Broderick Damien - Pasiaste Dziury.pdf

(792 KB) Pobierz
DAMIEN BRODERICK
PASIASTE DZIURY
TYTUŁ ORYGINAŁU: STRIPED HOLES
PRZEKŁAD: ZBIGNIEW A. KRÓLICKI, ANDRZEJ SAWICKI
DOM WYDAWNICZY REBIS POZNA Ń 1991
813455488.001.png 813455488.002.png
Rozdział pierwszy
Machina czasu, która zmaterializowała si ę na ś rodku saloniku w do ść przytulnej kawa-
lerce Sopwitha Hammila, wygl ą dała jak dwumetrowy rozci ę ty bochen chleba.
Jako do ś wiadczony redaktor programów telewizyjnych, Sopwith bez trudu oszacował
jej rozmiary (w przeciwie ń stwie do tych nieszcz ę snych głupków, którzy bior ą radzieckie,
uzbrojone w bro ń nuklearn ą satelity szpiegowskie lub przelatuj ą ce stada ba ż antów za ogro-
mne statki-bazy UFO). Powodem tego był te ż fakt, ż e machina wpasowała si ę dokładnie w
sof ę b ę d ą c ą cz ęś ci ą wykładanego skór ą kompletu mebli, które Sopwith do ść dokładnie wy-
mierzył zwijan ą , metalow ą calówk ą zaledwie cztery miesi ą ce wcze ś niej, w ekskluzywnym
sklepie „Dla Miasta i Wsi”.
Zarówno przybysz kieruj ą cy machin ą czasu, jak i sama machina byli opakowani w
impregnowany papier w jaskrawe wzorki, zawini ę ty i zaklejony na ko ń cach.
Cały pakunek wygl ą dał po prostu jak jeden z tych bochenków chleba, które tak cieszyły
Sopwitha w dzieci ń stwie, jeszcze zanim supermarkety zmusiły piekarzy do pakowania wyro-
bów w plastikowe woreczki.
Sopwith przekonał si ę na własnej skórze, ż e mimo wszystkich tych ś mierdz ą cych, akty-
wnych chemicznie ś rodków konserwuj ą cych, jakie pakuje si ę dzi ś do pieczywa, je ś li prze-
trzymacie je dłu ż ej ni ż czterdzie ś ci osiem godzin, wn ę trze worka zaczyna si ę poci ć , zapocz ą -
tkowuj ą c ple ś nienie.
Mo ż na skr ę ca ć ś wie ż o otwarty woreczek. Mo ż na go zaciska ć plastikow ą opask ą . Mo-
ż na go wsadza ć do lodówki i liczy ć , ż e si ę uda.
Nast ę pnego dnia ufnie wkłada si ę r ę k ę w ś lisk ą plastikow ą torebk ę i stwierdza, ż e bru-
dnozielona ple śń ruszyła i pokryła ju ż połow ę bochenka. Zanim miało si ę szans ę zje ść wi ę cej
ni ż trzy lub cztery kromki, pakunek zmienił si ę w pulsuj ą c ą ż yciem mas ę niestrawnej flory.
Zielonkawobiałej i paskudnie wygl ą daj ą ce na brzegach.
Wstr ę tne, małe zarodniki, rozsiewaj ą ce si ę wsz ę dzie i bior ą ce wszystko w posiadanie.
Mo ż na opró ż ni ć lodówk ę i dokładnie j ą umy ć . Mo ż na wyszorowa ć półki, przetrze ć je
g ą bk ą zwil ż on ą octem lub cytryn ą . W kra ń cowej rozpaczy (a Sopwith w podobnych chwilach
cz ę sto popadał w tak ą rozpacz), mo ż na pop ę dzi ć do supermarketu i nakupi ć proszków oraz
aerozoli do spryskiwania i wyka ń czania, a ka ż dy gwarantuj ą cy zabicie podst ę pnego grzyba.
Rzecz jasna, nigdy si ę to nie udaje.
To nie karaluchy odziedzicz ą ś wiat po ludziach, kiedy ci odejd ą w niebyt, zabieraj ą c ze
sob ą swoje ś rodki czyszcz ą ce. Odziedziczy go ple śń . Ropiej ą ca i gnij ą ca, pełzaj ą ca i lepka.
Zapami ę tajcie moje słowa.
Ten bochen był jednak inny. Podczas gdy Sopwith w napi ę ciu wbijał we ń wzrok, wie-
rzchołek pakunku otworzył si ę jak zamek błyskawiczny i jedna kromka chleba uniosła si ę w
gór ę - tak płynnie, ż e nie zrobiłby tego lepiej animator telewizyjnej reklamówki.
Kromka była chrupi ą ca, razowa, o niebia ń skim, ciepłym i zawiesistym zapachu.
Na ten widok Sopwithowi Hammilowi pociekłaby z ust ś linka, gdyby wcze ś niej nie
zdr ę twiał z przera ż enia.
Nie wiedział, i ż był to obcy wychodz ą cy z machiny czasu. Tak jak wszystkich jemu
współczesnych, filmy nazywane przez ludzi nie znaj ą cych Jedynie Słusznej Terminologii
Fantastyczno-Naukowej filmami „s-f” nauczyły go oczekiwa ć , ż e obcy wyłaniaj ą si ę z ko-
smolotów.
Tak wi ę c, w umy ś le Sopwitha nie powstał nawet cie ń podejrzenia, ż e obiekt, który tkwił
w jego kosztownej, obitej tłoczon ą skór ą sofie nie był bochenkiem chleba, lecz po prostu
statkiem kosmicznym z innego ś wiata.
Mimo ż e mylił si ę co do szczegółów, Sopwith był jednak na dobrym tropie. Jednak ż e
nie zawdzi ę czał tego swej niezwykłej i błyskotliwej inteligencji. Zło ś liwi krytycy jego ogó-
lnokrajowego programu po ś wi ę conego bie żą cym wydarzeniom cz ę sto napomykali, ż e na inte-
ligencj ę Sopwitha na ogół nie ma zbyt wielkiego zapotrzebowania. Je ż eli jego program miał
najwy ż sze wska ź niki ogl ą dalno ś ci ze wszystkich programów emitowanych w niedzielne
wieczory, rzecz nale ż ało przypisa ć jego cudownie bł ę kitnym oczom, muskularnej, sprawnej
sylwetce, głosowi jak g ę ste, gor ą ce fale magmy tocz ą ce si ę we wn ę trzu ziemi, a przede wszy-
stkim morderczo skutecznym materiałom zbieranym dla niego przez karzełkowat ą asystentk ę
- Mariett ę Planck.
Przyczyn ą tego, ż e Sopwith odgadł, i ż to nieznane urz ą dzenie i jego smakowity członek
załogi nie s ą bochenkiem chleba, była typowa, krety ń ska pomyłka obcych.
Chleb podzielono na kromki podłu ż nie.
My ś l ę , ż e tu powinni ś my na chwil ę przerwa ć .
Nie ma sensu opowiada ć wam dalej o tym jednym wydarzeniu bez niezb ę dnych wyja-
ś nie ń .
Czy Kopernik mógłby odkry ć , ż e Ziemia kr ąż y wokół Sło ń ca, gdyby grunt - je ś li mo ż na
si ę tak wyrazi ć - nie został uprzednio przygotowany przez Galileusza i jego teleskop? *
Czy mo ż na sobie wyobrazi ć , ż e Albert Einstein zrobiłby ten mały krok dla człowieka,
ale pot ęż ny krok dla ludzko ś ci stwierdzaj ą c, ż e E = mc 2 , gdyby matematyczne rozwa ż ania
Henri Poincare'a nie przetarły mu drogi?
Powiadam wam, ż e na pewno nie, w obu tych, i w wielu innych podobnych przypa-
dkach. A je ż eli nigdy nie słyszeli ś cie o niektórych lub wszystkich tych ludziach, to odpr ęż cie
si ę , prosz ę - wła ś nie dowiedli ś cie potrzeby krótkiego, lecz bogatego w tre ść wprowadzenia.
Na wst ę pie musicie si ę dowiedzie ć , ż e jedyn ą przyczyn ą , dla której obcy podró ż nicy w
czasie w ogóle zwrócili uwag ę na Sopwitha Hammila była chwilowa przerwa w działaniu ich
zdumiewaj ą co pot ęż nego, lecz zarozumiałego Symbiotycznego Komputera.
Ta straszliwa machina była w rzeczywisto ś ci zbiorowym umysłem, na który składało
si ę 1096 tadkwarków, najmniejszych, ale najbystrzejszych form ż ycia znanych w tej epoce.
Jak si ę zapewne domy ś lacie, organiczna maszyna o takim stopniu zło ż ono ś ci i takiej szybko-
ś ci działania przewa ż nie si ę nudzi, wi ę c cz ęść czasu po ś wi ę conego badaniom w ę złów czaso-
przestrzennych wokół Pasiastych Dziur (jeszcze do tego wrócimy) zu ż yła na obejrzenie wszy-
stkich filmów z serii „Wojny Gwiezdne”, jakie kiedykolwiek nakr ę cono, wszystkich dzieł
Rogera Cormana, wszystkich horrorów i filmów s-f zrobionych zarówno w kolorze, jak i
czarno-białych, i w ogóle wszystkich filmów, jakie mo ż na sobie wyobrazi ć , nawet miniseriali
telewizyjnych w rodzaju „Ptaków ciernistych krzewów”.
Broni ą c pó ź niej Symbiotycznego Umysłu - wyra ż ano przypuszczenie, i ż stało si ę tak
dlatego, ż e wła ś nie ogl ą dał „Ptaki ciernistych krzewów”, przy czym jego centralny procesor
uległ chwilowemu przeci ąż eniu i pomylił Sopwitha Hammila z jego kuzynem czwartego sto-
pnia, Markiem Hamillem, zawadiackim lecz wra ż liwym, młodym bohaterem cyklu „Wojen
Gwiezdnych”. Nale ż y przyzna ć , ż e byli do siebie niezwykle podobni.
Jednak ż e Sopwith nie był gwiazdorem filmowym.
Czułby si ę obra ż ony, gdyby porównano go z Markiem, i rzeczywi ś cie był obra ż ony,
gdy tak czyniono, zanim w jego ś rodowisku rozeszło si ę , ż e tego nie lubi. Uwa ż ał si ę za oso-
bowo ść mass mediów, i to osobowo ść nie byle jak ą .
Był nie tylko osob ą uwielbian ą przez setki tysi ę cy wzdychaj ą cych i omdlewaj ą cych
starszych dam, pa ń w ś rednim wieku i młodych kobiet nie potrzebuj ą cych błogosławie ń stwa
* Najbardziej przewrotny ż art autora (przyp. red.)
Ko ś cioła, by mniej lub bardziej regularnie cieszy ć si ę towarzystwem młodych m ęż czyzn,
obiektem zachwytu dojrzewaj ą cych dziewcz ą t i prawie całej społeczno ś ci pederastów. Podzi-
wiano go (a przynajmniej sam tak s ą dził, a niewielu uwa ż ało za konieczne mówi ć mu, ż e jest
inaczej) za celne, odwa ż ne wywiady, jakie uzyskiwał od wielkich i prawie wielkich, od kró-
lów zbrodni i wybranych urz ę dników pa ń stwowych, od Prezydentów, Premierów, Papie ż y,
Potentatów, Poetów, i czasami - w sentymentalnych programach ś wi ą tecznych - od drogich,
młodocianych ofiar polio bawi ą cych si ę kotkami.
Tak si ę zło ż yło, ż e zainteresowanie obcego z machiny czasu Sopwithem zostało w zna-
cznym stopniu podsycone rozgrzewaj ą cym krew koktajlem, jaki tego wieczoru zaserwowano
telewidzom.
Wiecie, jak si ę to robi. Podczas gdy ci ż artownisie przygotowuj ą cy kampanie reklamo-
we wal ą z grubej rury jakim ś bulwersuj ą cym wydarzeniem dotycz ą cym szykan politycznych,
seksualnych nadu ż y ć w sieroci ń cach lub za ż ywania narkotyków przez gwiazdy mass mediów
z konkurencyjnych kanałów - wy zasadniczo poprzestajecie na jednym lub dwu lekkostra-
wnych sufletach. Wywołujecie u ś miech na ich twarzach i radujecie ich serca. Tym razem był
to pi ę ciominutowy odstrzał O'Flaherty Gribble'a, człowieka renesansu w dziedzinie astrologii.
Gribble był idealnym jeleniem.
- Zrobił pan doktorat z... jakby to okre ś li ć ... technologii kupek...
Audytorium zar ż ało ze zło ś liwej uciechy.
- A tak, zamkni ę ty obieg odchodów maj ą cy na celu oszcz ę dno ś ci energetyczne...
- Ś ci ś le mówi ą c, robocze kupki.
- Wła ś ciwie nazywamy to ekokultur ą opart ą na robakach, panie Sopwith.
Za grubymi szkłami okularów, oczy O'Flahertego błyszczały szcz ęś ciem. Uwielbiał
swój wizerunek na ekranie prawie tak samo jak Sopwith Hammil. Skłonno ść ta nie była je-
dnak wywołana ch ę ci ą puszenia si ę . Jako prawdziwa, dwudziestowieczna Renesansowa Oso-
bowo ść , thaumaturg (do tego tak ż e powrócimy) uwa ż ał za swój obowi ą zek powiadomienie
jak najwi ę kszej liczby swoich kolegów o ostatnich odkryciach we wszystkich tych dziedzi-
nach nauk i paranauk, na jakich zdołał poło ż y ć swoje chciwe łapki. Miał trzy doktoraty, dwa
dyplomy (jeden, o dziwo, z ratownictwa przybrze ż nego) i licencjat.
- Hmm... Wydaje si ę , ż e naprawd ę siedzi pan w robakach, O'Flaherty. Pa ń skim pie-
rwszym bestsellerem była praca o roboczych dziurach. Wyja ś nijmy sobie jednak - powiedział
szybko Sopwith swoich kwa ś nym, gładkim głosem, zagłuszaj ą c mamrotanie astrologa, który
usiłował co ś wtr ą ci ć - czy było to o dziurach, którymi robaki poruszaj ą si ę wewn ą trz kupek,
czy o dziurach, którymi kupki poruszaj ą si ę wewn ą trz...
Audytorium, składaj ą ce si ę z wyblakłych matron, gładko wygolonych, wynaj ę tych na
ten wieczór ksi ę gowych, apetycznych dziewcz ą t i ich chłoptasiów, rykn ę ło rado ś nie.
- Ani jedno, ani drugie. Chodziło o co ś zupełnie innego. To dotyczyło kosmologii.
Z twarz ą wykrzywion ą udanym przera ż eniem Sopwith zwrócił si ę do czekaj ą cej na to
kamery.
- U ż ywa pan robaków do wyrobu kosmetyków? - Szeroko otworzył oczy na my ś l o
dalszych implikacjach. Widzowie wychodzili z siebie. - Nie chce pan chyba powiedzie ć , ż e
robicie kosmetyki z robaczego gó...
- Chodziło o czarne i białe dziury w przestrzeni - rykn ą ł O'Flaherty, z rado ś ci ą podej-
muj ą c wyzwanie. - Ale to było kilkana ś cie lat temu. Wolałbym porozmawia ć o...
- Zdaje si ę , ż e jest pan spod znaku Ryb, O'Flaherty. Czy to wła ś nie czyni z pana
wszechstronnego geniusza?
- Obawiam si ę , ż e plecie pan bzdury.
- Czy ż by nie był pan geniuszem?
- Oczywi ś cie, ż e jestem. Chodzi mi o znaki zodiaku. Ryby i cała reszta konstelacji. Czy
nie chce pan usłysze ć o moim zdumiewaj ą cym odkryciu?
- Chwileczk ę , O'Flaherty. Znaki zodiaku to bzdury? Jestem wstrz ąś ni ę ty. Jak najbar-
dziej wzi ę ty astrolog w kraju mo ż e co ś takiego powiedzie ć ?
- No có ż , to prawda - przynajmniej po ś ród nas, tutaj, w Australii.
Ach, tak. Przypuszczam, ż e to was zaskoczyło. Jednak tak si ę składa (cho ć domy ś lam
si ę , ż e trudno wam w to uwierzy ć ), ż e nie ka ż dy mieszka w Londynie lub Los Angeles. Czy
cho ć by w Birmingham w Anglii albo Birmingham w Alabamie. Czasami jakie ś wa ż ne wyda-
rzenia maj ą miejsce w Dar es Salaam i w Melbourne.
Na przykład? No, powiedzmy - dzieci z probówki.
To, oczywi ś cie, odnosi si ę do Melbourne. W Dar es Salaam robi ą mnóstwo dzieci bez
naukowej pomocy.
Gdyby ś cie przypadkiem nie wiedzieli - Dar es Salaam jest najwi ę kszym miastem w
Tanzanii. To taki kraj w Afryce.
W Muzeum Narodowym w Dar es Salaam znajduje si ę czaszka Australopithecus boisei ,
któr ą uwa ż a si ę za czaszk ę praczłowieka ż yj ą cego w w ą wozie Olduvai przed około dwoma
milionami lat.
Istotnie, eksperci Muzeum Narodowego w Dar es Salaam nie mieli poj ę cia, ż e obcy w
swych machinach czasu hulaj ą tam i z powrotem po całej historii. Gdyby o tym wiedzieli,
mogliby jeszcze raz przemy ś le ć spraw ę czaszki australopiteka.
Jednak przypadkiem stało si ę tak, ż e Sopwith Hammil i jego go ść nie znajdowali si ę w
Pary ż u czy w Nowym Jorku, nie mówi ą c ju ż o Dar es Salaam, lecz w skromnym studio
Kanału 8 w mie ś cie Melbourne, w stanie Wiktoria, nale żą cym do Wspólnoty Australijskiej na
planecie Ziemia i ż aden z nich nie czuł, ż e znajduje si ę Tam Ni ż ej i wisi do góry nogami.
Swoim ś miesznym, starym, szowinistycznym zwyczajem przyj ę li za pewnik, ż e ich rodzinne
miasto jest p ę pkiem Wszech ś wiata.
Ż aden z nich nigdy tego otwarcie nie powiedział. Jednak obaj tak wła ś nie my ś leli. Chc ę
powiedzie ć , ż e ja my ś l ę , ż e oni tak my ś leli. A wy tak nie my ś licie?
W ka ż dym razie, O'Flaherty Gribble miał si ę w ci ą gu kilku nast ę pnych godzin przeko-
na ć (ku pewnemu swemu niezadowoleniu), ż e my ś l ą c i ż znajduj ą si ę w p ę pku Wszech ś wiata
obaj bezsprzecznie mieli racj ę .
- Tradycyjna astrologia opiera si ę na porach roku półkuli północnej, które tutaj musimy
odwróci ć - wyja ś niał O'Flaherty.
- Ale na pewno nic konstelacje.
Podniecony Gribble podskoczył w fotelu.
- Oczywi ś cie, ż e nie. Jednak ich znaczenie, jak pan widzi, przesuwa si ę do przodu o
sze ść miesi ę cy. Chodzi o symbolik ę . Jak ż e grudniowe mrozy mog ą symbolizowa ć wyt ęż on ą
prac ę , je ś li jest czterdzie ś ci stopni w cieniu?
Sopwith zerkn ą ł na ś ci ą g ę , któr ą przygotowała mu Mariette Planck. Poczciwa, stara,
niezawodna Mariette wyło ż yła rzecz w trzech tre ś ciwych zdaniach.
- Tak wi ę c enigmatyczna, australijska Ryba, urodzona w lutym, tak jak pan, jest w
istocie inteligentn ą , krytycznie nastawion ą Pann ą ? - powiedział gładko.
- Wła ś nie o to chodzi, chocia ż pomin ą ł pan poprzedzanie punktów równonocnych, które
cofa wszystko o jeden znak. Wła ś ciwie jestem Lwem o twórczych zdolno ś ciach.
- Załapałem. Tak wi ę c tryby astrologii przydałoby si ę naoliwi ć .
Znowu spojrzał na ś ci ą gawk ę . Jeden z punktów Mariette podkre ś liła na czerwono.
- Niech nam pan co ś powie o zbli ż aj ą cej si ę koniunkcji Kallisto. Powinna ona mie ć
pot ęż ny wpływ na sfer ę eteryczn ą .
Nigdy jeszcze nie widziano, by Gribble tak si ę zdenerwował. Tak wi ę c widok astrologa,
który nagle zbladł, zesztywniał i przygryzł wargi, był podwójnie zaskakuj ą cy.
- Zbyt wcze ś nie, aby o tym mówi ć - rzekł Gribble, a jego głos, nie wiedzie ć czemu,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin