Benford Gregory - Efekty relatywistyczne.pdf

(176 KB) Pobierz
Microsoft Word - Benford Gregory - Efekty relatywistyczne
Gregory Benford - Efekty Relatywistyczne
Weszli gwarnie do pomieszczenia śluzowego śmiejąc się, przekomarzając i pokrzykując
wesoło. W tle dudnił głęboki, chropawy bas. Ponad niego wzbijały się lekko szczebiotliwe,
wibrujące nuty głosów żeńskich.
Harując ciężko, na równi z mężczyznami i w ich towarzystwie, kobiety nabrały szorstkich
manier upodabniając się sposobem bycia do brzydszej połowy społeczeństwa.
Było ich dwanaścioro. Szybko i sprawnie zrzucali z siebie ubrania. Dawno zapomnieli o
wstydzie, a myślami byli już przy czekającej ich robocie.
- Dasz radę, Nick? - spytał Jake zsuwając szorty i przypinając do kolan i łokci gniazda
wejściowe. Skórę miał poczerwieniałą i zrogowaciałą od lat serwopracy sprzężonej.
- Jakoś sobie poradzę - odparł Nick. - Natrafiamy już na całkiem gęstą plazmę. Będzie
niedługo walić gardzielą jak diabli. - Był wysokim mężczyzną o szerokich barach i grubych
nadgarstkach, co nadawało mu wygląd boksera wagi ciężkiej, a jednak z całej jego postaci
emanowała jakaś lekkość i zwinność.
- Strumień jak cholera - powiedział Jake. - Nietrudno się spietrać.
- Nie dochrapałbym się mojej pozycji w tabeli, gdybym trząsł portkami, bo trochę więcej
jonów leci sobie rurą.
- A tak, tak. Jak pamiętam, jesteś całkiem wysoko na liście - powiedział Jake zerkając z
niechęcią na wielkoluda.
- No, no. Jak ostatnio sprawdzałam, był pierwszy - wtrąciła z sąsiedniego boksu Faye.
Ryknęła gardłowym śmiechem, który przetoczył się przez pomieszczenie śluzowe i skłonił
wszystkich do spojrzenia w ich stronę. Czy to cię właśnie gryzie, Jake?
Jake wykonał nieprzyzwoity gest pod bliżej nieokreślonym adresem i ciągnął dalej.
- Dobrze się czujesz, Nick?
- O co ci chodzi? Że mam trzęsionkę? - Nick splunął z nagłym rozdrażnieniem -
Przeziębiłem się i tyle.
- Nie wstyd ci akurat teraz cykorować? - odezwała się łobuzersko Faye. - Tylko patrzeć jak
dostaniesz awans i powędrujesz na górę. - Wprawnym ruchem poprawiła biustonosz
podtrzymujący jej obfite piersi.
Nick zerknął na nią z ukosa. Cały kłopot w tym, że pracując dłuższy czas z kobietą, zaczyna
się w końcu upatrywać w niej jeszcze jednego konkurenta. Kiedyś miał chęć zabawić się z
Faye - czasami naprawdę nieźle się prezentowała - ale teraz traktował ją jak jednego z rywali,
który bez wahania wepchnąłby go w wir, gdyby miał na to chociaż pięćdziesiąt procent szans.
Problem polegał na tym, aby nie dać ani jej, ani komukolwiek innemu okazji do zbliżenia się
do siebie pod jakimś zabawnym kątem celem nadania mu jakiegoś niespodziewanego
momentu. Przyglądał się jej od niechcenia, wprawnymi ruchami naciągając uprząż z
gniazdami złączy. A jednak coś w sobie miała...
- Zrobisz jeszcze jedną dobrą rundkę - odezwała się Faye mrużąc szelmowsko oko - i masz
promocję w kieszeni, Ja ci to mówię.
- To zależy od tego, co powiedzą ci z góry, z pokładu A.
- Tyci, tyci, ciut, ciut mruknął pod nosem Jake . Nie mógł powstrzymać głośnego chichotu,
szczególnie, że wiedział, jak zdenerwuje tym Nicka. Ale wielkolud nie odzywając się,
flegmatycznie podłączał uprząż do swego układu nerwowego.
Przekaźniki wsuwają się z trzaskiem w gniazda i po perkusyjnych uderzeniach, które
wstrząsają jego ciałem, Nick wyczuwa, jak każdy z nich wchodzi na swoje miejsce. Nigdy do
tego nie przywyknie, chociaż w obsłudze Głównego Układu Napędowego pracuje już wiele
lat. Kiedy tak naprawdę usiadł i zastanowił się nad tym na , spokojnie, dochodził do
przekonania, że wcale nie lubi tej roboty. Przed zejściem na dół, na swoją zmianę, był zawsze
roztrzęsiony. Postanowił sobie na początku, że nie , będzie o tym myślał, jeśli: nie będzie miał
w nadmiarze tej hydroponicznie przetworzonej cieczy - substancji naszpikowanej obficie
witaminami B i C i nie mogącej wyrządzić nikomu najmniejszej krzywdy, nawet pozostawić
po sobie bagna w ustach i bolesnego kaca, tylko, że ten napój nigdy nie działał zupełnie tak,
jak trzeba, bo na statku nic już tak nie działało. Jeśli pozwalał sobie na nadużycie tego
specjału, wyłączał się stopniowo z konwersacji, w jakimkolwiek by był towarzystwie,
zaszywał się gdzieś w kącie i ktoś znajdawał go w godzinę czy dwie później zagapionego w
ścianę lub w swego drinka, przeżywającego na nowo godzimy spędzane w rurze i
wspominającego ojca i dziadka, których pamiętał jak przez mgłę. Obaj umarli na tego starego,
podstępnego, czarnego raka, tak samo zresztą jak osiemdziesiąt procent stanu osobowego ich
brygady i nikt nie robił tajemnicy z faktu, że pomimo wszystkich konstrukcyjnych środków
zabezpieczających, jak pięćdziesięciometrowe skalne ściany, grodzie ze stali węglowej i
ołowiana wykładzina włazów, Napęd Główny był pod tym względem najgorszym miejscem
na statku. Jasne, człowiek byłby cholernym głupcem, gdyby o tym me myślał, ale przecież
ktoś musiał to robić, bo zginęliby wszyscy. Ta praca przeszła na Nicka po ojcu, bo rodzina
wykonywała ją od pokoleń, od pierwotnego składu załogi i zadecydowali o tym oryginalni
oficerowie z mostka na długo przed narodzinami, Nitka. To był jedyny rodzaj organizacji
społeczeństwa, jaki socjometryści uznali za możliwy do wprowadzenia na statku, który
musiał lecieć wśród gwiazd. Wiedzieli to wszyscy i nikt tego nie kwestionował, bo nie było
innego wyjścia. Przekonał się o tym, od kiedy potrafił pojąć sens nabożeństw, obchodów
kolejnych rocznic Wybuchu ; na górze, na mostku, czy historii, które opowiadał mu ojciec,
kiedy już umierał na to czarne, pełzające paskudztwo pożerające go od środka. Nick
przekonał się o tym...
- Boże, ten konus staje się gorszy z każdym... patrzcie - Faye wskazała coś palcem.
W górę grodzi, przebierając niemrawo długimi nogami po jej ceramicznej gładzi, pełzł
pająk.
- Musiał tu przyleźć z Agro - wtrącił ktoś.
- Aha! Nie zabijajcie go. Szlag mógłby trafić całą tą cholerna biosferę. Pourywaliby wam za
to te wasze zakute łby.
Pomruk niechętnej zgody.
- Patrzcie na tego kretyna - powiedział Jake. - Przylazł z dołu aż tutaj. Musiał drałować
szybami wentylacyjnymi, kanałami energetycznymi i licho wie którędy jeszcze. - Pochylił się
nad pająkiem i przyjrzał mu uważnie. Stworzenie miało dobre trzy centymetry średnicy i było
matowoszare. - Śliczny jak grzech, co?
Nick przypinał do stawów ostatnie gniazda i próbował zignorować Jakea. - Aha!
- Biedaczek. Nie wie nawet, gdzie go diabli przynieśli, no nie? Nie rozumie, jakie to ważne
miejsce. W tej śluzie zobaczymy niedługo początek nowego roku, niedługo Nick dochrapie
się tutaj kompletu punktów. Zostanie nowym wspaniałym, a my co? Ech, do diabła, my
będziemy jak ten pajączek - malutcy i mający swoją maciupcią cegiełkę w wielkiej budowie
Nickowej kariery. Pomyślcie tylko, jak to stworzonko...
- Pocałuj mnie w dupę - uciął opryskliwie Nick.
W powietrzu wisiało jakieś napięcie. Nick wyczuwał je i zdawał sobie sprawę, że ma ono
związek z jego upartym dążeniem do awansu, coś w tym rodzaju, ale nie warto się było tym
przejmować. Kiedy skończy z tą robota , i przeskoczy o szczebel wyżej w hierarchii, będzie
miał sporo czasu, żeby to przemyśleć. Wtedy będzie miał dużo czasu.
Gong zadźwięczał metalicznie. Mężczyźni i kobiety kończyli pośpiesznie nakładanie swego
rynsztunku. Do pomieszczenia wkroczył pastor i tak samo jak na każdej innej zmianie
zaintonował modlitwę o bezpieczeństwo. Nic nowego, ale napięcie pozostaje. Jasne, pomyślał
Nick, wlatywali przecież w coraz gęstszą plazmę. Ale o tym w modlitwie nie było dużo.
Mamrotał ją jednak razem z innymi. Zwykle tego nie robił. Do nabożeństw odnosił się
obojętnie - wszyscy chodzili, nie do pomyślenia było, aby nie pójść, a poza tym nie dostałby
awansu, gdyby regularnie nie pokazywał swojej twarzy, nie przepychał się łokciami do
barierki odgradzającej ołtarz, nie przyjmował z rąk kapłana opłatka tego cierpkiego,
gronowego soku, od którego, przy próbie przełknięcia, drętwiały usta tak samo jak od wielu
tych gadek, które chcieli, aby przełknął, ale robił to, przełykał, bo musiał, bo ci, którzy się
wyłamują, do niczego nie dochodzą. Mamrotał więc wraz z innymi, klepiąc bezmyślnie znane
słowa litanii. Wąskie usta pastora poruszały się wymawiając archaiczne frazy, znaczące teraz
mniej niż nic. Kiedy podniósł wzrok, wszystkie twarze były skupione, wszyscy
przygotowywali się psychicznie do wejścia w wyjącą gardziel statku.
Nick leży niemy i ślepy i przez chwilę nie czuje nic, prócz skostniałej ciszy. Zbiera się w
nim, zacierając nikłe uwieranie ryjkowatych złączy, które czepiają się jak pijawki jego
nerwów i mięśni i wywierają nacisk, który wzmacnia każdy ruch i...
...błysk...
...odczepia się od krępujących kabli, przewala się nad nim fala wzroku dźwięku - smaku -
dotyku - tak silny i gwałtowny natłok wrażeń, że szarpie się odruchowo pod jego, naporem.
Jest sprzężony z czymś przypominającym węgorza, co płynie, trzepocze się i nurkuje w
wyjącym tańcu protonów. Resztę statku osłaniają zabezpieczające skalne płyty. Ale węgorz
jest jego, węgorz jest nim. Dygocze, rzuca się i wije mknąc wzdłuż gładkich pasm
magnetycznych płaszczyzn. Nick'owi przypomina o pływanie.
Prąd rwie wokół i Nick czuje na sobie jego urywany oddech. Spada w oślepiająco
pomarańczowym blasku czując przypływ siły. Jego błyszczącą półkę spowija kokon
zapętlających się magnetycznych pól, odpychających nadlatujące protony, wprawiających je
w wiatr szalonego gawota, dzięki czemu te ciężkie cząstki nie mogą z chrzęstem i rozbłyskam
uderzać o jego gładka skórę. Nick rozluźnia mięśnie i nurkuje w szalejącą przed nim burzę.
Czuje, jak linie sił pola magnetycznego rozciągają się, niczym gumowe taśmy. Skręca w bok i
przyspiesza.
Igrają nad nim strumienie protonów. Zderzają się w połyskliwych kolizjach, ale nie reagują
ze sobą. Zbyt silnie się odpychają, a więc to plazma nie jest w stanie wywołać ich zapłonu,
nie może popchnąć ich ku sobie z dostateczną gwałtownością. Potrzeba czegoś więcej, bo
gardziel statku nie zbierze wystarczającego plonu pojedynczych atomów wodoru, nie wznieci
z nich energii.
Tam - w tej wyjącej burzy Nick widzi błękitne punkciki. To klucze, katalizatory: jądra
atomów węgla unoszące się jak mewy w prądzie wstępującym.
Znacząc jego drogę, świeca rozszczepianym światłem fosfory. Płynie w rwącym strumieniu
białobłękitnej poświaty, poprzez mroczną -burzę łączących się ze sobą w termojądrowej
reakcji jonów. Obserwuje pióropusze jąder atomów węgla uderzające w roje protonów,
wiążące się z nimi, aby utworzyć cięższe jądra atomów azotu. Prąd wiruje z wizgiem na
skórze Nicka i ten czuje i smakuje skluszczony, powolny azot napotykający powódź
protonów. Te dwa strumienie zlepiają się ze sobą z mięsistym mlaśnięciem, przywierają do
siebie, trzęsą jak krople deszczu - spadają - mieszają, pęcznieją w nowe jądra, jeszcze cięższe:
jądra tlenu.
Ale zielone kropeczki tlenu nie są stabilne. Te kruche twory rozpadają się natychmiast.
Poprzez wszechobecny blask rzygają strugi nowych cząstek to neutrina, rumiane fotony
światła, a dalej nadlatują statecznie ciemniejsze i cięższe dzieci tego związku: rozdęta,
ciemnozłota chmura większej odmiany azotu:
Proces trwa dalej. Każde z jąder zderza się miliony razy z innymi, tworząc wir świetlistych
plamek przypominających płatki śniegu. Wszystko to w czasie jednego uderzenia serca. Płatki
pędza wzdłuż linii sił pola magnetycznego. Pośród błądzących jak kapryśne ćmy pyłków
śmigają i rozbłyskują promienie gamma. Nuklearny pożar rozświetla długi ryczący tunel
stanowiący część głównego napędu statku. Nad płynącym tym tunelem Nickiem rozrywają
się rozgrzane do białości iskry. Dostrzega przed sobą fioletowe kropki ciężarnego azotu ;
słyszy ich zderzenia z cząsteczkami węgla plus i cząsteczkami alfa. I tok wreszcie ta długa
kaskada daje w rezultacie węgiel, który rozpocznie znowu życie w gwiżdżącej zamieci
protonów nadlatujących od wysuniętej na zewnątrz paszczy statku. Z pomacą węgla atom
międzygwiazdowego wodoru rozrósł się z samego tylko protonu do, ostatecznie, cząsteczki
alfa - stabilnej bryłki dwóch neutronów i dwóch protonów. Cząsteczka alfa jest
ukoronowaniem całego procesu. Wylatuje z zamglonej burzy unosząc z sobą energię, której
dostarczyła reakcja termojądrowa. Bogaty gaz międzygwiazdowy został poślubiony - proton z
protonem, z węglem jako swatem.
Nick czuję, że szarpie go wzrastające pole elektryczne. Wykonuje gwałtowne ruchy, aby
strząsnąć z siebie nadmierny ładunek. Noszenie tutaj na sobie opończy z elektronów może
być fatalne w skutkach. Dalej, w górę strumienia, znajduje się przeżuwający przełyk czerpaka
statku, do którego wsysane są nadlatujące protony i w którym zostają one ograbione ze swej
energii kinetycznej przez potężne pola elektryczne. Tam też cząstki zostają spowolnione,
uwięzione wewnątrz statku, a energia ich strumienia zmagazynowana w kondensatorach.
Za nim ryczy cyklon. Nick podpływa do ściany komory spalania. Szalejący wokół niego
nuklearny pożar nigdy nie jest jednorodny, nie może być jednorodny, bo przelatują tędy
śmieci kosmosu, jak mąka naszpikowano ziarnami granitu. O te żywe ściany rozbryzguje się
nadlatujący bez przerwy atomowy deszcz, zabijając biegnące nimi pasma organicznego
nadprzewodnika.
Nick odpycha się od rozciągliwych jak guma pól magnetycznych i. przemyka nad
wielobarwną, żółto niebieską skorupą pokrywającą ściany. W migotliwym blasku
promieniowania podczerwonego i ultrafioletowego rodzi łuskowaty osad tłumiący pola
magnetyczne i spowalniający nuklearną pożogę w gardzieli. Wije się, wygina i obraca
węgorzowatym kształtem. Sprowadza działo elektronowe, na zakres fal milimetrowych.
Wypala. Wiązka elektronów mknie z suchym trzaskiem ku pokrytej łuską ścianie.
Elektronowy język nadgryza ją i żłobi. Łuski smażą się, czernieją i wreszcie kipią jak
gotująca się smoła. Rwące strumienie protonów zmywają te bąble odkrywając z wolna ukryty
dotąd pod spodem lśniący metal. Odsłonięte nadprzewodzące włókna mogą teraz rozpocząć
swe powolne samooczyszczanie, życiem odpędzać śmierć. Ich długie łańcuchy organicznych
molekuł mogą żywić się i rozrastać na nowo. Nick dostrzega odrywającą się od ściany spiralę
wrzecionowatych włókien, która unoszona - prądem oddala się wirując w oczyszczającej
protonowej burzy. Umarłe włókna trzaskają i błyskają przy zderzeniach z nadlatującymi
protonami i Nick słyszy w swych słuchawkach zwielokrotniony huk tych kolizii.
Coś go szarpie. Dostrzega wzdęty czerpak, obok którego śmigają naładowane energią
cząstki alfa. Pędzą jak świetliste, osłabłe osy. Czerpak wsysa je. W jego wnętrzu zostaną
zebrane, wyssane z energii i zaindukują megawaty mocy dla statku, który wysączy do
ostatniej kropli ich moment pędu i odrzuci je na śmietnik rozbitych atomów.
Wtem Nick zatacza się w lewo Jezusie, jak mógł? - myśli. I smagają go pola czerpaka.
Porywa go kipiący wir pola elektrycznego o natężeniu megawoltów na metr. Dla Nicka jest
ogromny, szybki i bezlitosny (chociaż dla statku stanowi tylko maleńką zmarszczkę w jego
całkowitym momencie), a jego wirujące, błyszczące powierzchnie są bez ustanku
rozszarpywane przez magnetyczne macki. Wlot czerpaka jest nurkującą, wyjącą paszczą.
Obok, w szalonych piruetach, śmigaj strugi rozżarzonych atomów.
Wyśmiewają, się z mego. Ściany, wzdłuż których pędzi, hamują jego szybkość zwiększając
swe pola magnetyczne. Linie sił wiją się i gęstnieją.
- Jak do tego doszło? - to wszystko co ma jeszcze czas pomyśleć, zanim w pobliżu
zakwitnie krwawym blaskiem osmalona lampka alarmowa. Jego obecność w bezpośrednim
sąsiedztwie czerpaka zakłóciła proporcje związków. Oczy niemal wychodzą mu z orbit. Jeśli
reakcja wyrwie się spod kontroli, może przepalić komorę, istniejącą za nią ścianę asteroidu i
przebić się gryzącym płomieniem do wnętrza statku, do kopuły życia.
Metaliczny łoskot. Czerpak szarpie go już za obcasy. Jony rozżarzają się do białości.
Sięgają po niego na ślepo splątane magnetyczne liny, zaciskają się wokół niego.
Panika ściska mu gardło. W porywie rozpaczy wypala w ścianę ze swego działa
elektronowego w nadziei, iż da mu to świeży wektor...
Nie wystarczyło. Wokół rozkwitają i pęcznieją pomarańczowe jony.
Większość ludzi z brygady już się przebrała. Byli zmęczeni, ale odprężenie po zakończeniu
zmiany objawiało się ogólna wesołością. Nie zwracając uwagi na Nicka opuszczali
pomieszczenie śluzowe rozłażąc się na łona rodzin, na umówione spotkania, czy też w
poszukiwaniu godziwej rozrywki, która pozwoliłaby zabić czas. W leniwie roztrącanym
powietrzu rozchodził się odór potu i znużenia. Ludzie śmiali się i wykrzykiwali jeden do
drugiego stare dowcipy. Nick siedział na pryczy obejmując dłońmi głowę.
- Nic... Nic nie rozumiem. Szło mi zupełnie nieźle i nagle coś mnie capneło...
Musieli go wyciągać robotem-poszukiwaczem. Umarłby tam walcząc z prądem, uczepiony
wykładziny gardziel, unieruchomiony. Nadpływające fale odprowadzają krew do nóg i trzewi,
dodatkowe g przygważdża do grodzi i przesłania wzrok wielkimi, ciemnymi plamami.
Wszędzie unoszą się roje purpurowych plamek, przez mikrofony przetwornika napływa
głuche grzechotanie, nudności, ból rozchodzący się po ramionach...
Trzy godziny trwało wyciąganie go z kanału, kolejne trzy przywracanie do życia. Kupa
układów spaliła się na dobre. Bezużyteczny złom. Największą stratą była wysokojakościowa
Zgłoś jeśli naruszono regulamin