznych drutów. Wyobrażałam sobie, że są to ogromne pajęczyny i że za chwilę, gdzieś z mrocznego kąta pokoju, wypełznie koszmarny, włochaty pająk. Pewnego wieczoru nigdy nie zapomnę. Strach, jaki przeżyłam, był przedsmakiem czegoś potwornego, czego się obawiałam podświadomie ...
— Rolety były szczelnie zasłonięte i wszystkie drzwi pozamykane. W ciemności żarzyły się tylko niebieskie lampki i ekrany. Ojciec kazał mi przygotować zastrzyk, podał mi ampułkę ... Olaf, spoczywając w owym makabrycznym fotelu, był jakby nieprzytomny. Głowę miał ukrytą w metalowej, lśniącej kuli, więc twarzy nie widziałam. W milczeniu obserwowałam bezszelestne ruchy ojca, który w skupieniu manipulował przy tablicach. Niektóre przewody
świeciły neonowe różowym i zielonkawym światłem. Słychać tylko było przytłumiony równomierny szum oraz ciche trzaski ... Ojciec uruchomił przyrządy podobne do barometrów i zegarów, notowały one na ruchomej taśmie jakieś znaki i faliste linie.
— Bałam się głośno oddychać, miałam dreszcze i było mi zimno. Strzykawka drżała mi w ręku, obawiałam się, że zemdleję. Przez trupie czaszki ekranów przelatywały cienie i kontury postaci... Na innych tworzyły się fantastyczne figury, rosły, olbrzymiały, to znów kurczyły się. Jeszcze chwila, a zaczęłabym krzyczeć. Wargi zagryzłam do krwi... Ojciec w najwyższym podnieceniu przyjął ode mnie strzykawkę i kazał mi wyjść. Byłam półprzytomna, zemdlałam ... Rano przyszedł lekarz, znajomy ojca. Miałam gorączkę i cały tydzień leżałam w łóżku. Biedny ogrodnik sam musiał gotować obiady. Larsen często przychodził do mojego pokoju, siadał na łóżku, czuć było od niego wódkę. Ordynarnie żartował, że przechodzę okres dojrzewania. Całował mnie, a ja nie mogłam, nie chciałam się bronić. Wiedziałam już, że go kocham.
— Kiedy gorączka minęła, znów harowałam od świtu do nocy. Musiałam znosić ogrodnikowi martwe i pokiereszowane świnki morskie. Widziałam pod szklanymi kloszami ich mózgi, do których podłączono mnóstwo drutów. Strzałki zegarów poniżej kloszów ustawicznie drgały ... Wychodziłam z ogrodnikiem do wioski po zakupy. Ludzie stronili od nas, spoglądali na nas wrogo. Może bali się nas?
— Pamiętam urodziny ojca, skończył sześćdziesiąt lat. Ogrodnik przyniósł mu kwiaty, Olaf pił od rana. Poprzednio kupiłam już ojcu oryginalną fajkę, obaj z Larsenem palili fajki. Największą niespodziankę przygotował Olaf: kupił piękny samochód. Jeździliśmy nim do miasta i na wycieczki. To były cudowne chwile, kiedy byłam z Olafem sama! Właśnie podczas
jednej takiej wycieczki pierwszy raz rozmawialiśmy o małżeństwie. Bałam się jednak okropnie ojca. Cenił Larsena jako naukowca, jednakże wyczuwałam ich nieufność i antagonizm. Pijaństwo Olafa było niemniejszą przeszkodą. Kiedyś mimowolnie podsłuchałam ostrą wymianę zdań. Olaf powiedział: „Bez moich tablic nic byś nie osiągnął". Ojciec był wściekły.
— Któregoś lata ojciec i Olaf wyjechali na dwa miesiące do Anglii. Tęskniłam za Olafem. Często płakałam, czułam się okropnie osamotniona. Nocami bałam się. Ogrodnik sypiał wówczas w kuchni. Jedyną ulgą były proszki nasenne ... Kiedyś odwiedziłam Brenków. Zdaje się, że to była niedziela, zastałam wszystkich w domu. Dokuczali mi Olafem. Musiałam się rumienić, bo Robert śmiał się i pytał, czy Larsen ma już delirium. Larsen musiał widocznie rozmawiać z ojcem na mój temat, bowiem kilka razy wybuchała awantura, słyszałam sprzeczkę i moje imię. Ojciec zamykał się w swoim pokoju, a Olaf pił i rozbijał kieliszki o podłogę. Musiałam później sprzątać.
— Po powrocie ojciec i Olaf przywieźli mi wiele pięknych podarunków. Ojciec chorował w Anglii i leczył się u znanego profesora Lingtona. Słyszał pan o nim? Ojciec uważał go za wybitnego neurologa oraz człowieka, który oddał mu wielkie usługi w jego pracach, którymi Lington ogromnie się interesował. Prowadzili ożywioną korespondencję. Szczególną sympatią Lington darzył Larsena... Ale powróćmy do dnia urodzin. Ojciec był w świetnym humorze, brał mnie na kolana i gładził po włosach. Radio grało głośno, Olaf tańczył ze mną, szumiało mi w głowie wino. .. Uczył mnie norweskich piosenek. Był to wyjątkowo wesoły i uroczysty dzień ...
Marzena umilkła, zamyśliła się. Specyficzna atmosfera samotnej willi, obecność tych dwojga najbliższych ludzi, codzienne obowiązki domowe, wieczory
w salonie ... Widziałam ojca zmęczonego, pogrążonego w fotelu, z nieodłączną fajką, i Olafa ze szklanką wina w obu dłoniach, siedzącego przed kominkiem, wpatrzonego w ogień. Ileż nadziei pokładali ci ludzie w swej pracy, ileż radości przeżywał ojciec Marzeny, że ulży cierpieniu ludzi. Ileż szlachetności było w jego mądrej twarzy i ile zapału pomimo ustawicznych niepowodzeń!
Po chwili Marzena się ocknęła i mówiła dalej:
— Aparat przez nich skonstruowany początkowo jeszcze niewyraźnie odbierał obrazy snów śpiącego człowieka i przekazywał je na specjalny ekran telewizyjny. Była to rewelacja.
Lekarz zbladł. Teraz, dopiero teraz zrozumiał. Wyjaśniało mu to tyle nieznanych dotychczas i tajemniczych okoliczności. Tak, w tej chwili ocenił i pojął przyczynę rozstroju nerwowego Marzeny. Wyraz jej oczu nabrał dla niego znaczenia, którego się nie domyślał ...
Marzena uśmiechnęła się i opowiadała dalej:
— Ojciec usypiał Olafa i nastawiał czułą, skomplikowaną aparaturę. Drugim z kolei zastrzykiem był wyciąg z gatunku zamorskiego grzyba. Był to silny narkotyk wywołujący intensywne, barwne halucynacje senne. Wówczas przepuszczał przez mózg impulsy elektryczne, a wrażliwe anteny przekazywały obrazy na ekran telewizyjny. Śpiącego budzono ponownie zastrzykiem. Larsen na ogół nigdy nic nie pamiętał i dopiero ojciec opowiadał mu o jego snach. Niekiedy przypominał sobie pewne szczegóły snu, ale nie mógł ich opowiedzieć. Parokrotnie ojciec filmował ekran i Olaf mógł oglądać swoje sny, było to dla niego wielkim wstrząsem. Osłabiony narkotykami i alkoholem, wyczerpany pracą, wreszcie zachorował. Pielęgnowałam go i godzinami przebywałam przy nim ...
— Rozmawialiśmy o znaczeniu wynalazku. Opraco
wane już były plany, które zamierzali opatentować, staliby się bogatymi i słynnymi ludźmi. Wynalazek stanowił rewelacyjny przewrót w lecznictwie psychiatrycznym. Dziedziny, którym mógł służyć, były wprost nieograniczone. Medycyna sądowa, kryminalistyka, psychologia, literatura, sztuka, kinematografia, telewizja. .. Pierwszy krok w ujawnianiu najskrytszych myśli w mózgu, bez czynnego udziału badanego. Wszelkie wizje, widziadła, halucynacje, marzenia, zmory — wszystko to mogło być utrwalone, mogło się stać widzialne! Nie wiem, czy wspomina...
GAMER-X-2015