Neels Betty - Dziedziczka.pdf

(420 KB) Pobierz
347031088 UNPDF
Betty Neels
Dziedziczka
347031088.002.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Miasteczko Pont Magna, wciśnięte w jedną z dolin
Mendip Hills, przeżywało prawdziwie zimową pogodę.
Mżawka, marznący deszcz, dokuczliwy wiatr i ostry mróz
zamieniły wszystkie drogi i ścieżki w niebezpieczne
ślizgawki, więc młoda dziewczyna idąca w kierunku centrum
musiała ostrożnie stawiać każdy krok.
Miała ładną twarz i bujne włosy, wystające spod wełnianej
czapki. Jej wspaniałą figurę krył stary, tweedowy płaszcz.
Wysokie, ocieplane kalosze z pewnością nadawały się na tę
pogodę, ale nie dodawały jej uroku. Zbliżając się do zakrętu
drogi, usłyszała wyjeżdżający zza niego samochód. Podniosła
głowę, potknęła się, straciła równowagę i upadła na pobocze.
Samochód zwolnił, a potem zatrzymał się. Kierowca
wysiadł, podszedł do dziewczyny i pomógł jej wstać.
- Powinna pani patrzeć pod nogi - rzekł łagodnie.
- Patrzyłam pod nogi - naciągnęła głębiej czapkę - ale
przestraszyłam się, bo pan wyjechał tak niespodziewanie...
- Czy mogę panią podwieźć?
- Przecież jedzie pan w przeciwnym kierunku - odparła
chłodno, wyczuwając w jego głosie rozbawienie. - Czy
mieszka pan w tej okolicy?
- Ja... owszem.
Czekała na dalszy ciąg, ale mężczyzna nie miał widocznie
nic więcej do powiedzenia.
- Ale dziękuję, że pan się zatrzymał. Do widzenia.
Gdy nadal milczał, spojrzała na niego i stwierdziła, że się
uśmiecha. Był bardzo przystojny. Miał kształtny nos,
wyraźnie zarysowane usta i bardzo niebieskie oczy. Ich wyraz
wydał jej się lekko niepokojący.
- Przepraszam, jeśli zachowałam się nieuprzejmie. Byłam
zaskoczona.
- Tak samo jak ja.
347031088.003.png
Jego odpowiedź była niewinna, ale ona odniosła wrażenie,
że miał na myśli coś innego. Ruszyła w kierunku miasteczka,
a gdy dotarła do zakrętu, obejrzała się przez ramię.
Nieznajomy nadał stał w miejscu, uważnie ją obserwując.
Pont Magna nie było wielkim miasteczkiem: błonia, o
wiele za duży kościół, główna ulica, na której mieściły się
sklepy i urząd pocztowy, ładne domki i kilkanaście sporych
budynków, między innymi plebania i rezydencja kapitana
Morrisa. Był to zaciszny zakątek spokojnej krainy graniczącej
od południa z Wells, a od północy z Bath i Frome.
W okolicy królowały farmy i rozległe pola. Ponieważ
miejscowość leżała z dala od głównych dróg, rzadko zaglądali
do niej turyści, a o tej porze roku było zupełnie pusto. Toczyło
się tu jednak normalne, przyjemne życie. Najważniejszym
miejscem towarzyskich spotkań był sklep pani Pike.
Stojące z koszykami w rękach kobiety słuchały właśnie
opowieści właścicielki, siwej, korpulentnej niewiasty o
małych, bystrych oczkach.
- Nagle mu się pogorszyło - mówiła z przejęciem. - No
cóż, wszyscy wiedzieliśmy, że prędzej czy później będzie
musiał przejść na emeryturę, a jego miejsce zajmie nowy
lekarz. Widziałam go, kiedy wpadł, żeby obejrzeć
przychodnię. Jest bardzo przystojny. Będzie miał mnóstwo
pacjentek! A jaki ma piękny samochód! - Urwała i z
uśmiechem dumy spojrzała na swe słuchaczki. - Ja też bym go
nie poznała, gdybym nie wracała akurat z Wells i nie wstąpiła
po te pigułki, które przepisał mi doktor Fleming. Chyba
szybko przejmie praktykę, bo doktor Fleming poczuł się nagle
bardzo źle i wylądował w szpitalu.
Zebrane w sklepie klientki komentowały tę interesującą
wiadomość, dokonując równocześnie zakupów. Gdy w końcu
ostatnia z nich wyszła, pani Pike zaczęła ustawiać na półkach
347031088.004.png
puszki z fasolą i paczki herbatników. Od tego nudnego zajęcia
oderwało ją skrzypnięcie otwieranych drzwi.
- Ach, to panna Leonora! Przyszła pani piechotą w tę
fatalną pogodę? Trzeba było zadzwonić, Jim dostarczyłby
wszystko.
Leonora zdjęła czapkę, spod której wysunęła się
natychmiast kaskada falujących włosów.
- Dzień dobry, pani Pike. Mama poprosiła mnie o
zrobienie zakupów, a ja szukałam pretekstu do wyjścia z
domu.
Nic dziwnego, pomyślała pani Pike. Biedna dziewczyna
siedzi w tym wielkim, ponurym domu z matką i ojcem, a ten
jej kawaler rzadko tu zagląda. Przecież w tym wieku powinna
korzystać z życia, chodzić na tańce...
- Proszę mi dać listę zakupów, to zaraz wszystko
przygotuję - powiedziała serdecznym tonem. - I proszę
poczęstować się jabłkiem. Miejmy nadzieję, że ta pogoda się
zmieni i będziemy mogli częściej wychodzić z domów. Czy
ten pani znajomy, pan Beamish, przyjedzie na weekend?
- Chyba nie, bo drogi są w fatalnym stanie. - Dziewczyna
dotknęła błyszczącego na jej palcu pierścionka z maleńkim
brylantem i przez chwilę wyglądała na przygnębioną. - Myślę,
że wiosną warunki się poprawią...
, - Czy właśnie na wiosnę zamierzacie się pobrać? -
spytała pani Pike, podnosząc wzrok znad krojonego właśnie
sera.
Leonora uśmiechnęła się lekko. Pani Pike uchodziła za
największą plotkarkę w miasteczku, ale nie była osobą
złośliwą i nigdy nie przekręcała faktów.
- Jeszcze nie podjęliśmy decyzji - odparła wymijająco.
- Bardzo lubię śluby, które odbywają się podczas
Wielkanocy - oznajmiła pani Pike. - Pobraliśmy się z moim
mężem w świąteczny poniedziałek. Mieliśmy piękną pogodę.
347031088.005.png
Byliśmy wtedy biedni jak myszy kościelne, ale to nie miało
znaczenia.
To miałoby znaczenie dla Tony'ego, pomyślała Leonora.
Jej narzeczony pracował w londyńskim City, zarabiał sporo i
zamierzał zarabiać jeszcze więcej. Ona sama dorastała w
starym, zaniedbanym domu wśród cennych, ale zniszczonych
mebli i musiała od niepamiętnych czasów liczyć się z każdym
groszem.
Światopogląd Tony'ego wydawał jej się rozsądny, ale
niekiedy trochę irytujący. Podczas rzadkich wizyt, jakie
składał w jej domu, nie rozstawał się ze swą teczką i
telefonem komórkowym. Od czasu do czasu łagodnie
protestowała, ale narzeczony tłumaczył jej, że musi
nieustannie śledzić światowe rynki.
- Będę kiedyś milionerem, albo nawet multimilionerem -
mówił. - Powinnaś mi być wdzięczna, kochanie. Pomyśl tylko
o tych cudownych strojach, jakie będziesz mogła sobie wtedy
kupić.
Zerknąwszy teraz na swą starą, tweedową spódnicę i
kalosze, uświadomiła sobie, że jej sposób ubierania się musiał
irytować Tony'ego. Zastanawiała się czasem, co on w niej
widzi, dlaczego kocha ją na tyle, by zaproponować jej
małżeństwo. Może moim magnesem jest nasze stare, rodowe
nazwisko, pomyślała z ironią. Poza tym mamy jeszcze ten
dom i trochę ziemi, z którą ojciec za nic w świecie nie chce się
rozstać.
Myśl ta obudziła w niej niepokój, ale szybko uznała ją za
absurdalną. Tony naprawdę ją kochał. Nosiła otrzymany od
niego pierścionek. Wkrótce się pobiorą i zamieszkają pod
wspólnym dachem. Szczegóły nie zostały jeszcze ustalone, ale
miała nadzieję, że nie będzie musiała mieszkać w Londynie.
Tony miał tam apartament, którego jeszcze nie widziała, ale
zapewniał ją, że po ślubie natychmiast go sprzeda lub zamieni
347031088.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin