Czułość.pdf
(
45 KB
)
Pobierz
85197643 UNPDF
Czułość
- Jeżeli jest jakieś słowo naprawdę oddające atmosferę naszego domu i naszej rodziny,
to tym słowem jest czułość. Czułość, miłość, wzajemne oddanie. Odczuwaliśmy to przez
całe życie. Ja w stosunku do mojej matki i ona do mnie, mój ojciec do niej, do mnie,
mama do niego.
Wstawaliśmy w nocy i słuchaliśmy, czy ta druga, kochana osoba oddycha, a żadne z nas
nie chrapało, spaliśmy cichutko, więc czasem taki lęk był uzasadniony. Jako dziecko
pewnie najmniej go odczuwałam. Ale wszyscy zawsze mieliśmy myśli skierowane ku tej
drugiej osobie. W rodzinie panował wzajemny zachwyt. Wiedziałam o tym, że mama jest
najpiękniejsza, wiedziałam, że tatuś ma najpiękniejsze oczy i że oboje są dobrzy.
- We „Wspomnieniach", które są wspaniałą lekturą, ale przede wszystkim pomnikiem
wystawionym matce, pisze pani tak: „Dla mamy ojciec nigdy nie przestał być żywy, nie
oddalił się w przeszłość, nie stworzyła mu kapliczki, w której byłby odległym obiektem
uwielbienia. Kochała go nadal gwałtownie i wiernie, słuchała go i przymierzała wszystkie
sprawy do jego zdania i sądu. Ja robiłam tak samo, wierząc w jego wzrok, miłość, jego
rękę czuwającą nad nami".
- Tak było. Niedawno jakaś pani, która też przyszła z prośbą o wywiad, powiedziała: Pani
musiała bardzo kochać swojego ojca. Zdumiałam się. Jak to musiałam kochać! Kiedy?
Ja go ciągle kocham, tak samo, czy on żywy, czy nieżywy. Wiem na pewno, że nie
przeżyłybyśmy tej wojny, gdyby nie jego opieka. Czułam to zupełnie wyraźnie.
W 1939. podczas oblężenia Warszawy miałyśmy twardą poduszkę z fotela, którąśmy
gdzieś znalazły, i wtedy jak się na nas waliły głownie płonące, tośmy z mamą ciasno się
obejmowały i kładłyśmy sobie tę poduszkę na głowy. Pewnie można by było i z nią być
zasypaną, ale poza tą poduszką, nad nią, były jeszcze jakieś ręce nad nami złożone. On
nas chronił. Bo przecież nie ma żadnego wytłumaczenia, dlaczego ja, kiedy zawalił się
cały dom za mną i przede mną, stanęłam w progu i uratowałam się. Coś raptem
zatrzymało mój następny krok. Powiem tak: nie ma żadnej racji na to, żeby czyjaś wielka
miłość, myśl stale skierowana na kogoś, którą się czuje dokoła siebie za życia, opieka,
żeby to wszystko kończyło się razem z jakąś pękniętą żyłką czy chorymi nerkami.
- Obecność ojca odczuwa pani także chodząc po Rzymie, a dokładnie stojąc pod Łukiem
Tytusa
o takiej godzinie, jaka musiała być, sądząc z układu światła, wtedy, gdy Stefan Żeromski
tam się kiedyś sfotografował, i widząc to, na co on wówczas patrzył, pisze pani, że może
się jeszcze w taki fizyczny sposób spotkać z ojcem i odczuć taką bliskość i czułość,
jakby dotknęła jego cieplej ręki.
- Muszę powiedzieć, że było błogosławieństwem, iż miałam takich rodziców, tak się
kochających, tak mnie kochających. Jeśli chodzi o ojca, wchodziła także w grę sprawa
straty syna, którego straszliwie kochał; jego życie stało się rozłupane przez śmierć
Adasia. I potem nadeszło szczęście, przyszło dziecko zdrowe, zwyczajne. Miał także
żonę, kobietę piękną, światłą, wykształconą, bezgranicznie go uwielbiającą. Odtąd
wszystkie kobiety w jego powieściach zmieniły się w nią, bo Salomea Brynicka z „Wiernej
rzeki" jest dokładnym portretem mamy, zewnętrznym i wewnętrznym; tam są jej
dowcipki, jej piosneczki, jej sposób zachowania się, ruchy głowy, wszystko. Ja widzę
mamę jako Salomeę i Salomeę jako mamę. l potem wszystkie Taniusie, Salusie,
Kseniusie to są Haniusie w gruncie rzeczy. Ostatnie słowo ojca było: Haniusiu.
