Goldsmith Olivia - Wydajemy mamę za mąż.pdf

(813 KB) Pobierz
Microsoft Word - Goldsmith Olivia - Wydajemy mamę za mąż
OLIVIA GOLDSMITH
Wydajemy mamę za mąż
Tytuł oryginalny: Marrying Mom
1
“Dla kobiety starość jest piekłem”
— Ninon de Lenclos
Podziękowania składam:
Paulowi Smithowi za ułożenie obłąkanego planu i za to, że dał mi dom moich marzeń.
Jimowi i Christopherowi Robinson za zrozumienie i zaangażowanie w pracy nad książką.
Lindzie Grady, zarówno wspaniałej czytelniczce jak i przyjaciółce oraz pisarce.
Barbarze Turner za miłość, poczucie humoru i wymyślenie głównego wątku. (Nie próbuj
mnie zaskarżyć, siostrzyczko.)
Paulowi Mahon, w związku z tymi wszystkimi wyprawami do Montany, Irlandii, Michigan i
za całą resztę. To szczęście, że nie jestem od ciebie zależna.
Jerry’emu Young za to, że nigdy nie kazał mi czekać. Co masz na sobie, Jerry?
Sherry Lansing za to, że dzieliła ze mną moją wizję, opowiadała mi dowcipy i zrobiła z tej
książki film.
Aidzie Mora za bezustanne zaopatrywanie mnie w dietetyczną colę i za to, że czyniła dom
przytulnym.
Allen Kirstein za dodawanie mi otuchy wtedy, gdy potrzebowałam tego najbardziej.
Johnowi Yunis za kuszenie mnie, bym wyglądała lepiej niż kiedykolwiek.
Flexowi (alias Angelo), za pasemka i układanie.
Gail Parent, bez której nie mogę żyć.
Chrisowi Patusky, który próbował naciągnąć mnie na podpisywanie książek. (Mam nadzieję,
że kłopoty ze Związkiem wkrótce się skończą, Chris.)
Amy Bobrow za pomoc w terminologii z Wall Street i przy Matyldzie.
Haroldowi Wise, najlepszemu, najtroskliwszemu interniście na Manhattanie. Miałeś rację we
wszystkim, Haroldzie.
Dianie Hellinger, jedynej mojej przyjaciółce, która chciała śpiewać ze mną przez telefon.
Lorraine Kreahling za odłożenie w czasie naszych planów kiedy pochłonięta byłam niniejszą
książką; dzięki za to, że jesteś moją przyjaciółką.
Amy Fine Collins za pomoc w sprawdzaniu. Wiesz, że ja dla ciebie zrobiłabym to samo.
Mike’owi Snyderowi za to, że był wielkim uchem. Byłeś tak powolny, że dotknęło to całą
moją rodzinę, ale kocham cię.
Johnowi Botteri (alias Moe) za to, że dokładnie wiedział, ile hamburgerów potrzebuje
pisarka.
Barry’emu LaPoint za talent artystyczny, uczciwość i za to, że wiedział, które drzwi w holu
trzeba wymienić.
Laurze Ziskin za łagodność, zrozumienie oraz za wydanie tej książki.
Davidowi Madden, pomimo tego, że nie chciałeś się ze mną ożenić.
Robertowi Cortowi za najważniejsze rady w sprawie charakteru mamy.
Arlene Sorkin, cudownej scenarzystce.
Andrew Fisher za nieocenioną pomoc w obcowaniu z prawdziwymi fachowcami z branży
budowlanej.
Kelly Lange, ponieważ być królową nie jest łatwo.
Anthei Disney, prawdziwej kobiecie i prawdziwej przyjaciółce.
Ruth Nathan, mojej muzie w wielu sprawach
Lynn Goldberg, ponieważ wciąż cię podziwiam, Lynn. A tak przy okazji, kiedy zamierzasz
powiesić mój portret na ścianie?
Dwightowi Currie, który tak świetnie czyta, sprzedaje i pisze książki oraz przetrzymuje je
(może poza tą ostatnią uwagą).
2
Michaelowi Kohlmannowi, wciąż “miłemu gościowi” i nadal mojemu przyjacielowi..
Steve’owi Rubin i Edowi Town z Galerii North Star w Grafton w Vermont za doskonałe
dokarmianie mnie.
Edgarowi Fabro w Copy Quest, ponieważ nikt nie potrafi podrobić jego zdumiewających
talentów.
Jody Post, gdyż tęsknię i tęskniłam za tobą.
Normanowi Currie z Bettmann Archives za inspirującą pomoc w uzupełnieniu szczegółów.
3
1
— Ja odchodzę, Ira.
Phyllis nie było łatwo powiadomić go o takiej decyzji po czterdziestu siedmiu latach
małżeństwa, ale musiała to zrobić. Zawsze mówiła prawdę. Ludzie przez całe życie nazywali ją
trudną, niewrażliwą i pozbawioną skrupułów, chociaż tak naprawdę była po prostu szczera.
— Dłużej tego nie zniosę, Ira — mówiła dalej — wiesz, że nigdy nie lubiłam Florydy.
Przyjechałam tu dla ciebie, ponieważ ty tego chciałeś — zawahała się. Nie chciała go oskarżać.
To wolny kraj, a Ira jej przecież nie zmuszał. — Co prawda, zawsze mnie wspierałeś —
przyznała Phyllis — Powiedzmy sobie szczerze: to ty zarabiałeś pieniądze, więc byłam ci to
winna. Ale to była twoja emerytura, nie moja. Nie byłam na to jeszcze gotowa. Czy jednak
miałam jakiś wybór?
Ira nie odpowiedział. Oczywiście, nie spodziewała się tego po nim. Prawdę powiedziawszy,
w ciągu tych czterdziestu siedmiu lat małżeństwa rzadko kiedy mówił dużo. A jednak, dzięki
jakiejś małżeńskiej osmozie, zawsze wiedziała, co sądzi na dany temat. Teraz zdała sobie
sprawę, że dezaprobata, jakiej oczekiwała, nie nadeszła. Oznaczało to, że Ira albo się dąsał, albo
był nieobecny. Zawahała się. Nawet jej, której cięty język znali wszyscy, trudno było to
powiedzieć. A jednak musiała to uczynić.
— Nie poświęcałeś dzieciom wystarczającej uwagi, Ira. Byłam ci potrzebna w firmie, a ja
robiłam to, co musiałam. Nasze dzieci jednak powinny wtedy mieć rodziców, a nas dla nich nie
było. Tak uważam. W życiu nie powiodło się im zbyt dobrze. Sharon z Barneyem …Susan
wciąż samotna …No i Bruce.— Phyllis przerwała i zagryzła wargę. O niektórych rzeczach lepiej
nie mówić. — Nie chcę cię krytykować, ale myślę, że nie dałeś im zbyt wiele z siebie. Płaciłeś
za najlepsze szkoły, ale nie nauczyli się życia. Nie wiedzą, co jest w nim ważne. Sądzę też, że
potrzebują swojej matki. Wracam, by zająć się dziećmi, Ira. Nie byłam wtedy dla nich dobrą
matką, ale teraz mogę spróbować im to wynagrodzić.
Phyllis westchnęła głęboko. Słońce prażyło bezlitośnie. Pomyślała o raku skóry, którego Ira
wyhodował na swej łysej głowie. Powinna włożyć kapelusz, ale nie znosiła tego typu nakryć
głowy, okularów słonecznych i wszystkich tych akcesorii, które wlokła wszędzie ze sobą
większość ludzi na Florydzie: kremów z filtrem przeciwsłonecznym, ochronnych pomadek,
daszków osłaniających od słońca. Kto miał na to czas? Floryda była miejscem, które wyglądało
jak raj, ale przerażało śmiertelnie.
— Ira, Święto Dziękczynienia było koszmarem. Zjeść indyka w Rascal House, porozmawiać
z dziećmi, które dzwonią tylko z poczucia obowiązku — cóż to za święto? Nie było to miłe dla
nich i również dla mnie. To bardzo przygnębiające, wiesz?
Phyllis zniżyła głos. Nie była próżna, ale mówiąc o swoim wieku często mijała się z prawdą.
— Dwunastego przypadają moje siedemdziesiąte urodziny, Ira. Przeraża mnie to. A później
Chanuka*, Boże Narodzenie, Nowy Rok. Nie przeżyję, jeśli zostanę tutaj. Rozumiesz?
*Chanuka — święto żydowskie trwające osiem dni, przypadające w grudniu (przyp. red.)
Cisza. Żadnej odpowiedzi. Phyllis wiedziała, że nie powinno ją to dziwić. Zawsze tak było:
ona mówiła, on słuchał. Kiedyś przynajmniej słuchał. Na Florydzie jednak, w ciągu ostatnich lat,
zamknął się w sobie. Jego świat ograniczył się do jego własnej klatki piersiowej i choroby, która
4
się tam rozpanoszyła. Phyllis dbała, by brał swoje leki, pilnowała, żeby zachowywał dietę i
ćwiczył. Ale konwersacja? Luksus. Phyllis westchnęła ponownie. Czegoż oczekiwała?
Odwróciła się do niego plecami i otarła wilgotne oczy. Nie była płaczliwa. Poddawanie się
emocjom było śmieszne. Wiedziała o tym i kategorycznie nakazała sobie wziąć się w garść.
Odwróciła się ponownie.
— Nie będziesz tu sam — powiedziała — Iris Blumberg jest tutaj, tuż za tą wierzbą, Max
Feiglebaum też jest niedaleko — zawahała się — wiem, że nie masz cierpliwości do Sylvii, ale
będzie tu wpadać raz na tydzień, by zrobić porządek.
Nie zostało już nic do powiedzenia. Byli udanym małżeństwem. Wielu uważało ją za
natrętną i zbyt towarzyską, egocentryczkę. Nie Ira. I nie miał racji, ponieważ Phyllis była taka.
Nie da się przeżyć sześćdziesięciu dziewięciu lat, nie dowiadując się paru rzeczy o samej sobie,
zadumała się. Chyba, że jest się głupią, albo mężczyzną. Ira, jako mężczyzna, nigdy jej tak
naprawdę nie rozumiał, nie nauczył się też niczego o sobie. No, ale ileż jest tej wiedzy o
mężczyznach?
Mężczyźni mają pracę albo jej nie mają, oszukują lub są uczciwi, potrafią oczarowywać lub
też nie. Ira, zanim prawie dziesięć lat temu odszedł na emeryturę, był księgowym. Był dobrym
człowiekiem. Pracował i przynosił pieniądze do domu, nie oszukując, ale brakowało mu uroku.
Jednak lubił ją. I nawet jeśli jej nie rozumiał, przynajmniej cieszyło go jej towarzystwo. No i dał
jej troje cudownych dzieci.
Phyllis pomyślała o Susan, Bruce i Sharon. Każde z nich było takie doskonałe, takie
wspaniałe. Doprawdy zabawne, jak dzieci dorastając stają się dokładnie tak samo niedoskonałe
jak wszyscy inni dorośli.
Potrząsnęła głową, wracając do głównego wątku myśli. W miarę upływu lat nie traciła,
dzięki Bogu, pamięci. Wręcz przeciwnie, zbyt często pamiętała za wiele.
— Tak czy owak, Ira, mam nadzieję, że nie jesteś zbyt zaskoczony. Zawsze wiedziałeś, że
nienawidzę tego miejsca. Są tu wyłącznie turyści, podstarzali Żydzi i przypieczeni plażowicze.
Ja muszę odejść. Dla mojego zdrowia psychicznego — dodała, choć wiedziała, że Ira z
trudnością uznałby to za argument uzasadniony. A od kiedy to jesteś zdrowa psychicznie? —
było to jedno z pytań, które zadawał jej często. Pomimo tego żartu wiedzieli oboje, że miała
rację.
— Nie powiadomiłam o tym dzieci. Wiem, że ich to przygnębi, ale nie mogę żyć tylko dla
nich albo dla ciebie, Ira.
Phyllis pochyliła się i podniosła kamyk ze ścieżki koło grobu. Podeszła do nagrobka i
położyła go obok innych, układanych tu za każdą wizytą jej lub dzieci. Kto teraz będzie
odwiedzał grób? Tylko jej przyjaciółka, Sylvia Katz? Stróż, któremu, ilekroć tu przychodziła,
zawsze dawała pięć dolarów? Ktokolwiek to będzie, Irze nie będzie się to podobało.
— Ira, ja muszę to zrobić — powiedziała, biorąc do ręki torebkę i szykując się do odejścia.
— Jeśli zostanę tu dłużej, zginę.
Praktycznie każdego ranka przez dziewięć lat i trzy miesiące Ira i Phyllis Geronomous
chodzili na spacer wysypaną tłuczniem, prowadzącą wzdłuż plaży aleją, zwaną w całej Danii na
Florydzie jako deptak. Również i teraz, niemal w dwa lata po jego śmierci, Phyllis spacerowała
dalej, bardziej z przyzwyczajenia niż z potrzeby. Tego dnia, w Czarny Piątek, dzień po Święcie
Dziękczynienia, piękna pogoda niezbyt harmonizowała z jej nastrojem, chociaż po rozmowie z
Irą niewątpliwie poczuła się lepiej. Karaibski lazur morza migotał, gdy wyszła z ocienionej
części drogi na promenadę prowadzącą obok muszli koncertowej, sklepików z tanimi
kostiumami kąpielowymi i koszulkami, barów z przekąskami i zadymionych restauracji. Po
drugiej stronie bulwaru, jakby dla kontrastu, rozciągała się istniejąca od wieków plaża, która
wybiegała naprzeciw krystalicznej wodzie. Na plaży nie było jeszcze nikogo, nawet
najgorliwszych amatorów słońca. Za to na deptaku roiło się już od przechodniów — dziesiątek
starszych ludzi, dla których sen po piątej rano był nieosiągalny. Wszyscy odbywali swą poranną
przechadzkę, zanim upał stanie się zbyt dokuczliwy.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin