Way Margaret - Powrót ukochanego.pdf

(519 KB) Pobierz
158987166 UNPDF
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Mimo zmęczenia Shelley szybko kroczyła ulicami
Koomera Crossing, małego australijskiego miasteczka.
Było piątkowe popołudnie. Załatwiła już niemal wszyst­
ko, oprócz zakupów. Rozmowa z kierownikiem banku
okazała się całkiem udana. Dużo gorzej poszło z jedy­
nym prawnikiem w mieście, który prowadził sprawy
jej ojca. Potem złożyła zamówienie w ulubionym skle­
pie wielobranżowym. Na wszelki wypadek zrobiła to
z wyprzedzeniem, żeby nie było wpadki. Świeże produk­
ty dostarczą jej samolotem. Goście z Japonii mieli zjawić
się u niej za niespełna miesiąc. Teraz kupiła tylko to, co
można było długo przechowywać, by zaś poprawić sobie
nastrój, postanowiła dołożyć coś dla siebie. Wprawdzie
nie wydawała zbyt wiele na kosmetyki, jednak o środ­
kach do pielęgnacji włosów i skóry nigdy nie zapomi­
nała. Ostatecznie te atuty musiały wystarczyć jej na całe
życie.
Choć przyzwyczajona do fizycznego wysiłku, teraz ma­
rzyła tylko o odpoczynku. Przed świtem wyruszyła z Wy-
bourne Station. Jechała dość krótko, tylko trzy godziny, po
nierównych drogach przez busz, nim dotarła do Koomera
6
Margaret Way
Crossing. Było to najbardziej cywilizowane miejsce na tym
obszarze. Cóż, prawda była taka, że południowo-zachod-
nia części prowincji Queensland należała do tych miejsc
na świecie, gdzie diabeł mówi dobranoc. Jednak kochała
swój położony w pustynnej okolicy dom. Tylko tu mogła
cieszyć się tak wielkim spokojem i swobodą, tylko tu mog­
ła kontemplować niezmierzoną, otwartą przestrzeń. Pusty­
nia żyła własnym życiem, była wielobarwna i tajemnicza,
a skały tworzyły naturalne rzeźby.
To miejsce było jej drogie również dlatego, że łączyło się
wspomnieniami z bratem bliźniakiem. Utonął, kiedy mie­
li po sześć lat. Do dziś słyszała jego głos, gdy wzywał ją na
ratunek. Pędziła jak szalona przez zarośnięty ogród... Za­
wsze u niej szukał pomocy, nie u starszej siostry, Amandy,
a nawet nie u matki.
Po tym strasznym wypadku wciąż wydawało jej się, że
Sean jest tuż obok Wierzyła, że każdego ranka pociąga ją
za ucho i mówi:
- Shel, obudź się, bo słońce wypali ci dziurę.
Pamiętała, że był pięknym dzieckiem o błyszczących
oczach i kręconych włosach. Wydawało się wtedy, że za­
wsze będą nierozłączni, nawet po śmierci...
Szła zdecydowanym krokiem, pozdrawiając mijane oso­
by. Znała tu niemal wszystkich. Nie zamierzała wracać dziś
do Wybourne. Zbyt długo kręciła się po mieście w czasie
doskwierającego upału, by znaleźć siły na długą podróż.
Mimo że często przebywała w palącym słońcu, nigdy
nie miała piegów. Amanda bardzo jej tego zazdrościła. Po
Powrót ukochanego
7
babci Moirze, która urodziła się w Irlandii, Shelley odzie­
dziczyła porcelanową cerę, rude włosy, zielone oczy i za­
dziorny charakter.
Postanowiła zanocować w jedynym w mieście pubie. Je­
go właścicielem był Mick Donovan. Jedzenie było tam do­
bre, a pokoje wygodne i czyste. Już nie mogła się doczekać,
kiedy wskoczy do ogromnej wanny z mnóstwem piany.
Jednak najpierw musiała kupić płyn do kąpieli.
Stała w sklepie chemicznym, zastanawiając się nad wy­
borem między zapachem jaśminu i gardenii, gdy ktoś po­
ciągnął ją za lok. Ku jej zdziwieniu, wcale nie była to deli­
katna zaczepka. Do Koomera Crossing przyjeżdżała przez
całe życie i wydawało jej się, że dziś spotkała już wszyst­
kich znajomych. Odwróciła się błyskawicznie, żeby ostro
zareagować, ale natychmiast zrezygnowała.
Stał za nią Brock Tyson we własnej osobie. Już jako na­
stolatek wydawał się nadzwyczaj przystojny i męski, a teraz,
po latach wyglądał jeszcze bardziej atrakcyjnie. Choć po­
chodził stąd, od dawna nikt o nim nie słyszał.
Daniel Brockway Tyson już jako chłopak zasłynął
z wielkiej odwagi i nieposkromionej samodzielności. Po­
trafił wyruszyć w pojedynkę na pustynię na wiele dni.
W końcu wracał do Mulgaree, gdzie nieuchronnie czeka­
ło go lanie. Mulgaree było największą farmą spośród tych,
których właścicielem był Kingsley. Hodowano tam bydło.
Stary Kingsley, dziadek Brocka, surowo karał wnuka za je­
go wybryki, lecz nie zdołał złamać w nim awanturnicze­
go ducha.
8
Margaret Way
- Czy to nie urocza, mała Shelley Logan? - Przyglądał
się jej uważnie. - Nic się nie zmieniłaś.
- Akurat. Czas wszystkich zmienia. - Wygłaszając tę nader
odkrywczą myśl, pozwoliła, by Brock odciągnął ją na bok.
- Co u ciebie słychać? - spytał z uśmiechem.
Shelley była jeszcze nastolatką, gdy wyjechał, a jednak
pamiętał ją. Może dlatego, że naznaczona była tragiczną
śmiercią swego brata bliźniaka. To wydarzenie wszystkim
w okolicy mocno wryło się w pamięć.
- W porządku. - Jeszcze nie opanowała zaskoczenia. -
Skąd się tu wziąłeś tak nagle? Cały dzień chodzę po mie­
ście i nikt nawet nie wspomniał, że wróciłeś.
Zauważyła, że stężały mu mięśnie twarzy.
- To nie był mój pomysł, lecz kochanego dziadka. Wygląda
na to, że nasz konflikt zbyt mocno mu już doskwiera. Możesz
uwierzyć? Wyrzucił mnie stąd pięć lat temu, a teraz prosi, że­
bym wrócił. Tak bardzo prosił, że nie mogłem odmówić.
- Może jest chory? W takich chwilach ludzie pragną po­
godzić się z rodziną.
- Cóż, umiera jak zwykły śmiertelnik - stwierdził z kwaśną
miną. - Oczywiście nigdy nie wierzył, że jest jednym z nich.
Shelley spojrzała na niego, zadzierając głowę. Był od
niej wyższy co najmniej o trzydzieści centymetrów.
- Brock, nie wiem, co powiedzieć. Słyszałam, że dziadek
był okrutny wobec ciebie.
- Jasne, że był. - Wzruszył ramionami. - Ale i tak potra­
fiłem zachować swoje zdanie i nie bałem się mu przeciw­
stawić. Niestety moja biedna matka tego nie potrafiła.
Powrót ukochanego
9
- Jak ona się czuje? - spytała Shelley.
Przez jego twarz przebiegł grymas bólu.
- Nie wróciła ze mną. Zmarła na raka w Irlandii, tam ją
pochowałem. Myślę, że w kraju przodków będzie bardziej
szczęśliwa.
- Brock! - Łzy napłynęły Shelley do oczu. Zawsze łatwo
się wzruszała. - Bardzo ci współczuję. Wiem, jak bardzo
byliście sobie bliscy.
- Teraz jestem sam na świecie - stwierdził szorstko. -
Mama nie żyje, ojciec zniknął z horyzontu, gdy miałem
sześć lat, a ci wszyscy moi krewny... to żadna rodzina, tyl­
ko zaprzysięgli wrogowie. Droga ciocia Frances i jej syn,
Philip, zawsze byli przeciwko mnie.
- Wrogowie... - Wyraźnie była zmartwiona takim po­
stawieniem sprawy. - Wiesz, Brock, myślę, że oni podzi­
wiają cię w głębi serca.
- Naprawdę? Tylko dlaczego ja nic o tym nie wiem? -
Spojrzał na nią ostro.
A jednak w tym niechętnym wzroku było coś takie­
go... Poczuła, że się rumieni. Brock Tyson był bardzo
seksowny. Kiedyś nawet podkochiwała się w nim skry­
cie. Był już po dwudziestce, spotykał się z dziewczyna­
mi, wzbudzał powszechne zainteresowanie. Ona miała
zaledwie szesnaście lat i była zupełnie niewinna. Raz
nawet ją pocałował. Na pewno dawno już o tym zapo­
mniał. Po raz pierwszy poszła wtedy na tańce. Flirtował
z nią trochę, a gdy kręcili się w rytm muzyki, uniósł ją
i pocałował. Nigdy nie zapomniała, jak bardzo była wte-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin