ELLY GRIFFITHS
JANUSOWY
KAMIEŃ
Przełożyła
DOROTA DZIEWOŃSKA
Wydawnictwo Literackie
Opieka redakcyjna Waldemar Popek
Redakcja Anna Rudnicka
Korekta
Ewa Kochanowicz, Weronika Kosińska, Aneta Tkaczyk
Projekt okładki www.headdesign.co.uk
Zdjęcie na pierwszej stronie okładki © Corbis
Opracowanie komputerowe okładki na podstawie wydania oryginału Marek Pawłowski
Redakcja techniczna Bożena Korbut
Książkę wydrukowano na papierze Ecco Book Cream 80 g vol. 2,0
Printed in Poland
Wydawnictwo Literackie Sp, z o.o., 2011
ul. Długa 1, 31-147 Kraków
bezpłatna linia telefoniczna: 800 42 10 40
księgarnia internetowa: www.wydawnictwoliterackie.pl
e-mail: ksiegarnia@wydawnictwoliterackie.pl
fax: (+48-12) 430 00 96
tel.: (+48-12) 619 27 70
Skład i łamanie: Infomarket
Druk i oprawa: WZDZ-Drukarnia LEGA w Opolu
Tytuł oryginału The Janus Stone
© 2010 by Elly Griffiths
© Copyright for the Polish translation
by Wydawnictwo Literackie, 2011
Wydanie pierwsze
ISBN 978-83-08-04805-4
1 czerwca
Święto Karny
Dom czeka. On wie. Gdy wczoraj złożyłem ofiarę, wnętrzności były czarne. Wszędzie zapadła noc. Na zewnątrz jest wiosna, lecz w domu wieje chłodem i wszystko spowite jest kirem rozpaczy
Jesteśmy przeklęci. To już nie dom, lecz grób. Nie słychać śpiewu ptaków w ogrodzie i nawet słońce nie ma odwagi, by przedrzeć się przez szyby. Nikt nie ma pojęcia, jak zdjąć klątwę. Poddali się i leżą, jakby czekali na śmierć. Ale ja wiem i ten dom wie.
Tylko krew może nas uratować.
ROZDZIAŁ 1
Lekki wiatr kołysze wysoką trawą porastającą wzgórze. Z bliska teren wygląda zwyczajnie: tylko wrzosy i dzikie pastwiska, tu i ówdzie pojedynczy biały kamień wyróżniający się niczym drogowskaz. Gdyby jednak unieść się ponad te wzniesienia i spojrzeć na nie z dużej wysokości, można by dostrzec pośród zieleni i brązu fałdy nasypów i ciemniejsze prostokąty ‒ świadectwo tego, że ta ziemia w przeszłości wielokrotnie padała łupem najeźdźców.
Ruth Galloway, idąc niespiesznie pod górę, nie potrzebuje perspektywy z lotu ptaka, by zauważyć, że jest to stanowisko archeologiczne o wyjątkowym znaczeniu. Koledzy z uniwersytetu przekopują to miejsce od wielu dni i odsłonili już nie tylko ślady rzymskiej willi, ale też wcześniejszych osad, z epoki brązu i żelaza.
Chciała wybrać się tu wcześniej, lecz zajęta była poprawianiem sprawdzianów i przygotowaniami do końca semestru. Jest maj, wokół unosi się zapach słodkich pyłków i deszczu. Ruth się zatrzymuje, wdycha świeże powietrze i rozkoszuje się poczuciem swobody, jakie daje przebywanie na wolnej przestrzeni w wiosenne popołudnie. Jeśli nie liczyć kilku pojedynczych dni, w tym roku nie było jeszcze tak ładnej pogody, dlatego stara się wykorzystać okazję i zwraca twarz ku słońcu.
6
‒ Ruth!
Obraca się i widzi mężczyznę zmierzającego w jej stronę. Ma na sobie dżinsy i przybrudzoną koszulę, idzie pewnie, stawiając długie kroki, jakby w ogóle nie odczuwał, że się wspina. Jest wysoki i szczupły, ma ciemne włosy, lekko siwiejące na skroniach. Ruth go rozpoznaje: to doktor Max Grey z Uniwersytetu w Sussex, archeolog i ekspert z zakresu Brytanii rzymskiej, który kilka miesięcy temu wygłosił wykład na jej uniwersytecie.
‒ Cieszę się, że przyjechałaś ‒ mówi i rzeczywiście wygląda na zadowolonego. To rzadkie u archeologów, którzy na ogół nie tolerują innych ekspertów wtrącających się w ich pracę. A Ruth to autorytet z zakresu kości, rozkładu i śmierci. Jest kierownikiem katedry archeologii sądowej na Uniwersytecie Północnego Norfolku.
‒ Dotarliście do fundamentów? ‒ pyta Ruth, idąc za Maksem na szczyt. Tutaj jest chłodniej, z góry dobiega śpiew skowronka.
‒ Prawdopodobnie tak ‒ odpowiada Max, wskazując na prosty wykop przed nimi. W połowie jego długości widać linię z szarego kamienia.
‒ Chyba znaleźliśmy coś, co cię zainteresuje.
Nie musiał wyjaśniać, co to takiego.
‒ Kości ‒ rzuca krótko Ruth.
Inspektor Harry Nelson krzyczy. Pomijając bardzo rzadkie wybuchy złości w pracy (w obecności żony i córek jest łagodny jak baranek), nie jest typem krzykacza. Z jego ust padają
7
zazwyczaj stanowcze, krótkie komendy, wydawane zresztą w biegu, w trakcie wykonywania poszczególnych zadań. Jest człowiekiem szybkich decyzji, a już na pewno nie grzeszy cierpliwością. Lubi działać: łapać przestępców, przesłuchiwać podejrzanych, szybko jeździć i dużo jeść. Nie cierpi zebrań, bezsensownych dyskusji i wysłuchiwania rad. A już zwłaszcza nie sprawia mu przyjemności siedzenie w gabinecie w piękny wiosenny dzień i pastwienie się nad nowym komputerem, by raczył nawiązać z nim łączność. Stąd te krzyki.
‒ Leah!
Leah, kierownik administracyjny Nelsona (albo sekretarka, jak sama woli się nazywać), wchodzi ostrożnie do gabinetu. To drobna, ciemnowłosa, dwudziestopięcioletnia dziewczyna, za którą z przyjemnością oglądają się młodsi policjanci. Nelson natomiast kojarzy ją przede wszystkim z kawą i informacjami o nowych technologiach, które chyba z każdym dniem zmieniają się i stają coraz bardziej kapryśne.
‒ Leah ‒ skarży się ‒ znowu wszystko zniknęło.
‒ Czy wyłączył pan komputer? ‒ pyta dziewczyna.
Nelson znany jest z tego, że w chwilach frustracji wyciąga z gniazdek wtyczki, kiedyś nawet zgasił wszystkie światła na piętrze.
‒ Nie... No, może raz czy dwa.
Leah zagląda pod biurko, by sprawdzić kable.
‒ Chyba w porządku ‒ mówi. ‒ Niech pan wciśnie klawisz.
‒ Który?
‒ Obojętne.
8
Nelson uderza w klawisz spacji i komputer cudownie wraca do życia, o czym zresztą z samozadowoleniem powiadamia: „Dzień dobry, inspektorze Nelson”.
‒ Odpieprz się ‒ odpowiada Nelson i sięga po myszkę.
‒ Słucham? ‒ Leah unosi brew.
‒ Nie ty. To niech spieprza. Jak zechcę pogawędzić, dam znać.
‒ Jest tak zaprogramowany, żeby pana witać ‒ mówi Leah spokojnie. ‒ Mój gra melodyjkę.
‒ O rany...
‒ Nadinspektor Whitcliffe mówi, że wszyscy mają się zapoznać z nowymi komputerami. Dzisiaj o czwartej jest szkolenie.
‒ Jestem zajęty ‒ mruczy Nelson, nie podnosząc głowy. ‒ Mam naradę w okolicy Swaffham.
‒ Czy to nie tam są te wykopaliska? ‒ pyta Leah. ‒ Widziałam w „Time Team”.
Stoi odwrócona do Nelsona plecami, układając dokumenty na półkach, nie widzi więc nagłego zainteresowania, jakie pojawiło się na jego twarzy.
‒ Wykopaliska? Archeologiczne?
‒ Aha ‒ mówi Leah i odwraca się ‒ znaleźli tam całe rzymskie miasto... Tak przynajmniej myślą.
Nelson przysuwa się do monitora.
‒ Dużo tam tych archeologów?
‒ Tak. Mój wujek jest właścicielem pubu w tej okolicy i mówi, że przychodzą do niego co wieczór. Musiał podwoić zamówienie na cydr.
‒ Typowe ‒ bąka Nelson. Archeolodzy wyglądali mu na
9
takich, którzy piją cydr. A przecież wiadomo, że prawdziwi mężczyźni piją piwo z chmielu. Chociaż kobiety archeolodzy to już całkiem inna sprawa. ‒ Może tam zajrzę w drodze powrotnej.
‒ Interesuje się pan historią? ‒ pyta Leah z niedowierzaniem.
‒ Ja? Oczywiście. Oglądałem wszystkie odcinki „Sharpe'a”.
‒ No to mógłby się pan przyłączyć do naszej drużyny w pubie.
‒ Za bardzo się denerwuję ‒ odpowiada Nelson spokojnie, wpisując jednym palcem swoje hasło. „Nelsoni”, żeby nie było wątpliwości. ‒ Zrób dla nas kawę, dobrze?
Swaffham to malownicze miasteczko targowe, niczym nie różniące się od tych, przez które Nelson codziennie przejeżdża, nawet ich nie zauważając. Kilka kilometrów dalej są już pola z trawą po pas, drogowskazy na rozstajach i krowy wlokące się przez drogę, prowadzone przez nieobecnego myślami chłopca w quadzie. Nelson szybko się zgubił i już miał zrezygnować, gdy przyszło mu do głowy, żeby zagadnąć zamyślonego młodzieńca o drogę do pubu Phoenix. Jeśli zabłądzi się w hrabstwie Norfolk, najlepiej pytać o pub. Okazało się, że to niedaleko, Nelson zawraca więc w błocie, skręca w drogę, która niewiele różni się od polnego traktu, i oto ma przed sobą niski, kryty strzechą budynek zwrócony frontem do wysokiego trawiastego nasypu. Wjeżdża na parking przed pubem i z biciem serca, którego nie chce uznać za przejaw podniecenia, rozpoznaje zniszczone czerwone renault po przeciwnej stronie drogi, u
10
podnóża wzniesienia. Po prostu dość długo jej nie widziałem, tłumaczy sobie. Dobrze będzie nadrobić zaległości.
Nie ma pojęcia, gdzie szukać stanowiska archeologicznego ani jak ono wygląda, ale zakłada, że więcej zobaczy ze szczytu nasypu. Jest piękny wieczór, powietrze łagodne, na trawie kładą się długie cienie. Nelson jednak nie zwraca uwagi na krajobraz, myśli o ponurej linii brzegowej, o ciałach zmytych do morza przez gwałtowną falę, o okolicznościach, w których poznał Ruth Galloway. Była archeologiem sądowym, dlatego wezwano ją, gdy w odludnych bagnach hrabstwa Norfolk, nazywanych Słonymi Błotami, odkryto ludzkie kości. Mimo że tamte kości, jak się okazało, miały ponad dwa tysiące lat, Ruth z czasem zaangażowała się w nowszą sprawę ‒ uprowadzonej pięcioletniej dziewczynki, w której szczęśliwy powrót już prawie nikt nie wierzył. Nie spotkał się z Ruth od zamknięcia tamtej sprawy trzy miesiące temu...
Ze szczytu wzgórza widzi tylko kolejne wzniesienia. Jedyne godne uwagi elementy krajobrazu to jakieś roboty ziemne w oddali i dwie postaci idące szczytem nasypu: szatynka w luźnym ciemnym ubraniu i wysoki mężczyzna w ubłoconych dżinsach. Na pewno jeden z amatorów cydru.
‒ Ruth! ‒ woła Nelson. Dostrzega, że na jego widok się uśmiecha. Ma naprawdę uroczy uśmiech... Oczywiście nigdy jej tego nie powiedział.
‒ Nelson!
Dobrze wygląda, myśli inspektor. Jej oczy błyszczą, policzki zaróżowiły się od wysiłku. Nie zeszczuplała. Nagle
11
uświadamia sobie, że czułby rozczarowanie, gdyby było inaczej.
‒ Co ty tu robisz? ‒ pyta kobieta. Nie całują się, ani nawet nie podają sobie dłoni na powitanie, tylko oboje uśmiechają się szeroko.
‒ Miałem naradę w pobliżu. Usłyszałem, że są tu wykopaliska.
‒ Czyżbyś teraz oglądał „Time Team”?
‒ To mój ulubiony program.
Ruth uśmiecha się sceptycznie i przedstawia swojego towarzysza:
‒ To doktor Max Grey z Uniwersytetu w Sussex. Kierownik robót. Max, to inspektor Nelson.
Mężczyzna nazwany Maksem patrzy zdumiony. Nelson uświadamia sobie, że jego profesja i ranga jakoś nie pasują do tej wieczornej scenerii. Cóż, nawet tutaj zdarzają się przestępstwa, miałby ochotę wyjaśnić Greyowi. Wie, że naukowcy raczej nie lubią policji.
Doktor Grey zdobywa się na uśmiech.
‒ ...
mosciska45