Piers Anthony - Tarot.rtf

(1987 KB) Pobierz

Piers Anthony

 

 

 

Tarot

 

Tytuł oryginału Tarot

Przełożył Konrad Majchrzak


Dedykuję

Świętemu Zakonowi Wizyjnemu

 


Wprowadzenie

 

Historia powstania tej książki jest niezwykle zawiła. Wstęp, który macie przed sobą, nie jest integralną częścią książki i ci z was, którzy nie są dość cierpliwi, aby wczytywać się w długie wyjaśnienia autora, ze spokojnym sumieniem mogą go opuścić. W podobne wyjaśnienia i komentarze zaopatrywałem także poprzednie powieści, a więc część moich czytelników na pewno już się zdążyła do nich przyzwyczaić.

W kwietniu 1975 roku pracowałem nad niewielką powieścią But What of Earth? zamówioną przez wydawnictwo Laser Books. Mam nadzieję, że wielbiciele moich powieści science fiction nie będą mi mieli za złe, iż odwołuję się do ziemskich kategorii czasowych, ale nawiązuję teraz do czasów niemalże prahistorycznych, kiedy nie powstały jeszcze serie Xanth i Adept. Wydawnictwo początkowo obiecało mi dać na napisanie książki trzy miesiące, ostatecznie jednak ograniczyło termin do dwóch, nie pozostawiając mi zbyt wiele czasu na pisanie. Dzisiaj mam już własny komputer i napisanie powieści w przeciągu dwóch miesięcy nie stanowi dla mnie problemu. Wtedy jednak sytuacja wyglądała zgoła inaczej. Najpierw powstawała wersja robocza pisana ręcznie ołówkiem, następnie dopiero maszynopis w dwóch kopiach. Ponieważ posługiwałem się zwykłą maszyną do pisania, przepisywanie zabierało mi zwykle mnóstwo czasu.

Tak więc, 23 kwietnia 1975 roku miałem już napisaną pierwszą wersję powieści, a 24 kwietnia zasiadłem w fotelu, aby posłuchać taśmy z wykładem Johna White’a. Taśmę tę przysłał mi ojciec. Słuchałem wykładu i jednocześnie przeglądałem stos broszurek, które nadesłała mi pewna sekta religijna. Jednego z członków tej sekty miałem okazję poznać osobiście podczas zawodów judo. Sam jestem agnostykiem, więc nie opowiadam się ani za, ani przeciwko żadnej z religii. Staram się być obiektywny i gdy tylko nadarza się okazja — próbuję nauczyć się czegoś nowego. Ale wracając do zawodów — mylicie się, jeśli sądzicie, że ja i nowo poznany brat zakonny byliśmy przeciwnikami. Wprost przeciwnie — razem układaliśmy ciężkie maty, na których zmagali się znacznie młodsi od nas zawodnicy. Chęć do wykonywania tego rodzaju prostych posług charakteryzuje przeważnie tych, którzy są już na tyle dobrzy w danej dziedzinie, że czują się odpowiedzialni za innych. Po skończonej pracy zajęliśmy nasze miejsca w rzędzie krzeseł i przedstawiliśmy się sobie — on przybliżył mi nieco swój zakon, natomiast ja wyjawiłem mu, że jestem pisarzem.

— Piers Anthony? — krzyknął. — Naprawdę?

Ku mojemu zdumieniu moje nazwisko nie było mu obce, znał nawet kilka moich książek. Byłem zaskoczony, bowiem z góry założyłem, że ktoś, kto nosi zakonny habit, nie może się interesować powieściami science fiction. Jak się okazało, zakon, do którego należał, był na tyle liberalny, że pozwalał swoim członkom na czytanie dowolnie wybranych książek i zajmowanie się najrozmaitszymi rzeczami, chociażby uprawianiem judo — nie ograniczał bynajmniej służby Bogu do przebywania w zamkniętym klasztorze. Brat, którego miałem okazję poznać, uprawiał w przeszłości zapasy i stąd wzięło się jego zamiłowanie do judo.

Zawody się skończyły, ale znajomość pozostała. Razem z jedną z moich córek, która podówczas liczyła sobie cztery lata, odwiedziłem zgromadzenie, którego członkiem był ów brat poznany na zawodach, i wdałem się w dyskusję z kilkoma innymi braćmi i siostrami. Nie byłem kandydatem na konwertytę i moi rozmówcy doskonale to rozumieli. Moja chęć bliższego zapoznania się z tym zakonem miała charakter czysto zawodowy. Jako pisarz interesowałem się wieloma rzeczami i miałem nadzieję, że także w tym wypadku uda mi się znaleźć jakiś ciekawy materiał do moich powieści. Tak się rzeczywiście stało. Nowo poznane prawdy wywarły na mnie ogromne wrażenie, zwłaszcza że bracia i siostry, którzy je głosili, nie podejmowali żadnych prób nawracania mnie na „właściwą drogę”. Wizyta w zgromadzeniu zaowocowała postacią brata Pawła ze Świętego Zakonu Wizyjnego, która to postać odgrywa jedną z bardziej znaczących ról na kartach mojej książki But What of Earth? Oczywiście zarówno imię Paweł, jak i nazwa zakonu zostały przeze mnie wymyślone, bowiem ani poznany brat, ani zakon nie byli zainteresowani tego rodzaju rozgłosem. Nawiasem mówiąc, nazwisko brata Pawła — Cenji — to było imię mojego psa — Cenji Basenji. Nasze wszystkie zwierzaki, podobnie jak dzieci, miały imiona zaczynające się na P lub C, chyba że zostały nazwane już wcześniej, zanim trafiły do nas. Temu właśnie bratu, który był pierwowzorem jednego z moich powieściowych bohaterów, przedstawiłem rękopis książki i poprosiłem o opinię na jej temat. W końcu nie zawsze ma się do czynienia z takim zakonem i z takim bratem zakonnym, któremu nieobce są wschodnie techniki walki, a który jednocześnie występuje jako orędownik pokoju. Pewnie myślicie, że te dwie rzeczy wzajemnie się wykluczają. Nic podobnego — mistrzowie wschodnich technik walki bardzo często głoszą pokój i zachęcają do samodoskonalenia się. Po przeczytaniu książki brat uznał, że jest wiarygodna i dobrze oddaje naturę jego zakonu.

Przy wydaniu nastąpiły jednak pewne komplikacje. Doszło nawet do tego, że zwolniono redaktora, który dokonywał adiustacji tekstu, i zaniechano dalszego wydawania moich książek, co równało się zerwaniu kontraktu. Możliwe, że obydwa te wydarzenia nie miały ze sobą nic wspólnego, ostatecznie jednak książka została odprzedana innemu wydawcy, który zdecydował się ją opublikować w jej oryginalnej postaci, to znaczy bez naniesionych przez redaktora poprawek, które w moim przekonaniu niewiele miały wspólnego z fachową redakcją tekstu i świadczyły wyjątkowo źle o ich autorze. Wracając jednak do sedna sprawy — książka, o której piszę, jest o tyle ważna, że w niej po raz pierwszy wystąpił brat Paweł, który jest także jednym z głównych bohaterów Tarota. Tak się złożyło, że akurat 24 kwietnia 1975 roku — kiedy to moja starsza córka była chora, a mnie czekało przepisywanie na maszynie rękopisu But What of Earth? — postanowiłem przejrzeć nadesłane mi religijne broszurki i posłuchać taśmy ojca. Ku mojemu zdumieniu okazało się, że teksty broszurek i nauki Johna White’a nagrane na taśmę idealnie się dopełniają. Książeczki były o tyk interesujące, że oprócz obszernego omówienia podstawowych prawd wiary, w oparciu o które funkcjonował zakon, zawierały także ilustracje — były nimi zupełnie mi nie znane karty Tarota. Wizerunki przedstawione na kartach zafascynowały mnie, a szczególnie karta trzynasta, która przedstawiała Śmierć. Taśma okazała się równie atrakcyjna — White w pasjonujący sposób tłumaczył pewne nadnaturalne zjawiska będące ośrodkiem zainteresowania parapsychologii. To, czego się wtedy dowiedziałem o zakonie, plus informacje uzyskane z taśmy zainspirowały mnie do napisania kolejnej powieści, której głównym bohaterem stał się brat Paweł z książki But What of Earth? Jego to poglądy religijne i nadnaturalne zjawiska, którym musiał stawić czoło, złożyły się na powieść, o której od początku wiedziałem, że będzie jedną z bardziej znaczących książek w moim literackim dorobku.

Tego dnia napisałem jeszcze 1400 słów nowego tekstu, odpisałem na kilka listów, zebrałem w ogrodzie 27 ślimaków i powróciłem do pracy nad But What of Earth? Nawiasem mówiąc, te ślimaki ogromnie dawały nam się we znaki; całymi tuzinami wpełzały nocą do naszego ogrodu i bezlitośnie obgryzały wszystko, co napotkały na swej drodze. Co parę dni powracałem do pracy nad Tarotem, np. robiłem notatki i czasami, jak na przykład 27 maja, na nich tylko poprzestawałem, zaniedbując wszelkie inne terminowe prace. Tego dnia udało mi się napisać aż 2600 słów tekstu, z reguły jednak nie miałem na zajmowanie się Tarotem zbyt wiele czasu. Musiałem ukończyć pracę nad But What of Earth? oraz nad dwoma innymi powieściami wchodzącymi w skład jednej serii — Cluster i Chaining the Lady; obydwie poświęcone były wschodnim sztukom walki. Tarot również został włączony do tego cyklu i w ten właśnie sposób postać brata Pawła przewinęła się aż przez trzy powieści, które w całości liczyły sobie siedem tomów.

Ażeby pogłębić wiedzę na temat Tarota, kupiłem sobie specjalną talię kart. Do zestawu kart dołączona była instrukcja wyjaśniająca, jak należy odczytywać poszczególne symbole. Posłużyłem się Tarotem dla własnych celów, próbując uzyskać odpowiedzi na niektóre nurtujące mnie pytania natury osobistej. Możecie mi wierzyć, że podszedłem do Tarota bardzo sceptycznie, nie wierzę bowiem w żadne nadnaturalne zjawiska. Zrobiłem to wszystko równie nieświadomie jak dziecko przytykające zapaloną zapałkę do beczki z prochem. I cóż się okazało — otóż nie tylko uzyskałem odpowiedzi na wszystkie pytania, ale w dodatku odpowiedzi te okazały się na tyle trafne i satysfakcjonujące, że poczułem się jak motyl, którego nieoczekiwanie przebito szpileczką i zamknięto w muzealnej gablotce.

Nie mogłem zrozumieć, w jaki sposób talia kart, a więc coś z pogranicza czarnej magii, mogła wywrzeć aż tak ogromne wrażenie na człowieku bądź co bądź niewierzącym i powątpiewającym w całą sprawę. Długo się nad tym zastanawiałem, aż w końcu doszedłem do wniosku, że to nie magii zawdzięczam, iż doznałem swoistego rodzaju iluminacji. Symbolika Tarota jest po prostu na tyle zagęszczona, że za jej pomocą można wytłumaczyć praktycznie wszystko. Karta, na której namalowana jest Śmierć, ma mnóstwo znaczeń. Może sięgać w przeszłość i wtedy oznacza śmierć w rodzinie, może wybiegać również w przyszłość i wtedy jest zwiastunem czyjejś śmierci. Wystarczy, że ktoś w naszej rodzinie faktycznie umarł w ostatnim czasie i już jesteśmy skłonni uwierzyć w potęgę Tarota. Gdyby ani jedno, ani drugie wytłumaczenie do nas nie trafiało — Tarot ma w zapasie jeszcze kilka innych. Karta przedstawiająca Śmierć może również oznaczać jakiś kres, niekoniecznie życia. Dzięki niej możemy się na przykład dowiedzieć, że w najbliższym czasie stracimy pracę. Śmierć w Tarocie oznacza również Transformację, Zmianę — co również można interpretować na wiele sposobów. Także inne symbole Tarota są naszpikowane znaczeniami. Karta przedstawiająca Kochanków również oznacza Zmianę — a więc albo jakiś romans, albo trudną decyzję. Konia z rzędem temu, kto nie przypomni sobie, że faktycznie musiał podejmować w ostatnim czasie jakąś ważką decyzję. W końcu codziennie stoimy przed jakimś wyborem i żaden z nich nie jest prosty. Tak więc symbole Tarota są na tyle płynne, że pozwalają na wyciąganie właściwie zupełnie dowolnych wniosków, a jeśli dołączyć do tego przypisaną umysłowi ludzkiemu skłonność do interpretowania zdarzeń, kojarzenia odległych czasem faktów — efekt murowany. W ten oto sposób udało mi się wyjaśnić tajemnicę Tarota; chcę jednak zaznaczyć, że uzyskane wyjaśnienie w żaden sposób nie zmniejszyło mego szacunku dla Tarota. Z tego też względu Tarot przez długi czas stał się ośrodkiem mojego zainteresowania, co zaowocowało powieścią. Napisałem krótkie streszczenie powieści i wysłałem je do wydawnictwa, którego współwłaścicielem był John White. Niestety, tak się złożyło, że jeden z jego współpracowników zgubił mój rękopis i ze współpracy nic nie wyszło. Był to pierwszy, ale bynajmniej nie ostatni sygnał, że z wydaniem tej powieści będą ogromne trudności. W lutym 1976 roku napisałem na maszynie pięćdziesięciostronicowe streszczenie powieści i wysłałem je swojemu agentowi, aby spróbował zainteresować nim jakieś inne wydawnictwo.

Kupiło książkę wydawnictwo Avon, wypłacając mi zaliczkę wysokości 5000 dolarów. Nareszcie więc coś ruszyło z miejsca! Wkrótce potem Del Rey podpisał ze mną umowę na pierwszą powieść z cyklu Xanth. Jakby tego było mało, również w tym samym czasie rozpoczęliśmy przygotowania do budowy domu w pewnym oddalonym od ludzi leśnym zakątku na Florydzie. Ponieważ termin wyznaczony na napisanie powieści z serii Xanth był najbardziej naglący — od tej właśnie książki zacząłem pisanie i ją pierwszą ukończyłem. Jak się okazało, był to przełomowy moment w mojej karierze zawodowej. Wtedy to po raz pierwszy moje dochody wzrosły z czterocyfrowych na sześciocyfrowe. O ile jednak Xanth miał charakter czysto rozrywkowy, to Tarot miał być książką poważną, a więc nieco trudniejszą, w której nie wszystko pozostawało do końca wyjaśnione.

W połowie listopada 1976 roku zabrałem się już poważnie do pracy nad Tarotem. Napisanie tej powieści zajęło mi dziesięć i pół miesiąca, a więc trwało dłużej niż zwykle. Opóźnienie spowodowane było tym, że w owym czasie miałem na głowie także budowę nowego domu i przeprowadzkę. Obie te rzeczy bez przerwy odrywały mnie od pracy nad książką. W dodatku wydawca okazał się nieuczciwy i musieliśmy wszcząć przeciwko niemu proces. W rezultacie zostaliśmy zupełnie bez pieniędzy, a budowa domu utknęła w połowie. Niektóre z naszych ówczesnych przeżyć uwieczniłem w mojej późniejszej powieści Shade of the Tree, która, podobnie jak Tarot, długo musiała czekać na wydanie. Jak widać, życie pisarza nie należy do najłatwiejszych! Kiedy przystąpiłem do przepisywania na maszynie ostatecznej wersji Tarota, właśnie byliśmy w trakcie przeprowadzki do naszego nowego domu, czyli do P’s ‘n’ C’s Trees, która to nazwa była skrótem od naszych imion — Piers & Penny, Carol & Cheryl. Był już 28 sierpnia i nie mogliśmy dłużej zwlekać z przeprowadzką, głównie ze względu na dzieci, które następnego dnia zaczynały już lekcje szkolne w Citrus County. Ponieważ budowa domu nie została jeszcze zakończona, tymczasowo rozlokowaliśmy się w budynku, który miał nam służyć za magazyn, a przez dwa tygodnie pełnił rolę mojego gabinetu. Prąd nie był jeszcze doprowadzony i posiłki gotowaliśmy na dworze, nad ogniskiem. Nie było również wody — codziennie trzeba ją było pompować i dźwigać w wiadrach do domu. Spaliśmy w śpiworach na poddaszu, upchani jeden przy drugim jak śledzie. Wysoka temperatura powietrza sięgająca 90 stopni w skali Fahrenheita utrzymywała się do późnych godzin nocnych — leżeliśmy dosłownie zlani potem. Mimo tych niesprzyjających warunków moja praca nad maszynopisem posuwała się szybko. Nie przeszkadzał mi nawet brak światła. Chociaż mogłem pracować tylko w ciągu dnia, udało mi się ustanowić swoisty rekord — brakujące 349 stron tekstu przepisałem w ciągu ostatnich dziesięciu dni września. Udało mi się to osiągnąć tylko dzięki temu, że skoncentrowałem się wyłącznie na pisaniu. W październiku musiałem się już zająć zupełnie czymś innym, mianowicie meblowaniem mieszkania. Zastanawiacie się zapewne, jak zniosła to moja żona? — otóż całkiem spokojnie. Była wszak żoną pisarza nie pierwszy już rok.

Rękopis Tarota dałem do przeczytania ojcu, który od dawna interesował się podobnymi sprawami, i pewnemu profesorowi, który opracowywał właśnie książkę na mój temat. Obaj odnieśli się do Tarota entuzjastycznie. Całkowicie mogłem zaufać inteligencji i dobremu smakowi literackiemu. Takie rzeczy wyczuwa natychmiast każdy autor. Niestety, książka owego profesora nigdy się nie ukazała; zamiast niej wydano publikację innego profesora, który ocenił Tarota niżej niż serię Xanth. Jeden egzemplarz wysłałem również do brata z zakonu, który to zakon zainspirował mnie do napisania książki. Ów brat został już w tym czasie przeniesiony do innego miasta, ale wciąż utrzymywałem z nim kontakt listowny i wiedziałem, że pragnął zobaczyć rękopis Tarota. Nigdy więcej się do mnie nie odezwał i od tego czasu straciłem wszelki kontakt z zakonem. Dopiero kilka lat później dowiedziałem się od jednego z byłych członków zakonu, że moja powieść znalazła się na indeksie ksiąg zakazanych. Bardzo żałuję, że tak się stało, bowiem w moim przekonaniu Tarot wyrósł właśnie z fascynacji zakonem i obowiązującą w nim regułą. Wytłumaczenia mogą być dwa — albo ja nie zrozumiałem, na czym polega działalność i charakter zakonu, albo oni nie zrozumieli, czym jest Tarot. Z całą pewnością nie spodziewałem się, że sprawy przybiorą taki obrót. Być może omyliłem się i błędnie zinterpretowałem ich intencje — jeśli tak, to Święty Zakon Wizyjny w Tarocie nie ma nic wspólnego z rzeczywistością i jest tylko iluzją, projekcją mojego umysłu. Odkrycie tej prawdy nie napawa mnie radością.

Tak czy inaczej, byłem niewątpliwie dumny, że udało mi się napisać powieść, o której mogłem powiedzieć, że jest jedną z najlepszych moich książek. Tego samego zdania był mój agent. Nadal podtrzymuję tę opinię sprzed dziesięciu lat. Jak się może domyślacie, znowu jestem w trakcie przeprowadzki i znowu czekam na zawarcie umowy z „uczciwym i rzetelnym” wydawcą. I jeszcze coś — piszę kolejną „powieść mojego życia”. Nazwałem ją Tatham Mound. Pisarze są niepoprawni. Nigdy się niczego nie nauczą. Prędzej czy później — w moim przypadku co dziesięć lat — rzucają wszystko, nie trzymają się żadnych terminów, i postanawiają stworzyć coś naprawdę ambitnego. Pierwszą taką powieścią w mojej karierze był Macroscope, a drugą Tarot. W takich wypadkach zawsze są jakieś komplikacje. Sprawa z Tatham Mound też już się ciągnie ze dwa lata, ale o tym napiszę już gdzie indziej, kiedy przyjdzie na to czas. Jeśli chodzi o Tarota, to nie myślcie, że skończyło się tylko na tym nieprzyjemnym incydencie z zakonem. Nowe trudności pojawiły się, kiedy wydawca zadecydował, że książki nie można opublikować bez dokonania koniecznych, jego zdaniem, skrótów i cięć. Zmieniono również redaktora, który wstępnie zaaprobował mój tekst. Zwykle jest to niepomyślna wiadomość dla pisarza — tak było i tym razem. Nigdy nie zdarzyło mi się zmienić wydawcy ze względu na zbyt niskie stawki, kością niezgody zawsze byli redaktorzy. Tak samo jest zresztą i dzisiaj. Postawiony w sytuacji podbramkowej zdecydowałem się zmienić wydawcę raczej, niż pozwolić na okaleczenie tekstu. Było to oczywiście przedsięwzięcie nader ryzykowne, między wydawcami obowiązuje bowiem coś w rodzaju niepisanej ugody, w myśl której nie chcą oni publikować książek, które ktoś inny odrzucił. Aby się utwierdzić w przekonaniu, że moja decyzja jest słuszna, poprosiłem o przeczytanie książki żonę. Chciałem, aby wyraziła swoją opinię, czy Tarot wydaje jej się tak samo dobrą książką jak mnie i czy zgadza się ze mną, iż proponowane poprawki są w większości nieuzasadnione. Moja żona, podobnie jak mój agent, rzadko czyta moje powieści. Oboje wierzą mi na słowo i jeśli twierdzę, że dana powieść jest dobra, nie próbują tego kwestionować. Nie jestem też wcale pewien, czy moi redaktorzy faktycznie czytają książki, które im daję — jestem natomiast przeświadczony, że robią to moi czytelnicy i ostatecznie tylko to się liczy. Zarówno żona, jak i agent umocnili mnie w przekonaniu, że Tarot jest dobrą książką. Nie potrzebowałem dłużej się zastanawiać — natychmiast zacząłem się rozglądać za nowym wydawcą. Odebrałem Tarota z wydawnictwa Avon i w zamian obiecałem napisać kolejną książkę z cyklu Cluster. W ten właśnie sposób powstał Thousandstar. Myślicie pewnie, że napisałem jakiegoś gniotą byle mieć kłopot z głowy? — nic podobnego. Bardzo się starałem, aby uczłowieczyć mojego bezokiego i niesłyszącego bohatera — przybysza z obcej planety. Jakoś przebrnąłem przez tę powieść i dzisiaj należy ona do moich ulubionych. Zawsze staram się przykładać do tego, co robię; tak było i tym razem. Podczas gdy ja pracowałem nad Thousandstar, mój agent próbował zainteresować Tarotem jakieś wydawnictwo. Del Rey z miejsca książkę odrzucił, podobnie zresztą Berkley. Żaden z moich dotychczasowych wydawców nie chciał przyjąć jednej z moich najlepszych powieści!

Ponieważ z podobnymi trudnościami spotkałem się już wcześniej, kiedy próbowałem znaleźć wydawcę dla powieści Macroscope, wiedziałem, co należy robić. Zwróciliśmy się do wydawnictwa Jove, w którym nigdy wcześniej nie publikowałem, gdzie zaproponowano mi 15 000 dolarów zaliczki w zamian za możliwość wydania książki, z tym jednak zastrzeżeniem, że zgodzę się, aby została wydana w trzech tomach. Przedyskutowałem sprawę z moim agentem, który zgodził się ze mną, że książka stanowi niepodzielną całość i w związku z tym nie może być pocięta na części. Zdecydowaliśmy się wziąć mniejszą zaliczkę w wysokości 11 500 dolarów w zamian za to, że książka pozostanie nietknięta. Myślicie, że to już był wreszcie koniec problemów? O nie! Problemy Piersa Anthony’ego nigdy nie kończą się tak łatwo — zawsze jest jakaś kolejna góra do pokonania. Po jakimś czasie wydawnictwo Jove doszło jednak do wniosku, że nie może sobie pozwolić na opublikowanie w jednym tomie książki liczącej aż ćwierć miliona słów. Koszt wyposażenia książki w okładkę sztywną byłby za wysoki, podobnie zresztą jak koszt papieru. Redaktorka, która dokonywała adiustacji tekstu, użyła całego swego czaru, ażeby mnie przekonać do podzielenia książki na trzy części. Rozmawiałem z nią co prawda tylko telefonicznie, ale, jak sami wiecie, młode kobiety potrafią być czasami niezwykle przekonujące. Wyprosiłem tylko tyle, żeby nie nadawać mojej powieści miana trylogii. Uważam, że przy pisaniu trylogii lub nawet większej serii bardzo ważne jest przestrzeganie pewnych zasad — czytelnik, który nie zna poprzednich tomów, nie może czuć się zagubiony zaczynając czytanie od dowolnie wybranego tomu. Zawsze trzymałem się tej reguły i dzięki temu moje książki dawały się czytać w zupełnie dowolnej kolejności. W przypadku Tarota ten warunek na pewno nie mógłby zostać spełniony i moja reputacja pisarza narażona byłaby na szwank. Tarot stanowi nierozerwalną całość i może być właściwie zrozumiany jedynie wtedy, gdy czytelnik zapoznaje się z wszystkimi trzema częściami i to we właściwej kolejności. Redaktorka przyznała mi w końcu rację i w umowie umieściliśmy specjalną klauzulę, w myśl której powieść nie mogła być określana jako trylogia. W praktyce mój wymóg nigdy nie został spełniony i ilekroć książka była publikowana, zawsze klasyfikowano ją jako trylogię.

Wydawnictwo Jove wypuściło pierwszy tom w 1979 roku i… przestało publikować książki science fiction. Cały dział, który do tej pory zajmował się literaturą SF, został przejęty przez wydawnictwo Berkley, które poprzednio odrzuciło moją powieść. W 1980 roku opublikowało kolejne dwa tomy Tarota. W ten właśnie sposób zniszczono jedną z najlepszych powieści, jakie dane mi było napisać. Podzielona na części wydane w dużym odstępie czasu, nazwana niesłusznie trylogią — poniosła całkowitą klapę finansową. Nie została także dostrzeżona przez krytyków. To, że w końcu odniosła sukces, zawdzięczam, o ironio, moim pomniejszym powieściom fantastyczno–naukowym, które okazały się bardzo poczytne i ustawiły mnie finansowo.

W końcu Tarot mógł zostać opublikowany w takiej formie, jaką dla niego przewidziałem, a więc w jednym tomie. Wprowadziłem jedynie drobne zmiany. Tekst oryginalny poszerzyłem o wstęp, który właśnie czytacie, a każdy z rozdziałów poprzedziłem krótkim omówieniem poszczególnych kart Tarota Animacji. Poprzednio zamiast omówień każdy z rozdziałów poprzedzały cytaty, ale z pewnych względów, o których poniżej, musiałem z nich zrezygnować. Na końcu książki zamieściłem też pięć krótkich eseików, które poprzednio funkcjonowały jako wprowadzenia do pięciu głównych części powieści. Po namyśle uznałem, że mogą być one traktowane zarówno jako część powieści, jak i jako niezależne komentarze do Tarota Animacji i dlatego zamieściłem je wszystkie razem w dodatku zamieszczonym na końcu książki. Jak widzicie, cała powieść była pomyślana jako zamknięta całość, nie poddająca się żadnym przeróbkom nie tylko ze względu na treść, ale także i formę. Struktura powieści została podporządkowana pięciu kolorom z talii Tarota. Wracając do cytatów — musiałem z nich zrezygnować nie dlatego, że przestały mi się podobać, ale ze względu na trudności, z jakimi się spotkałem przy każdej niemal próbie uzyskania formalnego zezwolenia na ich przedruk. Musiałem pisać do każdego z wydawców i efekty tego pisania były bardzo różne. Niektórzy byli życzliwi i zezwalali na przedruk nie żądając w zamian zapłaty, większość jednak wyceniała każdy z cytatów na 50 dolarów, a jeden z wydawców zażądał aż 100 dolarów. Byłem doprawdy wstrząśnięty. Na szczęście dał się jakoś ubłagać i uiściłem opłatę tylko jeden raz. Niektórzy z wydawców w ogóle nie odpowiedzieli na moje listy, a jeden z nich nie zgodził się, aby cytat z wydanej przez niego książki znalazł się w powieści fantastyczno–naukowej. Dowiedziałem się o tym w ostatniej chwili i gorączkowo zacząłem szukać czegoś innego. Udało mi się znaleźć coś naprawdę interesującego — fragment z powieści Stephena Kinga Salem’s Lot. Tak się złożyło, że znałem akurat agenta, z którym współpracował pan King. Był nim Kirby McCauley, który był także moim agentem. Poprosiłem go i uzyskałem zezwolenie na zamieszczenie cytatu. W ogóle nie zażądał zapłaty. Również Stephen King nie domagał się ode mnie pieniędzy, chociaż miał do tego pełne prawo. Od tej pory zadzierzgnęło się między nami coś na kształt przyjaźni. Dowiedziałem się, że córka Stephena Kinga uwielbia czytać moje książki i przesłałem jej moją trylogię zatytułowaną Adept. W zamian otrzymałem od Stephena Kinga egzemplarz jego książki Pet Sematary z olbrzymią, zajmującą całą stronę dedykacją. Mogę mieć tylko nadzieję, że na nasze stosunki nie wpłynie fakt, iż zaczęliśmy być dla siebie konkurencją — w ostatnim czasie Stephen King napisał powieść fantastyczno — naukową, ja zaś zamierzam napisać horror. Dwa cytaty do Tarota zaczerpnąłem z książki G. Legmana The Rationale of Dirty Joke. W książce tej Legman przedstawił i omówił tysiące tzw. świńskich dowcipów. Gdy starałem się uzyskać od niego zezwolenie na przedruk fragmentu jego książki, opowiedziałem mu swój ulubiony kawał i co się okazało — mimo że w swojej książce opisał ich tysiące, tego jednego nie znał.

Jednym z cytatów, które bardzo mi się podobały, był fragment książki Arthura Koestlera The Ghost in the Machine. Książka omawia stany świadomości. Zapłaciłem za możliwość użycia cytatu i dopiero później zorientowałem się, że w mojej książce nie zamieszczono adnotacji, komu go zawdzięczam. W styczniu 1983 roku napisałem do jego agencji list z przeprosinami, mimo iż przeoczenie to nie było moją winą. Odpowiedź dostałem w lutym. Brzmiała ona mniej więcej tak: „Jesteśmy pewni, że Pan Koestler przejdzie nad tą sprawą do porządku dziennego”. W marcu Arthur Koestler i jego żona popełnili samobójstwo.

Przed kolejnym wydaniem Tarota zacząłem się zastanawiać, czy warto znowu rozpoczynać batalię o cytaty i doszedłem do wniosku, że nie mam na to ochoty. Cytaty oczywiście nadal mi się podobały, ale uzyskanie zgody na ich ponowny przedruk przerastało moje siły.

W przeciągu kilku lat, które minęły od pierwszego wydania książki, otrzymałem wiele listów dotyczących kart Tarota. Bardzo się tych listów bałem, jako że większość z nich pisali ludzie bardzo dobrze obznajomieni z Tarotem. Odpowiedź na niektóre pytania wymagała naprawdę dogłębnej wiedzy na temat Tarota, a ja takowej nie posiadałem. Nie byłem przecież żadnym znawcą tych kart ani nawet okultystą; jestem tylko pisarzem i z Tarotem zapoznałem się niejako rutynowo. W ten sposób uzyskałem kolejny interesujący materiał do napisania ciekawej powieści. Przypuszczam, że niektóre wyjaśnienia, których wtedy udzieliłem moim korespondentom, mogły ich nieco rozczarować. Pragnę jednak zaznaczyć, że w zapoznanie się z Tarotem włożyłem wiele trudu i na każde z pytań odpowiedziałem najlepiej jak umiałem. Chciałbym się teraz z wami podzielić choćby częścią moich spostrzeżeń na temat Tarota.

Otóż istnieje wiele odmian kart Tarota. Poszczególne talie różnią się miedzy sobą wielkością i kolorami. Na temat tego, jak należy interpretować poszczególne talie, napisano wiele książek, przy czym każdy z wróżących uważa, że tylko jego interpretacja jest trafna i właściwa. Na rynek wypuszczono setki różnych talii i właściwie każda z nich doczekała się omówienia w postaci książki. Jedną z takich książek jest The Book of Tarot Freda Gettinga, która w prosty i przystępny sposób objaśnia, na czym polega Tarot. Tym, którzy chcieliby dokładnie zapoznać się z Tarotem, polecam dwutomowe, prawie tysiącstronicowe wydanie Encyklopedii Tarota Stuarta R. Kapłana, wybitnego znawcy tych kart. Tak się złożyło, że wpadła mi w ręce talia Tarota, której pan Kapłan w swojej książce nie uwzględnił. Na jego prośbę pożyczyłem mu tę talię i… nigdy już nie otrzymałem od niego żadnej odpowiedzi. Mimo to nadal jestem skłonny polecać wam książkę Kapłana, zwłaszcza tym, którzy chcą gruntownie zapoznać się z Tarotem. Z książki tej można się dowiedzieć na temat Tarota prawie wszystkiego, więcej niż można sobie wyobrazić. Pan Kapłan wydał także katalog Best of Cards zawierający spis najrzadziej spotykanych talii Tarota. Każdą z tych talii można sobie zamówić. Inną ciekawą książką poświęconą Tarotowi jest Tarots autorstwa Italo Calvino. W 1976 roku zapłaciłem za egzemplarz aż 104 dolary. Tekst liczy sobie około trzydzieści tysięcy słów i jest ilustrowany odbitkami z najstarszych, a więc najbardziej autentycznych kart Tarota, znanych jako Tarot Visconti–Sforza i pochodzących mniej więcej z połowy XV wieku.

Właśnie oglądając tę talię doszedłem do wniosku, że karta znana obecnie jako Pustelnik początkowo przedstawiała Czas. W wyniku ikonograficznego przekłamania, nie zamierzonego zresztą, pierwotne znaczenie uległo zatarciu i zostało zastąpione przez inne. Jak mi się wydaje, fakt ten umknął uwagi współczesnych badaczy Tarota. Ale zdaje się, że miałem napisać o książce, a nie tylko o talii. Książka Italo Calvino jest historią, której fabuła została wymyślona w oparciu o pewien układ kart Tarota. Z tego punktu widzenia jest nawet dosyć interesująca, ale mimo wszystko uważam, że cena sto dolarów za egzemplarz była przesadzona.

Karty Tarota są o tyle ciekawe, że mogą służyć najrozmaitszym celom, i to niezależnie od tego, jakim rodzajem talii będziemy się posługiwać. Tarot może być traktowany jako gra, nawet jako gra hazardowa, albo też jako materiał do budowy karcianych domków. Za pomocą tych kart można przewidywać przyszłość, badać czyjąś osobowość, a nawet przeprowadzić coś w rodzaju testu Rorschacha. Karty Tarota są także wykorzystywane jako materiał do badań naukowych. W ten sposób ustalono na przykład, ile jest rodzajów talii Tarota, jaka jest jego historia i znaczenie. Tarot może być również traktowany jako sposób na zrobienie pieniędzy. Na Tarocie zarabiają przecież handlowcy, kolekcjonerzy i prawdopodobnie także wróżbici. Tarot może być stosowany jako narzędzie medytacji — można zastanawiać się nad znaczeniem poszczególnych kart, ich symboliką i podobnymi rzeczami z pogranicza psychologii. Wymieniłem aż pięć zastosowań kart Tarota, czyli dokładnie tyle, ile mamy w Tarocie kolorów: Pałki, Kielichy, Miecze, Monety i Aura.

No tak, zapomniałem, że winien wam jestem wyjaśnienie. Otóż do tej pory nie ustalono, jaka jest właściwa liczba kart i kolorów w Tarocie. Standardowa talia Tarota składa się z 78 kart — 22 kart tzw. Wielkich Arkanów i 56 kart Małych Arkanów. Karty Wielkich Arkanów są kartami atutowymi i oznaczone są numerami od 0 do 22. Karty Małych Arkanów składają się z czterech kolorów: Kielichów (Kiery), Monet (Kara), Mieczy (Piki) i Pałek (Trefle). Każdy kolor składa się z 14 kart — licząc od 1 (As) do 10, i z czterech kart dworskich — Króla, Królowej, Rycerza i Giermka. Już przy pierwszym kontakcie z Tarotem przyszło mi do głowy, że coś w tym systemie nie gra. Wiedziałem, że każdy z kolorów odnosi się do żywiołów, z których — w myśl wierzeń starożytnych — składa się świat. Może nie wszyscy o tym wiedzą, ale w przeciwieństwie do tego, co się powszechnie sądzi, starożytni wyróżniali nie cztery, a pięć elementów budowy wszechświata: Ogień, Wodę, Powietrze, Ziemię i Ducha. Na tej podstawie wywnioskowałem, że w Tarocie funkcjonował niegdyś jeszcze piąty kolor, z jakiegoś powodu nie uwzględniany we współczesnych taliach Tarota. W dodatku przekonałem się, że między znawcami standardowego Tarota nie ma zgody co do właściwej interpretacji poszczególnych kart i ich układów. Nie mogłem zacząć pisać powieści, której struktura opierałaby się na tak mglistych przesłankach. Postanowiłem wprowadzić pewien ład w całe to zamieszanie i dlatego zdecydowałem się przywrócić piąty, brakujący kolor. W ten sposób moja talia Tarota, którą nazwałem Tarotem Animacji, rozrosła się z 78 do 100 kart. Szczegółowy opis tej talii zamieściłem w dodatku na końcu książki. Moja powieść wyjaśnia, jak to się stało, że talia Tarota została okaleczona, i dlaczego do czasów obecnych przetrwała tylko jej ułomna wersja.

Od razu chciałbym zaznaczyć, że talii Tarota Animacji nie można nigdzie kupić. Tak naprawdę istnieją jego dwie wersje — Klasyczna (tzw. Tarot Classic), pochodząca z XIV wieku i odnosząca się tematycznie do czasów swojego powstania — od razu chciałbym zaznaczyć, że wszelkie twierdzenia o starożytnym, egipskim pochodzeniu Tarota uważam za bezpodstawne, co zresztą dokumentuje moja powieść — oraz Kosmiczna (tzw. Cluster), odnosząca się do czasów, które dopiero mają nadejść. Wersja ta zostanie wówczas opublikowana. Obydwie wersje operują takimi samymi symbolami, z tą tylko różnicą, że Tarot Kosmiczny ma jedną kartę więcej i nieco inne wizerunki. Dodatkowa karta jest pusta, nie przedstawia żadnego wyobrażenia i symbolizuje Ducha. Duch ten ma piętnaście różnych wcieleń, z których każde odnosi się do innego gatunku istot żyjących w naszej galaktyce. Tym samym liczba kart atutowych w Tarocie Animacji zwiększa się do 44. Ponieważ my, ziemianie, nie jesteśmy w stanie w pełni zrozumieć, na czym polegają poszczególne wcielenia Ducha, określiłem je umownie mianem Nieznanego. Próbowałem na własną rękę opublikować talię Tarota Animacji, ale okazało się to znacznie trudniejsze niż myślałem. Napotkałem tak wielkie przeszkody, że nie mam ochoty nawet o nich pisać. Ponieważ koszta wydania talii byłyby niewspółmiernie wysokie w stosunku do zysku, nigdy nie zdecydowałem się na druk. Jeśli tylko w przyszłości pojawią się jakieś nowe szansę, wtedy na pewno nie omieszkam powrócić do sprawy. Istnieje kilka talii Tarota Animacji zrobionych niejako własnym sumptem. Jedną z nich jest wspaniała, ręcznie wykonana talia owinięta w piękną, koronkową tkaninę. Talia ta została wykonana przez członków pewnego zgromadzenia religijnego wyznającego zasady pokrewne tym, które ustanowił Święty Zakon Wizyjny. Członkowie zakonu podarowali mi ją w dowód uznania za książkę. Również inni moi czytelnicy wykonali kilka egzemplarzy talii. Co innego jednak jest narysować jedną talię, a co innego podjąć się druku na wielką skalę. W zastępstwie, każdy z was może wykonać swoją własną wersję Tarota Animacji. Pomogą wam wskazówki, które zamieściłem w aneksie. Możecie także wykorzystać zwykłą talię używaną do gry i uzupełnić ją o brakujące karty. Nie martwcie się, jeśli wasze ilustracje nie będą perfekcyjne. Wykonanie ma naprawdę drugorzędne znaczenie, o wiele ważniejsze są przekazywane treści. Są one tak samo inherentne w stosunku do formy zewnętrznej, jak nasza osobowość w stosunku do wyglądu zewnętrznego. Ja sam nie wykonałem nawet pełnego zestawu kart atutowych, chociaż mam pewne wyobrażenie na temat tego, jak powinny wyglądać poszczególne wizerunki. Ujmując rzecz najbardziej skrótowo — wersja Kosmiczna odnosiłaby się do przyszłości, natomiast wersja Klasyczna — do przeszłości. Na karcie oznaczonej symbolem 0 i znanej jako Głupiec albo Ignorancja zamieściłbym wyobrażenie Ziemi zbroczonej krwią. Jej kształt przypominałby jednak bardziej zero niż kulę. Mag, czyli karta oznaczająca Umiejętność i oznaczona symbolem 1, mogłaby przedstawiać brata Pawła na tle wiatraka. Jedną ręką wskazywałby w górę, a drugą w dół, co byłoby wyraźnym nawiązaniem do podstawowych żywiołów. Pamięć, albo inaczej Arcykapłanka lub Papieżyca, czyli karta oznaczona symbolem 2, mogłaby przedstawiać matkę Mary w jej własnym biurze. Działanie, albo Cesarzowa, albo też karta atutowa numer 3, mogłaby przedstawiać śliczną dziewczynę na tle amarantowego pola. Myślę, że po tych kilku przykładach macie już pewne wyobrażenie na temat ikonografii Tarota Animacji. Zaznaczam, że celowo nie zachowałem typowej dla zwykłego Tarota numeracji, uważam...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin