Oramus Marek - Ukryty w gwiazdach.pdf

(128 KB) Pobierz
Marek Oramus
Marek Oramus
Ukryty w gwiazdach
Tego dnia, kiedy w telewizji pojawiła się pierwsza wzmianka o Stalowym Ptaku,
ojciec długo w nocy chodził po swoim gabinecie. Zanim zasnąłem, słyszałem przez ścianę,
jak łapał zagraniczne radiostacje. Zawsze to robił, kiedy na świecie działo się coś
niezwykłego. Tym razem jednak poszedł na całość: następnego dnia zwolnił się z pracy.
- Mamy trochę oszczędności - tłumaczył matce, która jak zwykle zarzucała mu
lekkomyślność. - Chwila jest epokowa, a ja mam chodzić do biura. Jeżeli to obca sonda
kosmiczna, to za miesiąc świat zostanie wywrócony do góry nogami.
Chyba jej nie przekonał, bo słyszałem, jak wieczorami często wracali do tego
tematu. Ja natomiast postanowiłem być sprytny.
- Tato - powiedziałem - chwila jest epokowa, a ja muszę chodzić do szkoły.
Ojciec podrapał się po głowie, niby to z zakłopotaniem. Uśmiechnął się do mnie, jak
zawsze kiedy obmyślił jakiś żart.
- I co proponujesz? - spytał dla formalności, bo oczywiście już wiedział.
- No... mógłbym przestać, nie? Zmora to w ogóle położył lagę na stopnie.
Demonstruje pełny zwis i szamański luz.
- Szamański? - upewnił się ojciec.
- Jego brat mówi, że w szkole uczą nas samych bzdur, bo ta sonda unieważni całą
naukę ziemską.
- Hm - mruknął ojciec poważniejąc - unieważni albo nie unieważni. Myślisz, że brat
Zmory dostał jakiś przeciek?
- Ale przecież oni wszystko nam dadzą. Gotowe maszyny i w ogóle.
- Dadzą albo nie dadzą - odparł ojciec z niezmąconym spokojem. - A nawet jeśli
dadzą, ktoś powinien sprawdzić, co to za prezenty. Najmądrzejsi z nas muszą je obejrzeć.
Ludzkość nie może zachowywać się jak debil.
- Te ich maszyny będą robić wszystko, co się pomyśli. Każdy będzie mógł im
rozkazywać - wypaliłem z entuzjazmem. Chyba przeholowałem, ojciec zmarszczył brwi.
- Posłuchaj - powiedział - masz bombę atomową i masz małpę. Dałbyś małpie
bombę atomową?
- No... nie dałbym.
- Coś się zrobił taki skąpy? Daj jej. Bomb masz pod dostatkiem, a ta małpa wygląda
sympatycznie. Bomba się jej przyda.
- Ale ona może niechcący wysadzić się w powietrze - oświadczyłem z
przekonaniem. - I jeszcze innym zrobi krzywdę.
- No popatrz, nie pomyślałem o tym. Ty dajesz jej bombę, a ona myśli, że to banan.
A wiesz, dlaczego tak myśli? Bo nie chodziła do szkoły. - Zagarnął mnie wielkim łapskiem i
przyciągnął do siebie tak, że jego głos dobiegał zza moich pleców. - Pochodź jeszcze trochę,
co ci szkodzi. Nie bądź tą małpą.
Informacje o Stalowym Ptaku nadchodziły skąpo. Na dobrą sprawę nie wiedzieliśmy
nawet, skąd poszła jego nazwa. Pojawiał się koło Ziemi, to tu, to tam, raz daleko, raz bliżej.
Na podstawie tych manewrów uczeni wnioskowali przebiegle, że musi mieć własne źródło
napędu. Latał sobie wokół nas, ani nie eksponując się specjalnie, ani nie starając się ukryć.
Było mu zdaje się obojętne, co sobie o nim myślimy. Może o nas nie wiedział? Oczywiście
zrobiono mu trochę zdjęć z satelitów, ale wszystkie ze zbyt wielkich odległości, żeby było
widać jakieś szczegóły. Moim zdaniem przypominał raczej kapelusz niż ptaka.
Przez ten pierwszy tydzień ojciec zachowywał się dziwacznie: wychodził gdzieś
bardzo wcześnie rano, wracał wieczorem, zawsze z torbą na ramieniu, raz wypchaną, a raz
prawie pustą. Coś zbierał? Był maj, na grzyby stanowczo za wcześnie. Zaproponowałem
kiedyś, że z nim pójdę, ale odmówił. To nie byłoby dla ciebie ciekawe, powiedział.
Wieczorami dłubał w piwnicy, słyszałem dzwonienie rurek czy prętów, raz wycie jakby
generatora. Co to było, nie dowiedziałem się, bo drzwi zamykał na klucz, a okno szczelnie
zasłaniał firanką. Denerwowały mnie te tajemnice.
Z dnia na dzień ojciec zaprzestał wycieczek, za to zajął się troskliwie domem.
Właził w najbardziej niedostępne zakamarki, coś tam skrobał, piłował, cementował. Moją
ofertę pomocy odrzucił dość opryskliwie. Doszedłem do wniosku, że wiem, dlaczego tak się
upierał przy szkole: wolał, żebym mu nie wchodził w paradę.
Raz po obiedzie zagadnąłem mamę o sprawy ojca.
- Naprawia dach - powiedziała oschle. - Połowa dachówek przecieka. Najwyższy
czas, żeby ktoś się nimi zajął.
- Mógłbym mu trochę pomóc - bąknąłem.
- Lepiej pomyśl o szkole. Stopnie masz nie najlepsze.
Znowu ta szkoła.
Trudno było zmylić czujność ojca, nie budząc zarazem podejrzeń matki, ale w końcu
udało mi się to. Wylazłem pod sam dach, otworzyłem klapę i zdębiałem: pod krokwiami, na
których były osadzone dachówki, ktoś zawiesił wiązki suszonych ziół, mnóstwo jakichś
drutów, cynfolii, bibułki i podobnych szpejów. Wyglądało to jak skład ozdób choinkowych
przeznaczonych dla jakiejś sekty. Jedno było pewne: dachówki zupełnie ojca nie
interesowały. Z łatwością dostrzegłem jedną, która pękła, rysa światła świadczyła o tym
wyraźnie. Czyżby te wstążeczki, druciki, pręty i cynfolie miały odpędzać deszcz?
Z przykrością pomyślałem, że mój ojciec zwariował.
Niestety, wrażenie to potwierdzały wyczyny ojca w ogrodzie. Mieliśmy koło domu
kawałek ziemi, na której rosło trochę warzyw. Ojciec zasadził też parę drzew owocowych, ale
nie dbał o nie zanadto. Teraz każdą chwilę spędzał poza domem: rył jakieś rowy, układał
kamienie, znosił nieustannie dziwne rośliny i sadził je w pośpiechu, ale nie na grządkach, jak
uczciwy ogrodnik, tylko w rzędach monstrualnej długości, które przerzynały cały ogród
tworząc dziwaczny labirynt. Matka zrzędziła, że trawa wyrosła za wysoko, ale ojciec ani
myślał imać się kosiarki. I ani słowem nie wtajemniczał mnie w swoje plany, choć na otwartej
przestrzeni o wiele trudniej było mnie spławić. Wreszcie przystał z niechęcią na moje
towarzystwo i bywało, że pracowaliśmy obok siebie w milczeniu, wykonując całą tę
absurdalną robotę, która zdawała się nie mieć końca.
Doszło wreszcie do tego, do czego dojść musiało: krążący tam i sam Stalowy Ptak
lekko się wszystkim znudził. Mogło minąć z dziesięć dni, odkąd się pokazał. Dni te, wbrew
zapowiedziom ojca, w najmniejszej mierze nie wstrząsnęły światem. Oglądaliśmy we troje
piekielnie rozwlekły program telewizyjny, w którym przedstawiciele różnych sił politycznych
wypowiadali się ze swadą, co też należy począć, jeśli Stalowy Ptak wyląduje. Kiedy
prowadzący program zadał mordercze pytanie, jak wygląda struktura parlamentu tam, skąd
Ptak przybył, ojciec poruszył się groźnie, ale powstrzymał się od komentarza. Byliśmy obaj
nieludzko uznojeni po całym popołudniu spędzonym w ogrodzie, nasz labirynt przybierał
imponujące rozmiary. Powiedziałem, że chce mi się spać i wymknąłem się z pokoju.
Oczy istotnie zdrowo mi się kleiły, ale przed snem chciałem przekartkować
świerszczyk pożyczony od Zmory. Właśnie kończyłem przeglądać go drugi raz, analizując na
spokojnie niektóre szczegóły, kiedy zza uchylonych drzwi dobiegły mnie podniesione głosy.
Dopadłem bezszelestnie szpary i wypełzłem na korytarz. Ojciec z matką nadal tkwili przed
telewizorem, którego poświata obrysowała miękko ich sylwetki. Już miałem wrócić do
świerszczyka, kiedy matka rozpoczęła natarcie.
- Arnoldzie - powiedziała dobitnie i uroczyście - pal sześć twoją pracę. Jak wiesz,
obiecaliśmy sobie wzajemną tolerancję w sprawach naszych dziwactw. Starałam się ze
wszystkich sił tej umowy dotrzymać i byłoby mi się to udało, ale traf chciał, że wyszłam dziś
rano do ogrodu. Właściwie to sąsiadka zadzwoniła, co my tam szykujemy. - Przerwała, lecz
ojciec nie zareagował. - Arnoldzie, muszę ci wyrazić mój najgłębszy niepokój.
Ojciec wydawał się bez reszty skoncentrowany na telewizorze.
- Czy możesz mi powiedzieć, co ty do diabła wyprawiasz z tym Bogu ducha
winnym, bezbronnym kawałkiem ziemi?
Ojciec nie reagował. Miał chyba stalowe nerwy.
- Kiedy przeryłeś transzejami teren pod drzewami, myślałam: niech tam. Choć
oczywiście powinieneś wiedzieć, że drzewa z podciętymi korzeniami po pewnym czasie
usychają. - Dała ojcu czas na ogarnięcie bezmiaru zbrodni, jakiej się dopuścił. - Kiedy
zacząłeś sadzić te łodygi, myślałam: niech sadzi. W jesieni się wykopie i fertig. Notabene kto
to widział przesadzać takie rozwinięte rośliny. Czy zauważyłeś, że niektóre zaczynały już
prawie kwitnąć? Nie dziwota, że ci wszystkie uschły.
- Nie wszystkie.
- Ale większość - głos matki był surowy i pewien swoich racji. - Kiedy zacząłeś
znosić te kamienie i układać z nich jakieś spirale, pomyślałam: tylko spokój, Alicjo. Chłop
musi mieć zajęcie, chyba nie wolałabyś, żeby pił wódkę. Nie ma się czym przejmować. To, że
inni pozbywają się kamieni ze swej ziemi, zbierają je i wywożą jak najdalej, o niczym
przecież nie świadczy. Ścierpiałabym to w milczeniu, ścierpiałabym wszystko, gdybyś nie
angażował do tych absurdów Artura. Cóż ci zawiniło to biedne dziecko?
- Sam przyszedł i chciał pomagać. Miałem go przepędzić?
Nie była to do końca prawda. Przyszedłem zobaczyć, o co ojcu chodzi z tym
ogródkiem. Po prostu chciałem się czegoś dowiedzieć. Ale ojciec nie zdobył się na żadne
wyjaśnienie, tylko powiedział: - Podaj mi tamte kamienie.
- Ale i Artura bym przebolała, w końcu to także twój syn. Oboje za mało się nim
zajmujemy. Czy wiesz, że on znosi do domu pisma z nagimi kobietami?
Zrobiło mi się gorąco. Na szczęście ojciec stanął na wysokości zadania.
- No i dobrze - powiedział - martwiłbym się, gdyby tego nie robił. Przynajmniej w
noc poślubną nie przerazi się tych waszych urządzeń, jak to mnie się zdarzyło.
- Nie zmieniaj tematu - skarciła go matka. - Dobrze pamiętam, że nie byłeś żadnym
niewiniątkiem. Więc pomyślałam sobie: w porządku, niech Artur pobędzie przy ojcu.
Niczego się wprawdzie nie nauczy, ale łyknie przynajmniej świeżego powietrza. Nic tylko w
kółko ten komputer, gry i inne brednie.
- Mówiłaś przecież, że pisma - ojciec odzyskiwał rezon. Jeśli matka chciała nakłonić
go do skruchy, musiała się jeszcze solidnie napracować.
- Nie zarzucisz mi po tym wszystkim, że byłam mało tolerancyjna. Ale kiedy
wdarłeś się ze swoimi sadzonkami na grządki, które z takim trudem urządziliśmy,
zrozumiałam, że miarka się przebrała. Rzodkiewka prawie już wschodziła! - krzyknęła
boleśnie. - Nie wahałeś się ani przez chwilę, by przeorać koperek, pietruszkę i marchewkę.
Dla wątpliwej zabawy poświęciłeś efekty naszej wspólnej pracy.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin