Anczyc W. - Przygody prawdziwe żeglarzy i podróżników.doc

(1293 KB) Pobierz
Anczyc Władysław

 

Anczyc Władysław

PRZYGODY PRAWDZIWE ŻEGLARZY I PODRÓŻNIKOW

 

 

 

 

Aleksander Selkirk

na wyspie Juan Ferdiiumdcz (1705—1709),

Spojrzyjcie na kartę Ameryki południowej. Na Oceanie Spokojnym, oblewającym zachodnie brzegi tego ogromnego lądu, o sto kilkadziesiąt mil od ziemi, leżą dwie małe wysepki, rzucone w przepaść ogromnych przestworów wody. Wy-sepki te nazywają się Juan Ferdinandez.

Jedna z nich bliżej brzegów leżąca, zowie się z tej przyczyny Mas a Tierra (bliżej ziemi), druga dalej, nazwana Mas Fuero (bliżej oddale-nia). Pierwsza na cztery mile długa i przeszło milę szeroka, jest górzysta i gęstemi lasami po-kryta ; druga stromo wybiega z bezdennych toni i jest znacznie mniejsza od swej towarzyszki.

Obydwie powstały skutkiem działania ogni podziemnych, które do dziś dnia jeszcze nie uspokoiły się i dlatego częste trzęsienia ziemi je nawiedzają.

Wysepki te wsławiły się czteroletnim poby-tem na nich majtka szkockiego, Aleksandra

Przygody żeglarzy.              1

Selkirk, którego przygody nastręczyły Danielowi Foe, pisarzowi angielskiemu, myśl napisania przy-padków Robinsona Kruzoe.

Juan Ferdinandez, żeglarz hiszpański, odkrył je w roku 1563 i od niego otrzymały nazwę. Marynarz ten odbył mnóstwo podróży morskich i prawie całe życie przepędził na pokładzie okrętu. Widok też tych pięknych wysp, bujną roślinnością okrytych, obudził w nim tęsknotę do spokojnego życia i skłonił do osiedlenia się tutaj. Zabrawszy żonę i dzieci, zaopatrzywszy się w potrzebne narzędzia i zwierzęta, a głównie kozy, przeniósł się na wyspę /Was a Tierra i wy-budował sobie tutaj osadę.

Przez kilka lat Juan Ferdinandez zażywał w swej rozkosznej siedzibie błogiego pokoju, ale nakoniec jednego lata flotylla hiszpańska zarzu-ciła kotwicę przy brzegach wyspy. Admirał za-jął ją na własność korony hiszpańskiej, a widząc nadzwyczajną żyzność ziemi, postanowił założyć tutaj osadę. Jakoż wkrótce ponad zatoką wznio-sła się mała forteczka i kilkanaście chat. Roz-gniewany Ferdinandez, że mu zakłócono spokoj- ność, zabrał rodzinę i na ląd stały powrócił.

Hiszpanie nie znalazłszy na niej złota ani drogich kamieni, znudzeni samotnem życiem i ciężką pracą, porzucili nowo założoną osadę, która też wkrótce do szczętu zniszczała. Odtąd przeszło lat sto dwadzieścia nie słyszano prawie

w Europie o wyspach Jana Ferdinandeza. Okręty płynęły zwykle inną drogą ku wyspom rozrzu-conym po Oceanie Spokojnym i czasem tylko, kiedy burza porwała statek na swe barki i po-pędziła ku północy, wystraszeni majtkowie, spo-strzegłszy sterczące z łona wód czarne opoki wysp obu, drżeli od trwogi, ażeby wściekły ura- gan nie rozkruszył ich wątłego statku o skały nadbrzeżne.

W roku 1681 toczyła się zawzięta wojna mię-dzy Anglją a Hiszpanją. Kapitan Watlin dowo-dzący małym okrętem wojennym angielskim, ści-gany przez przeważne siły hiszpańskie,, dla omy-lenia pogoni skierował statek ku wyspom Jana Ferdinandeza i u brzegów bliższej zarzucił ko-twicę. Ponieważ brakowało mu już żywności, a wyspa obfitowała w zwierzynę, Waltin wysłał kilku majtków na polowanie, a między tymi In- djanina z wybrzeży Moskito, bardzo zręcznego Strzelca. W kilka godzin później wystrzały dzia-łowe wezwały myśliwych do poWrotu na pokład, wrócili oni z upolowaną zwierzyną, tylko Indja- nina niedostawało.

Kapitan chciał czekać na Strzelca, lecz maj-tek utrzymujący straż na szczycie masztu, dał znać, że w odległości ukazują się trzy statki nieprzyjacielskie; niepodobna było narażać się na walkę nierówną, a zatem rozpięto żagle.

Tymczasem Indjanin, zapędziwszy się za dzi-

kim kozłem, ubił go nareszcie i obciążony zdo-byczą wracał nad morze, lecz z największem

O              zadziwieniem ujrzał znikający okręt. Pozostał więc mimowolnie na wyspie.

Dziki posiadał strzelbę, nieco prochu i kul, oraz wielki nóż myśliwski. Wkrótce wystrzelał całą amunicję, fuzja więc stała mu się całkiem niepotrzebną. Rozebrał ją na części, zapomocą skałki i dekla skrzesał ognia, rozpalił lufę do czerwoności i na twardej skale kuł głazem; nóż posłużył mu do nacinania żelaza, a ponieważ był obeznany z kowalstwem, wykuwał z niego różne przedmioty, mianowicie też groty do strzał i haczyki do wędek.

Odtąd mając łuk i strzały, mógł polować na kozy, które, przywiezione przez Ferdinandeza zdziczały i rozmnożyły się w ogromne stada. Oprócz kóz zbierał na pokarm muszle, raki mor-skie i łowił ryby, materjału na sznurki do wę-dek dostarczały mu jelita psów morskich znaj-dujące się tu w obfitości. Po zaspokojeniu tych najpierwszych potrzeb, pomyślał o zbudowaniu chatki.

Naścinawszy nożem cienkich pni drzewnych, zbudował sobie maleńką chatkę, pokrytą liśćmi palmowemi. Posłania dostarczył mu mech, a przy-krycia kozie skóry wygarbowane solą morską i wysuszone na słońcu; służyły mu one także za odzież, a że dziki od młodości przyzwycza-

jony był do życia bardzo skromnego, żył więc bardzo wygodnie.

W ciągu trzech lat, które Moskitańczyk prze-był na wyspie, częstokroć zawijali do niej Hisz-panie, a dowiedziawszy się o pobycie na niej dzikiego, pragnęli go pochwycić kilkakrotnie, lecz Indjanin, znając doskonale wyspę, umiał w najniedostępniejszych kryjówkach szukać schro-nienia przed swoimi prześladowcami.

Nakoniec w roku 1684 okręt francuski za-winął do brzegów wyspy, a majtkowie wylądo-wawszy na nią, znaleźli Indjanina. Dziki doznaw-szy najprzyjaźniejszego obejścia, uraczył swo-ich wybawców ucztą z ryb i koziego mięsa, a potem wraz z nimi opuścił miejsce wygnania.

Przez następne lat dwadzieścia obie wyspy stały pustkami, nareszcie zawitał tutaj Aleksan-der Selkirkj o którego pobycie podajemy krótką wiadomość.

Było to na początku ośmnastego wieku: An-glicy i Hiszpanie znowu staczali zawzięte boje na wszystkich wodach kuli ziemskiej. Hiszpanie z największem wysileniem bronili swego pano-wania na morzu; a Anglja, rosnąca coraz bar-dziej w potęgę, zadawała spróchniałej monarchji cios po ciosie i wkrótce miała ją przywieść do nicości. Nietylko floty wojenne obu państw wal-czyły z sobą, lecz mnóstwo korsarzy obu naro-dów, mianowicie też angielskich, polowało na

statki kupieckie, albo też niszczyło miasta por-towe w osadach.

Hiszpanie, władający Meksykiem i oprócz Bra- zylji całą południową Ameryką, posiadali tu bo-gate kopalnie srebra. Państwo to, zostające pod władzą niedołężnych monarchów, uległych ślepo •rozkazom Inkwizycji Świętej, było wycieńczone zupełnie. Upadł przemysł, handel i rolnictwo, a mieszkańcy nie byli w stanie płacić podatków; z tej przyczyny skarb zostawał w największym niedostatku i czerpał jedyne zasoby z kopalń amerykańskich.

Srebro wysyłano z osad na okrętach zwa-nych galjonami; Anglicy czatowali na nie po drogach morskich i bardzo często zabierali bo-gatą zdobycz, a gdy jej zabrać nie mogli, za-tapiali galjony, nabawiając tym sposobem rząd hiszpański największych kłopotów.

Nakoniec Hiszpanie, chcąc ujść czujności swych przeciwników, postanowili okręty, prze-wożące skarby, przeprowadzać drogą dalszą, lecz zato bezpieczniejszą, to jest z zachodnich brzegów amerykańskich, przez Ocean Spokojny, opływa-jąc Azję i przylądek Dobrej Nadziei.

Marynarze angielscy dociekli wkrótce tego podstępu, a admiralicja, to jest zarząd sił mor-skich Wielkiej Brytanji, wysłała w roku 1705 kilka okrętów dobrze uzbrojonych na Ocean Spokojny. Pomiędzy temi znajdowała się fregata

»Święty Jerzy« pod dowództwem sławnego Dam- pierra i towarzyszący mu bryg »Pięć Portów«, który prowadził kapitan Stradling. Obaj kapita-' nowie byli mężni i pałali chęcią zmierzenia się z marynarką hiszpańską: Stradling atoli, będąc nader gwałtownego i kłótliwego usposobienia, poróżnił się wkrótce z swym towarzyszem i po-stanowił działać na swoją rękę.

Okręt »Pięć Portów« miał dzielną osadę, zło-żoną po większej części z marynarzy starych, doświadczonych i zaprawnych do boju, ale przy- tem chciwych sławy i łupów wojennych. Pośród nich znajdował się Aleksander Selkirk, majtek dobry, ale nadzwyczajnie gwałtowny i zuchwały.

Ojciec Selkirka mieszkał w Szkocyi, w hrab-stwie Fife. Tam też urodził się i wychował Ale-ksander. Skoro doszedł do jedenastego roku ży-cia, rodzice posłali go do szkoły, ale chłopiec uczyć się nie chciał, a że w ówczesnych czasach nauczyciele nie umieli inaczej mło'dzieży zachę-cać do nauki, jak tylko rózgą, więc też Aleksan-der kilka razy uciekał ze szkoły do domu, gdzie znowu od ojca brał plagi.

Życie takie wkrótce mu się sprzykrzyło; po-mimo odbieranej chłosty, młody Selkirk nie chciał się uczyć, oddał więc go ojciec do krewnego sędziego, mieszkającego o kilkanaście mil stam-tąd nad granicą Anglji, spodziewając się, że zdaleka od domu lepiej uczyć się będzie i z cza-

sem wyjdzie na prawnika. Przebył tutaj kilka lat, ale w naukach nie postępował, a gdy go sędzia przymuszał do siedzenia za stołem i przepisy-wania papierów prawnych, potajemnie uciekł do Anglji i zaciągnął się na okręt.

Zdawało mu się, że tutaj będzie mógł robić, co mu się podoba, lecz wkrótce przekonał się, że na statku trzeba jeszcze być posłuszniejszym, aniżeli w domu. Rodzice byli dlań bardzo do-brzy; karcili go wprawdzie, ale ile razy udał się w pokorę, ojciec mu przebaczał i zapominał

o              wykroczeniu. Tymczasem kapitan okrętu nie przepuszczał płazem najlżejszego błędu i bardzo słusznie: bo gdyby na statku raz zakradło się nieposłuszeństwo, wszyscy narażeni byliby na zgubę.

Zuchwały młokos nie mógł się pogodzić z kar-nością marynarską i po paru miesiącach pobytu na okręcie umknął napowrót do Szkocji, ale zmienił nazwisko, bojąc się, ażeby go nie schwy-tano i nie karano jako dezertera.

Swoboda smakowała bardzo Selkirkowi, ale zato bieda dała mu się we znaki: nieraz dla utrzymania życia najmował się do ciężkiej pracy, a pomimo to często nacierpiał się głodu. Ponie-waż miał już nieco wprawy w robotach żeglar-skich, porzucił wnętrze kraju i udał się do je-dnego z miast nadmorskich, spodziewając się, że tam znajdzie łatwiejszy zarobek.

Przez pół roku w owem mieście portowem prowadził bardzo nędzne życie, nareszcie nie mogąc już dłużej wytrzymać, postanowił poddać się karności marynarskiej i zaciągnąć się po-wtórnie do morskiej służby.

W tym czasie Anglja prowadziła wojnę na morzu, a oprócz okrętów wojennych, które rząd wysyłał przeciwko nieprzyjacielowi, jak to już opowiadaliśmy wyżej, prywatni uzbrajali statki korsarskie. Stąd poszło, że marynarzy wszędzie brakowało, a kapitan Stradling, mający płynąć wraz z Dampierrem na Ocean Spokojny, przy-był do portu, gdzie się znajdował Selkirk, aby dzielnymi Szkotami uzupełnić liczbę majtków na tę wyprawę.

Aleksander, przyciśnięty biedą, ochotnie uległ namowie sternika i wstąpił w służbę na okręcie »Pięć Portów«. Nędza nauczyła go posłuszeń-stwa i przez pewien przeciąg czasu bardzo gor-liwie pełnił służbę na statku. Kiedy jednak od-żywił się i o dawnych nieszczęściach zapomniał, powróciła znowu dawna zuchwałość. Selkirk za-wsze chciał tak robić, jak jemu się podobało, a nie tak, jak mu rozkazywano. Z początku wa-dził się tylko z majtkami, ale potem nie prze-puścił i przełożonym, wkrótce też doczekał się bardzo smutnego losu.

Właśnie okręt przepływał około wysp Juan Ferdinandez, kiedy Selkirk, pokłóciwszy się z pod-

majstrzym okrętowym, zranił go ciężko. Prze-stępstwo to oburzyło do najwyższego stopnia całą osadę. Gdyby kapitan nie miał litości nad młodością i głupotą Selkirka, byłby go nieza-wodnie śmiercią ukarał, lecz nie chcąc jego zguby, dał mu do wyboru, albo odebrać pięćdzie-siąt plag liną, albo też opuścić natychmiast sta-tek i pozostać na pusiej wyspie, około której przepływali.

Rozumie się, że zuchwały majtek wolał wy-siąść na wyspę bezludną, aniżeli odebrać chło-stę. Natychmiast więc spuszczono łódź na mo-rze, wsadzono na nią Selkirka wraz z rzeczami należącemi do niego. Kapitan przez litość kazał dodać do tego cokolwiek narzędzi i żywności Łódź popłynęła do brzegu i w zatoce Kumber- landzkiej wysadziła na ląd Selkirka. Kiedy obej-rzał się dokoła, nie dostrzegł nigdzie żywego ducha, gdy przypatrzył się czarnym skałom po-nuro wystrzelającym z łona wód morskich, prze-ląkł się tej samotności i z płaczem błagał do-wódcy łodzi, ażeby go wziął napowrót, chcąc raczej wytrzymać plagi, aniżeli zostać opuszczo-nym wśród niezmiernych przestworów Oceanu. Odniesiono się do kapitana Stradlinga, lecz ten ani słuchać nie chciał o prośbie Selkirka i roz-kazał go pozostawić na wyspie. Wkrótce łódź odpłynęła do okrętu, który podniósłszy kotwicę, zniknął z widnokręgu wyspy.

Selkirk więc pozostał sam jeden oddzielony niezmierną wód przestrzenią od reszty świata.

Zapasy, które mu pozostawiono, składały się najprzód ze skrzyneczki z garderobą i bielizną; miał oprócz tego pościel, strzelbę, dwa funty prochu, nieco kul, krzesiwo, skałki i kociołek; nakoniec Pismo Święte i parę innych książek.

Z początku, patrząc na odpływający okręt, gorzkiemi zalewał się łzami; później znękany wpadł w ponurą rozpacz, a nawet zaczął bluźnić przeciwko Panu Bogu, że go opuścił. Nie wie-dział ten nędzny człowiek, że to, co uważał za największe nieszczęście, wyszło mu na dobre, w kilka bowiem dni Hiszpanie schwytali statek »Pięć Portów«, a ponieważ był to okręt korsar-ski, okuli całą osadę jako rozbójników morskich w kajdany i rozkazali im przez kilka lat praco-wać w kopalniach Ameryki południowej.

Selkirk uniknął tym sposobem niewoli, a los jego, chociaż bardzo dotkliwy, był nierównie lepszym niż nieszczęśliwych towarzyszów, zmu-szanych kańczugiem do ciężkiej pracy w wilgo-tnych, ciemnych i niezdrowych kopalniach, ży-wionych i odziewanych licho i tak dręczonych, że zaledwie połowa wróciła do Anglji, bo reszta z nędzy i nadzwyczajnej pracy pomarła.

Cierpienia Aleksandra były zupełnie innego rodzaju; porzucony na wyspie bezludnej, pozba-wiony ludzkiego towarzystwa i wszystkich dro-

bnych wygód, kłóre się w Europie za nic uważa, pędził dni bardzo smutne. Szczególnie też przez kilka pierwszych miesięcy pobytu na wyspie, taka go dręczyła tęsknota, że kilkakrotnie my-ślał o odebraniu sobie życia. Jadł tylko wten-czas, kiedy mu dotkliwy głód dokuczył; zasypiał dopiero wówczas, gdy już ze znużenia wytrzy-mać nie mógł; nie ruszał się prawie z miejsca i opuszczał siedzibę na brzegu morskim, kiedy trzeba było koniecznie udać się na wyszukanie żywności.

Ale wszystkie, choćby największe cierpienia, czas łagodzi; powoli majtek zaczął się przyzwy-czajać do swego położenia, a widząc, że patrze-nie na morze na nic się nie przyda, że choćby najbardziej tęsknił i płakał, to mu łzy okrętu nie sprowadzą, poddał się woli Boskiej, pogodził ze swoim losem i począł nad tem rozmyślać, jakby sobie pobyt na wyspie uprzyjemnić.

Z początku, dopóki mu prochu starczyło, po-lował na dzikie kozy; gdy wystrzelał do szczętu amunicję, a nie umiał sobie sporządzić luku i strzał, był zmuszony gonić je i chwytać w biegu, w czem nabrał tak wielkiej wprawy, że naj-szybsza koza nie uszła rąk jego. Ogień roznie-cał na wzór dzikich ludzi, trąc dwa kawałki drzewa o siebie. W rozmaitych miejscach pobu-dował chatki na przechowywanie zapasów, a to z tej przyczyny, aby w razie wylądowania Hisz-

panów, nieprzyjaciel nie znalazł i nie zniszczył naraz wszystkiego; nareszcie w jednej obszer-niejszej chatce, skrytej pomiędzy skałami, urzą-dził sobie sypialnię i w niej też w czasie dni słotnych przesiadywał.

Kto nie doświadczał, co to jest samotność, ten nie uwierzy, jaki ona zbawienny wpływ wy-wiera, a mianowicie też na ludzi zepsutych. Sel- kirk przed przybyciem swem na wyspę, przez cały czas pobytu na okręcie nigdy nie pomyślał

o              modlitwie, nigdy nie podziękował Panu Bogu za Jego dobrodziejstwa; teraz zaś sam, oddalony od ludzi, zaczął się gorąco modlić, w czasie pracy śpiewał psalmy, czytywał Pismo Święte, a roz-myślając o swej przeszłości, żałował bardzo da-wniejszych złych postępków.

Na żywności mu nie zbywało; oprócz ko-ziego mięsa, miał także dostatek ryb, które w braku sieci poławiał następującym sposobem. Z łoziny plótł zastawki, któremi zagradzał ujścia strumieni wpadających do morza, jak to u nas zwykli robić górale. Z początku dokuczał mu bardzo braj< soli, ale wkrótce przyzwyczaił się bez niej obchodzić.

Skorupiaki morskie smakowały mu wybornie, jadał je albo surowe, albo przypiekane na wę-glach, niekiedy zaś gotowane w wodzie; cza-sami do rosołu z koziego mięsa dodawał raków morskich. Kozy chwytane przez Selkirka miały

smak wyborny, albowiem nie posiadały odraża-jącej woni, jaką się odznacza mięso kóz euro-pejskich.

W czasie czeroletniego pobytu na wyspie Juan Ferdinandez, Selkirk schwytał przeszło ty-siąc kóz, z których większą połowę wypuścił wolno, naznaczywszy im tylko uszy, dla rozpo-znania na przyszłość. Raz ścigając kozę, zapędził się nad brzeg przepaści: gęste krzewy zasłaniały otchłań, Selkirk jej nie widział i wraz z kozą stoczył się na dół. Gwałtowne uderzenie przy-prawiło go o stratę zmysłów. Po kilkunasto -go- dzinnem omdleniu przyszedł wreszcie do siebie, lecz był tak potłuczony, że zaledwie zawlókł się na drugi dzień do swej chaty, odległej o pół ćwierci mili, i później przez dni dziesięć nie był jej w stanie opuścić.

Wówczas to nie mogąc niczem się zatrudnić, po całych dniach czytywał biblję i niezmiernie zasmakował w tej księdze pełnej mądrości. Ile razy później napadła go tęsknota, albo zwątpie-nie w miłosierdziu Bożem, uciekał się do czy-tania Pisma Świętego, czerpiąc w niem wytrwa-łość, nadzieję i pociechę.

Powoli wracał mu dawniejszy wesoły humor, nieraz zapominając o swojem smutnem położeniu; bawił się z oswojonemi kozami i dzieląc ich igraszki z koźlętami, ścigał się i Wesołe wypra-wiał skoki.

Raz porzuciwszy nieruchawe życie, jakie pro-wadził z początku, począł odprawiać -ciągle wę-drówki po wyspie, to dla dokładnego jej pozna-nia, to dla wyszukiwania roślin i zwierząt, z któ-rych mógłby mieć pożytek. W czasie tych wy-cieczek znalazł drzewko podobne do mirtu, zwane pimentowem, z którego otrzymuje się ziarnka, zwane angielskiem zielem. Drzewko to było mu bardzo pożytecznem; gałęzie przesiąknięte ży-wicą, a więc bardzo smolne, były niezmiernie przydatne na opał, a nadto wydawały dym aro-matyczny, w którym wędząca się kozina nabie-rała nader przyjemnego zapachu; ziarna mocno korzenne, stanowiły doskonałą przyprawę do ryb i pieczonego mięsa koźlego. Innym razem na-potkał znowu palmę, której soczystych liści uży-wają w tamtejszych stronach na jarzynę i dla-tego zowią ją kapustą palmową. Tak pomnażała się wciąż liczba potraw, któremi wygnaniec uroz-maicał swoje obiady.

Łagodny i przyjemny klimat wyspy wielkiem był dla Selkirka szczęściem: cóżby się z nim stało, gdyby zamiast na wyspy Ferdinandeza wysadzono go gdzieś na północy? Któż wie, czy zdołałby przeżyć pierwszą zimę, a jeśliby ją na-wet przeżył, przez jakie straszne przechodziłby koleje pośród śniegów i lodowatych tchnień pół-nocnego wichru, nie mając dobrze zabezpieczo-nego mieszkania. Tymczasem tutaj klimat był

nadzwyczaj miły, ani upały dokuczające pod równikiem, ani mrozy i śniegi nie dokuczają, w zimie, którą tu zastępuje kilkotygodniowa pora deszczów, poczem znów wraca wiosna w ca-łej swej piękności i sile. W lecie niema skwa-rów, bo wiatry morskie odświeżają ciągle po-wietrze, a miła zieloność przez cały rok ziemię okrywa.

Przez cały czas Selkirk, wyjąwszy upadku ze skały, ani razu nie zachorował. Kiedy mu się suknie zdarły do szczętu, zrobił sobie opończę z kozich skór, obuwia zaś nie używał wcale.

Z początku trudno mu było chodzić boso, lecz potem przyzwyczaił się, a skóra podeszew tak stwardniała, że bez trzewików mógł się obcho-dzić. Koszul posiadał tak znaczny zapas, że mu . na cały czas wystarczyło. Kiedy nóż zużył mu się zupełnie, zrobił sobie inny z żelaznej obręczy, znalezionej na brzegu morskim, wyklepał ją naj-przód na kamieniu, a potem wyostrzył na gła- ziku.

Jedna tylko okoliczność nie pozwalała mu żyć w zupełnym spokoju. Od czasu do czasu ukazy-wały się u brzegów wyspy okręty, a czasami nawet zarzucały w przystani kotwicę. Ujrzaw-szy żagiel, Selkirk wdrapywał się na skałę i z ukrycia śledził ostrożnie, do jakiego narodu statki należały. Na nieszczęście, bywały to za-wsze okręty hiszpańskie; gdyby majtkowie do-

strzegli go i dowiedzieli się, *że jest poddanym Wielkiej Brytanji, pocliwyciliby go natychmiast i uwieźli do kopalń, a może nawet i śmiercią ukarali; Aleksander więc krył się przed nimi. Zdaje się, że od schwytanej osady statku »Pięć Portów« dowiedzieli się o pobycie Selkirka, gdyż kilkakrotnie przybiwszy do brzegu, wysyłali na ląd majtków, którzy przetrząsali nadmorskie lasy i skały, jakby kogoś szukając.

Jednego dnia oddział uzbrojonych, z okrętu hiszpańskiego wysłany, dostrzegł Selkirka i puścił się za nim w pogoń; lecz ten, szybki jak strzała, wymknął się ścigającym i schronił wewnątrz wypróchniałego drzewa. Hiszpanie przez cały dzień szukali go, lecz nadaremnie, i dopiero nad wieczorem, straciwszy wszelką nadzieję schwy-tania Szkota, odpłynęli na morze.

Nakoniec dnia pierwszego lutego 1709 roku, ukazały się na brzegach wyspy dwa okręty angielskie wojenne, jeden zwany »Książę« pod dowództwem kapitana Roggersa, drugi »Księżna*, którym dowodził »Courtenaj«. Na pokładzie pierw-szego znajdował się Dampier, za jakieś prze-winienie zdegradowany z kapitana na sternika okrętowego.

Kiedy oba statki zbliżyły się do wyspy, spusz-czono szalupę na morze, a kilkunastu ludzi popłynęło ku lądowi przed samym wieczorem. Osada szalupy spostrzegła w oddaleniu ogień.

Przygody żcglarry.              2

Anglicy w mniemaniu, że Hiszpanie znajdują się na lądzie, natychmiast powrócili do okrętu i do-piero nazajutrz, skoro się przekonano, źe nigdzie niema statku nieprzyjacielskiego, dowódcy wy-słali dwa czółna dobrze uzbrojone.

Selkirk o świcie spostrzegł okręty, a przeko-nawszy się z budowy, że to są jego rodacy, wybiegł na spotkanie szalup. Zawieziono go na okręt, a Dampier ujrzawszy go, przypomniał sobie Selkirka i zaświadczył przed kapitanem, że wygnaniec jest dobrym majtkiem. Roggers zaproponował Selkirkowi, żeby się znowu do służby morskiej zaciągnął, na co też ten chętnie przystał.

W pierwszych dniach po przybyciu na okręt, Szkot nie mógł się rozmówić ze swymi towa-rzyszami, gdyż przez lat cztery nie rozmawiał z nikim, a zapomniawszy prawie zupełnie użycia mowy, zaledwie pół-słowa wymawiał. Kiedy ka-pitan rozkazał mu dać kielich rumu, dotknąć go nie chciał; gdy go namawiano koniecznie, żeby spróbował, uczynił to, ale natychmiast wypluł rum z obrzydzeniem i usta popłukał wodą. Przez resztę życia żadnego innego napoju oprócz wody pić nie chciał.

Kiedy kapitan dowiedział się od Selkirka, że na wyspie takie mnóstwo kóz się znajduje, wy-dał rozkaz, ażeby kilkunastu majtków, umieją-cych najlepiej strzelać, udało się na polowanie.

Ma się rozumieć, że pomiędzy nimi był i Selkirk. Skoro psy ruszyły kozę, wszyscy puścili się w pogoń, lecz ani ludzie, ani zwierzęta dognać jej nie mogły: wtedy Selkirk popędził za nią z niewypowiedzianą szybkością, dopędził kozę i schwytał. Anglicy zdumieli się, widząc taką niezmierną rączość. Polowanie zresztą powiodło się wybornie. Pomiędzy kilkudziesięciu ubitemi kozami, znalazło się jedenaście naznaczonych na uszach przez Selkirka.

W dniu 11 lutego okręty opuściły przystań, zabierając z sobą wygnańca. Z początku nie mógł on się przyzwyczaić do noszenia obuwia, równie jak i do używania soli, od której od lat czterech odwykł zupełnie; z czasem jednak pogodził się z nią i później spożywał bez wstrętu solone po-trawy.

Obadwa statki nie powróciły zaraz do Anglji, lecz przez dwa lata jeszcze krążyły po Oceanie Spokojnym, łupiąc i zabierając okręty hiszpań-skie; dopiero w październiku 1711 roku okręt -■ Książę« po opłynięciu przylądka Dobrej Na-dziei wpłynął na Tamizę.

Opisanie przygód Selkirka wielkie w Anglji obudziło zajęcie. Rodzice przyjęli marnotrawnego syna z niewymowną radością, przebaczając mu dawne winy. Trzeba przytem nadmienić, że czte-roletnia samotność wywarła nader zbawienny wpływ na burzliwego młodziana. Z gwałtownego

stal się on łagodnym, a z zuchwałego powolnym i tak się w postępowaniu swojem odmienił, że wszyscy dawni znajomi poznać go nie mogli. Odtąd kochano go i szanowano, a Anglja po-zyskała w nim zacnego i użytecznego obywatela.

Na tern kończymy opisanie przypadków Sel- kirka; mniemamy jednak, że nasi młodzi czytel-nicy z chęcią dowiedzą się niektórych szczegó-łów o dalszych losach wyspy.

W kilka lat po odpłynięciu kapitana Rog- gersa, Hiszpanie, wylądowawszy tutaj, znaleźli ślady pobytu Szkota. Widząc mnóstwo kóz prze-biegających wyspę, domyślali się, że marynarze angielscy przybywają tutaj dla zaopatrywania się w kozie mięso. Chcąc więc zniszczyć tę spi-żarnię Anglików, general-kapitan Peru wysłał tutaj parę statków zaopatrzonych w myśliwców i psów z rozkazem zupełnego wytępienia kóz. Wyprawa ta jednak chybiła celu; chociaż bo-wiem strzelcom udało się wybić ogromne mnóstwo tych zwierząt, jednakże część zdołała umknąć w najniedostępniejsze przesmyki gór i ukryć się przed zajadłymi nieprzyjaciółmi, a w dziesięć lat później liczba kóz podniosła się znakomicie.

W roku 1739, kiedy Anglja i Hiszpanja znowu wypowiedziały sobie zaciętą wojnę, rząd. W. Bry- tanji wysłał silną flotę na Ocean Spokojny pod dowództwem admirała Ansona. Biegły i doświad-czony ten marynarz przebył cieśninę Magiellań-

ska, i dążył ku wyspom Jana Ferdinandeza. Obrawszy tutaj sobie przystań i obwarowawszy ją dobrze, mógł z niej z wielką bardzo korzy-ścią uderzać na bezbronne prawie wybrzeża Peru i Chili i pustoszyć nadmorskie miasta osad hisz-pańskich.

Zaraz po wyjściu z cieśniny, przeciwne wiatry napadłszy flotę, rozproszyły wszystkie jej okręty, ale ponieważ kapitanowie pojedynczych statków mieli rozkaz zebrania się przy wyspach Jana Ferdinandeza, przeto zwolna zgromadziły się wszystkie.

Żeglarze, doznawszy tylu przeciwności, nie mogli wyjść z zachwycenia na widok tych wysp rozkosznych, obfitujących w świeże mięso, w po-żywne rośliny, ryby i raki morskie. Przez długi też czas pozostawali tutaj, robiąc szczęśliwe wy-prawy na zachodnie brzegi Ameryki południowej i znakomite odnosząc korzyści; niejeden okręt hiszpański bogato naładowany wpadł w ich ręce; niejedno miasto nadmorskie, ogromną kontrybu-cją okupywać się musiało od zupełnego znisz-czenia. Burze jednakże panujące na Oceanie tak skołatały z kolei okręty angielskie, iż mu-siały opuścić swą dogodną siedzibę i wracać do ojczyzny. Przed odjazdem jednakże Anson po- zasiewał na wyspie wiele zbóż i warzyw euro-pejskich, które się doskonale udały.

Na odgłos k!ęsk, zadawanych osadom przez

admirała angielskiego, rząd hiszpański wysłał ogromną siłę dla zniszczenia nieprzyjacielskiej floty; zanim jednak dosięgnęli kryjówki Ansona, już ten znajdował się o kilkaset mil morskich stamtąd, a Hiszpanie musieli poprzestać na znisz-czeniu twierdz, wzniesionych przez Ansona.

W jedenaście lat później, rząd hiszpański po-stanowił tutaj zbudować fortecę, ażeby zapobiedz na przyszłość sadowieniu się Anglików w pobliżu swych osad. Z niemałym kosztem wzniesiono twierdzę, lecz niedługo cieszyli się nią Hiszpa-nie; zaraz bowiem w następującym roku gwał-towny uragan, połączony z trzęsieniem ziemi, zburzył ją do szczętu. Gubernator, większa część załogi i kilkunastu osadników utraciło przytem życie.

Wreszcie wybuchła w południowej Ameryce rewolucya. Mieszkańcy jej, sprzykrzywszy sobie panowanie Europejczyków,postanowili ogłosićsię niepodległymi. Po kilkuletniej zaciętej wojnie, zdołali nareszcie wyprzeć Hiszpanów z Nowego Świata. Po ukończeniu wojny dawne osady hisz-pańskie rozpadły się na kilka państw, a wyspy Jana Ferdinandeza przypadły rzeczypospolitej Chili. Państwo to założyło tutaj osadę, lecz ta została także trzęsieniem ziemi zniszczoną i trze-ba było ją opuścić.

W roku 1838 kapitan D’Urville, dowodzący • statkiem francuskim, znalazł tam srebrnowłosego

starca; Walpole zaś, dowódca okrętu amerykań-skiego, w ośm lat później majtka ze Stanów Zjednoczonych. Obadwaj prowadzili życie na wzór Robinsona Kruzoe.

Nakoniecw roku 1853 utworzyło się w Chili towarzystwo w zamiarze ukolonizowania oby-dwóch wysp. Zdaje się jednak, źe zamiar ten nie powiedzie się, gdyż świeżo straszne wybuchy wulkaniczne nawiedziły wyspy, a ognie pod-ziemne wciąż nią wstrząsając, zagrażają każdej osadzie niechybnem zniszczeniem.

#

Jan Staden

w pierwotnych puszczach BruzyJji (1549)

Na całej kuli ziemskiej nicniasz krainy tak bogatej w pierwotne a ogromne puszcze, jak niezmierne cesarstwo Brazylijskie. Od wschodnich wybrzeży Ameryki południowej, od krańców Oceanu Atlantyckiego, aż po śnieżyste szczyty wulkanicznych Kordyljerów, po obu stronach Amazonki i jej rzek hołdowniczych, na stu ty-siącach mil kwadratowych, zaległy nieprzejrzane lasy, do dziś dnia niezbadane jeszcze dokładnie we wszystkich swoich częściach.

Pośród tych puszcz dziewiczych taka rozmai-tość drzew panuje, że rzadko kiedy napotkać można dwa jednakowe, obok siebie stojące, a czę-stokroć na przestrzeni jednego morga kilkadzie-siąt zupełnie odmiennych wyrasta.

Drzewa niektóre dochodzą olbrzymiej wyso-kości i miąższu, o jakich mieszkaniec Europy wyobrażenia mieć nie może; jaką ma barwę kora, nie dojrzysz, bo tysiące lian i powoi naj-

rozmaitszych gatunków tak gęstą siecią pnie obwinęły, że jej wzrok przebić nie zdoła. Co chwila tamują kroki nieprzebyte krzewy, to ol-brzymie paprocie, to pełzające po ziemi rośliny. Rozrosłe konary tak gęste tworzą sklepienie, że rzadko kiedy przez nie promień słoneczny prze-niknąć zdoła. Cała ta roślinność poplątana, po-gmatwana, tworzy gąszcz nieprzebyty, tak, iż wędrownicy kroku naprzód bez użycia siekiery i noża zrobić nie mogą.

Środkiem tych puszcz płynie najogromniejsza rzeka na całym świecie, nosząca nazwę Ama-zonki lub Maranionu; prawdziwe to morze Śród-ziemne: źródła jej biorą początek w olbrzymich Kordyljerach, o mil dwadzieścia od brzegów Oceanu Spokojnego, od miasta Lima górami od-dzielone, leżą zaledwie o mil kilkanaście od za-toki Gujaąuil. Maranion, przerznąwszy w naj-większej szerokości ląd południowej Ameryki, wpada do Oceanu Atlantyckiego, ujściami zaj- inującemi szerokość mil dwudziestu. Z północy spieszy ku niej olbrzymia rzeka Czarna (Rio negro), Yapura i Ica; z południa Ucayale, po-tężna Madeira, Purus, Tapayo, Xingu, nakoniec Toncantin, wpadający do wschodniego ramienia; wszystkie wyrównywają największym europej-skim, przewyższają je nawet, a nam zaledwie znane są z nazwiska.

Niekiedy głębia puszcz całkiem* odmienną

#

przybiera posłać. Wezbrane w porze wilgotnej rzeki nawalnemi deszczami, występują ze swoich koryt i zalewają niezmierne lasów przestwory. Niskie ich grunty przez ustawiczne powodzie zamieniają się z czasem w ogromne bagniska; po upływie lat nikną drzewa zgniłe w wodzie, rdzeń zwolna rozkłada się i na powierzchni wód tworzy warstwę rodzajnej ziemi. W bujnym tym klimacie przyroda zmusza wszystko do pracy; wnet warstwa] owa porasta najpiękniejszą zielo-nością i zdaje się zapraszać strudzonego wę-drowca, ażeby na jej aksamitnej spoczął pościeli.

Biada temu, co nie znając natury tych łu-dzących obszarów, skieruje ku nim swe kroki; wnet ugną się pod jego ciężarem, a nieostrożny w mgnieniu oka zniknie na wieki w bezdennej toni, lub stanie się łupem żarłocznych kajmanów, przewalających ogromne swe cielska w łonie bagnistych topieli.

Nieliczne gromady koczujących Indjan prze-biegają puszcz przestwory; zato żyje w nich mnóstwo pum, jaguarów, kuguarów i innych mniejszych zwierząt drapieżnych; olbrzymie du-siciele czatują na drzewach; niezliczone roje ja-dowitych wężów kryją się pod korzeniami krze-wów, a miljony ptactwa najrozmaitszej postaci i barwy zamieszkuje rozłożyste drzew konary.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin