ZENON KOSIDOWSKI - Opowieści ewangelistów.pdf

(2767 KB) Pobierz
Zenon Kosidowski
Zenon Kosidowski
Opowieści ewangelistów
1979 r.
OD AUTORA
Po ukończeniu Opowieści biblijnych nie miałem wątpliwości, jaką drogą kroczyć
dalej. Naturalną rzeczy koleją musiało mnie pochłonąć to, co w historii nastąpiło potem.
Opowieści biblijne zakończyłem krótką informacją o żydowskiej sekcie esseńczyków,
których dokumenty i klasztor odkryto w Qumran, a których wierzenia, jakże podobne pod
wieloma względami do wierzeń pierwszych chrześcijan, stanowiły jakby przejściowe ogniwo
łączące starą i nową epokę.
Kim była centralna postać nowej religii - Jezus z Nazaretu? Czy istnieją dowody
potwierdzające jego historyczność? I jak to się stało, że ten skromny nauczyciel wędrowny
nazwany przez swoich uczniów „Mesjaszem” - jeden z wielu mesjaszów, jacy pojawiali się w
zapadłej i mało znaczącej prowincji imperium rzymskiego - stał się z biegiem czasu
przedmiotem powszechnego kultu? Na te pytania usiłuję odpowiedzieć niniejszą książką.
Zabierając się do Jej napisania, wiedziałem, jak kontrowersyjnego zadania się
podejmuję. Tematyka Opowieści ewangelistów jest dla wielu jeszcze ludzi czymś w rodzaju
tabu, wobec którego powinna milknąć wszelka krytyczna refleksja i ciekawość. Wiem, że u
ludzi tego pokroju książka moja nie spotka się z życzliwym przyjęciem.
Pragnę jednak zaznaczyć, że dla ludzi autentycznie religijnych mam głęboki szacunek.
Pamiętając, jak głęboko osobiście obchodzą ich omawiane w książce sprawy, staram się w
miarę swoich sił nie urazić ich uczuć. Nie wiem jednak, czy mi się to udało, gdyż postulat
zastosowania jak najdalej posuniętej oględności mógłby wszak kolidować z właściwym
zamierzeniem książki, mianowicie z dążeniem do możliwie pełnego poinformowania
czytelników, co współczesna nauka w wyniku swych badań ma obecnie do powiedzenia na
temat pochodzenia i rozwoju chrześcijaństwa.
Nie mam, rzecz jasna, wygórowanych złudzeń, że swoją książką zdołam zwerbować
ludzi, stojących na gruncie wiary, do naukowego sposobu myślenia w sprawie ich przekonań
religijnych. Są to przecież zagadnienia psychologicznie i socjologicznie złożone, sięgające
korzeniami w pokłady najintymniejszych przeżyć wewnętrznych, z którymi każdy z osobna
musi sobie poradzić bez pomocy z zewnątrz w postaci takiej czy innej argumentacji.
Wszelako parę listów, otrzymanych po ukazaniu się Opowieści biblijnych, stanowi
bodajże zachęcający dowód, że nawet ludzie wierzący, o ile tylko nie są z góry uprzedzeni,
potrafią tolerancyjnie odnieść się do tego rodzaju książek. I myślę, że nie jest to jedynie tylko
sprawą osobistej kultury umysłowej. Widocznie ludzie ci nie lękają się konfrontacji z faktami
i poglądami, które nie odpowiadają ich wierzeniom, ponieważ wierzenia te traktują szczerze i
poważnie. Poczytywałbym sobie za duże osiągnięcie, gdyby także nowa moja książka
spotkała się z dobrą wolą i gotowością rzetelnego dialogu z zawartymi w niej argumentami.
Opowieści ewangelistów - czas wreszcie powiedzieć - pisałem jednak przede
wszystkim z myślą o tych na wskroś współczesnych czytelnikach, którzy hołdują zasadzie, że
naprzód trzeba wiedzieć, aby uwierzyć - nie zaś odwrotnie. Urbanizacja społeczeństwa i
uprzemysłowienie kraju oraz związane z tym procesem przeobrażenia w tradycyjnym
układzie stosunków społecznych i obyczajowych, a szczególnie rewolucyjne odkrycia
naukowe - zmieniające do gruntu nasz utarty obraz świata - wszystko to sprawia, że ludzie
szybciej dojrzewają intelektualnie i wyrabiają w sobie nawyk samodzielnego myślenia.
Uderzającym zjawiskiem współczesności jest to, że szeregi tych ludzi rosną w
zawrotnym wprost tempie i stanowią dziś chyba niemałą już część społeczeństwa. Nie można
jednak brać wszystkich pod jeden strychulec. Bywają wśród nich tacy, którzy odczuwają
potrzebę racjonalnego uzasadnienia swoich wątpliwości religijnych i na własną rękę szukają
argumentów w odpowiedniej literaturze naukowej. Nie przychodzi im to łatwo, gdyż
literatura dotycząca tych zagadnień, publikowana w wielu językach, jest na ogół mniej
dostępna przeciętnemu czytelnikowi, a przy tym tak rozległa, że łatwo się w niej zgubić.
Trzeba rzeczywiście mieć wiele czasu i wytrwałości, by jako tako rozeznać się w tej
bibliograficznej obfitości i wyłowić z niej to wszystko, co może być przydatne. Takie, jak i
też inne trudności wyjaśniają nam do pewnego stopnia, dlaczego tego rodzaju samodzielnych
poszukiwaczy nieczęsto spotykamy.
Większość ludzi tejże formacji cechuje jednak w sprawach wiary postawa raczej
bierna, manifestująca się w indyferentyzmie religijnym. Nie mając czasu ani chęci do
poszukiwań na własną rękę, zatrzymują się oni niejako w pół drogi i po prostu przestają sobie
zaprzątać głowę tymi tak przecież życiowo oddalonymi sprawami. Co jednak nie znaczy, aby
nie chłonęli z zaciekawieniem wszelkich informacji, które przypadkowo dostają się do ich rąk
i mogą być jakimś naukowym komentarzem do przeżywanych religijnych wątpliwości.
Z myślą właśnie o tych ludziach piszę Opowieści ewangelistów. Pragnę dostarczyć im
książkę, która byłaby czymś w rodzaju intelektualnego „vademecum” w ich samotnych
rozterkach i rozmyślaniach. Przy zachowaniu wymaganych walorów literackich ma ona
skupić na swoich kartach najistotniejsze elementy osiągnięć badawczych archeologii,
religioznawstwa i biblistyki, zwykle rozproszonych w rozlicznych, trudno dostępnych pracach
specjalistycznych.
Uważam się przeto za pośrednika między nauką a swoimi czytelnikami; pośrednictwo
to staram się w miarę swoich możliwości spełnić rzetelnie, dając pełną i wszechstronną
relację ze swoich lektur, o ile to oczywiście jest możliwe w ciasnych ramach jednej książki.
Nie taję jednak, że jestem w tych zagadnieniach zaangażowany uczuciowo i intelektualnie, a
zatem nie może to być relacja beznamiętna i bezosobowa. Mój stosunek do spraw religijnych
jest czytelnikom znany i trudno ode mnie wymagać, abym nie miał pewnych określonych
preferencji. Będąc racjonalistą, wystrzegam się jednak, aby nie zatracić wyczulenia na to
wszystko, co związane jest z człowieczeństwem, z jego burzliwą peregrynacją dziejową.
Wierzenia, mity i legendy o tyle są prawdziwe, że tworzyły przecież kultury i cywilizacje, że
były wykładnikiem nurtujących pokolenia tęsknot i nadziei, że w dostępny sposób wyjaśniały
człowiekowi groźną tajemnicę bytu i uśmierzały jego najtajniejsze niepokoje. Były to więc
sprawy głęboko ludzkie, których nie wolno nie uwzględniać podczas dokonywania
naukowych rozrachunków z przeszłością.
Dzisiejszy człowiek żyje w burzliwym i szybko zmieniającym się świecie, w którym
przełomowe odkrycia naukowe i wynikające z nich nowe pojęcia światopoglądowe stały się
własnością powszechną. Niełatwo mu przyjąć za dobrą monetę to, co w dalekich odmiennych
epokach i warunkach społecznych wytworzyła fantazja naszych praprzodków, szukających
ucieczki przed strapieniami dnia codziennego w pozaziemskiej sferze cudu, legendy i
mesjanistycznych nadziei.
Podstawowe koncepcje teologiczne chrześcijaństwa wywodzą się z prastarej
kosmogonii biblijnej. To przecież z Księgi Rodzaju bierze się wiara, iż osią wszechświata jest
ziemia i człowiek. Ów geocentryzm i antropocentryzm, którego Kościół kurczowo się trzymał
przez wieki na przekór wielkim odkryciom astronomów, począł się gdzieś w mrokach
zamierzchłej przeszłości wśród wędrownych pasterzy semickich. Ich ustrój rodowy oparty był
na patriarchacie, toteż przez analogię wyobrażali sobie, iż również całym światem rządzi - na
podobieństwo ich plemiennego szejka - brodaty, sędziwy starzec, Bóg-Ojciec. On stworzył na
swoje podobieństwo mężczyznę i dla towarzystwa obdarzył go niewiastą. Ziemia, niebo,
słońce, księżyc, gwiazdy, morze i zwierzęta, wszystko, co powstało z nicości, przeznaczone
było na użytek człowieka.
Wszechświat w pojęciu tych prostodusznych pasterzy był oczywiście mały. W ich
naiwnych umysłach nie mieściła się wchodząca już w abstrakcję koncepcja kosmicznych
wymiarów, ponieważ wykraczała ona poza sferę ich codziennych doświadczeń zmysłowych.
Ziemia była w ich wyobrażeniach płaską, otoczoną wodami wyspą; niebo wisiało nad nimi
tak nisko, że aniołowie wchodzili w jego progi po zwykłej drabinie, a ludziom udałoby się o
mało co dotrzeć tam szczytem Wieży Babel, tylko że Bóg pokrzyżował ich plany, uciekając
się do fortelu pomieszania im języków i w ten sposób sabotując budowę. Interweniował on
zresztą przy lada okazji w najbardziej intymne sprawy ludzkie: swatał małżeństwa, mieszał
się w niesnaski rodowe, gromił, upominał, a nawet osobiście prowadził swój lud do boju. Na
ziemi roiło się od aniołów i diabłów, a tuż pod ziemią kryło się piekło, przybytek szatana,
którego zadaniem było prowokowanie ludzi do grzechu.
Można by sądzić, że dzisiaj, w epoce triumfu rozumu ludzkiego, tego rodzaju
archaiczne wyobrażenia nie powinny mieć racji bytu. A jednak jest inaczej. Oświata na
naszym globie nie rozkrzewia się równomiernie i znamienita większość jego mieszkańców
tkwi jeszcze w pojęciach minionych czasów. Ludzkość nadal hołduje rozlicznym zabobonom
i mitom, a tylko niepokaźny odsetek ludzi dotrzymuje kroku współczesnym ideom wiedzy i
postępu.
Obraz świata, utkany z urojeń zamierzchłych pokoleń ludzkich, przypominający
malowidło dziecięcej Teki, wydaje się niedorzeczny w świetle tego wszystkiego, co dziś
wiemy o budowie wszechświata w wyniku badań astronomii, astrofizyki, biologii i fizyki
jądrowej. Nasz system słoneczny jest w naszej galaktyce zwanej Drogą Mleczną tylko jednym
z miliardów innych systemów, i to w dodatku bardzo poślednim, odsuniętym gdzieś na daleki
margines tego gigantycznego skupiska gwiazd. Przy szybkości 300 tysięcy kilometrów na
sekundę światło przebywa odległość między Księżycem a Ziemią w ciągu niecałej półtorej
sekundy. Jakże mikroskopijna odległość w porównaniu z wymiarami naszej galaktyki, która
ma kształt spirali o średnicy 85 tysięcy lat świetlnych!
Takich galaktyk naliczono blisko miliard w przestrzeni kosmicznej, a według teorii
angielskiego astrofizyka A.S. Eddingtona istnieje ich we wszechświecie przeszło sto
miliardów. Wszystkie dotąd poznane galaktyki należą prawdopodobnie do systemu gwiazd
wyższego rzędu zwanego metagalaktyką, a te znowu wchodzą w jeszcze większe skupisko
rządzące się swoimi własnymi prawami - w metametagalaktykę. Niektórzy astronomowie
doszli do przekonania, że nasz wszechświat jest zamkniętą w sobie całością, którego obwód
wynosi sto miliardów lat świetlnych, przy czym według jednej z hipotez, popieranych przez
wielu uczonych, poszerza się on z zawrotną szybkością na kształt nadmuchiwanego balonu
pocętkowanego gwiazdami.
Dzięki zdobyczom nauki jesteśmy świadomi tej przerażającej próżni kosmicznej, w
której wirują i płoną miriady termojądrowych reaktorów wytwarzających gigantyczne
energie. Nie wolno nam jednak zapominać, że właściwie żyjemy w świecie niedostępnym
naszym zmysłom, i że nigdy nie dowiemy się, jaki jest on w rzeczywistości. Najbliższa
mgławica spiralna oddalona jest od nas o przeszło milion lat świetlnych, to znaczy, że w
Zgłoś jeśli naruszono regulamin