Richards Emilie - Odnalezione uczucia.pdf

(2223 KB) Pobierz
115461813 UNPDF
EMILIE RICHARDS
ODNALEZIONE
UCZUCIA
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Babci nie moŜna było Ŝadnym sposobem zmusić, by otworzyła
drzwi. Normalne. Tessie nie pozostawało nic innego, jak czekać.
Zrezygnowana usiadła w skrzypiącym bujanym fotelu. Ranek
był upalny, cień na ganku raczej umowny, ale czas nie całkiem
stracony. Ze swojego punktu obserwacyjnego mogła ogarnąć
wzrokiem niemal cały świat babki, zatoczyć spojrzeniem, by
wiedzieć o nim wszystko, co powinna wiedzieć.
Po pierwsze, jak na zakątek w Dolinie Shenandoah, uchodzącej
za cud natury, mogło być tu nieco ładniej.
Nie dane było Tessie przeprowadzić do końca ledwie zaczętej
oceny, bo oto skrzypnęło okno gdzieś nad jej głową.
- Ciągle tu jesteś, panienko? Nie zapraszałam cię. A tego teŜ nie
potrzebuję!
Tessa, nauczycielka angielskiego w szkole średniej, miała
trzydzieści siedem lat i dość dawno przestała być „panienką",
słusznie jednak uznała, Ŝe moment nie jest po temu, by zgłaszać
obiekcje czy wprowadzać korekty terminologiczne.
Ledwie przebrzmiały słowa Helen Henry, coś zabębniło o
blaszany dach, ale zamiast wyczekiwanego deszczu, na ziemię
poleciały kulki papieru. Tessa próbowała je policzyć:
przynajmniej tuzin. Chwila wiele mówiącej ciszy i kolejne pół
tuzina.
115461813.002.png
Okno nad gankiem zamknęło się z trzaskiem.
Tessa czekała, ale papierobicie skończyło się równie
gwałtownie, jak się zaczęło. Podniosła się i sięgnęła po pierwszą
z brzegu kulkę, która wylądowała na stopniach ganku, i
rozprostowała ją. Dwie kobiety i męŜczyzna na polu golfowym,
wszyscy szeroko uśmiechnięci, wpatrzeni w obiektyw...
- „Ciesz się złotym wiekiem z Green Springs - przeczytała na
głos. - Zacznij nowe Ŝycie od dzisiaj".
Zmięła na powrót kartkę, zadając sobie pytanie, ile podobnych
ulotek jej matka, Nancy Whitlock, musiała wysłać babce w
ostatnich tygodniach.
Nie doczekawszy się kolejnego zrzutu, wróciła na bujak i zajęła
się przerwaną tak niefortunnie oceną krajobrazu.
JuŜ wyjeŜdŜając z niewielkiego Toms Brook, zachwycała się
krajobrazem. Wzgórza, ciche doliny, pastwiska z bydłem na
wpół uśpionym Ŝarem, łąki, a na nich swobodnie puszczone
konie, kwitnące krzewy wzdłuŜ drogi i ciemnogranatowe,
ciemnozielone góry na widnokręgu - idylla w stanie Wirginia,
rustykalny sztafaŜ do rodzajowych pejzaŜy albo pocztówka z
agrowakacji.
Farma jej babki, praŜona bezlitosnym słońcem, znajdowała się,
niestety, juŜ poza kadrem sielskiego obrazka.
Susza, która dotknęła okolicę, tutaj szczególnie dała się we
znaki. śadnej nadziei, Ŝe w Dzień Niepodległości, a do
czwartego lipca zostały raptem trzy dni, zboŜe na polach będzie
sięgać do kolan. Pole naprzeciwko domu babki, które miała
przed oczami, wyglądało jak wieloakrowa szkółka
schorowanych, spalonych słońcem roślin. Tylko słoneczniki
trzymały się dzielnie. Jeśli nie spadną obfite deszcze, zboŜa nie
miały Ŝadnych szans.
I ten potworny, duszący upał. Wirginia zawsze słynęła z
upałów, ale Tessa, która w końcu tutaj się urodziła i wychowała,
nie pamiętała tak upalnego lipca, jak w tym roku.
Czekając, aŜ babka ewentualnie zmieni zdanie, wypociła chyba
całą butelkę mineralnej. Absolutnie martwe, stojące powietrze.
Ani jednej pszczoły. Błonkówki, które ulepiły sobie mały zamek
pod dachem, podniosły mosty zwodzone i zamknęły się w
swojej warowni z błota. Nawet sójki błękitne zawarły pokój z
115461813.003.png
krukami. Teraz jedne i drugie drzemały pewnie wespół gdzieś w
koronach dwóch klonów rosnących na podwórzu Helen.
Okno zaskrzypiało znowu.
- I to teŜ moŜesz sobie zabrać, jak juŜ tu jesteś! - zawołała
babka. - Myślisz, Ŝe trzeba mi wydumanych prezentów od
ciebie?
Koszula nocna, za nią szlafrok, prezenty od Tessy na ostatnie
urodziny babki, spłynęły na krzew pnącej róŜy, która zarastała
jak chciała pergolę i poręcz schodków. MoŜna by pomyśleć, Ŝe
zapomniana róŜa ocknęła się po latach i w histerycznym,
bolesnym wysiłku nagle urodziła dwa wielkie kwiaty w
delikatnych odcieniach róŜu i fioletu.
- Albo prezentów od twojej matki? - dodała Helen.
Tessa miała nadzieję, Ŝe rodzicielka nie sprezentowała babce ani
fortepianu, ani sejfu. Ucieszyła się, kiedy w dół sfrunął
czerwony sweter i wylądował na krzaku obok róŜy.
Okno zatrzasnęło się na powrót.
Zlana potem Tessa zapatrzyła się ze stoickim spokojem w
dalekie szczyty Massanutten Mountains. Ani zamykające
Shenandoah Valley pasmo gór Alleghenie, ani gór Massanutten
nie nadawały się na widokówki. Były zbyt dotykalne, realne,
zamieszkane od stuleci przez twardych farmerów. Strome
zbocza były dla nich wyzwaniem, któremu musieli sprostać, a
łagodne kotliny czymś w rodzaju nagrody.
Cala dolina Shenandoah była Ŝywym świadectwem, Ŝe
idealizowana przez miliony mieszczuchów wieś istnieje jednak
nadal, rzeczywista i róŜna od jej wyobraŜeń.
Ale dzisiaj Ŝycie zniknęło w tajemniczy sposób z Fitch Crossing
Road. Przez cały czas, kiedy Tessa siedziała na ganku, pocąc się
i prosząc w duchu, by babka wreszcie otworzyła ramiona i
zaprosiła ją do środka, drogą nie przejechał ani jeden samochód,
a kiedy jadąc tutaj, skręciła z trasy numer 11 w kierunku
Shenandoah River, jej mała zielona toyota stała się królową
szosy; Ŝadnego traktora, Ŝadnych wozów drabiniastych z
sianem, Ŝadnych smarkaczy zwariowanych na punkcie konnych
przejaŜdŜek.
Jakby jej babka Helen miała cale Fitch Crossing dla siebie.
Gdyby umarła w tym domu, a wszystko wskazywało na to, Ŝe w
115461813.004.png
swoim uporze tak właśnie uczyni, miała wszelkie szanse
zamienić się w dobrze wysuszoną mumię, zanim ktoś by się
zorientował, Ŝe dokonała Ŝywota.
Okno znowu zaskrzypiało i Tessa oczami wyobraźni zobaczyła
średniowiecznych wojów lejących wrzący olej z wieŜ
obronnych na głowy oblegającego mury wroga. Wyprostowała
się, połoŜyła dłonie na kolanach i starała się rozluźnić napięte
mięśnie karku.
- I tego teŜ nie zapomnij zabrać! - oznajmiła Helen.
Jeśli pierwszy papierowy atak mógł się kojarzyć z gradobiciem,
to ten przypominał raczej prószący śnieg. Wielobarwny,
pastelowy śnieg. Jeden maleńki płatek opadł na deski ganku:
kawałek czeku, jednego z wielu, które posyłała matka, jednego z
wielu, których Helen Henry nigdy nie realizowała.
Tessa czekała, kiedy okno znowu się zatrzaśnie. A kiedy
rzeczywiście się zatrzasnęło, zaczęła kręcić głową we wszystkie
strony, próbując rozluźnić zdrętwiałe mięśnie.
Helen juŜ nie zajmowała się farmą. Old Stoneburner Place - i tak
chyba miało się nazywać to miejsce po dzień Sądu Ostatecznego
- nigdy nie było pokazowym gospodarstwem, bardziej chłopską
ziemią, którą pierwsi zaczęli uprawiać niemieccy imigranci. To
oni ścięli drzewa, Ŝeby postawić pierwszą chałupę, karczowali
grunt pod uprawę przy pomocy mułów i całego zastępu synów,
marzli tu na kość w zimowe noce i męczyli się pod rozpalonym
niebem w skwarne letnie dni.
Helena, Stoneburnerówna, obrabiała gospodarstwo niemal sama
przez z górą sześćdziesiąt lat. Jakoś wiązała koniec z końcem i
trwała na tej ziemi mimo rosnących podatków; radziła sobie. Do
czasu.
Podwórze było zapuszczone. Idąc do domu, Tessa musiała
omijać głębokie koleiny, tak głębokie, Ŝe widać było rury
kanalizacyjne. Kwiaty, które kiedyś rosły przed gankiem, lilie i
peonie, dawno zdławiły chwasty i dziczki, płot wokół
warzywnika zapadł się, deski zbutwiały, części sztachet
brakowało w ogóle.
Sam dom wyglądał niewiele lepiej. Nie róŜnił się wiele od
tysięcy mu podobnych w Wirginii. Długi, szeroki ganek od
frontu, dach kryty blachą, szalowanie z desek wymagające
115461813.005.png
ciągłego malowania, siatkowe drzwi od strony zewnętrznej,
dopiero za nimi właściwe.
Dzisiaj, znowu jak tysiące mu podobnych, chylił się ku
upadkowi i tylko gruntowny, bardzo gruntowny remont elewacji
mógł go uratować. A co działo się wewnątrz? Trudno zgadnąć.
Wnętrze było jedną wielką tajemnicą, czarną dziurą pełną
ponurych ewentualności.
Wszystko, co Tessa wiedziała, co w ogóle ktokolwiek wiedział,
pochodziło z informacji przekazanych jej matce przez sąsiada
Helen.
Kiedy Nancy Henry Whitlock powtarzała córce tamtą rozmowę,
szybko rzucała kolejne zdania, jakby bała się, Ŝe moŜe nie
dobrnąć do końca.
- Nie wiem, jakim cudem Ron Claiborne zdobył mój numer
telefonu, w kaŜdym razie jakoś go zdobył. No więc zadzwonił i
mówi - tutaj Nancy zaczęła naśladować jego głos: - „Madame, ja
bardzo przepraszam, ale muszę to powiedzieć, Ŝe z pani
mamusią kiepsko. Całkiem przestała wychodzić z domu i nikogo
nie wpuszcza do środka, ale coś tam przez drzwi udało mi się
dojrzeć. Serce mi po prostu stanęło. Ona... taka zawsze dbała o
porządek... Do przesady. Pani rozumie, co chcę powiedzieć?
Nancy na moment przerwała i dodała z lekkim oburzeniem, juŜ
swoim głosem:
- Jakby podejrzewał, Ŝe nie zrozumiem. Tessa do tej pory nie
była pewna, co wprawiło
matkę w większą zgrozę: sama informacja czy teŜ informator,
który uznał za konieczne ją przekazać. Claiborne? Pijus i nic
dobrego! Claiborne nadający na Henry?
Tessa była oczywiście pierwszą osobą, do której Nancy
zadzwoniła, skończywszy rozmowę z Claiborne'em. BoŜe broń,
Ŝeby Nancy zmierzyła się z tym czy jakimkolwiek innym
problemem samodzielnie. Nie, Nancy w chwilach trudnych
odwoływała się do określonego rytuału: załamywanie rąk i
trzepotanie dłońmi, zaciskanie zębów, powtarzane jak pacierz:
„Mówiłam ci, Ŝe to się źle skończy" oraz „Gdyby ktoś chociaŜ
raz mnie posłuchał...".
A sam problem? Ani Tessa, ani Nancy nie znały jego wymiaru.
Helen nie zgodziła się wpuścić Nancy i ojca Tessy, Billy'ego,
115461813.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin