Żywostatki 03 - Statek przeznaczenia 02.pdf

(1136 KB) Pobierz
Robin Hobb
ROBIN HOBB
S TATEK
PRZEZNACZENIA
CZĘŚĆ 2: ZIMA, WIOSNA
KUPCY I ICH ŻYWOSTATKI TOM 3
Tłumaczenie Agnieszka Sylwanowicz
Wydawnictwo MAG
Warszawa 2007
Rozdział 19
STRATEGIE
Mgła i opary nie ustępowały. Nawet w dni, kiedy nie padało, wszystko ociekało wodą. Ubrania, rozwieszone w
kambuzie do wyschnięcia, pozostawały wilgotne. Rzeczy w jej worku marynarskim były tak samo wilgotne, jak wełniany
koc, który zdjęła z koi. Wszystko kwaśno pachniało zielenią. Niemal się spodziewała, że rano wyczesze z włosów mech.
Przynajmniej będą teraz mieli trochę więcej miejsca. Wyniosła rzeczy Lawona z kajuty pierwszego oficera i dzisiaj sama się
tam wprowadzała. Taki awans był tradycyjny i miała do niego prawo. Na stanowisko drugiego oficera Arogant mianował
Hafa, który sprawiał wrażenie bardzo zadowolonego ze swojej nowej pozycji, a jeszcze lepszą oznaką było to, że załoga
ogólnie popierała jego awans.
- Czy na tych nieszczęsnych wyspach zawsze pada i są mgły? - zapytała Amber, wchodząc do maleńkiej kajuty.
Na włosach i rzęsach cieśli skropliła się wilgoć, a z mankietów koszuli skapywała woda.
- W lecie nie - odparła Althea. - Teraz taka jest tu pogoda. Chyba że spadnie na tyle rzęsisty deszcz, że oczyści
powietrze.
- Chybabym go wolała od tego ciągłego kapania. Wspięłam się na maszt, żeby się rozejrzeć. Zobaczyłabym tyle samo,
gdybym wsadziła głowę do mojego worka marynarskiego. Jak w takie dni poruszają się piraci? Nie ma ani słońca, ani
gwiazd, według których można by sterować.
- Miejmy nadzieję, że się nie poruszają w ogóle. Nie chciałabym, żeby któryś z nich wytropił nas we mgle. Staraj się o
niej myśleć jako o zasłonie kryjącej nas przed wzrokiem wroga.
- Ale ona kryje ich przed nami równie skutecznie. Skąd będziemy wiedzieli, kiedy Bystry wróci do Łupigrodu, jeśli
nawet nie widzimy wyspy?
Przez ostatni dzień i noc kotwiczyli w niewielkiej, osłoniętej zatoczce. Althea wiedziała o czymś, o czym nie wiedzieli
inni. Zakotwiczyli tu nie w oczekiwaniu na Bystrego, ale by spróbować uratować coś w rodzaju planu. Zeszłego wieczoru
zamknęli się w kajucie Aroganta i zastanawiali się nad różnymi możliwościami. Arogant nie tryskał optymizmem.
- Wszystko poszło na dno - powiedział wtedy ponuro. Patrzył w sufit nad koją. - Powinienem był przewidzieć, że
Lawon zrobi coś takiego. Zniszczył całą naszą nadzieję na zaskoczenie. Ktoś zawiadomi Bystrego, który zaatakuje, gdy tylko
nas dostrzeże. Niech licho Lawona. Powinienem przeciągnąć go pod kilem, kiedy tylko zacząłem go podejrzewać o
podżeganie do buntu.
- To byłoby dobre dla morale - mruknęła Althea z zacisza jego ramienia.
Leżała obok Aroganta na jego koi. Czuła ciepło jego nagiego ciała obok swojego. Łagodne światło latarni tworzyło
ruchome cienie na ścianie, kusząc Altheę, by po prostu przytuliła się mocno do Aroganta i zasnęła. Powiodła leniwie palcami
po długiej bliźnie wzdłuż jego żeber, jaką mu zostawiła piracka szabla.
- Przestań - mruknął z irytacją, odsuwając się od niej. - Przestań mnie rozpraszać i pomóż mi myśleć.
Odetchnęła głęboko.
- Powinieneś to powiedzieć, zanim się ze mną przespałeś. Wiem, że powinnam wszystkie myśli skupić na odzyskaniu
„Vivacii" od Bystrego, ale jakoś, tu z tobą...
Przeciągnęła dłonią po jego torsie do brzucha i pozwoliła, by jego myśli podążyły za jej dłonią.
Odwrócił się do Althei.
- A więc chcesz ze wszystkiego zrezygnować? Wrócić do Miasta Wolnego Handlu i niczego nie zmieniać?
- Myślałam o tym - przyznała. -Ale nie mogę. Zawsze sądziłam, że „Vivacia" będzie naszym głównym
sprzymierzeńcem w odebraniu jej Bystremu. Liczyłam, że statek mu się przeciwstawi i zmieni wynik bitwy na naszą korzyść.
Teraz, skoro wiemy, że Prawy żyje i ma się dobrze na jej pokładzie i że oboje wydają się zadowoleni z Bystrego, nie wiem,
co myśleć. Ale nie mogę tak jej po prostu zostawić, Aro. To moja rodzina. „Vivacia" jest moim statkiem w sposób, w jaki
nigdy nie będzie należeć do nikogo innego. Oddanie jej Bystremu byłoby jak oddanie mu dziecka. Być może jest teraz z
niego zadowolona, ale w końcu będzie chciała wrócić do Miasta Wolnego Handlu. Podobnie jak Prawy. I kim wtedy będą?
Wyrzutkami i piratami. Będą mieli zniszczone życie.
- Skąd możesz to wiedzieć? - zapytał Arogant. - Czy Keffria powiedziałaby, że to jest twoje miejsce? - dodał z
uśmiechem, unosząc brwi. - Nie mówiłaby tego samego, że w końcu zechcesz wrócić do domu i że ja cię niszczę? Czy
chciałabyś, żeby cię przede mną ratowała?
Pocałowała go w kącik ust.
- Może to ja niszczę ciebie. Nie zamierzam cię wypuścić z rąk, nawet kiedy wrócimy do domu. Ale oboje jesteśmy
dorośli i świadomi, ile może nas kosztować taka decyzja. - Dodała już nieco ciszej: - Oboje jesteśmy gotowi zapłacić tę cenę
i nadal uważać to za dobry interes. Ale Prawy ledwie przestał być chłopcem, a kiedy statek wypłynął z Miasta Wolnego
Handlu, ledwie przebudził się do życia. Nie mogę ich opuścić. Muszę się przynajmniej z nimi zobaczyć, porozmawiać,
dowiedzieć, jak się mają.
- Tak, jestem pewien, że kapitan Bystry znajdzie czas, by umożliwić nam odwiedziny - odparł oschle Arogant. - Może
powinniśmy wrócić do Łupigrodu, zostawić wizytówki i zapytać, kiedy będzie w domu?
- Wiem, że to brzmi idiotycznie.
-A gdybyśmy rzeczywiście wrócili do Miasta Wolnego Handlu? - zapytał Arogant, poważniejąc. - Mamy
„Niezrównanego", a to dobry statek. Vestritowie nadal mieliby żywostatek, i to spłacony. Ty i ja stanęlibyśmy ramię w ramię
i nie dalibyśmy się rozdzielić. Wzięlibyśmy porządny ślub w Kupieckiej Sali Zgromadzeń. A jeśli Kupcy nie chcieliby się na
to zgodzić, to na dno z nimi, a my popłynęlibyśmy do Królestwa Sześciu Księstw i złożyli nasze obietnice któremuś z ich
czarnych kamieni.
Musiała się uśmiechnąć. Pocałował ją i mówił dalej:
- Razem żeglowalibyśmy na „Niezrównanym", i po Rzece Deszczowej, i daleko na południe za Jamaillię do wysp, które
tak dobrze znał twój ojciec, i handlowalibyśmy tam, gdzie on. Szłoby nam dobrze, zarobilibyśmy mnóstwo pieniędzy i
spłacilibyśmy dług twojej rodziny wobec Kupców z Deszczowych Ostępów. Słodka nie musiałaby wychodzić za mąż za
kogoś, kto byłby jej niemiły. Wiemy, że Kaj nie żyje, więc nie możemy go uratować. Prawy i „Vivacia" chyba nie chcą dać
się uratować. Nie rozumiesz, Altheo? Moglibyśmy po prostu prowadzić własne życie. Nie potrzebujemy wiele, a już to
mamy. Dobry statek i dobrą załogę. Ty obok mnie. Więcej od życia nie chcę. Los mi to wszystko dał i niech mnie, chcę to
zatrzymać. - Objął ją nagle. - Tylko powiedz „tak" - poprosił słodko, chuchając ciepłem na jej ucho i szyję. - Tylko powiedz
„tak", a ja cię nigdy nie puszczę.
Strzaskane szkło w jej sercu.
- Nie - powiedziała cicho. - Muszę spróbować, Arogancie. Muszę.
- Wiedziałem, że tak powiesz - jęknął. Rozluźnił uścisk, odsunął się od Althei i uśmiechnął do niej ze znużeniem. - A
więc, moja ukochana, co proponujesz? Mamy podpłynąć do Bystrego i zaproponować mu rozejm? Podkraść się do niego w
nocy? Rzucić mu wyzwanie na otwartym morzu? A może po prostu wrócić do Łupigrodu i tam czekać na niego?
- Nie wiem - przyznała. - Wszystkie te propozycje są samobójcze. Wszystkie oprócz próby rozejmu. Nie, nie patrz tak
na mnie. Nie oszalałam. Posłuchaj. Pomyśl o wszystkim, co usłyszeliśmy w Łupigrodzie. Ludzie nie mówią o nim jak o
tyranie, którego się boją. Jest ukochanym władcą, który przede wszystkim ma na względzie dobro swojego ludu. Uwalnia
niewolników, których równie dobrze mógłby sprzedać. Hojnie dzieli się łupami. Sprawia wrażenie inteligentnego,
rozsądnego człowieka. Gdybyśmy się udali do niego z propozycją rozejmu, wiedziałby, że najrozsądniejszym wyjściem jest
nas wysłuchać. Co mógłby osiągnąć, atakując nas przed podjęciem rozmów? Moglibyśmy zaproponować mu okup, a, co
więcej, moglibyśmy zaproponować mu przychylność przynajmniej jednej kupieckiej rodziny z Miasta Wolnego Handlu. Jeśli
naprawdę chce uczynić z Wysp Pirackich królestwo, to w końcu będzie musiał prowadzić uczciwy handel. Dlaczego nie z
Miastem Wolnego Handlu? Dlaczego nie z Vestritami?
Arogant ułożył się wygodniej.
- Żeby to było przekonujące, będziesz musiała to wszystko spisać. To nie ma być żadna słowna umowa, lecz wiążący
kontrakt. Ten niewielki okup, który mu teraz proponujemy, byłby tylko początkiem. Prawdziwą przynętę stanowiłyby
umowy handlowe. - Przekręcił głowę na poduszce, by spojrzeć Althei w oczy. - Wiesz, że niektórzy ludzie w Mieście
Wolnego Handlu nazwą cię zdrajczynią. Czy możesz wiązać swoją rodzinę umową z takimi banitami?
Milczała przez chwilę.
- Staram się myśleć tak, jak ojciec - powiedziała w końcu cicho. - Mówił, że cechą dobrego kupca jest zdolność
wybiegania wzrokiem w przyszłość. Kładzenia podwalin pod handel jutra przez podpisywanie umów dziś. Mówił, że
wyciskanie z handlu zysku do ostatka jest krótkowzroczne. Mądry kupiec nigdy nie pozwala temu drugiemu odejść z kwaśną
miną. Myślę, że ten Bystry odniesie sukces. A kiedy tak się stanie, Wyspy Pirackie będą albo barierą między Miastem
Wolnego Handlu i całym handlem na południu, albo kolejnym przystankiem handlowym. Myślę, że drogi Miasta Wolnego
Handlu i Jamaillii wkrótce się rozejdą. Bystry mógłby się stać potężnym sprzymierzeńcem Miasta Wolnego Handlu oraz
cennym partnerem handlowym.
Westchnęła. Nie ze smutkiem, lecz z poczuciem nieodwracalności.
- Chyba chciałabym zaryzykować. Złożę mu propozycję, ale wyraźnie powiem, że nie występuję w imieniu całego
Miasta Wolnego Handlu. Dam mu jednak do zrozumienia, że gdzie się pojawia jeden Kupiec, tam wkrótce podążają jego
śladem inni. Powiem mu, że występuję w imieniu rodziny Vestritów. Muszę dokładnie przemyśleć, co mu mogę uczciwie
zaproponować. To mi się może udać, Arogancie. Wiem o tym. - Zaśmiała się smutno. - Matka i Keffria będą wściekłe, kiedy
im powiem. Z początku. Ale muszę zrobić to, co uważam za najlepsze.
Arogant leniwie zatoczył palcami krąg wokół piersi Althei; jego ogorzała dłoń kontrastowała z bladą. Pochylił głowę,
by ją pocałować, i zapytał z powagą:
- Mogę nadal działać, póki będziesz myślała?
- Arogancie, ja mówię poważnie - zaprotestowała.
- Ja też - zapewnił ją wtedy i przesunął rękami w dół jej ciała. - Bardzo poważnie.
- Dlaczego się uśmiechasz? - Amber przerwała jej zadumę z figlarnym uśmiechem.
Althea wzdrygnęła się.
- Bez powodu.
- Bez powodu - zgodziła się cierpko Yek ze swojej koi. Rękę miała przerzuconą przez twarz i Althea założyła, że ich
towarzyszka śpi. Teraz się wyprostowała. - Bez powodu poza tym, że dostaje nieco więcej niż my.
Amber spoważniała. Althea przygryzła język, by nic nie powiedzieć. Najlepiej żeby rozmowa skończyła się w tym
miejscu. Popatrzyła Yek prosto w oczy.
Yek miała inne zdanie.
- No, przynajmniej nie zaprzeczasz - zauważyła z goryczą i usiadła. - Oczywiście byłoby to dość trudne, skoro
przychodzisz późno, mrucząc jak kocię, które dorwało się do śmietanki, albo siedzisz i uśmiechasz się do siebie z policzkami
różowymi jak u panny młodej. - Spojrzała na Altheę i przekrzywiła głowę. - Powinnaś kazać mu się golić, żeby nie drapał cię
tak szczeciną po szyi.
Althea mimowolnie uniosła rękę z poczuciem winy, ale zaraz ją opuściła i spojrzała w beznamiętnie patrzące oczy Yek.
Nie da się tego uniknąć.
- Co cię to obchodzi? - zapytała cicho.
- Poza tym, że jest to całkowicie niesprawiedliwe? - odpowiedziała pytaniem Yek. - Poza tym, że awansujesz na
stanowisko pierwszego oficera w tym samym czasie, kiedy wpadasz kapitanowi do łóżka? - Yek wstała z koi, stanęła przed
Althea i spojrzała na nią z góry. - Niektórzy ludzie mogliby sobie pomyśleć, że nie zasługujesz ani na jedno, ani na drugie.
Jej usta tworzyły płaską linię. Althea zaczerpnęła tchu i przygotowała się. Yek pochodzi z Królestwa Sześciu Księstw.
Na tamtejszym statku spór o awans rozstrzyga się na pokładzie za pomocą pięści. Czy Yek spodziewa się czegoś takiego
tutaj? Że jeśli zdoła pobić Altheę na pokładzie, to będzie mogła zostać pierwszym oficerem?
Wtedy Yek odsłoniła zęby w znajomym uśmiechu i dała Althei przyjaznego kuksańca w ramię.
- Ale ja uważam, że zasługujesz i na jedno, i na drugie, i życzę ci wszystkiego najlepszego. - Uśmiechnęła się jeszcze
szerzej i, unosząc brew, zapytała: - No to jak, nadaje się do czegokolwiek?
Altheę zalała fala otępiającej ulgi. Mina Amber pocieszyła ją, że nie tylko ona dała się nabrać.
- Jest dość dobry - mruknęła, zmieszana.
- No to się cieszę. Ale nie daj mu tego poznać. Najlepiej, żeby mężczyzna myślał, że jeszcze się od niego czegoś chce.
To pobudza ich wyobraźnię. Teraz ja zajmuję górną koję.
Yek spojrzała na Amber, jakby się spodziewała sprzeciwu.
- Proszę cię bardzo - odparła cieśla. - Wezmę narzędzia i rozmontuję tamtą koję. Jak myślisz, co wolimy, Yek?
Składany stolik czy trochę wolnego miejsca?
- Czy do pustej koi nie wprowadza się Haf? - zapytała niewinnie Yek. - Zajmuje stanowisko Althei jako drugi oficer.
Powinien razem ze stanowiskiem otrzymać tę koję.
- Przykro mi cię rozczarować. - Althea uśmiechnęła się, pokazując zęby. - Zostaje w dziobówce z resztą załogi. Uważa,
że trzeba tam zaprowadzić porządek. Lawon i jego dezerterzy trochę go naruszyli. Haf twierdzi, że ci, którzy odeszli razem z
nim, zrobili to ze strachu; Lawon przekonał go, że powinni stanąć po jego stronie przeciwko Arogantowi, ponieważ walka z
Bystrym to samobójstwo.
Yek parsknęła śmiechem.
- Jakbyśmy wszyscy tego nie wiedzieli. - Na widok miny Althei spoważniała. - Przepraszam. Ale jeśli od początku nie
wiedzieli, że mamy małe szanse, to byli idiotami, i dobrze, żeśmy się ich pozbyli. - Z łatwością podciągnęła się na koję
zwolnioną przez Altheę i ułożyła się wygodnie. - Przytulnie. I o wiele wyżej. Lubię spać wysoko. -Westchnęła z
zadowoleniem. - Dobrze. Więc jaki sekret ukrywa Arogant?
- W związku z czym? - zapytała Althea.
- W związku z Bystrym. Jaki ma wobec niego plan. Założę się, że jest dobry.
- Och. O to chodzi. Tak. Jest dobry.
Althea zarzuciła worek na ramię. Próbowała się nie zastanawiać, jaki wyrok przewiduje Sa dla tych, którzy prowadzą
innych na śmierć.
***
Chciwus zacisnął usta i ostrożnie odstawił wyszczerbioną filiżankę na spodek nie od kompletu. W filiżance była cienka
herbata z zimowej mięty z kuchennego ogrodu. Dobra czarna jamailliańska herbata poszła z dymem razem ze wszystkim, co
najeźdźcy z Krainy Miedzi zgromadzili w magazynach. Chciwus odchrząknął.
- No tak. Co dla nas załatwiłaś?
Serilla popatrzyła na niego beznamiętnie. Podjęła już decyzję w jednej sprawie. Skoro Roed Caern przestał ją nękać,
nigdy więcej nie da się zastraszyć żadnemu mężczyźnie. Zwłaszcza takiemu, który sądzi, że ma nad nią władzę. Czy
wczorajszy wieczór niczego go nie nauczył?
Zgodnie z danym słowem, Tintaglia wyruszyła na poszukiwanie „Pojętnego" oraz innych żywostatków, jakie mogłaby
znaleźć. Pod jej nieobecność ludzie usiedli razem do stołu, by ułożyć wiążącą umowę. Już na samym początku, mówiąc w jej
imieniu lecz bez porozumienia z nią, Chciwus uparł się, by Serilla miała ostatnie słowo w sprawie tego dokumentu.
- Reprezentuje Jamaillię - zaczął głośno. - Wszyscy jesteśmy poddanymi satrapii. Powinniśmy nie tylko zlecić jej
negocjacje ze smoczycą w naszym imieniu, ale i przypisanie nam właściwych ról w nowym Mieście Wolnego Handlu.
Na to wstał rybak Rzadki Krasnorost.
- Z całym szacunkiem dla tej damy, ale odrzucam jej władzę. Jeśli zechce, może usiąść z nami i mówić jako
przedstawicielka Jamaillii. Ale to są sprawy Miasta Wolnego Handlu, które muszą rozwiązać jego mieszkańcy.
- Jeśli nie przyznacie należnej jej władzy, to nie widzę żadnego powodu, by Nowi Kupcy mieli pozostać przy stole! –
wrzasnął wściekle Chciwus. - Dobrze wiadomo, że Pierwsi Kupcy nie zamierzają uznać naszych praw do naszej ziemi i...
- Och, wyjdź - powiedziała Tatuowana i westchnęła. - Albo zamknij się i bądź świadkiem. Nie wystarczy nam dnia,
żeby omówić wszystko co trzeba, a co dopiero zajmować się twoim pozerstwem.
Pozostali wpatrywali się w niego, milczeniem wyrażając zgodę. Chciwus wstał z groźną miną.
- Ja wiem o pewnych sprawach! - zaczął. - O sprawach, które wy też chcielibyście poznać, i będziecie żałować, że nie
zostałem, żeby wam o nich opowiedzieć. O sprawach, które uczynią bezużytecznym wszystko, co tu ustalicie. O sprawach,
które...
Lecz reszta jego „spraw" przepadła, jako że dwóch krzepkich młodzieńców reprezentujących imigrantów z Trzech
Statków dosłownie go podniosło i wystawiło za drzwi pomieszczenia. Jego ostatnie pełne zdumienia spojrzenie na Serillę
wyraźnie świadczyło, że spodziewał się z jej strony poparcia. Nie spełniła jego nadziei. Nie próbowała też przejąć
przewodnictwa nad spotkaniem, lecz zgodnie z wcześniejszą sugestią brała w nim udział jako świadek ze strony Jamaillii.
Świadek przypadkiem doskonale znający pierwotne zasady Karty Praw Miasta Wolnego Handlu. Wiele jej warunków Serilla
znała lepiej niż Kupcy i zyskała za swoją erudycję ich pełen zaskoczenia szacunek. Być może zaczynali dostrzegać, że jej
dokładna wiedza na temat prawnych stosunków między Miastem Wolnego Handlu i Jamaillią może jednak wyjść im na
dobre. Nowi Kupcy nie byli równie zadowoleni. Teraz Serilla patrzyła na ich przedstawiciela, czekając, by ośmielił się
posunąć konfrontację dalej.
Chciwus wziął jej długie milczenie za objaw zmieszania.
- Powiem ci jedno. Dwukrotnie nas zawiodłaś, i to bardzo. Musisz pamiętać, kto jest twoim przyjacielem. Nie możesz
na poważnie wspierać starej karty. Ona nam nic nie daje. Chyba mogłabyś się nam przysłużyć lepiej. - Przesunął filiżankę po
spodku. - Po tym wszystkim, co dla ciebie zrobiliśmy - przypomniał jej przebiegle.
Serilla powoli upiła łyk herbaty. Siedzieli w salonie domu Davada. Najeźdźcy z Krainy Miedzi spalili wschodnie
skrzydło, lecz ta część dworu wciąż się nadawała do zamieszkania. Serilla uśmiechnęła się lekko. Jej filiżanka nie była
pęknięta. Drobiazg, lecz zadowalający drobiazg. Przestała się bać, że obrazi Chciwusa. Spojrzała na niego beznamiętnym
wzrokiem. Czas wytyczyć granicę.
- Rzeczywiście zamierzam wprowadzić w życie starą kartę. Co więcej, zamierzam zaproponować ją jako podstawę do
utworzenia nowego Miasta Wolnego Handlu. - Uśmiechnęła się promiennie do niego, jakby właśnie przyszedł jej do głowy
wspaniały pomysł. - Może, gdybyście chcieli się udać w górę rzeki, Kupcy z Deszczowych Ostępów mogliby zaproponować
wam taki sam status, jaki zaproponowali Tatuowanym. Oczywiście musielibyście spełnić takie same wymagania.
Musielibyście sprowadzić ze sobą wasze rodowite córki i synów. Po wejściu poprzez małżeństwa do kupieckich rodzin sami
staliby się Kupcami.
Chciwus odsunął się gwałtownie od stołu i wyszarpnął z kieszeni chustkę, którą pośpiesznie osuszył usta.
- Cóż za wstrętny pomysł. Czy ty ze mnie szydzisz, Towarzyszko?
- Wcale nie. Mówię tylko, że tak zwani Nowi Kupcy powinni zasiąść ze wszystkimi innymi przy stole rokowań. I że
muszą zrozumieć, że, jak wszyscy inni, będą musieli spełnić pewne warunki, by ich tu zaakceptowano.
Oczy mu zapłonęły.
- Zaakceptowano! Mamy prawo tu być. Mamy nadania ziemi od samego Cosga i...
- Nadania, które od niego kupiliście za skandaliczne łapówki i podarunki. Ponieważ wiedzieliście, że możecie je od
niego otrzymać tylko na drodze przekupstwa. To, czego nie mógł wam prawnie nadać, kupiliście od niego. Te nadania
wywodzą się z nieuczciwości i złamanych obietnic. - Znów upiła łyk herbaty. - Gdyby tak nie było, nie zgodzilibyście się
tyle za nie zapłacić. Kupiliście kłamstwa, „Nowy Kupcze" Chciwusie. Teraz do Miasta Wolnego Handlu dotarła prawda.
Brzmi ona tak, że imigranci z Trzech Statków mają prawo tutaj być. Wynegocjowali je z Kupcami z Miasta Wolnego
Handlu, kiedy tu przybyli. Zeszłej nocy posunęli negocjacje dalej. W uznaniu tego, co uczynili przeciwko inwazji z Krainy
Miedzi, otrzymają prawo do ziemi oraz głosu w Radzie. Oczywiście nigdy nie zostaną Kupcami z Miasta Wolnego Handlu.
Chyba że wejdą do odpowiednich rodzin poprzez małżeństwa. Co prawda sądzę, że Kupcy staną się czymś w rodzaju
arystokracji i nie będą już prawdziwą klasą rządzącą. Ponadto rodziny z Trzech Statków cenią sobie swój status jako
imigrantów z Trzech Statków. Ci spośród Tatuowanych, którzy będą woleli zostać w Mieście Wolnego Handlu niż udać się
do Deszczowych Ostępów, otrzymają możliwość zarobienia na własną ziemię poprzez pomoc w odbudowie Miasta Wolnego
Handlu. Wtedy wraz z ziemią otrzymają przywilej głosowania i będą mieli taką samą pozycję, jak wszyscy inni właściciele
ziemscy.
- No tak. - Chciwus odchylił się na oparcie krzesła i z zadowoleniem splótł dłonie na brzuchu. - Powinnaś mi o tym
powiedzieć na samym początku. Jeśli głosowanie i kontrola nad miastem mają się opierać na własności ziemi, to my, Nowi
Kupcy, nie mamy się czego bać.
- To na pewno prawda. Kiedy legalnie zdobędziecie ziemię, wy też będziecie mogli głosować w Radzie.
Poczerwieniał, a potem twarz mu tak sfioletowiała, że Serilla się przestraszyła, że Chciwus zemdleje. Kiedy się
odezwał, słowa wystrzeliły zeń niczym para z czajnika.
- Zdradziłaś nas!
- A czego się spodziewałeś? Wy raz zdradziliście satrapię, namawiając Cosga do wystawienia wam nadań, o których
wiedzieliście, że są nielegalne. Potem przybyliście tutaj i zdradziliście Miasto Wolnego Handlu, plamiąc jego brzegi
niewolnictwem oraz podcinając jego gospodarkę i styl życia. Ale to wam nie wystarczyło. Chcieliście dostać wszystko, nie
tylko ziemie Miasta Wolnego Handlu, ale i tajny tutejszy handel.
Przerwała, by napić się herbaty i uśmiechnąć do Chciwusa.
- Dla tego chcieliście zdradzić satrapę i sprowadzić na niego śmierć. Chcieliście posłużyć się jego zamordowaniem jako
pretekstem do zabicia Kupców z Miasta Wolnego Handlu przez najeźdźców z Krainy Miedzi, pod warunkiem, że zachowacie
swoje bogactwa. Cóż, zdradzili was. Jakże to was zdumiało! Lecz niczego się nie nauczyliście. Chcieliście nakłonić mnie tak,
jak nakłoniliście satrapę, tyle że nie bogactwem, a groźbami. Cóż. Teraz ja was zdradzam. Jeśli zdradą chcesz nazwać to, że
bronię zasad, w które zawsze wierzyłam. Nowi Kupcy, którzy będą pracować wraz z ludźmi z Trzech Statków oraz
niewolnikami przy odbudowie Miasta Wolnego Handlu, otrzymają ziemię. To ustalili sami Kupcy, bez zachęty z mojej
strony. Lepszej propozycji nie dostaniecie. Lecz wy jej nie przyjmiecie, bo wasze serca są gdzie indziej. Zawsze były. Wasze
żony i spadkobiercy są gdzie indziej. Miasto Wolnego Handlu było dla was miejscem do ograbienia, a nigdy domem, nigdy
nową szansą.
- A co będzie, kiedy przypłynie tu jamailliańska flota? - zapytał Chciwus. - Ptaki wysłane do Jamaillii uprzedziły
wielmożów o możliwości zdrady satrapy przez Pierwszych Kupców. I oto mieliśmy rację! Satrapę na śmierć posłali twoi
przyjaciele wywodzący się z Kupców z Miasta Wolnego Handlu.
- Jesteś na tyle zuchwały, że najpierw przyznajesz się do spiskowania przeciwko satrapie Cosgowi, a potem grozisz mi
konsekwencjami spisku? - zapytała chłodno i pokręciła głową z protekcjonalnym niedowierzaniem. - Gdyby Jamaillia
zamierzała zebrać przeciwko nam flotę, już by to uczyniła. Jeśli się nie mylę, ci, którzy mieli nadzieję popłynąć na północ i
splądrować Miasto Wolnego Handlu, stwierdzili, że muszą zostać w domu i strzec tego, co mają. Jeśli ta jamailliańska flota
w ogóle przybędzie, wątpię, czy będzie duża. Zapewniam cię, za dobrze znam stan jamailliańskiego skarbca. Śmierć satrapy i
groźba wojny domowej sprawią, że większość wielmożów zechce trzymać swoje bogactwa i siły blisko domu. Wiem, na co
mieli nadzieję spiskowcy. Wierzyliście, że wasi jamailliańscy partnerzy przybędą ze statkami i oddadzą wam Miasto
Wolnego Handlu. Niewątpliwie uznaliście, że mądrze będzie dysponować taką zapasową obroną, gdyby najeźdźcy z Krainy
Miedzi stali się zbyt chciwi. Co się zresztą stało, tyle że o wiele wcześniej, niż się spodziewaliście.
Westchnęła cicho i dolała sobie herbaty. Z uprzejmym uśmiechem wyciągnęła czajniczek w stronę filiżanki Chciwusa,
lecz jego pełne oburzenia milczenie uznała za odmowę.
- Jeśli ta flota kiedykolwiek tu przybędzie - podjęła wykład - spotka się z dyplomacją, serdecznym przyjęciem oraz
dobrze ufortyfikowanym portem. Zastanie miasto odbudowujące się po bezpodstawnym ataku Krainy Miedzi. Proponuję, byś
rozważył pozycję Nowych Kupców w Mieście Wolnego Handlu z całkowicie odmiennego punktu widzenia. Co zrobicie,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin