Przeciw Katarom.docx

(16 KB) Pobierz

Przeciw Katarom

Spośród wszystkich herezji średniowiecza ta została uznana za najbardziej niebezpieczną. Żeby ją zniszczyć zaangażowano ogromne środki materialne i propagandowe, spalono i splądrowano jeden z najludniejszych i najbardziej rozwiniętych gospodarczo i kulturalnie zakątków średniowiecznej Europy – Okcytanię.

 

 

Pośród niespełnionych teorii i hipotez, jakie wysuwają historycy, jest taka, która mówi że kraina rozciągająca się od Montpellier do Garonny i od południowego krańca Masywu Centralnego do zatoki Liońskiej byłaby z pewnością świadkiem narodzin renesansu, gdyby nie ogłoszona przez papieża Innocentego III krucjata przeciwko Albigensom. Uroda, klimat, usposobienie mieszkańców, ich zwyczaje, środki finansowe, jakimi dysponowali i niezależność od korony tak francuskiej, jak angielskiej dawała Okcytanii wielką przewagę nad innymi regionami Europy. Nie rozstrzygniemy czy tak by się stało na pewno, renesans narodził się we Florencji, a  kraina którą dziedzicznie władali hrabiowie z Tuluzy została spalona i splądrowana przez Francuzów z północy. Dla wielu jednak, cień który po niej pozostał wciąż emanuje blaskiem.

 

Okcytania była ziemską materializacją mitu o rycerzach bez skazy i szlachetnych damach, które oddają im swe serca i ciała, zaraz po tym jak owi kawalerowie pokonają całe szeregi smoków, niewiernych lub zwyczajnych rozbójników. Turnieje, konkursy wędrownych śpiewaków, poezja, dworska miłość i łagodny klimat zapewniający żyjącym z ziemi baronom nieustającą prosperity i morze wolnego czasu na oddawanie się rozrywkom. Okcytańczycy niechętnie wyruszali na wyprawy krzyżowe, choć nie brakowało ich tam, woleli pozostać u siebie i nie narażać się na niebezpieczeństwa. Język, którym się posługiwali w nieco zmienionej formie istnieje do dziś i nie ma nic lub prawie nic wspólnego z językiem francuskim. Bliżej mu do dialektów kastylijskich, a ludziom którzy się nim posługiwali bliżej do mieszkańców Hiszpanii niż do rudych Francuzów z Normandii. Prócz kultury rycerskiej i poezji minstreli południe stało się domem dla ludzi nazywanych Katarami lub Albigensami. Heretyków, uznanych za najgroźniejsze po Islamie zagrożenie dla władzy papieża.

 

Nazwa Katarowie pochodzi od greckiego słowa „katharos” –czysty. Tak nazywali siebie oni sami. Wobec nich używano zaś określenia Albigens, co wiąże się z tym, że miasto Albi było najmocniej związane z ruchem katarów w całej południowej krainie. Zanim kobieta lub mężczyzna wyznający ich wiarę stali się kathators – czyści, musieli przyjąć Consolamentum, jedyny obowiązujący Katarów sakrament. Człowiek przed przyjęciem tego sakramentu nazywany był „wierzącym”. Katarowie to była nazwa pospolita, używana przez lud na południu i używana dziś przez historyków. Ci którzy zwalczali herezję mówili o nich Paulicjanie lub Pateranie – od słowa Pater oznaczającego początek jedynej modlitwy, jaką heretycy odmawiali – Pater noster (ojcze nasz). Nazywano ich także Tkaczami, bo wśród tych właśnie rzemieślników ich nauka znalazła najwięcej wyznawców. Mówiono także – Bułgarzy, wierząc, że nauka ich przyszła właśnie z tego kraju.

 

Niezgoda kościoła na ich naukę brała się stąd, że interpretowali oni biblię w sposób symboliczny. Według Katarów, chleb w czasie podniesienie nie przeistacza się ciało Chrystusa, jest to jedynie przeistoczenie symboliczne. W czasie Eucharystii nie doświadczamy obecności żywego Boga, a jedynie odtwarzamy symboliczne gest wierząc, że sam Jezus posługiwał się nimi w czasie ostatniej wieczerzy. Katarowie wierzyli także, że świat i materia to dzieło złego ducha – Szatana, droga do szczęścia wiodła przez uwolnienie się do tego co materialne i fizyczne. Czysta była tylko dusza. Pomiędzy katolikami a katarami byłą jeszcze jedna drobna różnica – oni odmawiając „Ojcze nasz” mówili: chleba naszego nadprzyrodzonego daj nam dzisiaj, a nie; chleba naszego powszedniego…

Było więc tego aż nadto, żeby wyruszyła przeciwko nim krucjata. Wyprawa owa, jak wszystko w pierwszej połowie XIII wieku wiązała się z nieszczęściem jakim było zdobycie przez niewiernych Jerozolimy i planami politycznymi króla Francji Filipa Augusta, który kładł właśnie podwaliny pod potęgę dynastii Kapetyngów.

 

W roku 1204 rycerz z północy Szymon de Montfort zaczął pustoszyć dobra hrabiów Tuluzy ścigając Katarów, ruszyli za nim ci, którzy chcieli uzyskać przebaczenie za to, że nie zdążyli do Ziemi Świętej przed zdobyciem Jerozolimy, ci którzy chcieli uzyskać odpust za 40 dni służby – tyle wyznaczył papież Innocenty, po tym czasie człowiek był już wolny od grzechów. Pod sztandary Szymona przybyli także ci, którzy chcieli zagrabić to, co bogaci baronowie z południa zgromadzili przez lata w swoich zamkach. Prócz świeckich w szeregach wyprawy byli także księża. Papież wyznaczył duchowego przywódcę tego przedsięwzięcia w osobie opata z Citeaux Arnolda Amaury. Człowiek ten chciał tylko jednego – żeby herezja zniknęła z powierzchni ziemi. W czasie jednej z pierwszych rzezi, jakiej Francuzi dopuścili się na Okcytańczykach, w czasie plądrowania Beziers opat Arnold miał zakrzyknąć – mordujcie wszystkich, Bóg swoich rozpozna. Dziś historycy kwestionują tę autentyczność tej wypowiedzi.

Kiedy baronowie z północy i ich żołnierze stanęli pod murami miasta Beziers wiedzieli już, że muszą tu dokonać rzezi, czegoś naprawdę straszliwego co napełni serca mieszkańców tej krainy strachem i każe im otworzyć bramy miast i zamków, a także wydać w ręce krzyżowców wszystkich heretyków, którzy szukali wśród nich schronienia. Nie pomylili się, mieszkańcy wielu miast byli przerażeni tym, że bez żadnego powodu zabito 3 tysiące niewinnych, mężczyzn kobiet i dzieci. Francuzi pastwili się nad swoimi ofiarami z dziką premedytacją, wieść o ich okrucieństwach rozeszła się po całej Europie, dotarła nawet do Niemiec i Flandrii.

Potem było jeszcze gorzej. Groza rozlała się po kraju, gdy Szymon de Montfort zdobył niewielkie miasteczko Bram, gdzie schroniło się kilku zaledwie Katarów. Nieliczna załoga i wszyscy, którzy się tam znajdowali zostali potwornie okaleczeni przez ludzi de Montforta, ucięto wówczas ponad sto nosów, górnych warg, wyłupiono dwie setki oczu i odjęto tyleż samo uszu. Potworny kondukt ślepców bez twarzy ruszył na północny zachód drogą na Albi i Tuluzę, wszyscy którzy och widzieli zamarli ze zgrozy. Czegoś takiego nie widziano w tych okolicach od bardzo dawna. Legendą obrosło tu okrucieństwo, którego dopuścił się jeden z okcytańskich baronów, który kazał oślepić dwóch francuskich rycerzy, długo nie chciano mu tego zapomnieć. Pomiędzy dwoma ludźmi bez oczu, a ponad setką bez twarzy była jednak wyraźna różnica.

Katarowie ginęli także na stosach. Mimo, że Szymon i opat Arnold dawali im możliwość powrotu na łono kościoła, mało kto decydował się na taki sposób ratowania życia. Czyści wybierali śmierć w płomieniach, byle nie sprzeniewierzyć się swojej religii.

 

Interesy papieża Innocentego miały na południu kilka punktów stycznych z interesami króla Francji Filipa Augusta. Prowadząc zimną, bezwzględną i trwającą długie lata wojnę z domem Plantagenetów Filip stale powiększał swoje władztwo. Kraina Tuluzy – Okcytania – była ważnym elementem tej rozgrywki. Graniczyła bowiem z Gaskonią, dziedzicznymi posiadłościami władców Anglii, do Paryża było stąd bardzo daleko, język jak już powiedzieliśmy nie miał wiele wspólnego z francuskim. W stuleciu XIII wcale nie było pewne jak potoczą się losy tego zakątka Europy. Zdecydowały się one już w roku 1199, choć niewielu zdawało sobie z tego sprawę. W roku owym zginął absurdalną śmiercią król Anglii Ryszard Lwie Serce, jedyny człowiek który poważnie mógł zagrozić planom Filipa Augusta. Po jego śmierci właściwie nic się nie zmieniło, ale były to tylko pozory, bo zmieniło się wszystko. We Francji rozpoczęło się oczekiwanie na pretekst, który pozwoliłby na zajęcie południa i przyłączenie do domeny Kapetyngów. Pretekstu tego dostarczył królowi papież Innocenty, który nie mógł zgodzić się na istnienie herezji.

 

Ogłoszenie krucjaty przeciw katarom oznaczało dla papieża walkę ze złem i zwycięstwo jednej doktryny nad drugą. Dla króla było to coś o wiele ważniejszego – tysiące nowych poddanych, którzy płacą podatki, pola i lasy, które można odebrać buntownikom i ofiarować lojalnym rycerzom za wierną służbę, beczki pełne złota zakopane pod zamkowymi murami, stadniny pełne ciężkich bojowych koni i dwukrotne blisko powiększenie królestwa. Królowi Francji nie chodziło o heretyków, sam tyle razy zadzierał z papieżem, że pewnie chętnie by zatrzymał ich w swym królestwie, nie przeszkadzali mu. Byli jednak pretekstem, którego bardzo potrzebował, tak bardzo że poświęcił ich wszystkich bez żalu po to, by jego poddani mogli wyruszyć na południe z krzyżem w ręku, po łupy i sławę.

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin