Obcy - Azyl.txt

(347 KB) Pobierz
.
STEVE PERRY
OBCY
AZYL

T�umaczy�
Waldemar Pietraszek

Wydawnictwo "ORION"
Kielce 1994

Tytu� orygina�u
ALIENS
NIGHTMARE ASYLUM

All rights reserved.
Copyrights (c) 1993 by Twentieth Century Film Corporation.
Aliens TM (c) Twentieth Century Film Corporation.
Cover art copyrights (c) 1993 by Dave Dorman.

Redaktor techniczny
Artur Kmiecik

Wszystkie prawa zastrze�one
For the Polish edition
Copyrights (c) by Wydawnictwo "ORION" Kielce

ISBN 83-86305-01-0


Dianie oczywi�cie;
I Johnowi Lockowi, kt�ry pewnie
Napisa�by to troszk� inaczej...



Sk�adam podzi�kowania: Mike'owi Richarsonowi za jego
Prac� i uwagi; Jannie Silverstein za uwagi i zielony o��wek;
Verze Katz i Samowi Adamsowi za ich bezinteresown�
pomoc. Ludzie, bez was nie dokona�bym tego.




"Takie jest Prawo D�ungli -
prawdziwe i stare jak Niebo;
Wilk, kt�ry si� go trzyma prze�yje,
Kto go z�amie, musi umrze�."
                                                 Rudyard Kipling

                                                                          1.

       Na zewn�trz, w �miertelnej pustce, nie by�o d�wi�k�w. Lecz w �rodku statku kierowanego przez roboty zawibrowa�y silniki grawitacyjne. Rozleg� si� niski odg�os jakby ogromnego instrumentu muzycznego. Przenika� przez tkanki, ko�ci a� do g��bin duszy. Powoli otworzy�y si� pokrywy kom�r i uwolni�y swych mieszka�c�w. Mechanizm, kt�ry ich usypia�, teraz, przywo�a� ich z powrotem do �ycia.
       Billie siedzia�a w kuchni i wpatrywa�a si� w co�, co mia�o by� kaw�. Kolor by� prawid�owy, ale to by�o wszystko. Smaku nie by�o prawie wcale - gor�ca woda. Z jak�� dziwn� zawiesin�. Patrzy�a jak p�yn stygnie, cz�ciowo jeszcze przebywaj�c w letargu po d�ugim �nie. Jej w�asne ruchy by�y mocno niepewne. Czu�a si� jak w czasie grypy - nie mo�esz tego wyleczy� i musisz przeczeka�. Kawa wibrowa�a. Na jej powierzchni tworzy�y si� ma�e pier�cienie, kt�re bieg�y od �rodka i rozbija�y si� o �cianki kubka.
       Za plecami Billie rozleg� si� g�os Wilksa: 
       - Smakuje jak g�wno, co?
       - Nie mo�na tego zmieni� - sm�tnie zauwa�y�a dziewczyna. Nawet nie odwr�ci�a si�,  by spojrze� na Wilksa. Ten siad� obok niej i przygl�da� si� jej badawczo przez kilka 
sekund.Potem znowu przem�wi�.
       - Dobrze si� czujesz?
       - Ja? Tak, w porz�dku. Dlaczego mia�abym si� �le czu�. Siedz� na bezza�ogowym statku, kt�ry leci B�g wie dok�d, opu�ci�am Ziemi�, kt�r� opanowa�y potwory, przebywam w towarzystwie po�owy androida i komandosa, kt�ry prawdopodobnie nie jest do ko�ca normalny.
       - Ej�e, co to znaczy "nie do ko�ca"? - �achn�� si� Wilks.  Billie zerkn�a na niego. Nie mog�a powstrzyma� bolesnego grymasu, kt�ry skrzywi� jej twarz.
       - Jezus, Wilks.
       - Hej, dzieciaku, we� si� w gar��. Sprawy nie stoj� a� tak �le. Mamy siebie. Ty, ja i Bueller.
       Na chwil� zapad�o ci�kie milczenie. Po minucie komandos  odezwa� si� ponownie.
       -Id� przejrze� komunikaty. Chcesz i�� ze mn�?
       Billie podnios�a si� ze skrzyni, kt�ra zast�powa�a jej krzes�o. Popatrzy�a na Wilksa. Blizny na jego twarzy by�y czym�, czego dotychczas prawie nie zauwa�a�a. Teraz jednak, w sk�pym o�wietleniu, wyda�o jej si�, �e twarz komandosa, nacechowana jest wszelkimi znamionami w�ciek�ego okrucie�stwa. Jakby jaki� demon bawi� si� czarodziejskim lustrem:
       -Nie - powiedzia�a w ko�cu.
       - Twoja sprawa - odwr�ci� si�.
       Poci�gn�a �yk obrzydliwego p�ynu. Zmarszczy�a nos z niesmakiem.
       -Poczekaj. Zmieni�am zamiar. Id� z tob�.
       Wygl�da�o na to, �e nie b�dzie zbyt wiele zaj�� na tym, statku. Odk�d zostali obudzeni, min�� tydzie� i nic nie wskazywa�o na to, �e maj� hamowa�. Urz�dzenia pok�adowe by�y prymitywne, ale i tak potrafi�yby wykry� obecno�� ludzkich osiedli, gdyby takie znajdowa�y si� w pobli�u. Nap�d grawitacyjny by� o wiele wydajniejszy ni� stare silniki reakcyjne, lecz nawet, je�eli w pobli�u znajdowa� si� jaki� system planetarny, to, Wilks nie potrafi� go wykry�. By�y lepsze sposoby na umieranie ni� g�odowa �mier� na statku p�dz�cym donik�d.
       Billie powinna p�j�� i dowiedzie� si�, czy Mitch nie chcia�by i�� z nimi. Mitch. Ci�gle j� to dr�czy�o. Tak, kocha�a go, ale czy kocha�a t� puszk� z robakami, kt�r� si� okaza� by�? No, mo�e nie dok�adnie z robakami, ale to, co androidy mia�y zainstalowane wewn�trz swych cia�, mocno przypomina�o d�ugie d�d�ownice. Kocha�a go i jednocze�nie nienawidzi�a. Jak to mo�liwe, �e tak kra�cowo r�ne uczucia mo�na �ywi� do tej samej osoby? Mo�e konowa�y w szpitalu, kt�rzy po�wi�cili jej przypadkowi tyle lat, mieli racj�? Mo�e jest ob��kana?
       Statek by� ogromny, a wi�kszo�� jego przestrzeni przeznaczono na magazyny. Tak naprawd� to jeszcze nie zdo�ali obej�� wszystkich zakamark�w. Billie przypuszcza�a, �e zostan� tu jeszcze d�ugo. Mia�a co do tego mocne podejrzenia, ale nie obchodzi�o j� to. Nie by�a jeszcze wystarczaj�co znudzona. Po co sobie zawraca� g�ow�? Kto dba o jakie� g�wno?
Kabina sterownicza by�a male�ka, ledwo wystarcza�a na dwie osoby. Projektanci zostawili miejsce dla technika, na wypadek jakiej� naprawy. Od pocz�tku swego istnienia statek sterowany by� przez komputer i kilka robot�w. Ekran monitora przekazuj�cego komunikaty by� pusty, z wyj�tkiem biegn�cych z g�ry na d� kolumn danych zapisanych w j�zyku maszynowym.
       -  Czas na pokazy - odezwa� si� Wilks. Nie u�miecha� si� jednak.
       Cz�owiek wygl�daj�cy jak Albert Einstein w wieku oko�o sze��dziesi�ciu lat powiedzia�: 
       - Mamy sygna�? Mamy po��czenie. W porz�dku. S�uchajcie wszyscy, je�eli gdzie� tam jeste�cie. Tu Herman Koch z Charlotte. Nie marny �ywno�ci, prawie nie mamy te� wody. Jeste�my opanowani przez te przekl�te potwory, kt�re zabijaj� albo porywaj� wszystkich woko�o! Zosta�a nas tylko dwudziestka!
       M�czyzna znikn�� i nagle pojawi�o si� inne miejsce. Na zewn�trz panowa� jasny, s�oneczny dzie�. Wok� kwit�y wiosenne kwiaty, jasnozielone li�cie okrywa�y drzewa. Jednak co� niesamowicie okropnego niszczy�o t� sielankow� sceneri�:
       Jeden z obcych taszczy� w swych �apach kobiet�. Ni�s� j� jak cz�owiek d�wigaj�cy ma�ego psiaka. Potw�r by� wysoki na oko�o trzy metry. �wiat�o migota�o na jego czarnym zewn�trznym szkielecie. G�ow� mia� w kszta�cie jakiego� dziwnie zmutowanego banana, a ca�a posta� przypomina�a groteskow� krzy��wk� insekta z jaszczurk�. Z plec�w stercza�y mu ko�ciste wyrostki, jak zewn�trzne �ebra - po trzy pary z ka�dej strony. Szed� wyprostowany na dw�ch nogach, co wydawa�o si� prawie niemo�liwe przy jego budowie. Z ty�u wi� si� d�ugi, umi�niony ogon.
       Pocisk odbi� si� od g�owy potwora, nie czyni�c mu wi�cej krzywdy ni� uderzenie gumowej kulki o ulic� z plastekretu. Obcy odwr�ci� si� i popatrzy� w stron� niewidocznych strzelc�w.
       - Celuj w kobi�t� ! - kto� krzykn��. - Zastrzel Jann�! Zanim bestia zdo�a�a uciec ze sw� zdobycz�, zabrzmia�y jeszcze trzy strza�y. Pierwszy chybi�, drugi trafi� w pier� potwora i rozp�aszczy� si� na naturalnej zbroi. Trzecia kula trafi�a kobiet� tu� nad lewym okiem.
      - Dzi�ki Bogu! - rozleg� si� g�os niewidocznej osoby. Obcy wyczu�, �e wydarzy�o si� co� niedobrego. Podni�s� kobiet� i trzyma� j� w wyci�gni�tych przed siebie �apach. Kr�ci� g�ow� na wszystkie strony, jakby bada� sw� ofiar�. Potem popatrzy� na strzelc�w. Cisn�� na ziemi� martw� lub umieraj�c� kobiet�, jakby by�a niepotrzebnym ju� �mieciem. Zacz�� biec w kierunku zab�jc�w jego zdobyczy. Wydawa� przy tym g�o�ny syk...
       Teraz by�a to szkolna klasa. Rz�dy ciemnych ekran�w komputerowych terminali. Jedyne �wiat�o pada�o od strony rozbitego okna. Na pod�odze le�a�o cz�ciowo zjedzone ludzkie cia�o. Reszta przypomina�a krwaw� miazg�. Rozk�adaj�ce si� tkanki przyci�gn�y mr�wki i innych ma�ych padlino�erc�w. Resztki by�y zbyt ma�e, by okre�li� p�e� ofiary. Nad nimi, na �cianie, p�metrowe litery g�osi�y: DARWIN ESTIS KORECTO.
   Darwin mia� racj�.
       Czy to le��ca na pod�odze osoba napisa�a te s�owa jako ostatnie przes�anie? Lub mo�e kto� by� tu p�niej, zobaczy�, co si� wydarzy�o, i poszuka� wyja�nienia, zanim nie przysz�y stworzenia stoj�ce teraz na szczycie �a�cucha pokarmowego? S�owa jak te, mia�y sw� wymow�, ale w d�ungli miecz, z�by i pazury by�y pot�niejsze ni� pi�ro. Zawsze...
M�ody m�czyzna, mo�e dwudziestopi�cioletni, siedzia� w ko�ciele we frontowej �awce. Religia nie by�a popularna w ci�gu ostatnich dwudziestu lat, ale ci�gle by�y jeszcze miejsca do modlitwy. Delikatny blask spod krzy�a zawieszonego nad o�tarzem pada� na m�odego cz�owieka. Ten siedzia� w pierwszym rz�dzie �awek, w pustym ko�ciele. Oczy mia� przymkni�te i modli� si� g�o�no.
       - ...i nie w�d� nas na pokuszenie, ale nas zbaw ode z�ego m�wi� - Bo Twoje jest kr�lestwo, pot�ga i chwa�a na wieki. Amen.
       Prawie bez chwili wytchnienia m�odzieniec ponownie zacz�� monotonnym g�osem:
       -Ojcze nasz, kt�ry� jest w niebie...
       Mroczny cie� pad� nagle na �cian� przy ko�cu rz�du �awek.
       - ...Przyjd� kr�lestwo Twoje, b�d� wola Twoja... Cie� r�s�.
       - ..jako w niebie, tak i na Ziemi...
       Rozleg�o si� g�o�ne szuranie po posadzce. Lecz m�czyzna nie poruszy� si�, jakby nie s�ysza�.
       - ...Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj i odpu�� nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom...
       Obcy stan�� nad modl�cym si� cz�owiekiem. Przejrzysta �lina �cieka�a z rozwartych szcz�k. Wargi ods�oni�y ostre z�by. Paszcza otworzy�a si� powoli i ukaza�a drugi komplet mniejszych z�b�w, kt�re przypomina�y cienkie, ostre gwo�dzie.
       - ...i nie w�d� nas na pokuszenie, ale nas zbaw ode z�ego... Wewn�trzne z�by zawieszone by�y jakby na o�liz�ej, postrz�pionej tyczce. Wystrzeli�y nagle z paszczy z osza�amiaj�c� szybko�ci� i si��. Wyrwa�y dziur� w szczycie g�owy m�czyzny, jakby jego czaszka nie by�a grubsza i twardsza ni� mokry papier. M�zg i krew trysn�y w g�r�. Oczy modl�cego si� otworzy�y si� w ostatnim zdumieniu, a usta zdo�a�y jeszcze wyszepta�:
       - Bo�e!
       Potw�r wyci�gn�� szponiaste �apy i wyrwa� sw� ofiar� z �awki. Pazury roze...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin