Angelsen Trine - Córka morza 07 - Rozbitek.doc

(603 KB) Pobierz
Rozdział 1

TRINE ANGELSEN

 

ROZBITEK

 

SAGA CÓRKA MORZA VII

 

Rozdział 1

 

              Elizabeth czuła, jak jej serce boleśnie tłucze się w piersi. Oddychała ciężko. Zasłaniając usta dłonią, tłumiła szloch. Jej rozdygotane ciało oblało się potem, zupełnie, jakby chwyciła ją gorączka. W głowie zapanował chaos. Jens jednak żyje! Nie zginął! Nabrała nagle co do tego całkowitej pewności. Niepojęte, przecież czekała, długo go opłakiwała, pogrążona w żałobie, by wreszcie pogodzić się z tym, że już nigdy nie zobaczy swojego przyjaciela z dzieciństwa, kochana i męża. Ciało wypełniło się strumieniem pulsującej radości. W euforii zamierzała już budzić Kristiana, by podzielić się z nim radosną wiadomością, gdy nagle coś ją przed tym powstrzymało. Przecież teraz, gdy jesteśmy małżeństwem, nie mogę opowiedzieć Krystianowi, że Jens żyje!! Ale Jensa także poślubiłam. Bolesna prawda niemal ją przeraziła. Otarła pośpiesznie twarz, stwierdzając ze zdumieniem, że policzki ma mokre od łez.

 

              Jens, gdzie jesteś? – myślała z rozpaczą i wpatrywała się w mrok, jakby tam gdzieś ukryta była odpowiedź.

Znów powróciła bolesna tęsknota.

              - Jens – wyszeptała, uświadamiając sobie nagle, że już dawno nie wypowiedziała na głos jego imienia.

              Teraz Kristian przejął rolę ojca zarówno Marii, jak i Ane. To on był głową domu, on utrzymywał całą rodzinę. Właśnie dlatego nie mówiła często o Jensie, mimo, że poprzysięgła sobie pielęgnować o nim wspomnienia, tak by dzieci, zwłaszcza Ane, go zapamiętały.

              Po cichu wymknęła się z łóżka i ukradkiem poszła do dziewczynek. Nie miała odwagi zapalić świecy, pochyliła się więc nad łóżkiem, w którym spały, by ma nie popatrzeć. Słyszała ich równe krótkie oddechy.

Ane, mamrocząc coś przez sen, wypięła pupę i obróciła się na bok.

              - Twój tata żyje – szepnęła Elizabeth i pogładziła córeczkę po mięciutkich włoskach. – Żyje, ale nie wiem, gdzie jest, maleńka.

              Maria też bardzo kochała Jensa, pomyślała Elizabeth, otuliwszy siostrę kołdrą, bo dziewczynka rozkopała się u miała całkiem zimne nogi. Przypomniała sobie ów dzień, gdy ojciec powiadomił je o śmierci Jensa. Maria, wówczas zaledwie ośmioletnia, uczepiła się i szlochała, póki nie zabrakło jej łez.

              Przez dwa długie lata Elizabeth rozpaczała po stracie męża i choć z czasem nauczyła się z tym żyć, nigdy nie przestała za nim tęsknić. Ta tęsknota przez cały czas drzemała w jej sercu. Czasami wyobrażała sobie, że słyszy go lub widzi. W przebłyskach chwil zdarzało jej się pomyśleć: muszę powiedzieć o tym Jensowi, by potem nagle ocknęła się ze świadomością, że odszedł na zawsze. Za każdym razem cierpiała równie boleśnie.

              Pocałowała pośpiesznie dzieci i powoli zeszła po schodach.

              Dotknęła klamki w drzwiach do pokoju Helene i wtedy nagle się rozmyśliła.

              Nie, uświadomiła sobie, nie mogę jej o tym powiedzieć. Będzie mnie przekonywać, że to tylko sen, przywidzenie, fantazja…

              Tylko ja wiem, że to prawda, bo wielokrotnie doświadczałam podobnego uczucia, gdy widziałam rzeczy niewidoczne dla oczu innych.

              Cóż, przyjdzie mi samotnie to dźwigać. A jeśli któregoś dnia Jens stanie tu, na schodach? Co zrobię wówczas? – pomyślała, nieruchomiejąc.

              Nie wiedziała, po prostu nie miała pojęcia, jakby postąpiła, gdyby się zdarzyło coś takiego.

              Ciężkim krokiem wróciła po schodach na górę. Wślizgnęła się z powrotem pod okrycie i położyła się na samym brzeżku łóżka. Stopy miała zupełnie zimne. Krisian na szczęście się nie obudził, akurat teraz nie byłby w stanie z nim rozmawiać. Potrzebowała trochę czasu, by przemyśleć wszystko i zebrać w sobie siły, by nie dać po sobie poznać, co ją trapi.

 

              W nocy prawie nie zmrużyła oka, a mimo to nie znalazła rozwiązania. Słoneczne promienie przeniknęły przez firanki. Czekał ją nowy dzień u boku Kristiana. Jak zdoła spojrzeć mu w oczy, przemilczając to, co do czego zyskała pewność?

              Nagle poczuła na biodrze ciepłą dłoń i usłyszała, jak Kristian mruczy zaspany:

              - Nie śpisz, moja Elizabeth?

              Zwykle napełniała ją duma, gdy się tak do niej zwracał, teraz zaś miała wrażenie, że jej ciało krępuje coraz mocniej zaciskający się rzemień. Usiłowała uspokoić oddech i udawała, że śpi, ale on, nie zauważając na to, przeciągnął ją do siebie.

              - Pragnę ciebie – wyszeptał, całując ją po plecach i po karku.

              Elizabeth zacisnęła powieki, zadowolona, że leży odwrócona do niego plecami i nie musi mu patrzeć w oczy.

              Kristian wsunął dłoń pod jej ramieniem i ścisnął pierś.

              - Przestań – mruknęła, usiłując go odsunąć.

- Jednak nie śpisz? – spytał i uniósłszy się na łokciu, odgarnął włosy z jej twarzy.

              Nie odpowiedziała, ale znów odepchnęła jego dłoń.

              - A co ty taka nieprzystępna? – zapytał, gładząc ją po brzuchu.

              Muszę mu pozwolić, bo inaczej domyśli się, że coś jest nie tak, pomyślała, obracając się na bok i przyjmując jego leciutki pocałunek.

              - Jestem zaspana – skłamała, po czym zarzuciwszy mu ręce na szyję, przywarła do niego, choć wszystko w niej protestowało, gdy całował i pieścił jej ciało.

              Postępuję niewłaściwie, dudniło jej w głowie, dopuszczam się zdrady wobec Kristiana, jak i wobec Jensa. Proszę, nie rób tego, nie teraz, błagała go w duchu. Poczekajmy z tym, zobaczymy…

              Nie zdobyła się jednak na protest, gdy zdejmował z niej koszulę nocną, a potem całował i pieścił językiem jej brzuch i uda. I choć jej ciało zareagowało pożądaniem, myślami była zupełnie gdzie indziej.

              - Poczekaj – wyszeptała, wymykając mu się z objęć.

              - Zrobiłem coś nie tak? – zapytał niepewnie.

              - Nie, spróbujemy czegoś nowego – odparła, kładąc się na brzuchu i rozchylając uda.

              Mruknął coś niezrozumiale, zaraz jednak poczuła jego ciężar. Z ulgą zanurzyła twarz w poduszce. Nie była w stanie znieść jego spojrzenia.

              Kiedy w chwilę później osunął się na bok wyczerpany, stwierdził:

              - Chyba nie było ci dobrze.

              - Owszem – odparła, podciągając kołdrę pod samą brodę.

              - Ale nie tak, jak zazwyczaj – upierał się przy swoim.

              - Jestem trochę rozkojarzona – wyjaśniła, pomyślawszy, że to przynajmniej nie jest kłamstwo.

              - Dlaczego?

              - W każdej chwili mogą wejść dzieci. Po tym nie wiem czemu, ale coś źle spałam tej nocy.

              - Może w takim razie spróbujemy jeszcze raz – spytał, a w jego głosie wyczuła rozbawienie.

              - Nie, Kristianie! – zmusiła się do uśmiechu i pośpiesznie zerwała się z łóżka. – Pora wstawać!

              Ubierając się, pilnowała, by do męża odwrócić się plecami.

 

              Zgodnie z wcześniejszymi obawami trudno było jej tego dnia spojrzeć Krystianowi w oczy, a ilekroć przemawiał do niej czule, ściskając ją w żołądku. Zmuszała się jednak do uśmiechu i udawała, że wszystko jest tak jak zwykle.

              Tylko Helene domyśliła się, że coś ją trapi. Stała przy ławie w kuchni i przesiewała mąkę przez sito zrobione z krowiego wymiona rozciągającego na drewnianej obręczy. Rozbite grudki sypały się di dzieży niczym śnieg.

              - Jesteś dziś dziwnie zamyślona – zagadnęła Helene, uchwyciwszy wzrok Elizabeth.

              - Kto? Ja? Nie, skąd? – odparła niepewnie. – Zastanawiam się nad tym co zwykle.

              - Na przykład? – zapytała Helene, odstawiając na bok worek z mąką.

              - No, wiesz… Niebawem trzeba będzie posadzić ziemniaki, wyprowadzić stado na łąki, zwieźć i osuszyć torf. Na wiosnę czeka nas mnóstwo roboty.

              Helene podeszła do niej i ciepłym, zachęcającym do zwierzeń głosem, powiedziała:

              - Wydaje mi się, że męczy cię coś jeszcze.

              Może opowiedzieć jej o wszystkim? – zastanawiała się Elizabeth. Podzielić się tym ciężarem, który mnie przytłacza? Przyznać się do zamordowania Leonarda?

              - Wstałam w nocy, żeby przynieść sobie trochę wody z wiadra – ciągnęła przyjaciółka. – I zauważyłam, że wchodzisz po schodach na strych. Co robiłaś na dole?

              Powiedz! – przynaglała się w myślach Elizabeth. Teraz masz szansę. Helene cię widziała, może to jest znak.

              - Ja… zdawało mi się, że coś słyszałam – zaczęła z ociąganiem i zawahała się. Bo jeśli Helene jej nie uwierzy albo zdradzi komuś powierzoną tajemnicę? – Zeszłam na dół, by się rozejrzeć, ale nikogo nie zauważyła. Chyba kot dostał się do izby.

              Z jaką łatwością przychodzą mi kłamstwa, pomyślała zawstydzona i odetchnęła głęboko. Odczekała chwilę, po czym wyszła z kuchni, mówiąc:

              - Czas się wreszcie zabrać do pracy!

              Mało brakowało, pomyślała i przystanęła w ciemnym kącie korytarza. Serce tłukło jej się w piersi jak oszalałe.

              Póki co się nie zdradziła, choć okłamała Helene, swoją najlepszą przyjaciółkę. Przed Krystianem też chyba zdoła ukryć swoje uczucia, pod warunkiem, że zachowa spokój.

              Tymczasem drzwi otworzyły się z trzaskiem i rozległo się ciężkie tupanie.

              Elizabeth wyszła mężowi naprzeciw i powitała go promiennym uśmiechem. Kristian odwzajemnił uśmiech. Tak, pomyślała. Dam sobie radę.

 

Rozdział 2

 

              Lavina przejrzała wszystkie ryby, które wyjęła z sieci i uśmiechnęła się, zadowolona, z udanego połowu.

              O burty łodzi pluskały fale. Niebo zasnuło się szarymi chmurami, ale deszczu póki co nie trzeba się było obawiać. Przez chwilę nie odrywała wzroku od wyspy, gdzie Andreas znosił kamienie przeznaczone na ogrodzenie. Trzeba odgrodzić zwierzęta, bo inaczej zeżrą krzewinki, oznajmił i zabrał się do pracy.

              - Andreas – wypowiedziała Lavina na głos, jakby smakował imię. – Ciekawe, jak naprawdę się nazywa. A jeśli któregoś dnia odzyska pamięć?

              Ciarki jej przeszły po plecach. Miała nadzieję, ze to nigdy nie nastąpi.

              Cofnęła się myślami do wydarzeń sprzed dwóch lat.

Sztormowe morze jak zwykle wyrzuciło na brzeg Wyspy Topielca szczątki zatopionych łodzi. Okropna nazwa, pomyślała z uśmiechem, nadana wyspie nie bez powodu, skoro niegdyś fale znosiły się tu na ląd topielców. Tamtego dnia, gdy po sztormie morze się nieco uspokoiło, Lavina wyszła na brzeg nazbierać drewna, które przydawało się do naprawienia chaty i obory leżącego na połamanej łodzi odwróconej do góry dnem. Ledwo dychał, ale jego dłoń kurczowo ściskała rękojeść noża wbitego w poszycie. Na rękojeści były wyryte inicjały J. R. Mężczyzna wydał jej się niezwykle przystojny, wysoki, muskularny, silny… Namęczyła się bardzo, by go przenieść do chaty. Zdjęła z niego ubrania i obrzeżała rany. Po opuchliźnie i zasinieniu poznała, że prawa noga jest złamana, zdoła ją nastawić i usztywnić. Mężczyzna jęczał z bólu, gdy to robiła. Żadnych innych zewnętrznych obrażeń i niego nie zauważyła.

              - Rzeczywiście jest silny i wytrzymały, poznałam się na tym od razu – mruknęła do siebie i chwyciła za wiosła. Poruszając nimi rytmicznie, popłynęła w stronę brzegu.

              Z początku nie wiązała z nim żadnych planów. Dopiero gdy odzyskał przytomność i zrozumiała, że mężczyzna nic nie pamięta, nawet swojego imienia, postanowiła zatrzymać go na wyspie. Jeśli wróci mu pamięć, wyjaśni, ze go pokochała i zrobiła to, co uważała za słuszne. Tak czy inaczej uratowała mu życie.

              Owa mistyfikacja wymagała jednak pewnych przygotowań. Lavina pozbyła się więc szczątków jego łodzi, w obawie, że mógłby ją rozpoznać, a potem nafaszerowała go kłamstwami. Powiedziała mu, że ma na imię Andreas i jest jej mężem. Gdy wracał z zimowego połowu, sztorm zatopił jego łódź, a on cudem się uratował. Znalazła go na brzegu.

              Przyjął jej wyjaśnienia bez żadnych zastrzeżeń.

              Potrzebowała takiego młodego i silnego mężczyzny do cięższych prac. Odkąd została na wyspie sama, brakowało jej męskiej ręki. Uznała, że jeśli rozbitek przeżyje, to będzie z niego pożytek.

              Otoczyła go staranną opieką i pielęgnowała najlepiej, jak potrafiła. Parzyła mu napary z ziół na gorączkę, tak że w końcu wyleczyła go z zapalenia płuc i duszącego kaszlu, który wstrząsał jego ciałem. Raz po raz żałowała, że go ocaliła. Ciężko jej było obracać go w łóżku, robił pod siebie jak dziecko, a kiedy wróci mu apetyt, to z trudem nastarczała jedzenia, by wykarmić. Noga pozostała sztywna i sprawiała mu ból. Nadal kulał. Długo rwało, nim wreszcie wstał z łóżka i stał się przydatny.

              Lavina przestała na chwilę wiosłować, by nieco odpocząć. Sidła wygodniej na ławeczce.

              Poczuła nad nim władzę, gdy po raz pierwszy spali ze sobą. Rozebrawszy się do naga, umyła się na jego oczach i wtedy zauważyła, jak na niego działa. Nie wzbraniał się, gdy dosiadła go i ujeżdżała jak amazonka, póki obojgu nie zakręciło się w głowach.

              Tak, czuła wówczas nad nim swą władzę. Z czasem doznania stały się bardziej intensywne i przyjemniejsze. Wcześniej brał ją w posiadanie ojciec. Matka umarła przy porodzie, więc przez cały życie mieszkała na wyspie tylko z ojcem. To on zaciągał ją do łóżka, gdy przyszła mu na to ochota i decydował, co ma robić. Wykorzystywał jej ciało, odkąd w wieku około jedenastu lat zaczęła nabierać kobiecych kształtów, aż do wieku dorosłego, gdy już broniła się przed tym, przeważnie nieskutecznie. Przed pięcioma laty ojca zabrało morze i prawdę powiedziawszy, wcale za nim nie tęskniła.

              Mijał czas, a Andreas zaczął zadawać pytania.

Gdzie reszta załogi? Dlaczego nikt ich nie odwiedza? Czy nie ma innej rodziny? Z czego będą żyć? Musiała więc wymyślać coraz to nowe kłamstwa.

              Powiedziała mu, że cała załoga kutra poszła na dno i tylko on się uratował. Rodziny nie mają, a od innych ludzi raczej stronią. Zawsze lubiliśmy tak żyć, skwitowała krótko.

              Przypominało jej się, ze obrzucił ją wówczas uważniejszym spojrzeniem, jakby powątpiewał w opowiedzianą przez nią historię, jednak się nie odezwał.

              Andreas ułożył kolejny duży kamień i odgarnąwszy dłonią spoconą grzywkę, postanowił odpocząć przez chwilę. Od wielu już dni buduje ogrodzenie i wreszcie widać jakieś efekty jego pracy. Jeszcze parę dni, a będzie mógł powiedzieć: robota skończona. Tej wiosny zrobił już niemało. Cała szopa została wypełniona po brzegi torfem.

              Przy brzegu stały budki lęgowe, które Lavina zbudowała dla edredonów, miękkopiórych kaczek polarnych. Opiekowała się ptakami, dzięki czemu każdego roku zbierała z ich gniazd duże ilości puchu, który był towarem bardzo poszukiwanym. Lavina wymieniała puch na inne produkty. Poza tym sprzedawała także przedmioty wystrugane przez niego z drewna: chochle, mieszadełka i inne przybory kuchenne. Poświęcał majsterkowaniu długie jesienne wieczory. Lubił to i czuł, że ma dryg do tego.

              Przeniósł wzrok na oborę. Postanowił, że latem wymieni drewniane deski jednej z dłuższych ścian budynku. Zgromadził już dość drewna na ten cel, zbierając to, co wyrzuciło morze, a także to, co Lavinie udało się pozyskać, wyżebrać bądź wymienić, na stałym lądzie. Nieliczne drzewa, które porastały wyspę, zdążył już wyciągnąć, gdy naprawiał chatę. Nie pojmował, jak mógł doprowadzić zabudowania do takiej ruiny. Pewnie dlatego, że większość czasu i sił zabierały mu połowy.

              Zacisnął dłonie i zapatrzył się w morze. Bardzo mu doskwierało to, że nie jest w stanie wejść do łodzi. Dla niego, rybaka, to porażka. Za każdym  razem jednak, gry próbował się przemóc, ogarniała go panika. Dygotał, pot oblewał mu całe ciało, zaciskało się gardło i zdawało mu się, że się zaraz udusi. Nie potrafił nazywać słowami tego strachu, który wysysał z niego wszystkie siły.

              Żaden normalny mężczyzna tak się nie zachowuje, był tego pewien. Gdy napomknął o tym Lavinie, odpowiedziała jedynie, że przynajmniej taki z tego pożytek, że morze jej go nie zabierze. Wydawała się być z tego powodu dziwnie zadowolona. Opowiadała mu, że zawsze gdy wypływał, bardzo się o niego bała.

              Minęły już dwa lata od tego zdarzenia, pomyślał, usiłując sobie przypomnieć tek okropny dzień sztormowy. Pływał ponoć na dużym kutrze, zapewnie z pięcioosobową załogą. Morze gotowało się, czarne fale, wysokie jak górskie szczyty, pochłaniały łódź za łodzią. Pamiętał nawołujących do siebie mężczyzn ubranych w skórzane ubrania, ale nie potrafił rozróżnić ich twarzy. Zdawało mu się, że otulała go miękka szara mgła, przez którą nie może się przebić.

              Woda chłostała go w twarz, a w uszach rozbrzmiewało echo przeraźliwych krzyków. Ludzie walczyli o żucie, a on nie mógł nic uczynić, by im pomóc! Dopiero gdy…

              Nagle przypomniało mu się coś więcej. Wysilał się, by wydobyć z zakamarków pamięci jakieś nowe obrazy. Zobaczył, że młody mężczyzna wstaje. Nie, to raczej chłopiec, tak, na pewno chłopiec pokładowy. On krzyczy, by usiadł, ale sztorm tłumi jego słowa. I nagle nadchodzi fala i zmiata chłopaka z pokładu. Ten woła o pomoc i na moment ich spojrzenia się spotykają.

              Boże Święty! Widzi teraz wyraźnie tę dziecinną twarz, na której maluje się przerażenie. Lubi tego chłopca, wie to na pewno, czuje się za niego odpowiedzialny. Może to jego młodszy brat albo jakiś krewny?

              Nie, Lavina powiedziała przecież, ze z jego rodziny już nikt nie żyje. Pomarli dawno temu, na długo przed katastrofę.

              Przypomniał sobie, że rzucił chłopcu linę i krzyczał, by się jej złapał. Chłopiec pokładowy posłuchał się, ale zaraz nadeszła kolejna spieniona fala i uderzyła z siłą wybuchu. Jego także zmiotło z pokładu i pochłonęła go czarna głębia. Zrobiło się cicho. Ciężkie skórzane ubranie ciągnęło go w dół do zimnej, pozbawionej dźwięków głębi. Poddał się temu bezwolnie, póki płuca nie zaczęły się desperacko domagać powietrza. Dopiero wówczas zaczął machać nogami i rękami, dziękując Bogu, że potrafi pływać. Im zacieklej jednak walczył, tym większy był to wysiłek dla płuc. Przez parę sekund, gdy ból stał się już nie do zniesienia, przemknęło mu przez myśl, by się poddać. Resztkami sił wydostał się jednak na powierzchnię. Chwytał łapczywie powietrze, dusząc się i krztusząc wodą. Oczy go szczypały, bolało całe ciało.

              Nie wie, co wydarzyło się później. Jakimś sposobem udało mu się wdrapać na odwróconą do góry dnem łódź i ostatkiem sił uczepił się jej, zaciskając dłoń na rękojeści noża wbitego w drewniane poszycie. Sam wbił ten nóż? To bez znaczenia. Towarzyszyła mu tylko jedna myśl, trzymać się mocno. Pamięta, jak miotały nim fale, słyszy wciąż wycie sztormowego wiatru, tłumiącego krzyki pozostałych rybaków. A potem fale porwały go dalej i dalej, aż wszystko pochłonął mrok.

 

              Znów rozbolała go głowa i zebrało mu się na mdłości, jak zawsze, gdy usiłował sobie przypomnieć przeszłość. Miał wrażenie, jakby wokół głowy zaciskała się żelazna obręcz, na parę sekund zamknął oczy, a gdy podniósł powieki, zauważył Lavinę, która cumowała łódź na brzegu.

              Postanowił kontynuować pracę aż do podwieczorku. Otarł dłonią policzek i wyczuł bliznę. Lavina mówiła, że to pozostałość po rannie, której nabawił się, gdy się poznali. Ona była służącą we dworze, gdzie on pracował jako parobek. Miała jeszcze jednego kawalera i obaj strasznie się o nią pobili. Od tamtej pory właśnie pozostała mu ta blizna.

              Z jakiegoś powodu coś mu się w tej historii nie zgadzało, nie umiał jednak określić co. Andreas zacisnął zęby, walcząc z bólem głowy, ale nie przewał pracy.

 

              W niewielkiej izbie nagromadziła się para od gorącej wody. Andreas przetarł szmatką swój nagi tors, zerkając na Lavinę, która siedziała przy palenisku i rozczesywała włosy, raczej nie należy do wstydliwych, pomyślał, przypominając sobie, jak po raz pierwszy, który pamiętał. Leżał wówczas i wpatrywał się w jej zgranie uformowane ciało.

              - Co, zapomniałeś, jak wyglądam nago? – zapytała.

              Rzeczywiście, nie pamiętał. Nie pamiętał w ogóle, by był w taki sposób z jakąś kobietą. Ale chyba jednak był, bo potrafił ją zaspokoić. Wiedział, co robić, by wywołać w niej dziką żądzę i jęki rozkoszy.

              Chociaż często zrzucała ubrania na jego oczach, nigdy nie miał dość widoku jej nagiego ciała. Był pod tym względem nienasycony. Za każdy razem ogarniało go takie silne pożądanie, że tracił nad sobą władzę. Lavina budzi we mnie dziką chuć. Pomyślał, czując, twardniejącą męskość. Spod półprzymkniętych oczu podglądał, jak siedzi na stołku, rozłożywszy szeroko uda. Piersi ma jędrne i pełne, brzuch płaski i mocny. Ciężka praca na wyspie wyraźnie służy jej ciału, pomyślał.

              Raz po raz odchylała w tył głowę, a jej mokre włosy uderzały z plaskiem o krągłe biodra. Podejrzewał, ż robi tak celowo, wiedząc, jak to na niego działa.

              - Umyć ci plecy? – mruknęła, podchodząc do niego powoli.

              Pochylił się. Miał nadzieję, że nie zauważyła jego twardej męskości.

              Miękkimi ruchami namydliła mu plecy, raz po raz przywierając do nich twardymi piersiami i przesuwając dłoń w kierunku brzucha. Ona widzi, co się ze mną dzieje, pomyślał oszołomiony, gdy poczuła nagle jej dłonie po wewnętrznej stronie ud i na kroczu.

              - Wiesz, że doprowadzasz mnie do szaleństwa – jęknął cicho.

              - Mhm – mruknęła i przyssała się do jego szyi, wywołując przyjemne mrowienie w podbrzuszu.

              - Może chcesz się osuszyć? – zapytała, podnosząc się kocim ruchem.

              Nie odrywał od niej wzroku, gdy, kręcąc biodrami, odeszła kawałek, po czym, nie uginając nóg, schyliła się po ubranie z podłogi.

              Dyszał ciężko i wpatrywał się w wąską szparkę okoloną kręconymi włoskami. Poderwał się z balii i w jednej chwili znalazł się przy niej. Chwyciwszy ją za pośladki, rzucił ochryple:

              - Sama się o to prosisz!

              A potem wniknął w nią z głębokim językiem.

              Poddała się jego rytmowi, ale gdy już był bliski osiągnięcia rozkoszy, cofnęła się nagle.

              - Jeszcze trochę – rzucił błagalnie, ale ona tylko się uśmiechnęła i błyszczącymi oczami powiedziała:

              - Nie, poczujesz coś lepszego.

              Uklękła przed nim i uchwyciła w usta jego członek.

              Trwało to zaledwie parę sekund. Miał wrażenie, że świat eksplodował i mieni mu się przed oczami feerią barw.

              Wyczerpany, omal nie osunął się na podłogę. Lavina jednak oznajmiła stanowczo:

              - Teraz moja kolej.

              - Nie nadaję się do niczego – jęknął udręczony.

              - To ci trochę pomogę – rzuciła lekko i ułożywszy się na łóżku, rozchyliła szeroko uda. – Pieść mnie!

              Posłusznie zrobił, co mu kazała. Powiódł koniuszkiem języka po delikatnej skórze, która miała słodki smak i pachniała mydłem. Kobieta poruszyła biodrami. Ciche pojękiwanie i widok rozkołysanych dużych piersi podnieciły go do tego stopnia, że znów poczuł w sobie moc.

              - Chodź – wyszeptała.

              Ostrożnie wniknął w nią, ciasną i gorącą, a ona przywarła do niego, zacisnęła łydki na jego plecach i unosząc biodra, jęknęła:

              - Weź mnie, mocno!

              Nie dał się dwa razy prosić.

 

              Gdy już było po wszystkim, zamyślony, wpatrywał się w powałę.

              - Nad czym tak dumasz? – zapytała Lavina, wtuliwszy się w jego ramię.

              - Jesteś pewna, że oprócz imienia Andreas nie mam jeszcze jakiegoś drugiego? – zapytał i popatrzył na nią pośpiesznie, bo wyczuł napięcie w jej ciele. Była piękną kobietą, ale czasami w jej błękitnoszarych oczach dostrzegł jakąś dzikość.

              - Skąd ci to przyszło do głowy? – zapytała ostro. – Nazywasz się Andreas Sanberg.

              - Cz...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin