Winters Rebecca - Oni i dziecko... - Kocham cię, maleńka.pdf

(437 KB) Pobierz
169640794 UNPDF
Rebecca Winters
Kocham Cię, maleńka
Tytuł oryginału: The Baby Business
przekład: Adela Drakowska
Rozdział pierwszy
Rachel Ellis ostrożnie pokonywała zakręty na prywatnej, górskiej drodze,
niestrudzenie podążając do celu. W innych okolicznościach z pewnością by się
zatrzymała, żeby podziwiać widoki – dziś jednak pragnienie odnalezienia Briana
zdominowało wszelkie jej myśli.
Jakiś człowiek stojący przy bramie wjazdowej natychmiast zaofiarował się,
że poprowadzi ją do patrona, i pobiegł przodem. Jechała za nim powoli wzdłuż
długich stajen, aż dotarli na padok, gdzie zatrzymała wóz i wysiadła.
Nie musiała pytać, który z trójki rosłych brunetów ubranych w robocze
spodnie i przepocone białe koszule był właścicielem tej wspaniałej posiadłości.
Rozpoznała go od razu w mocno zbudowanym mężczyźnie, przerastającym
pozostałych o pół głowy, który poruszał się z wrodzoną dystynkcją i wdziękiem – i
któremu obaj stajenni każdym gestem okazywali szacunek i pewną uniżoność.
Prawdopodobnie rozmawiali o narowistym ogierze, galopującym właśnie wzdłuż
ogrodzenia – Rachel jednak, mimo że dobiegały do niej poszczególne słowa,
niczego nie mogła zrozumieć, ponieważ nie znała języka hiszpańskiego.
Być może właśnie z tego powodu wszystko w tym kraju wydawało jej się tak
bardzo obce. Co prawda wylądowała na lotnisku San Pablo w Sewilli zaledwie dwa
dni temu, ale niemiłosierny skwar i duchota od razu ścięły ją z nóg. Aklimatyzacja
musiała zająć przynajmniej kilka dni. Potem zmitrężyła mnóstwo czasu w kolejce
do biura wynajmu samochodów, a gdy nareszcie usiadła za kierownicą, okazało
się, że klimatyzacja w samochodzie nie działa. Spotkanie z Hiszpanią zaczęło się
więc pechowo… Czterdziestostopniowy sierpniowy upał wyczerpywał siły, a dziś
temperatura zdawała się bić wszelkie rekordy.
Rachel dla ochłody związała włosy do tyłu, ale niewiele to pomagało;
platynowoblond kosmyki kleiły się do jej wilgotnego czoła. Tak samo
jasnoniebieska bawełniana bluzka oraz spódnica, które wydawały się skromne i
leżały nienagannie jeszcze rano, gdy włożyła je w pokoju hotelowym w Carmonie
– teraz oblepiały jej smukłe ciało i długie nogi niczym mokra gaza. Była jednak
zbyt przejęta Brianem, aby przywiązywać wagę do swego niestosownego wyglądu.
Prawie cały dzień spędziła, poszukując drogi do klasztoru, ukrytego w
górach Sierra Morena. Dotarła na miejsce dopiero późnym popołudniem, ale,
niestety, okazało się, że Brian, który przez jakiś czas pracował tam jako dozorca,
opuścił klasztor już dawno temu.
Przeor popatrzył na nią ze zrozumieniem i współczuciem, a potem napisał na
kartce nazwisko i miejsce pobytu człowieka, który powinien wiedzieć, co dzieje się
z jej bratem. Señor Vincente de Riano, Jabugo – widniało na kartce, którą
otrzymała od przeora.
Rachel uprzejmie podziękowała i niezwłocznie ruszyła w drogę do Jabugo,
malowniczej górskiej wioski słynącej z wyrobu szynki ser rano. Miejscowe
wędzarnie okazały się własnością señora de Riano. Poinformowano ją jednak, że
patron pojechał już do domu. Rachel nie pozostało więc nic innego, jak wrócić do
Carmony i przyjechać tu nazajutrz z samego rana.
Rzuciła okiem na mapę i krętą drogą ruszyła z powrotem w kierunku Sewilli.
Ale ani na chwilę nie potrafiła przestać myśleć o Brianie. Trawiona dziwnym
niepokojem zatrzymała się w najbliższej wiosce i zapytała pierwszego napotkanego
chłopa, gdzie mieszka señor de Riano.
Stary człowiek pokiwał głową na znak, że zrozumiał pytanie, a potem
wskazał ręką pokaźny biały dom przycupnięty do porośniętego lasem górskiego
zbocza. Rachel podziękowała za informację, ale uznała za bezcelowe pytać o
dojazd do odległej posesji, ponieważ wiedziała, że i tak niewiele zrozumie z
wyjaśnień. Następne pół godziny poszukiwała więc na chybił trafił drogi
wjazdowej do posiadłości señora de Riano.
Teraz z odległości zaledwie kilku kroków widziała jego szlachetnie
wyrzeźbiony profil, ciało opalone przez bezlitosne słońce na kolor ciemnego brązu
oraz kruczoczarne włosy wijące się na silnym karku i zmierzwione nad czołem.
Mimochodem przemknęło jej przez myśl, że w żyłach tego mężczyzny płynie krew
konkwistadorów… Wpatrywała się weń zauroczona władczą męską urodą i
atmosferą stanowczości i siły, jaką wokół siebie roztaczał. Było w nim coś
niebywale fascynującego. Opanowało ją niejasne, trwożne przeczucie, iż odtąd
będzie z nim porównywała każdego napotkanego mężczyznę, i że żaden z nich mu
nie dorówna.
Nawet Stephen, który – pomimo wszystkich swych wad – był przecież
niezwykle przystojny, nie mógł się równać z señorem de Riano…
Być może tak właśnie czuła się jej matka, gdy poznała ojca Rachel –
mężczyznę, któremu żadna kobieta nie potrafiła się oprzeć, a który żadnej z nich
nie potrafił być wiemy. Pewnego pamiętnego dnia pozostawił żonę i dzieci ich
własnemu losowi…
Gdy señor de Riano instynktownie odwrócił się w kierunku Rachel, jego
błyszczące, czarne oczy, zwykle tak pełne życia, nagle zgasły jak płomień świecy.
Spod lekko zmrużonych powiek, z wyraźną niechęcią przyglądał się subtelnej
twarzy dziewczyny i jej fiołkowym oczom okolonym ciemnymi rzęsami, a jego
usta przybrały wyraz surowy i nieubłagany. Rachel nie mogła zrozumieć tej
dziwnej reakcji.
Señor de Riano? – zapytała, niepewnie postępując krok do przodu. – Habla
usted ingles ? – To było jedno z niewielu zdań, które potrafiła powiedzieć po
hiszpańsku.
Przez chwilę jakby się zastanawiał, czy w ogóle warto podejmować
konwersację; wreszcie nieznacznie skinął głową.
Podeszła bliżej, zdziwiona jego ostentacyjnym brakiem uprzejmości.
– Nazywam się Rachel Ellis – wyjaśniła. – Proszę mi wybaczyć, jeśli panu
przeszkadzam, ale usiłuję odnaleźć mojego brata, Briana. Dano mi do zrozumienia,
że pan wie, gdzie on się podziewa.
Nie zrobił w jej kierunku żadnego gestu; stał nieruchomo, w milczeniu,
jakby nie usłyszał pytania. Dwaj stajenni patrzyli na Rachel jak na zjawę z innego
świata.
Señor ? – ponagliła go, zastanawiając się, czy na pewno rozumie po
angielsku.
– Ma pani tyle samo tupetu, co pani brat, panno Ellis – powiedział wreszcie
ostrym tonem. – Widzę, że w ogóle jesteście do siebie podobni.
Zaskoczona zamrugała powiekami. A więc przeor miał rację. Ten człowiek
niewątpliwie znał Briana. W dodatku mówił doskonałą angielszczyzną, z
nieznacznym tylko obcym akcentem. Zupełnie nie mogła pojąć, dlaczego w tym
kulturalnym głosie słyszała tyle lodowatej pogardy.
– Nie... nie rozumiem... – zająknęła się zmieszana.
– I nie musi pani niczego rozumieć – przerwał jej brutalnie, a potem groźnie
uniósł brew i dodał: – A jeśli to on panią przysłał, żeby się pani za nim wstawiła, to
proszę mu przekazać, że jest większym głupcem, niż sądziłem. I jeszcze jedno: nim
wróci pani tam, skąd pani przyjechała, proszę mi wyjaśnić, jakim prawem wdarła
się pani do mojego domu?
Rachel nerwowo odgarnęła kosmyk wilgotnych włosów ze skroni. Nie miała
pojęcia, o czym ten człowiek mówi. Dlaczego zwraca się do niej tak obcesowo?
– Czy zawsze w tak odpychający sposób przyjmuje pan gości? – spytała do
żywego dotknięta jego tonem i ostrymi słowami.
– Na razie nie odpowiedziała pani na moje pytanie. – Zacisnął usta w wąską
linię. – Ale ostrzegam: i tak poznam prawdę! – Gdy ruszył w jej kierunku, dwaj
pozostali mężczyźni nagle odwrócili się i chyłkiem weszli do stajni.
Rachel instynktownie cofnęła się o krok, ale zaraz krew jej w żyłach zagrała
i wojowniczo wysunęła podbródek. Nie pozwoli sobie grozić!
– Poszukuję mojego brata – oświadczyła z naciskiem.
– Przeor klasztoru położonego niedaleko La Rabidy powiedział, że właśnie
pan może mi pomóc. W pobliskiej wiosce dowiedziałam się, gdzie pan mieszka, a
jeden z pańskich pracowników był tak uprzejmy, że pokierował mnie, gdy
wjechałam za bramę. To wszystko, co mam panu do powiedzenia.
Twarz Vincente de Riano stężała jeszcze bardziej, tak jakby ta ostatnia
informacja dolała tylko oliwy do ognia. Wykrzywił usta z widocznym niesmakiem.
– To musiał być Jorge – powiedział tonem politowania. – Jest wyjątkowo
wrażliwy na kobiece wdzięki. No cóż, tak czy inaczej, straciła pani tylko czas i
pieniądze – uciął krótko. – Życzę pani przyjemnego lotu powrotnego do Stanów,
señorita . – Odwrócił się nonszalancko i gwizdnął na ogiera, który parskając
przegalopował przez padok.
– A ja życzę panu, żeby pan poszedł do diabła! – wypaliła. Rachel nigdy
przedtem nie odezwała się w taki sposób, ale też nigdy przedtem nie była tak
bardzo rozstrojona.
– Zapomina pan, że mam jeszcze inne możliwości – dodała z furią. – Jeśli
pan zna Briana, to ludzie z okolicy znają go również. Jestem pewna, że znajdę
kogoś, kto mi pomoże.
Dłuższe przebywanie w towarzystwie tego niesympatycznego mężczyzny
było tyleż irytujące, co bezcelowe. Rachel odwróciła się na pięcie i pomaszerowała
raźno w stronę swojego samochodu.
– Na pani miejscu nie liczyłbym na to – dobiegł ją z tyłu drwiący głos.
Rachel zwolniła kroku i lekko odwróciła głowę; policzki płonęły jej z
emocji.
– Proszę mnie nie straszyć, señor . Nie jestem pańskim sługą ani
Zgłoś jeśli naruszono regulamin