- Jakich cech charakteru nabyta pani dzięki ojcu?
- Opisałam to we „Wspomnieniach", w których nic nie wymyśliłam, bo ja nie mam
wyobraźni, mam tylko pamięć. Na całe życie zostało we mnie to, że nie wolno kraść.
Któregoś dnia, kiedy wyszliśmy z ojcem ze sklepu kolonialnego Szelechowa na Nowym
Świecie, pokazałam mu orzech wioski, który trzymałam w ręce. Ojciec zapytał, kto mi go
dał, czy ten pan za ladą. Powiedziałam, że sobie wzięłam z worka pełnego takich
orzechów. Ojca to zbulwersowało, zrobił się nieuśmiechnięty, kazał mi wrócić i oddać
orzech z wyjaśnieniem, że go ukradłam. Po mojej gwałtownej reakcji, płaczu,
zdecydował, że wrócę do sklepu sama i położę orzech, skąd wzięłam. Zapamiętałam też
wzburzenie ojca, kiedy na dwu brzozach w ogrodzie w Konstancinie wyryłam jego i swoje
imię i nazwisko. Ojciec bardzo się na mnie rozzłościł za chęć upamiętnienia się w taki
właśnie sposób i za zranienie drzew.
- Więc był surowy?
- Ach, skąd! Wspominam o tych dwu wypadkach, kiedy był surowy i miał rację. Byt
jeszcze trzeci raz, kiedy dostałam od niego w skórę, bo byłam niegrzeczna wobec babki.
Mama gniewała się na mnie dużo częściej, dostawałam czasem po łapach, klapsa, burę,
ale pewnie słusznie, bo byłam dzieckiem żywym, nie rozpuszczonym wprawdzie, ale
chowanym swobodnie, zawsze z innymi dziećmi, żebym, jak mówili rodzice, nie wyrosła
na sobka. Jak się tego słowa trochę bałam, bo kojarzyło mi się ze snopkiem-chochołem.
Miałam koleżanki, córki przyjaciół rodziców; w Konstancinie było aż dziewięcioro wnucząt
naszego ogrodnika Kępki. Mama w aksamitny sposób czuwała nad tym, aby nie było
wrzasków pod oknem ojca, gdy pisał. Jego sen, spokój, praca były najważniejsze, ale
bez przesadnych rygorów, bo gdy tylko gosposia krzyknęła: „zupa na stole", on już szedł
myć ręce i siadał przy stole, aby pani Jadwiga nie czekała. Był niezmiernie, w piękny
staroświecki sposób uprzejmy. „Czy byłaby pani tak łaskawa, czy zechciałby pan, czy
mógłbym prosić - takich używał zwrotów.
- Jak wyglądały pani dobranocki?
- Nigdy nie było bajek opowiadanych do snu. Były czułości, chichoty, gonitwy, zabawy,
po czym szłam do łóżka, dobranoc kochanie, gasiło się światło, zamykało drzwi. Gdy
byłam trochę starsza, po zgaszeniu światła sama opowiadałam sobie bajki, w których
odgrywałam rolę bohaterskiej, odważnej dziewczyny. Miałam wtedy siedem i więcej lat, a
w tych marzeniach ładny profil i szlachetny nos, a nie taki, o jakim mój ojciec mówił: cóż
to za nos, toż to karetą w cztery konie można by było w nim obrócić. Zaraz całował mnie
zresztą w ten nos na pociechę.
- Od dziecka wzrastała pani wśród książek...
- I w wielkim dla nich szacunku. Pracowałam razem z ojcem w jego bibliotece. Miał
niesłychanie zręczne ręce, był np. wspaniałym tapicerem, potrafił fotel obić, był świetnym
introligatorem. Razem lepiliśmy teczki na broszury, na różne druki ulotne. On przycinał
tekturę, oklejał marmurkowymi papierami, jak mu wszystko podawałam,
przygotowywałam. Ojciec malował w domu parapety, okna, futryny, balustrady na
tarasie, na balkonie, tak że po jego śmierci - Boże, ile lat upłynęło -wszystko już trochę
obłaziło z farby, a myśmy z mamą mówiły, jeszcze nie pomalujemy, jeszcze nie
zeskrobiemy, bo to tatuś malował.
- To właśnie tutaj, w domu w Konstancinie, który Stefan Żeromski kupił w 1920 r., a gdzie
teraz rozmawiamy, powstało wiele jego utworów.
- Większość tego, co napisał bezpośrednio po wojnie i co moim zdaniem powinno
znajdować się dzisiaj na biurku każdego polityka, zwłaszcza ekonomisty, bo są to rzeczy
niesłychanie mądre, światłe i nowoczesne. „Początek świata pracy", „Organizacja
inteligencji zawodowej", „Snobizm i postęp" i jeszcze te wojenne „Bicze z piasku"
zawierają wskazania społeczne dla rządzących, dla ludzi, którzy decydują o prawach, o
ustawach. Nie mam nic przeciwko „Siłaczce" jako lekturze szkolnej, siłaczki są i dzisiaj,
ale właśnie utwory, które wspomniałam, powinny być czytane przez młodzież klas
wyższych.
- Wróćmy jeszcze raz do pani „Wspomnień". Ukazały się już trzy tomy, miały kolejne
wydania, czwarty tom spodziewany jest w czerwcu. Wiem, że otrzymała pani naprawdę
setki listów od czytelników. Które z nich szczególnie panią ujęły?
- Niektóre ujmowały czułością, serdecznością, wdzięcznością. Pewien starszy pan z
Krakowa napisał, że kupił sobie plan Rzymu, którego nie zna i do którego chyba już nie
pojedzie, aby z tym planem chodzić tam, gdzie ja, bo ja niemal każdą ulicę, każdy plac
opisałam. Pisze też młoda dziewczyna, że jej stosunek do rodziców nie był czuły,
prowadzili życie obok siebie, a gdy przeczytała, jakie może być życie rodzinne, zupełnie
inaczej patrzy teraz na rodziców, zmieniła się i widzi, że dzięki temu oni także są inni w
stosunku do niej. To bardzo dla mnie ważne. Ja stale odbieram ludzką życzliwość,
serdeczność jako wdzięczność dla mojego ojca za to, co ludzie dzięki jego utworom od
niego otrzymali. Pada na mnie to światło odbite od niego, światło wdzięczności. Często
mówię, że świecę tym światłem odbitym. Spotykam uśmiechy, nie spotykam złych ludzi.
- A szczęście, czym jest dla pani?
- Szczęście to miłość bliskich, moja do nich i ich do mnie. To, że nie mam - Boże, strach
powiedzieć - po ich utracie wyrzutów sumienia, które zawsze dręczą, może nawet
niesprawiedliwie, przesadnie, ale wypływają z pamięci jakieś wspomnienia - a po co to
powiedziałam, a może trzeba było postąpić inaczej. Szczęście to być ze swoimi bliskimi.
Prof. Borowy wydał po wojnie, w tomie „Elegie", nowele ojca:
„Pomyłki" o Konstancinie - o jednym naszym tutaj spacerze, a przede wszystkim „Wilgę",
mój największy skarb, o ptakach w ogrodzie, o mnie, o tym domu w Konstancinie, w
którym był szczęśliwy. Bo to jest szczęśliwy dom.
- Bardzo pani dziękuję za rozmowę właśnie tutaj, w tym domu.
Rozmawiała HALINA CENGLOWA
Copyright by Moja Rodzina, nr 2/1998
opr. TG/PO
Plik z chomika:
marcymonka
Inne pliki z tego folderu:
3.Impresjoniści - Pierre-Auguste Renoir. Lektor PL.avi
(272328 KB)
Między słowami (Lost in Translation) 2003 lektor PL(1).avi
(712592 KB)
Odlot. [Lektor PL](1).avi
(716904 KB)
I taka jest Warszawa 1969.avi
(203146 KB)
Czterech Ĺšpiacych.avi
(635254 KB)
Inne foldery tego chomika:
☭ Cienie PRL-u☭
☭Aparat represji☭
☭ARCHIWUM IPN☭
☭Epoka miniona☭
☭Historie prawdziwe☭
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin